Maria Rodziewiczówna - Błękitni.pdf

(1025 KB) Pobierz
Blekitni
Maria Rodziewiczówna
Błękitni
 
I
Roznoszono właśnie wety. SłuŜba w liberii białej z Ŝółtym, kapiącej od złota i
haftów, fantazyjnego kroju, z zapiętymi na plecach wierzchnimi rękawami podawała
je na złoconych tacach, tak powaŜna i skupiona, jakby spełniała obrządek religijnego
kultu.
Z tac wyzierały złociste ananasy, pomarańcze, świeŜe figi, daktyle, owoce
dalekiego Południa, na stole szampan pienił się w krysztale. Tymczasem zachodzące
słońce, czerwone, zaglądało przez wąskie, gotyckie okna do tej sali sklepionej,
wyłoŜonej dębem rŜniętym misternie, ślizgało się po ścianach obwieszonych trofeami
łowów, muskało gdańskie, rzeźbione kredensy i szafy, lubowało się zbytkiem zastawy
stołu, strojów słuŜby, zazierało teŜ bardzo niedyskretnie i ciekawie w oczy dziewięciu
biesiadników. Poczciwe słońce, które dzień cały złociło łany zbóŜ rodzimych,
ogarniało Ŝyciodajnym uściskiem białe brzozy, czarne olchy i dęby, grzało lotki
jaskółek, bocianów, szarych wróbli, opalało na brąz twarze smagłego ludu, od potu
szklące, a radosne w znoju - teraz pod wieczór, ukośnie, przez cieniste parki i złocone
sztachety, wdarło się aŜ tutaj, na kamienny dziedziniec, zabawiało się z fontanną i
wpadło aŜ do środka pysznego, samotnego gmachu.
Zdziwione było słońce. Owoce na stole nie ono wypieściło; napój złocisty nie
jego był dziełem; twarzy tych ludzi, goszczących u biesiady, nie pomalowało
złocistym odblaskiem. Były białe i róŜowe jak kwiaty fantastycznych begoni
zdobiących stół jadalny, kwiaty, które słońce widziało niekiedy przez tęczowe szkła
przepysznych cieplarni.
Więc słońce, śmiałe i pewne swego czaru, poczęło tych ludzi dotykać po czole
i policzkach, muskać po włosach. Nie widywało takich w swoich wędrówkach po
polach szerokich, po dolinach cichych, po gwarnych osadach przydroŜnych.
Na czołach tych nie było potu; policzki pokrywał puder lub bladość
papierowa.
Znalazło przecie młode lica i poswawolić chciało. Poczęło więc je całować
ognistymi pocałunkami, łechtać drŜącymi promieniami; poczęło pieścić i głaskać.
Takie pieszczoty i swawole miewało zwykle dla ludzi, którzy znosili jego skwar
całodzienny, a ludzie owi płacili mu uśmiechem i, zaczepieni, podnosili w stronę jego
tarczy łagodnej, purpurowej oczy wdzięczne i wesołe.
Ale u tego stołu inni byli ludzie. Młode lico uchyliło się od pieszczot i
 
całusów, usunęło się niechętnie i twarz młodej, bardzo pięknej damy zachmurzyła się
widocznie.
- Ach! to obrzydliwe słońce! Obiadujemy przy chłopskiej iluminacji! -
sarknęła odrzucając wachlarz.
Towarzysz jej, męŜczyzna blady i mizerny, podniósł oczy ku oknu i łuna
zachodu stanęła w jego źrenicach siwych, przyćmionych i jakby bardzo smutnych.
- Ktoś ty? - spytało go słońce. - Nie widziałem nigdy ani ciebie, ani takiego
smutku, jak w twoich oczach. Czyś nieszczęśliwy? Czyś chory? Chodź ze mną!...
Zamigotało całym bogactwem swych barw.
- Chcesz złota i purpury? Patrz, ile ich mam!
Źrenice pozostały mgławe i zimne. MęŜczyzna, nie spuszczając powiek, rzekł
bardzo dźwięcznym, cichym głosem:
- Siła! zapuść firankę!
Biało-złocisty sługa, stojący za jego krzesłem jak na warcie, podskoczył Ŝywo
ku oknu.
I nagle pomiędzy słońcem a tym obrazkiem obcym a ciekawym stanęła gęsta,
gładka zapora z ciemnego jedwabiu.
Słońce skupiło się... i uderzyło w nią, zdziwione i uparte. Nie zdołało przebić,
chciało spalić. Rozgorzało jak łuna, gniewne i mściwe.
Jedwab przyjął cios, rozpalił się i łapczywie wciągnął w siebie promienie.
Wszystkie zagarnął, do środka dostało się tylko światło łagodne, rozpraszające
dobroczynnie mrok komnaty.
Słońce, wygnane i pogardzone, odbiegło. Jeszcze chwilę obejrzało ściany z
szarego kamienia, łupkowy dach, zajrzało na wysoko zatkniętą biało-złocistą
chorągiew herbową na szczycie wieŜy, pogroziło pysznym murom i musnąwszy
wierzchołki drzew parku, znikło.
Do sali jadalnej słuŜba wniosła setki świec zapalonych, podawała kawę i
likiery.
- Nie lubisz słońca, Idalio? - zawołała panienka siedząca naprzeciw pięknej
damy. - A ja bardzo lubię! Przypomina mi bengalskie ognie. Chętnie zmieniłabym z
tobą miejsce.
- Czy i kawalerów? - spytała dama mruŜąc oczy i pokazując zza ust
karminowych, zanadto nawet karminowych, dwa rzędy małych, ładnych zębów.
Panienka oblała się delikatnym rumieńcem.
 
- Wątpię, czy księŜna wygrałaby co na zamianie! - rzekł sąsiad młodej osoby,
wysoki młodzieniec o rudawych faworytach. - Niestety, pieczętujemy się właśnie
Słońcem.
- Jak to? Nie jakimkolwiek Koniem?
- Niestety! Centaura i sąsiedztwo księŜny zagarnął mi ksiąŜę Leon -
najniesłuszniej.
- Jedno i drugie dostało mi się najzupełniej przypadkowo - odparł młodzieniec
o smutnych oczach, który przed chwilą wygnał słońce z komnaty.
- MoŜe nawet wbrew chęci! - rzuciła mu ciszej piękna pani, wyłącznie dla
niego tylko.
- Co do Centaura, niezawodnie - rzekł spokojnie.
- A co do sąsiedztwa? - badała uparcie.
- Sąsiedztwo księŜny zawdzięczam dzisiaj tak cięŜkim okolicznościom, Ŝe
istotnie w takich warunkach uznaję je za przeciwne mym chęciom. Przy tym stole
zajmuję miejsce nie dla mnie przeznaczone, a to, księŜno, nie osładza biesiady.
- Z tyrady tej widzę, Ŝe ksiąŜę studiował w...
- Mylisz się, księŜno. śadne studia nie potrafiłyby uczynić ze mnie hipokryty.
- Ach, więc jesteś zawsze szczerym?
- Zawsze, dla tej prostej przyczyny, Ŝe nad nieszczerością trzeba
przemyśliwać, układać ją i ciągle o niej pamiętać, a ja, księŜno, lenię się myśleć.
- To mnie bardzo martwi. Człowiek szczery jest więcej niŜ nudny, jest
trywialny. KsiąŜę więc nie potrafi mówić nawet komplementów. O zgrozo!
- UwaŜam po tonie, Ŝe księŜna, wyegzaminowawszy moje zdolności
towarzyskie, rada by co prędzej zamienić z moją siostrą miejsce i kawalera, au risque
(ryzykując, naraŜając się) opalenia się przy słońcu hrabiów Maszkowskich.
- Przeciwnie, kontrast pociąga! Zostaję na miejscu narzuconym nam przez
obowiązek i postanawiam zająć się wychowaniem księcia w tym, w czym nawet
jezuici nie dali rady.
- Jestem zawsze na rozkazy - rzekł młodzian chyląc ufryzowaną, jasnowłosą
głowę w stronę zalotnej damy.
Uderzyła go z lekka wachlarzem po ramieniu.
- Tiens! (patrzcie no!) - zawołała wesoło - ksiąŜę jesteś chwilami zupełnie
ładnym chłopcem! Dziś, gdym cię zobaczyła, vous m'avez paru horrible! (wydał mi
się pan okropny!)
 
- Widocznie zyskuję przy bliŜszym poznaniu.
- Tym lepiej.
- Nie byłem przecie zupełnie obcym księŜnie, przed pięciu laty druŜbowałem
bratu.
- Ach! wtedy! Był to dzień taki obrzydliwy. Miałam na sobie haniebnie
skrojony stanik i byłam zła na szwaczkę - ale zła jak furia. A przy tym - w białym mi
nie do twarzy - nie chciałam atłasu, wszystko było nie wedle mej woli. Ach, mon
Dieu! (mój BoŜe!) w taki dzień źle wyglądać dla dogodzenia barbarzyńskiej tradycji!
No, a przy tym ten Amadeusz, tak mi dokuczył swymi drwinami! Ten człowiek mi
zawsze Ŝółć porusza! KsiąŜę mi nie dokuczył - więc go wcale wtedy nie zauwaŜyłam.
NieprawdaŜ, Ŝe mi Ŝałoba do twarzy?
- śałoba księŜny jest przepysznie... skrojoną - odparł spoglądając na jej
toczone kształty.
- Znajduje ksiąŜę? O, nie jesteś wybredny. To worek tylko zastosowany do
okoliczności. Tradycja w postaci waszej matki zabrania stanowczo wyciętych
staników.
- Tradycja krzywdzi nas niemiłosiernie!
- Ach, flatteur! (pochlebca!) - Trąciła go znowu wachlarzem.
- Za co cię karzą, Leonie? - zagadnął przez stół hrabia Maszkowski.
- Za prawdę! - odparł młodzieniec.
- KsięŜniczka Iza przed chwilą obiecała mię za coś podobnego sowicie
wynagrodzić!
- Obiecuj, Izo, obiecuj! - zaśmiała się księŜna Idalia. - MoŜesz obiecać nawet
nagrodę, ~a discretion (jaką chcesz). Ja ręczę, Ŝe płacić nie będziesz nigdy!
- Czy hrabia jest uczniem księŜny? - zagadnął jej towarzysz.
W tej chwili, gdy trochę pochylony ku niej oczekiwał odpowiedzi, ktoś
dotknął jego ramienia.
Obejrzał się Ŝywo.
Siedzący z drugiej strony biesiadnik dotąd się wcale nie odzywał.
Starzec to był, zupełnie łysy, niedbale ubrany, z wielką, spadającą na piersi
brodą.
Nie wtrącał się do rozmowy, a cała jego postać i zachowanie odbijały
jaskrawo od eleganckich fraków męŜczyzn, od zbytkownych strojów kobiet.
Nie miał towarzyszki. Siedział ostatni u stołu i obojętny na otoczenie; jadł
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin