Brzechwa Schizofrenia.txt

(86 KB) Pobierz
Jan Brzechwa

Schizofrenia

Kir� pozna�em w Strasburgu w okoliczno�ciach wyj�tkowych. Na to, by losy
nasze si� po��czy�y, trzeba by�o splotu wielu zbieg�w przypadk�w. Wspominam
o tym dlatego, �e stosowana przeze mnie metoda naukowa opiera si� w
znacznym stopniu na rozpl�tywaniu podobnych splot�w i poddawaniu analizie
ich poszczeg�lnych element�w.
Jako psychiatra przyj��em �elazn� zasad�, aby ka�dy wst�pny wywiad,
przeprowadzany z pacjentem, zaczyna� si� od drobiazgowego prze�ledzenia
�a�cucha przyczynowego, kt�ry doprowadzi� go do sytuacji ko�cowej. Poznanie
przyczyn i skutk�w pozwala mi odtworzy� procesy psychiczne pacjenta,
wnikn�� w pobudki kieruj�ce jego post�powaniem, a tym samym wejrze�
obiektywnym okiem w uk�ad i przebieg jego dotychczasowego �ycia, co moim
zdaniem w psychiatrii rozstrzyga w spos�b decyduj�cy o kierunku terapii.
Zebrany podczas wywiadu materia� uk�adam w usystematyzowane schematy i
wykresy, kt�re wi�cej m�wi� o psychice chorego, ni� najlepsza nawet
fotografia o jego wygl�dzie zewn�trznym.
Mam w�a�nie przed sob� tego rodzaju wykres, dotycz�cy ostatniego mego
pacjenta, kt�rego jak zwykle okre�lam z imienia. A wi�c w danym wypadku
chodzi o Adama. Sporz�dzony przeze mnie schemat wygl�da nast�puj�co. Adam
obecnie ma lat sze��dziesi�t cztery. Przed pierwsz� wojn� �wiatow�, w wieku
lat trzynastu, pozna� na �lizgawce swego r�wie�nika Andrzeja. Z bratem
Andrzeja - Wac�awem, Adam zetkn�� si� wtedy przelotnie, ale dzi�ki temu w
p�niejszych latach, w okresie studi�w uniwersyteckich, przypomnia� go
sobie i nawi�za� z nim bli�szy kontakt. P�niej, gdy razem przygotowywali
si� do egzamin�w ko�cowych, Wac�aw sprowadzi� pewnego dnia swego
przyjaciela Henryka, �eby ich przepyta� z zakresu kodeksu cywilnego.
Znajomo�� z Henrykiem utrwali�a si� i po kilku latach, gdy Adam spotka� go
w Krakowie, Henryk by� ju� �onaty z Krystyn�. Zwiedzali we troje Wawel,
pojechali razem do Wieliczki. Mi�dzy Adamem i Krystyn� wywi�za�o si�
g��bsze uczucie, kt�re doprowadzi�o do rozbicia jej ma��e�stwa. Po roku
by�a ju� �on� Adama. Przypadek zrz�dzi�, �e w par� lat p�niej Krystyna
z�ama�a na nartach nog�. Leczy� j� chirurg Jerzy, kt�rego �ona Anna
prowadzi�a w Warszawie zak�ad kosmetyczny. Krystyna zacz�a odwiedzia� ten
zak�ad i stopniowo zbli�y�a si� z Ann�. Na imieninach u niej Adam pozna�
zalotn� rozw�dk� Mari�, kt�ra go usidli�a, zwabi�a do siebie i wkr�tce
nawi�za� si� mi�dzy nimi romans. Sprawa szybko wysz�a na jaw i Krystyna,
pomimo wielu stara� ze strony Adama, opu�ci�a go, nie mog�c darowa� mu
zdrady. Romans Adama z Mari� trwa� blisko dwa lata. Tu� przed wojn�,
podczas pobytu nad morzem, Maria spotka�a swego kuzyna Witolda. Adam
zainteresowa� si� jego �on� Helen�, kt�ra na pla�y, w s�o�cu, wyda�a mu si�
niezwykle poci�gaj�ca. W drugim roku okupacji Adam spotka� j� przypadkowo
na ulicy. Dowiedzia� si� od niej, �e jej m�� Witold zgin�� w O�wi�cimiu.
Um�wi� si� z ni� raz i drugi. Niebawem zakocha� si� w niej bez pami�ci,
zerwa� z Mari� i zaraz po wojnie o�eni� ei� z Helen�.
W schematycznym skr�cie ten �yciorys Adama przedstawia si� dosy� banalnie,
obfitowa� on jednak w wiele dramatycznych spi��, wstrz�s�w, konflikt�w
moralnych i g��bokich prze�y�. Wys�ucha�em go jak romantycznej powie�ci.
Formu�uj�c m�j schemat, odar�em procesy psychologiczne z ich powabu,
sp�yci�em je, �eby uwydatni� jedynie �a�cuch przyczynowy, kt�ry doprowadzi�
mego pacjenta konsekwentnie od szkolnej �lizgawki do p�niejszego
ma��e�stwa z Helen�. Pomi�dzy pierwszym i ostatnim ogniwem �a�cucha
up�yn�o czterdzie�ci lat, w�a�nie ta zale�no�� kolejnych wydarze� u�atwia
mi poznanie psychiki Adama, daje przes�anki do postawienia diagnozy i
wskazuje na przyczyny schorzenia, kt�re w ostatnim roku doprowadzl�o go do
schizofrenii. W moim opisie pomijam wiele istotnych fakt�w, gdy� nie jest
to praca naukowa, kt�ra wymaga�aby przecie� bardzo szerokiego om�wienia
szczeg��w. Chodzi mi jedynie o szkicowe zaznaczenie metody stosowanej
przeze mnie w badaniu chorych. M�g�by kto� powiedzie�, �e nie jest to
metoda nowa. Oczywi�cie. Ale ja nada�em jej nie znany dot�d kierunek
poprzez specjalny uk�ad schemat�w liczbowych, dzi�ki czemu zno�na dzi� w
psychoterapii korzysta� z maszyn matematycznych, stosowa� sterowanie
programowe i ustala� bezb��dne sposoby skutecznego leczenia zaburze� natury
psychicznej.
Ameryka�scy plagiatorzy, stosuj�c swoj� metod� Programme Evaluation and
Review Technique, okradli mnie z mego pomys�u zmieniaj�c jedynie nazw�
wykres�w liczbowych na siatk� zale�no�ci. Nieraz ju� pada�em ofiar�
podobnego z�odziejstwa, ale prawo nie zna ochrony my�li naukowej.
By�em przez dwana�cie lat dyrektorem G��wnej Kliniki Psychiatrycznej. Jako
lekarz po�wi�ci�em si� badaniom nad schizofreni�. Opracowanie metody
schemat�w liczbowych w zakresie analizy �a�cuch�w przyczynowych przynios�o
mi pewien rozg�os, a wiele z moich prac ukaza�o si� w �wiatowej prasie
specjalistycznej. Nie b�dzie mi to chyba poczytane za che�pliwo��, je�li
stwierdz�, �e dzi�ki tym publikacjom m�wi si� na Zachodzie o warszawskiej
szkole psychiatrycznej. Poczciwi i �atwowierni uczeni za granic� nie zdaj�
sobie sprawy, ilu nieuk�w i szarlatan�w panoszy si� u nas w tej dziedzinie
medycyny, Jaki� anonimowy sprawozdawca, recenzuj�c w "Kwartalniku
Psychiatrycznym" moje prace dotycz�ce teoru schemat�w liczbowych, mia�
czelno�� napisa�:
"Niekt�rzy dystymicy i kwerulanci, ciesz�cy si� nadmiernym, a w ka�dym
razie niezas�u�onym autorytetem, szerz� niedorzeczne teorie, �wiadcz�ce o
zupe�nej nieznajomo�ci symptomatologii w zakresie objaw�w psychotycznych i
sami kwalifikuj� si� raczej do roli pacjent�w ani�eli lekarzy".
Aluzja ta, rzecz prosta, wywo�a�a wiele szumu w �rodowisku uniwersyteckim.
D�ugo ukrywana zawi�� znalaz�a dla siebie uj�cie. Uwik�any w sie� intryg,
musia�em zrzec si� katedry, a wkr�tce potem pod naciskiem w�adz
prze�o�onych ust�pi�em ze stanowiska dyrektora G��wnej Kliniki
Psychiatrycznej. Zmowa moich oponent�w i wrog�w doprowadzi�a do ca�kowitego
niemal podkopania mego autorytetu naukowego. Pozosta�a mi praktyka
prywatna, kt�r� dla unikni�cia dalszych nieprzyjemno�ci stara�em si�
wykonywa� raczej w spos�b dyskretny.
Nie wdaj� si� tu w szczeg�y, chocia� m�g�bym bez trudu obali� stawiane mi
zarzuty. Nie chcia�bym jednak obci��a� tej relacji balastem materia�u
teoretyczno-nauknwego, gdy� pos�u�y� ma ona jedynie do wyja�nienia decyzji,
kt�r� powzi��em, a kt�r� osoby przynale�ne do pewnego typu
konstytucjonalnego uznaj� za desperack�. Nie ma ona nic wsp�lnego z
kompleksem Majakowskiego, jak okre�li� sk�onno�� do samob�jstwa profesor
Siergiejew. My�l� raczej kategoriami Epikura: "P�ki jeste�my, nie ma
�mierci, a odk�d jest �mier�, nie ma nas."
Pisz� to w pe�ni �wiadomo�ci. Psychopata Nietzsche dla ratowania swej
reputacji twierdzi�, �e ob��d jednostki jest zjawiskiem niezmiernie
rzadkim, natomiast u grup lud�w i epok wyst�puje jako regu�a. Mia�
oczywi�cie na my�li uczonych, kt�rych m�zgi wskutek oszo�amiaj�cego rozwoju
wiedzy wsp�czesnej ulegaj� protuberancjom i doprowadzane s� do stanu
psychicznego wrzenia. Teza ta mo�e jest i s�uszna, ja jednak, Bogu dzi�ki,
zdo�a�em zachowa� nienaruszaln� sprawno�� umys�u. Nie podoba si� to
oczywi�cie zgrai zawistnych kombinator�w.
Dosz�y mnie wie�ci, �e ten cynik, profesor Ligenhorn, na podstawie swojej
absurdalnej teorii o intoksykacji psychotycznej dopatrzy� si� u mnie
objaw�w schizofrenii, kt�rej uleg�em rzekomo przez obcowanie z osobnikami
dotkni�tymi tym schorzeniem. Jest to zupe�na brednia, gdy� nie ma chyba
w�tpliwo�ci, �e zbli�one do siebie pogl�dy Morela i Kretschmera, oparte na
fatalizmie dziedziczenia, s� jak najbardziej s�uszne i naukowo uzasadnione.
Opinia Ligenhorna, zaprzyja�nionego z dygnitarzami z resortu zdrowia,
stanowi�a jeden z podst�pnych chwyt�w, zmierzaj�cych do podci�cia mojej
kariery.
I w�a�nie w tym tak krytycznym dla mnie momencie, kiedy czu�em si� osaczony
ze wszystkich stron, zaproponowano mi, dzi�ki interwencji nieznanych
przyjaci�, wyjazd do Strasburga. Zreszt� jestem przekonany, �e przyczyni�o
si� do tego wcze�niejsze zaproszenie ze strony profesora Garraud, kt�ry
prowadzi w Strasburgu Instytut Psychiatrii Eksperymentalnej. Fakt
zaproszenia, oczywi�cie, zatajono przede mn�, nie mam jednak w�tpliwo�ci,
�e uczony tej miary, co profesor Garraud, musia� zainteresowa� si� moj�
metod� schemat�w liczbowych w diagnostyce i terapii chor�b psychicznych.
Z uczuciem zrozumia�ej ulgi zlikwidowa�em najwa�niejsze sprawy i wyjecha�em
do Francji.
By�o to w lipcu 1962 roku. Utkwi�y mi w pami�ci po��k�e od posuchy pola,
kt�re ogl�da�em z okiem wagonu, a tak�e zatarg ze wsp�pasa�erem, jakim�
Francuzem, kt�ry na z�o�� mnie raz po raz otwiera� okno. Sprzeciwia�em �i�
temu, gdy� powiew wiatru targa� mi w�osy, co wywo�ywa�o we mnie dra�ni�ce
uczucie �askotania m�zgu. Pami�tam, �e Francuz, podobnie jak �w anonimowy
paszkwilant z "Kwartalnika Psychiatrycznego", nazwa� mnie kwerulantem, ja
za� pokaza�em mu j�zyk. By� to odruch niezbyt mo�e odpowiadaj�cy powadze
mego wieku i stanowiska, ale dzi� sam ju� nie potrafii�bym go sobie
wyt�umaczy�. Chyba post�pi�em tak wskutek owego �askotania m�zgu.
Profesor Ren� Garraud okaza� si� cz�owiekiem niezwykle kulturalnym i
przyj�� mnie z wielkimi honorami. Przedstawi� mi swoich wsp�pracownik�w, a
nast�pme poleci� mnie opiece jednego z asystent�w, doktorowi Adlerowi. Ten
Alzatczyk o rudej czuprynie i wygl�dzie prowincjonalnego klowna nie wywar�
na mnie przyjemnego wra�enia. Mia� tik w prawym oku, co nadawa�o jego
s�owom i zachowaniu zabarwienie ironii czy drwiny. Zreszt� wyda� mi si�
nieco podejrzany, gdy po wprowadzeniu mnie do apartament�w go�cinnych
powiedzia�:
- Znajdzie tu kolega wszelkie niezb�dne leki. Ca�y personel naszego
Instytutu obowi�zany jest stosowa� si� do zasad profilaktyki, celem
unikni�cia intoksykacji psychotycznej. Udziel� koledze p�niej ni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin