Simonow Konstanty - Trylogia wojenna 2-1 - Nikt nie rodzi się żołnierzem.rtf

(2154 KB) Pobierz

Konstanty Simonów

 

Nikt nie rodzi się żołnierzem

 

1

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księga pierwsza

1

Dowódcy pułków powitali Nowy Rok u dowódcy dywizji i teraz wracali do siebie. Ostatni odjechał dowódca 332 pułku, major Barabanów. Sierpilin bez słowa znacząco uścisnął mu rękę: „Wiem, że jeszcze lepiej się zaprawisz, ale nie zaprawiaj się zanadto. Zrozumiałeś mnie, Barabanów?"

Kusiło go, żeby mu to powiedzieć na głos, ale się powstrzy­mał. Bądż co bądź to dowódca pułku. Jeżeli przyzwyczai się człowieka do braku zaufania, to gotów jest stracić resztki sumienia.

Gości przyjmowano w ziemiance szefa sztabu pułkownika Pikina - najobszerniejszej ze wszystkich i nawet ozdobionej wiszącym nad pryczq dywanem, który przysłała żona pułkowni­ka. Sierpilin, Pikin i zastępca do spraw politycznych, komisarz pułkowy Bierieżnoj, chc;jc odprowadzić gości, ubrali się i wyszli na powietrze.

-              Punkt dwudziesta trzecia - powiedział Pikin, odwijajac rękaw kożuszka i oświetlając zegarek latarka. - Pierwszy etap powitania zakończyliśmy zgodnie z planem, bez opóźnienia. Zanim odezwa się kuranty, będij już u siebie i dopiero każdy z nich pokaże, co potrafi!

-              Chciałbym, żeby niektórzy mniej potrafili... - powiedział Sierpilin. - Boję się o Barabanowa...

-              Nie bój się, Lewaszow go powstrzyma - odezwał się Bierieżnoj.

-              Akurat, twój Lewaszow go powstrzyma!

5


- Co chcesz, trafiła kosa na kamień...

Sierpilin nic nie odpowiedział: nie miał ochoty ani dyskuto­wać, ani w ogóle mówić. Chciał stać w milczeniu pod wysokim, mroźnym niebem, czuć jego bezmiar i jakąś odświętność.

Cisza, ledwo dosłyszalnie szumi nizinny wiatr. Wołga, stąd niewidoczna, skuta lodem, była daleko, daleko, za lewym skrzydłem frontu, ale Sierpilin i tak ją w tej chwili wyczuwał -i jej chłód, i jej szerokość, za którą rozpościerały się bezbrzeżne śniegi Zawołża, zasypane drogi, na których gwiżdże wiatr, i cienką, jak rzucony na śnieg czarny włos, jednotorową boczni­ce, kolejową - głębokie tyły, szpitale, szpitale...

Przed nim leżał Stalingrad, nie zdobyty jednak przez Nie­mców, obecnie zaś już od sześciu tygodni okrążony przez nasze wojska. Tam, w pułapce z lodu. zająwszy obronę okrężną wokół całego olbrzymiego pierścienia o obwodzie dwustu kilometrów, siedzieli Niemcy - dwadzieścia dwie dywizje - siedzieli i czekali! Sierpilin doskonale wiedział, na co mogą czekać okrążeni żołnierze - czekali i na nasz szturm, i na posiłki, i na rozkaz przełamania, i na cud, i na śmierć - na wszystko razem.

My zaś po listopadowych i grudniowych walkach już trzeci tydzień, jak nie atakowaliśmy, tak nie atakujemy -przygotowu­jemy się. I dziś, w tę noworoczną noc, tutaj, na północny zachód od Stalingradu, wojna dopiero co, ledwo dosłyszalnie, zaczęła się poruszać. Na przednim skraju wybuchł samotny granat moździerzowy, zaterkotała seria z kaemu, a potem cichutko, niczym dalekie westchnienie, dobiegł odgłos silnego wybuchu, stamtąd, ze środka pierścienia, u Niemców, i znowu wszystko ucichło.

Nie można było sobie nawet wyobrazić całego ogromu wojny. Jednakże Sierpilin, słuchając tej ciszy, tutaj, gdzie w oczekiwaniu na natarcie stata jego dywizja, doskonale wyo­brażał sobie, czym jest ta dzisiejsza noc tam, gdzie się toczy teraz główna wojna - na południu, w gołych stepach na poł drogi do Rostowa albo na południowym zachodzie, również w ste­pach, pod Tacińską, albo też na Froncie Woroneskini, miażdżą­cym obecnie niemieckie tyły o trzysta kilometrów stąd, pod Czortkowem i Millerowem.

6


Tani wojna miała zapach benzyny i kopciu, spalonego żelaza i prochu; tam wojna zgrzytała gąsienicami, terkotała karabina­mi maszynowymi i padała w śnieg, i znów się podnosiła pod ogniem na łokciach i kolanach, i z ochrypłym okrzykiem „hura!", z przekleństwem, z szeptem „mamo", zataczając się w śniegu, szła i biegła naprzód, zostawiając za sobą plamy kożuszków i płaszczy na zadymionym, podeptanym śniegu.

Tam. gdzie dziś dokonywało się to, co było najważniejsze, dla żołnierzy w ogóle nie istniała żadna noc noworoczna - po prostu nie pamiętali o niej.

Sierpilin byt zawodowym oficerem i wiedział, że na wojnie nic biega się z miejsca na miejsce, żeby się znaleźć tam, gdzie jest najgoręcej, na wojnie człowiek czeka, kiedy wybije jego godzina. Nie mógł teraz być ze swoją dywizją tam, w samym środku trzęsienia ziemi, na równinie południowej Rosji, i cho­ciaż umysł miał niepodatny na tego rodzaju myśli, serce czuło dobiegające stamtąd triumfalne, a zarazem straszne wstrząsy. I to właśnie uczucie zabrzmiało w jego głosie, gdy po długiej chwili milczenia powiedział:

-                'lak, na razie u nas jest cicho...

-                W taką noc i my moglibyśmy nie milczeć, ale walczyć! -rzekł Bierieżnoj.

-                No coż. idź na przedni skraj i postrzelaj z kaemu! Przynaj­mniej będziemy mieli co napisać w meldunku wydziału politycz­nego: aktywne działania bojowe, walczymy, nie milczymy, nie tracimy ducha bojowego... - kpiąco odpowiedział Sierpilin.

Słowa Biericżnoja ubodły go. Nie wszyscy pozbyli się jeszcze tego głupiego przyzwyczajenia, żeby się pchać na przedni skraj i jeżeli akurat w tym momencie jest tam cicho, otwierać ogień i wywołać odwetowy, jakby żołnierze mieli za mało tego, co i tak przypada im w udziale. Bierieżnoj nazywa lo ..podniesieniem aktywności", a w rzeczywistości to po prostu - dziecinada. 1 w dodatku nie uchodzi w tym wieku - wkrótce stuknie mu czterdziestka! .lak długo można się cieszyć ze swojej odwagi i dawać tego dowody, ryzykując własnym i cudzym życiem!

7


-                 A czy ja o tym mówię, Fiodorze Fiodorowiczu? - Bierież-noj gotów był wybuchnąć, ale się pohamował.

-                 A o czym, Matwieju Iljiczu?

-                 W ogóle tak powiedziałem...

-                 Co to znaczy ,,w ogóle"? Proponujesz przejść dziś w nocy do natarcia, czy co? No to jak, podamy to do wiadomości dowództwa armn, czy sami zaczniemy, a oni niech się przyłączą?

-                 Co się tak przyczepiłeś do mnie, Fiodorze Fiodorowiczu, może z okazji święta, co? - odciął się Bierieżnoj.

-                 Przyczepiłem się do ciebie, mój drogi przyjacielu, bo wczoraj na naradzie u dowódcy już słyszałem, jak ktoś rzucił tę olśniewającą myśl, żeby dziś w nocy narobić hałasu i zepsuć Niemcom Nowy Rok. A zarazem - również i sobie. Słyszałem i zaprotestowałem. Wyraziłem swój punkt widzenia, a mianowi­cie: jeżeli na serio wykorzystamy noworoczną noc do natarcia -to będzie słuszne. A jeżeli mielibyśmy po prostu tylko narobić hałasu, to szkoda by było i nas, i żołnierzy, szkoda psuć im taką noc. Zresztą Niemcy świętują nie tyle Nowy Rok, ile Boże Narodzenie. Trzeba było w Wigilię hałasować. Wdzięczny jestem członkowi Rady Wojennej, że mnie poparł. Ledwo z górą sobie poradziłem, a ty już od dołu naciskasz.

Sierpilin z niewidocznym w ciemnościach uśmiechem objął Bierieżnoja i przyjaźnie poklepał go po ramieniu.

-                 Nie gniewaj się w takie święto, bo przez cały rok będziemy się kłócić! Jeszcze zobaczymy, czy wszędzie zachowają ciszę. Dowódca pozostawił to do uznania dowódców dywizji.

-                 Sąsiedzi na razie milczą - powiedział Pikin.

 

-               Również i tam, u Batiuka, obydwaj milczeli - rzekł Sierpilin. - Dopiero potem, kiedy zaprotestowałem, a Zacha­rów mnie poparł, z wyrazu ich twarzy poznałem, że i oni są za ciszą.

-               Nie chcieli denerwować Batiuka swoimi protestami! -zakpił Pikin.

-               A czy sądzisz, że ja chciałem?-zapytał Sierpilin.-Ludzie są tylko ludźmi, każdy siedział i czekał, aż ktoś pierwszy się odezwie.

-               Już jest dziesięć po dwudziestej trzeciej - oznajmił Pikin, znów oświetlając latarką zegarek.

8


-                Chyba zupełnie Boga się nie boisz, niedługo zaczniesz jeździć z włączonymi reflektorami...

-                E tam, nie mają teraz do tego głowy! - Pikin machnął ręką w stronę Niemców. - Wrócimy? Ziąb...

-                Proszę serdecznie do mojej ziemianki - powiedział Sierpi-lin. - Posłuchamy kurantów, herbatki się napijemy...

-                Idźcie, ja zaraz też przyjadę - odezwał się Pikin - tylko coś wezmę.

Odwrócił się i poszedł do swojej ziemianki, Sierpilin zaś i Bierieżnoj weszli do ziemianki Sierpilina.

-                Pticyn, zaparzcie nam herbatki - zwrócił się Sierpilin do swego gońca, przechodząc wraz z Bierieżnojem przez pierwszą komórkę ziemianki, którą nazywał,,szatnią". W „szatni" stała prycza Pticyna, zawieszona płaszcznamiotem, i znajdował się piecyk własnej roboty.

-                Co, naprawdę będziemy pili herbatę?-zapytał Bierieżnoj, kiedy usiedli przy stole.

-                Naprawdę. Chyba że Pikin pokrzyżuje mi plany. Nie gniewasz, się, że skrytykowałem cię przy nim?

 

-               Przy nim czy nie przy nim, co za różnica? Byliśmy z Piki-nem w rozmaitych sytuacjach, tak że nie mamy przed sobą żadnych tajemnie.

-               Przypuśćmy, że to prawda - powiedział Sierpilin.

A w duchu pomyślał sobie, że nie zadałby takiego pytania, czy Bierieżnoj pogniewał się, czy się nie pogniewał, gdyby jego sytuacja nie uległa ostatnio zmianie: był komisarzem dywizji, a po rozkazie o jednoosobowym dowodzeniu został zastępcą do spraw politycznych. Sierpilin był głęboko przekonany o całko­witej słuszności tego rozkazu, który stawiał kropkę nad i, potwierdzał tę rzeczywistość, jaką na wojnie ukształtowała praktyka.

A jeżeli ten rozkaz wpłynął nawet na zmianę stosunków między dowódcą a pracownikiem politycznym, to jedynie tam, gdzie albo z powodu charakteru dowódcy, albo wzajemnego niezrozumienia układały się one niewłaściwie, ze szkodą dla wojny, a wojna to nie żaden sejmik! Dzięki Bogu, że niesie nie zmieniło między nim a Bierieżnojem. A jednak Sierpilin czuł, że Bierieżnoj w głębi duszy żałuje drogiego mu słowa „komisarz",

9


do którego przywykł od młodości. Nawet przy najlepszych stosunnach w tego rodzą ju zmianie stanowiska służbowego tkwi jakiś cierń.

Czy to Bierieżnoj zorientował się, o czym myśli Sierpilin, czy też sam o tym myślał, dość że po chwili milczenia przy stole powiedział:

-                Niech cię o to głowa nie boli, Fiodorze Fiodorowiczu, żeby mnie w mojej nowej sytuacji nie urazić. Weź pod uwagę fakt, że dla nas, pracowników politycznych, tytuł jest na ostatnim planie!

-                Jak mam to rozumieć?-zapytał Sierpilin.-Wy, pracowni­cy polityczni, jesteście bojownikami idei, a my, kadra dowód­cza, nic tylko marzymy o stopniach i tytułach? Tak?

-                O, to całkiem co innego, teraz dopiero jesteś sobą! -Bierieżnoj się roześmiał. - No to i nadal nie będziemy się oszczędzać. Bo w ostatnich czasach zauważyłem, że owijasz mnie w watę niczym pisklę w inkubatorze.

-                E, gdzie tam owijam! -zmieszany Sierpilin uśmiechnął się i nagle zapytał o to, o co już dawno zamierzał zapytać: - A jak u ciebie w pułkach zastępcy do spraw politycznych przeżywaj;) swoją nową sytuację?

-                Nieważne. Skoro partia kazała, przeżyją-odparł Bierież­noj. - Jedynie Lewaszow rozmawiał ze mną, prosił, żeby po nadaniu mu wyższego stopnia skierować go na stanowisko liniowe, nie chce być zastępcą Barabanowa, żyją ze sobą jak pies z kotem. No cóż. będzie z niego dobry dowódca batalionu!

-                Może nawet wyżej pójdzie niż dowódca batalionu - po­wiedział w zadumie Sierpilin. - Tylko szkoda pozbawiać pułk takiego pracownika politycznego. A gdyby Barabanów pozostał w pułku, to tym bardziej.

-                A czy zostanie?

-                Nie jątrz rany. Wiesz przecież, że mnie zmuszono! Tak to jest, człowiek machnie ręką, wycofa się, nie postawi sprawy na ostrzu noża, a potem nie śpi po nocach: ile też będzie kosztować ten jego błąd? Rozpoczęcie natarcia z dowódcą pułku, do którego nie ma się zbytniego zaufania, to kolec, drzazga w sercu!

-                Przestań się denerwować, Fiodorze Fiodorowiczu - po-

10


wiedział Bierieżnoj - dywizję mamy dobrą, sam Barabanów nie popsuje nam szyków.

-              Łatwo powiedzieć!

Goniec przyniósł imbryk, esencję i szklanki.

-                Takie to są sprawy, komisarzu - z przyzwyczajenia nazy­wając tak Bierieżnoja, powiedział Sierpilin po wyjściu gońca. -Zły jestem na siebie, że wziąłem Barabanowa. Przez pierwsze dni przyglądałem się, marzyłem o tym, żebym ja się mylił, a dowódca miał rację. A teraz okazało się, że jeszcze na dodatek pije! I o czym tu marzyć! No jak, lepiej ci?

-                Lepiej. Po takich rozmowach to rzeczywiście tylko herbaty się napić. - Bierieżnoj się roześmiał.

-                A oto i Pikin - powiedział siedzący twarzą do drzwi Sierpilin. - Co takiego dźwigasz?

Pikin zdjął kożuszek i triumfalnie postawił na stole szam­pana.

-                Zdumiewające!

-                Sam się dziwię. - Pikin przysiadł się do niego. - Żona jeszcze mi na urodziny przysłała przez, okazję, a ja przechowa­łem. Otworzymy?

-                Poczekajmy do dwudziestej czwartej - odpowiedział Sier­pilin. - Tymczasem wypij herbatę.

-              Dobrze, poczekam zgodz.il się Pikin. - Daj mi, Fiodorze
Fiodorowiczu, to podsumowanie walk, któreś nam przeczytał,
chciałbym na własne oczy...

Sierpilin sięgnął do kieszeni bluzy i wyjął z niej kilka kartek, gęsto zapisanych wyraźnym charakterem pisma. Byl to bilans sześeiolygodniowego natarcia naszych wojsk, nadany z Mosk­wy i zanotowany przez dywizyjnych radiotelegrafistów. Właśnie od przeczytania na głos tego bilansu zaczęło się dzisiejsze spotkanie noworoczne. Powielono go i dano przed wyjazdem dowódcom pułków, żeby przez noc zrobili możliwie jak najwię­cej kopn w pułkach i batalionach, rano zaś dostarczyli egzem­plarz każdemu żołnierzowi, nie czekając na gazety armijne.

Sądząc po sobie, Sierpilin domyślał się, jakie wrażenie wy­warł ten bilans. Żadna praca na świecie nie pochłania tak bez reszty człowieka jak trud wojenny. 1 nagle, kiedy dziś po raz pierwszy, jeszcze nie na glos. ale po cichu, dla siebie, przeczytał


sześciotygodniowy bilans walk, uświadomił sobie całą rzeczy­wistą skalę wydarzeń, którą zazwyczaj przesłaniały codzienne troski, zaprzątające od rana do nocy głowę dowódcy dywizji. Jego dywizja miała niewielki udział w tym, co się dokonało w ciągu ostatnich sześciu tygodni i nadal się dokonuje, a co jest czymś ogromnym. Ale świadomość tego nie zrodziła w nim kompleksu niższości, przeciwnie, podniosła go na duchu, był dumny, że bierze, choćby nawet mały, udział w czymś tak kolosalnym, iż jeszcze dziś umysł tego nie ogarnia, a co póź­niej będzie się nazywało historią tej wielkiej i strasznej wojny.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin