Smok - Clive Cussler.pdf

(2172 KB) Pobierz
17 - Clive Cussler - Smok.rtf
CLIVE CUSSLER
SMOK
“DEMONY DENNINGSA”
1
6 SIERPNIA 1945 WYSPA SHEMYA, ALASKA
Diabeł trzymał w lewym r ę ku bomb ę , w prawym widły i u ś miechał si ę po czarciemu. Byłby nawet wygl ą dał gro ź nie, gdyby nie wielkie,
krzaczaste brwi i półprzymkni ę te oczy, które nadawały mu charakter rozmarzonego chochlika, pozbawiaj ą c całkowicie owego demonicznego
wyrazu, jakiego nale Ŝ ało si ę spodziewa ć po władcy piekieł. Miał jednak tradycyjn ą czerwon ą peleryn ę , nad podziw olbrzymie rogi i długi, widlasty
ogon. W dodatku szponami stóp obejmował sztabk ę złota z wytłoczonym symbolem 24 K.
Czarne litery, otaczaj ą ce półkoli ś cie ten rysunek na kadłubie bombowca B-29, układały si ę w napis: “Demony Denningsa”.
Samolot, ochrzczony przez załog ę od nazwiska dowódcy, przypominał zagubionego ducha, mokn ą cego w strugach deszczu, który silny wiatr od
Morza Beringa gnał na południe przez Wyspy Aleuckie. Szereg przeno ś nych reflektorów o ś wietlał teren wokół otwartych pod brzuchem maszyny
klap przedziału bombowego, rzucaj ą c długie cienie krz ą taj ą cych si ę ludzi na błyszcz ą ce blachy aluminiowego poszycia. T ę upiorn ą sceneri ę
urozmaicały błyskawice, które z niezwykł ą cz ę stotliwo ś ci ą rozcinały mrok nad lotniskiem.
Major Charles Dennings, oparty o jedno z wielkich kół prawego podwozia samolotu, z r ę kami wbitymi gł ę boko w kieszenie skórzanej kurtki
lotniczej, obserwował t ę krz ą tanin ę personelu naziemnego. Teren lotniska został otoczony przez oddział uzbrojonych Ŝ andarmów oraz agentów z
wydziału K.-9, a niewielka grupa dokumentacyjna utrwalała przebieg wydarze ń na ta ś mie filmowej. Major z wyra ź nym niepokojem przygl ą dał si ę
mocowaniu p ę katej bomby w przerobionych uchwytach bombowca - była ona za du Ŝ a na to, by zmie ś ci ć j ą w standardowym le Ŝ u, i musiała by ć
transportowana w zawieszeniu.
Dennings, który po dwóch latach walk w Europie, z ponad czterdziestoma rajdami bombowymi na koncie, cieszył si ę opini ą jednego z
najlepszych dowódców, nigdy przedtem nie widział czego ś tak ogromnego. Bomba przypominała monstrualn ą piłk ę do rugby z bezsensownie
stłoczonymi na jednym ko ń cu statecznikami. Zaokr ą glony balistycznie czub miała pomalowany na jasnoszaro, a ci ą g klamer, spinaj ą cych mniej
wi ę cej w połowie długo ś ci masywn ą obudow ę , wygl ą dał jak z ą bki wielkiego zamka błyskawicznego.
Niemal fizycznie czuł zagro Ŝ enie bij ą ce od tego ładunku, który miał przetransportowa ć na odległo ść prawie pi ę ciu tysi ę cy kilometrów.
Naukowcy z Los Alamos, przed uzbrojeniem bomby na lotnisku, poprzedniego wieczoru udzielili instrukta Ŝ u całej załodze Denningsa, a pokazany
im film z próbnej eksplozji na wyspie Trinity wprawił młodych ludzi w oszołomienie - nikt nie potrafił uwierzy ć , Ŝ e jedna bomba mo Ŝ e wybuchn ąć z
moc ą zdoln ą zburzy ć du Ŝ e miasto.
Major stał jeszcze przez pół godziny, a Ŝ wreszcie zamkni ę to drzwi przedziału bombowego. Zawieszony wewn ą trz ładunek był ju Ŝ uzbrojony i
zabezpieczony, a samolot zatankowany do pełna i gotów do startu.
Dennings kochał t ę maszyn ę , dziwnie uto Ŝ samiał si ę z ni ą , w powietrzu stawał si ę jakby cz ą stk ą skomplikowanego mechanizmu, mózgiem tego
lataj ą cego kolosa. Ale na ziemi dostrzegał w niej tylko martwe urz ą dzenie, które teraz - w blasku reflektorów i w strugach lodowato zimnego deszczu
- jawiło mu si ę lataj ą cym grobowcem.
Otrz ą sn ą ł si ę z pos ę pnych rozwa Ŝ a ń i ruszył szybko w kierunku półcylindrycznego hangaru z falistej blachy na odpraw ę załogi. Wszedł do
ś rodka i usiadł obok kapitana Irva Stantona, bombardiera, u ś miechni ę tego grubasa o wydatnych, sumiastych w ą sach.
Po drugiej stronie Stantona, z wyci ą gni ę tymi daleko przed siebie nogami, siedział kapitan Mort Stromp, drugi pilot, nad ę ty południowiec, który
poruszał si ę ze zwinno ś ci ą trójpalczastego leniwca. Za plecami major miał porucznika Josepha Arnolda, nawigatora, oraz komandora marynarki
Hanka Byrnesa, in Ŝ yniera zbrojmistrza, który miał sprawowa ć nadzór nad bomb ą w czasie lotu.
Odpraw ę prowadził jaki ś oficer wywiadu - pokazywał na zwijanym ekranie zdj ę cia lotnicze. Ich pierwszym celem miało by ć przemysłowe
centrum Osaki; drugim za ś , na wypadek grubej powłoki chmur, zabytkowe Kioto. Stanton podkre ś lił w swych notatkach, Ŝ e radzono im na prób ę
zrzuci ć kilka klasycznych bomb.
Potem zabrał głos specjalista od meteorologii, który przewidywał lekki wiatr od dziobu i cz ęś ciowe zachmurzenie. Ten ostrzegł Denningsa przed
mo Ŝ liwo ś ci ą silnej turbulencji mas powietrza nad północn ą Japoni ą . W celu zapewnienia im spokojnego lotu godzin ę wcze ś niej wystartowały dwa
inne bombowce B-29, które miały składa ć meldunki o warunkach pogodowych na trasie i widoczno ś ci nad celami ataku.
Kiedy wreszcie rozdano wszystkim polaryzuj ą ce okulary ochronne spawaczy, major podniósł si ę z krzesła.
- Nie mam zamiaru dodawa ć wam animuszu, jak trener dru Ŝ ynie przed wyj ś ciem na boisko - rzekł, z ulg ą przyjmuj ą c niewyra ź ne u ś mieszki na
twarzach członków swojej załogi. - W ci ą gu miesi ą ca przeszli ś my szkolenie, które powinno trwa ć rok, wierz ę jednak, Ŝ e potraficie wypełni ć t ę misj ę .
Moim skromnym zdaniem stanowicie najlepsz ą dru Ŝ yn ę spo ś ród wszystkich załóg w naszym lotnictwie. Je ś li dobrze wypełnimy swoje zadania,
mo Ŝ e nawet doprowadzimy do zako ń czenia tej wojny.
Nast ę pnie skin ą ł głow ą kapelanowi, który zaintonował wspóln ą modlitw ę za sukces i bezpieczny lot.
Kiedy ludzie zacz ę li wychodzi ć , zmierzaj ą c w stron ę przygotowanego samolotu, do Denningsa podszedł generał Harold Morrison, wysłannik
generała Leslie’ego Grovesa, kieruj ą cego projektem “Manhattan”. Przez chwil ę spogl ą dał majorowi prosto w oczy, lecz mimo zm ę czenia
widocznego w cieniach pod powiekami dostrzegł w nich tylko skupienie. Wreszcie wyci ą gn ą ł r ę k ę i rzekł:
- Powodzenia, majorze.
- Dzi ę kuj ę , generale. Odwalimy ten kawałek roboty.
- Nie w ą tpi ę w to ani przez chwil ę - odparł Morrison, u ś miechaj ą c si ę przyja ź nie. Widocznie czekał na odpowied ź Denningsa, lecz pilot milczał
przez dług ą chwil ę , w ko ń cu zapytał:
- Dlaczego wybrano nas, generale?
U ś miech Morrisona jakby nieco przygasł.
- Chce si ę pan wycofa ć ?
- Nie, ja i załoga jeste ś my gotowi na wszystko. Chc ę tylko wiedzie ć dlaczego - powtórzył. - Niech mi pan wybaczy, generale, ale nie wierz ę , Ŝ e
jeste ś my jedyn ą załog ą w całym lotnictwie, której mo Ŝ na powierzy ć transport bomby atomowej przez Pacyfik, zrzucenie jej w centrum Japonii i
doci ą gni ę cie na resztkach paliwa do bazy na Okinawie.
- Chyba lepiej, Ŝ eby wiedział pan tylko tyle, ile wam powiedziano.
Dennings wyłowił jakie ś złowró Ŝ bne tony w głosie generała.
- “Oddech Matki” - rzekł cicho, powoli, jakby wymawiał nazw ę przera Ŝ aj ą cego koszmaru. - Jaki Ŝ to chybiony poeta nadał bombie ten bzdurny,
ckliwy kryptonim?
Morrison z rezygnacj ą wzruszył ramionami.
- S ą dz ę , Ŝ e sam prezydent.
2
Dwadzie ś cia siedem minut pó ź niej major wbijał spojrzenie w przedni ą szyb ę kabiny, któr ą czy ś ciły wycieraczki. Poprzez nasilaj ą cy si ę deszcz
wida ć było najwy Ŝ ej dwie ś cie metrów pasa przed dziobem.
Wciskaj ą c obiema nogami hamulce, rozp ę dzał silniki do 2200 obrotów na minut ę . In Ŝ ynier pokładowy, sier Ŝ ant Robert Mosely, doniósł o
spowolnieniu czwartego silnika o ponad pi ęć dziesi ą t obrotów na minut ę , ale Dennings postanowił to zignorowa ć ; nie miał w ą tpliwo ś ci, Ŝ e przyczyn ą
tego jest wył ą cznie pogoda. Ś ci ą gn ą ł wszystkie d ź wigienki przepustnic na pozycj ę biegu jałowego.
Siedz ą cy po jego prawej stronie drugi pilot, Mort Stromp, odebrał przez radio z wie Ŝ y kontrolnej pozwolenie na start, po czym opu ś cił klapy.
Dwaj strzelcy w górnej wie Ŝ yczce zameldowali o sprawno ś ci obu płatów.
Dennings wł ą czył interkom.
- W porz ą dku, chłopcy. Ruszamy.
Ponownie pchn ą ł przepustnice do przodu i dał nieco wi ę cej mocy lewym silnikom, chc ą c wyrówna ć moment oporowy ś migieł. Wreszcie zwolnił
hamulce.
“Demony Denningsa”, wa Ŝą ce niemal 68 ton i zatankowane pod korki wlewu ponad 26 tysi ą cami litrów paliwa, potoczyły si ę po pasie, unosz ą c
dwunastoosobow ą załog ę i sze ś ciotonow ą bomb ę w dziobowym przedziale. Samolot był przeci ąŜ ony o prawie 8 ton.
Cztery silniki typu Wright Cyclone, o pojemno ś ci 55 litrów ka Ŝ dy, wyły na najwy Ŝ szych obrotach, z moc ą 8800 koni mechanicznych, rozcinaj ą c
ś cian ę niesionego wiatrem deszczu ś migłami o łopatkach pi ę ciometrowej długo ś ci. Bombowiec, w ś ród bł ę kitnych j ę zyków płomieni buchaj ą cych z
dyszy wylotowych spalin i otoczony mleczn ą mgiełk ą rozpryskuj ą cych si ę o skrzydła kropel deszczu, pop ę dził w mrok.
Ale nabierał szybko ś ci przera ź liwie wolno. Długi pas startowy, wykuty w czarnej skale wulkanicznej, urywał si ę nagle na szczycie niemal
trzydziestometrowego urwiska nad brzegiem lodowatego morza. Strzelaj ą ce na horyzoncie błyskawice zalewały rozstawione wzdłu Ŝ pasa wozy
stra Ŝ ackie i karetki widmowym, niebieskawym blaskiem.
Przy szybko ś ci osiemdziesi ę ciu w ę złów Dennings przej ą ł kontrol ę sterów i otworzył przepustnice prawych silników do oporu. Zacisn ą ł mocno
palce na kole, gotów za wszelk ą cen ę poderwa ć “Demony” w powietrze.
Bombardier Stanton, siedz ą cy w wysuni ę tym przed kabin ę pilotów dziobie, patrzył z przera Ŝ eniem na znikaj ą c ą przed nimi czarn ą drog ę
startow ą . Nawet flegmatyczny Stromp wyprostował si ę w fotelu i wbił oczy w mrok, chc ą c wypatrzy ć t ę ciemn ą lini ę , gdzie pas urywał si ę ponad
falami.
Przejechali ju Ŝ trzy czwarte drogi, jakby przyklejeni do ziemi. Sekundy mijały przera ź liwie szybko, wszyscy ludzie mieli wra Ŝ enie, Ŝ e p ę dz ą
prosto w otchła ń piekieln ą . Nagle przez zasłon ę deszczu przebiły si ę ś wiatła d Ŝ ipów zaparkowanych u ko ń ca pasa startowego.
- Bo Ŝ e miłosierny! - wrzasn ą ł Stromp. - Podrywaj go!
Ale min ę ły jeszcze trzy sekundy, zanim Dennings bez po ś piechu przyci ą gn ą ł stery do siebie. Koła B-29 oderwały si ę od ziemi. Brzuch maszyny
znajdował si ę ledwie dziesi ęć metrów nad powierzchni ą skały, kiedy w dole pas startowy znikn ą ł nagle, ust ę puj ą c miejsca spienionym falom.
Morrison wraz z czterema towarzysz ą cymi mu oficerami obserwował lotnisko spod daszku przed wej ś ciem do nagrzanych pomieszcze ń kontroli
radarowej, cho ć w zasadzie mógł zobaczy ć start “Demonów Denningsa” jedynie oczyma wyobra ź ni. Sylwetka bombowca tylko mign ę ła mu przed
oczyma, kiedy pilot dał pełn ą moc i zwolnił hamulce, po czym znikn ę ła w ciemno ś ciach.
Wsłuchiwał si ę w gin ą ce w dali wycie silników, łowi ą c ledwie słyszaln ą nieregularno ść . Mógł j ą rozró Ŝ ni ć tylko in Ŝ ynier lotnictwa b ą d ź
do ś wiadczony mechanik pokładowy, lecz Morrison pełnił obie te role w ci ą gu swej wieloletniej kariery w siłach powietrznych.
Jeden z silników samolotu nie pracował tak jak powinien, widocznie który ś z jego osiemnastu cylindrów nie palił prawidłowo.
Z rosn ą cym l ę kiem Morrison nasłuchiwał, czy bombowiec w ogóle zdoła si ę poderwa ć z ziemi. Gdyby “Demony Denningsa” rozbiły si ę podczas
startu, wszystkie Ŝ ywe stworzenia na wyspie w ułamku sekundy przestałyby istnie ć .
Wreszcie przez uchylone drzwi dobiegł okrzyk oficera kontroli radarowej:
- Samolot w powietrzu!
Generał odetchn ą ł z ulg ą . Dopiero teraz odwrócił si ę plecami do zasłony deszczu i wszedł do baraku.
Nie zostało mu ju Ŝ nic innego, jak przesła ć wiadomo ść do generała Grovesa w Waszyngtonie, Ŝ e “Oddech Matki” wyruszył w drog ę do Japonii, a
ź niej tylko czeka ć z nadziej ą .
Ale w gł ę bi duszy co ś go gryzło. Znał upór Denningsa i wiedział, Ŝ e tamten za nic nie zawróci z powodu drobnej usterki jednego silnika. Major
gotów był doprowadzi ć “Demony” nad Osak ę , nawet gdyby miał nie ść samolot na plecach.
- Niech im Bóg dopomo Ŝ e - mrukn ą ł generał pod nosem, chocia Ŝ ś wietnie zdawał sobie spraw ę , Ŝ e na jego stanowisku nie wypada wspomaga ć
tej akcji modlitw ą .
- Schowa ć podwozie - rozkazał Dennings.
- Jak Ŝ e si ę ciesz ę , Ŝ e mog ę to znów usłysze ć - warkn ą ł Stromp, popychaj ą c d ź wigni ę . Zawyły silniki elektryczne i trzy pot ęŜ ne podwozia pod
dziobem i skrzydłami maszyny znikn ę ły pod poszyciem. Schowane, klapy zamkni ę te!
Major zmniejszył nieco ci ą g, chciał bowiem powoli nabiera ć szybko ś ci, zarazem maksymalnie oszcz ę dzaj ą c paliwo. Kiedy osi ą gn ę li 200
w ę złów, zacz ą ł stopniowo wznosi ć maszyn ę na wy Ŝ szy pułap.
Ła ń cuch Aleutów, wygi ę ty ku pomocnemu wschodowi, znikn ą ł pod prawym skrzydłem bombowca. Od najbli Ŝ szego l ą du dzieliło ich ponad 4000
kilometrów.
- Co z tym silnikiem numer cztery? - zwrócił si ę do Mosely’ego.
- Jako ś ci ą gnie, ale troch ę si ę przegrzewa.
- Jak tylko wejdziemy na tysi ą c pi ęć set metrów, zdejm ę mu nieco obrotów.
- Przydałoby si ę , majorze - odparł Mosely.
Arnold naprowadził Denningsa na kurs, którego mieli si ę trzyma ć przez nast ę pne dziesi ęć i pół godziny. Na wysoko ś ci 1490 metrów major
przekazał stery Strompowi, przeci ą gn ą ł si ę i spojrzał na mroczne niebo. Nie wida ć było ani jednej gwiazdy. Samolot zadygotał z lekka od turbulencji,
gdy pilot wprowadził go w skł ę bion ą mas ę chmur burzowych.
Kiedy wreszcie centrum sztormu zostało za nimi, Dennings odpi ą ł pasy i wstał z fotela. Przez prawe dolne okienko widział w ą ski korytarz,
prowadz ą cy do tylnej cz ęś ci samolotu, ale jemu zdawało si ę , Ŝ e dostrzega przez blachy zarys wisz ą cej tam olbrzymiej bomby.
Po przeróbkach, umo Ŝ liwiaj ą cych prawidłowe zamocowanie atomowego monstrum, ledwie mo Ŝ na si ę było przecisn ąć w ą ziutkim korytarzem.
Dennings wr ę cz przeczołgał si ę nad przedziałem bombowym, zeskoczył po jego drugiej stronie, otworzył male ń kie drzwiczki i wszedł do ś rodka.
3
Wyj ą ł z kieszeni latark ę i ś wiec ą c pod nogi ruszył wzdłu Ŝ kratownicy prowadz ą cej przez dwa przedziały, które teraz stanowiły jedn ą olbrzymi ą
komor ę . Miał wra Ŝ enie, Ŝ e bomba została specjalnie dopasowana wielko ś ci ą do rozmiarów luku bombowego - na obu kra ń cach pozostawiono
zaledwie po pi ęć centymetrów luzu od jego kraw ę dzi.
Powoli wyci ą gn ą ł r ę k ę i dotkn ą ł jej, poczuł pod palcami zimny jak lód stalowy korpus. W wyobra ź ni ujrzał setki tysi ę cy ludzi w ułamku sekundy
zmienionych w pył czy te Ŝ popalonych od Ŝ aru i napromieniowanych. Czarno-biały film z próbnego wybuchu na wyspie Trinity nie mógł odda ć ani
temperatury eksplozji termoj ą drowej, ani siły fali uderzeniowej. Major szybko jednak pomy ś lał o tym, Ŝ e maj ą si ę przyczyni ć do zako ń czenia wojny i
ocali ć Ŝ ycie setkom tysi ę cy rodaków. Wracaj ą c do kabiny zajrzał do przedziału Byrnesa, który siedział pochylony nad schematami elektrycznymi
układu detonatora bomby, zerkaj ą c na umieszczon ą z boku prowizoryczn ą konsol ę .
- Czy istnieje ryzyko wybuchu tej bomby, nim znajdziemy si ę nad celem? - zapytał.
- Owszem, gdyby na przykład trafił w nas piorun.
Dennings spojrzał na Byrnesa z przera Ŝ eniem.
- Troch ę za pó ź no na takie ostrze Ŝ enia, nie uwa Ŝ asz? Po północy przechodzili ś my przez sam ś rodek wyładowa ń elektrycznych.
Komandor uniósł głow ę i u ś miechn ą ł si ę krzywo.
- Równie dobrze mogli ś my zosta ć trafieni jeszcze na lotnisku. Có Ŝ to za ró Ŝ nica? Mamy to przecie Ŝ za sob ą .
Major nie mógł uwierzy ć własnym uszom, słysz ą c spokojny ton tamtego.
- Czy generał Morrison zdawał sobie spraw ę z niebezpiecze ń stwa?
- Lepiej ni Ŝ ktokolwiek inny. Siedzi w dowództwie projektu bomby atomowej od samego pocz ą tku.
Dennings wzruszył ramionami i wyszedł. To czyste szale ń stwo, pomy ś lał, trzeba cudu, by kto ś z nich prze Ŝ ył i opowiedział innym o tym
wariactwie.
Pi ęć godzin pó ź niej Dennings wzniósł l Ŝ ejszy o 7500 litrów paliwa bombowiec na pułap 3000 metrów. Wszyscy poczuli si ę znacznie ra ź niej,
kiedy niebo na wschodzie rozja ś niła pomara ń czowa łuna ś witu. Burza została daleko w tyle i pomi ę dzy rozproszonymi białymi obłokami mo Ŝ na było
dojrze ć spienione morze.
“Demony Denningsa” bez po ś piechu, z szybko ś ci ą 220 w ę złów, leciały na południowy zachód. Na szcz ęś cie mieli lekki wiatr z tyłu. W pełnym
ś wietle dnia ukazało si ę pod nimi bezkresne pustkowie północnego Pacyfiku. Bombardier Stanton, rozgl ą daj ą c si ę uwa Ŝ nie ze swego przeszklonego
stanowiska na dziobie, stwierdził w duchu, Ŝ e przypominaj ą samolot widmo, zmierzaj ą cy znik ą d i donik ą d.
Pi ęć set kilometrów od brzegu najwi ę kszej z wysp japo ń skich, Honsiu, Dennings zacz ą ł stopniowo wznosi ć maszyn ę na pułap 10000 metrów, z
tej to bowiem wysoko ś ci Stanton miał zrzuci ć bomb ę na Osak ę . Nawigator Arnold zameldował, Ŝ e o dwadzie ś cia minut wyprzedzili rozkład lotu i
je ś li utrzymaj ą obecn ą szybko ść , w granicach pi ę ciu godzin powinni dotrze ć nad Okinaw ę .
Dennings zerkn ą ł na wska ź niki paliwa i odczuł rado ść : gdyby nawet musieli teraz walczy ć z przeciwnym wiatrem o szybko ś ci stu w ę złów,
powinni wyl ą dowa ć z zapasem około 1500 litrów paliwa.
Nie wszyscy jednak podzielali jego dobry nastrój. Mosely, siedz ą cy przed konsol ą mechanika pokładowego, z l ę kiem obserwował wska ź nik
temperatury silnika numer cztery, który coraz mocniej si ę przegrzewał. Z przyzwyczajenia postukał palcem w obudow ę .
Wskazówka zadygotała i z wolna przesun ę ła si ę na czerwone pole.
Mosely wyszedł do ciasnego korytarzyka i spojrzał przez okienko na doln ą obudow ę silnika. Cała gondola była zachlapana olejem, a z dyszy
wylotowych s ą czył si ę dym. Mosely wrócił do kabiny i ukl ę kn ą ł w w ą skiej przestrzeni mi ę dzy fotelami pilotów.
- Złe wie ś ci, majorze. B ę dziemy musieli wył ą czy ć czwórk ę .
- Nie dasz rady jej podkr ę ci ć , Ŝ eby popracowała jeszcze kilka godzin? - zapytał Dennings.
- Nie. W ka Ŝ dej chwili mog ą pu ś ci ć zawory i staniemy w płomieniach.
Stromp popatrzył na nich z zas ę pion ą min ą .
- Proponuj ę wył ą czy ć ten silnik na jaki ś czas i pozwoli ć mu ostygn ąć - rzekł.
Dennings poj ą ł, Ŝ e tamten ma racj ę . Musieli zosta ć na obecnej wysoko ś ci i dogl ą da ć pozostałych trzech silników, by i te si ę nie przegrzały.
Czwórk ę trzeba było oszcz ę dza ć na wspinanie si ę na pułap l0 000 metrów przed zrzuceniem bomby.
Zawołał Arnolda, który pochylony nad swym pulpitem wykre ś lał kurs.
- Kiedy b ę dziemy nad Japoni ą ?
Nawigator zerkn ą ł na pr ę dko ś ciomierz i dokonał kilku szybkich oblicze ń .
- Za godzin ę i dwadzie ś cia jeden minut.
Major skin ą ł głow ą .
- W porz ą dku, wył ą czamy na razie czwórk ę .
Nie sko ń czył jeszcze mówi ć , kiedy Stromp popchn ą ł d ź wigienk ę przepustnicy, wył ą czył zapłon i ustawił ś migło kraw ę dziami do kierunku lotu,
po czym wł ą czył automatycznego pilota.
Przez nast ę pne pół godziny wszyscy spogl ą dali z niepokojem na silnik numer cztery, lecz Mosely meldował o spadku temperatury.
- Ziemia na horyzoncie! - oznajmił w pewnej chwili Arnold. Mała, samotna wysepka jakie ś trzydzie ś ci kilometrów przed nami.
Stromp si ę gn ą ł po lornetk ę .
- Wygl ą da jak wystaj ą cy z wody kawałek hot-doga.
- Naga skała - dodał Arnold - nie ma nawet skrawka pla Ŝ y.
- Jak si ę nazywa? - zapytał Dennings.
- Nie figuruje na mapie.
- S ą jakie ś oznaki Ŝ ycia? Japo ń cy mogli tu urz ą dzi ć posterunek obserwacyjny.
- Wygl ą da na bezludn ą - odparł Stromp.
Dennings si ę rozlu ź nił. W zasi ę gu wzroku nie było Ŝ adnych nieprzyjacielskich statków, a w tej odległo ś ci od brzegu nie zagra Ŝ ały im jeszcze
japo ń skie my ś liwce. Usiadł w swoim fotelu i zapatrzył si ę na morze.
W ś ród ludzi zapanował spokój, rozdano kaw ę i kanapki z salami. Po ś ród monotonnego zawodzenia silników nikt nie zwrócił uwagi na drobn ą
plamk ę , która pojawiła si ę na niebie 30 kilometrów od nich i ponad 2000 metrów wy Ŝ ej.
Nikt z załogi “Demonów Denningsa” nie był tak Ŝ e ś wiadom faktu, Ŝ e zostało im zaledwie kilka minut Ŝ ycia.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin