George Catherine - Krew nie woda.pdf

(666 KB) Pobierz
161588310 UNPDF
Catherine George
Krew nie woda
(Legally his)
PROLOG
Stary dom, piękny w swej prostocie, przypominał domostwa opisywane przez Jane
Austen. Goście zawsze mogli liczyć na serdeczne przyjęcie, ale brak nowoczesnego
ogrzewania był poważnym minusem, zniechęcającym do spędzenia nocy w zabytkowym
wnętrzu. W ciągu dnia ciepło ledwo docierało do ostatniego piętra, a wieczorem było jeszcze
gorzej.
Zziębnięty gość wsunął się do łóżka syna gospodarza. Przyjaciel zapewniał go, że w tym
pokoju jest trochę cieplej niż w gościnnym. Być może, jednak w sypialni panowała
temperatura podbiegunowa. Dumny gość nie poprosił o termofor i leżał nieruchomo, aby nie
stracić ani odrobiny ciepła. Czekał na dobroczynne działanie whisky, którą gospodarz hojnie
go uraczył. Wkrótce alkohol i zmęczenie po długiej podróży zrobiły swoje.
Młody człowiek przebudził się, gdy księżycowa poświata padła na jego łóżko. Było mu
bardzo ciepło, więc ucieszył się, że ktoś przyniósł termofor. Przeciągnął się i zamarł
przerażony. Włosy stanęły mu dęba na głowie, ponieważ zorientował się, że leży między
dwoma dziewczynkami. Żołądek podskoczył mu do gardła, serce waliło jak szalone. W
pierwszym odruchu chciał wyprosić dzieci, ale wystraszył się, że zaczną krzyczeć i wtedy
przybiegną domownicy. A nocował w domu srogiego sędziego! Ze strachu aż dzwonił
zębami, toteż czym prędzej położył rękę na ustach.
Jednym intruzem była ośmioletnia córeczka gospodarza, pupilka ojca. Drugiego dziecka
młody człowiek nie znał. Nie był zbyt pobożny, lecz zaczął się modlić. Miał nadzieję, że Bóg
go wysłucha i wyratuje z opresji. Wolał nie myśleć o tym, co będzie, jeżeli sędzia zobaczy go
w tak kłopotliwej sytuacji. Najwyższym wysiłkiem woli zmusił się do zachowania spokoju i
leżał nieruchomo jak kamień. Po nieskończenie długim czasie usnął. Drugi raz obudził się
późnym rankiem i kamień spadł mu z serca, gdy zobaczył, że jest sam.
161588310.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sophie Marlow wracała z Londynu do Gloucestershire w ponury i deszczowy niedzielny
wieczór. Gdy zjechała z autostrady, jej i tak już podły nastrój jeszcze się pogorszył, ponieważ
przez całą drogę do Long Ashley widziała w lusterku ten sam samochód. Zanim w świetle
reflektorów dostrzegła światła ośrodka Highfield Hall International, miała nerwy w strzępach.
W długim murze znajdowało się pięć bram prowadzących do pięciu chat, z których cztery
należały do głównego kompleksu. Jedną z nich przydzielono Sophie, gdy przed czterema laty
podjęła tu pracę jako administratorka i asystentka dyrektora ekskluzywnego ośrodka
konferencyjnego. Odetchnęła z ulgą, gdy jadący za nią samochód skręcił do jedynego
prywatnego domu. Zdziwiło ją, że właściciele, Ewen i Rosanna Fraserowie, nie zawiadomili
jej o powrocie.
Wreszcie zajechała przed swój dom, przebiegła kilka metrów w strugach deszczu,
otworzyła drzwi i zapaliła światło w wąskim przedpokoju. Widok morelowych ścian sprawił
jej niekłamaną przyjemność. Glen Taylor, z którym spotykała się od roku, namawiał ją, żeby
przemalowała ściany na kolor szary. Oprócz tego radził, by w bawialni zmieniła tradycyjne
obicia mebli na skórzane i wyrzuciła akwarele, zastępując je japońskimi miniaturami. Nie
posłuchała go, ponieważ według niej orientalne obrazki nie były na miejscu w typowo
wiktoriańskim domu. Po awanturze sprzed kilku godzin jeszcze bardziej się cieszyła, że nie
zgodziła się, by Glen zamieszkał w Ivy Lodge. Wzdrygnęła się na myśl o mieszkaniu z nim
pod jednym dachem.
Poszła do kuchni, nastawiła wodę na herbatę i włączyła automatyczną sekretarkę.
– Dzień dobry – rozległ się głos szefa, Stephena Lainga – Dzwonił Ewen Fraser, żeby
uprzedzić, że odstąpił swój dom znajomemu pisarzowi, który chce w spokoju skończyć
książkę. Nazywa się Smith. Obiecałem, że zajmiemy się nim, więc bądź tak dobra i zajrzyj do
niego. Dowiedz się, jakie ma życzenia odnośnie zaopatrzenia, sprzątania itp. Do zobaczenia
we wtorek.
Zaintrygowana pomyślała, że może tym pisarzem jest Murray Smith, jej ulubiony autor.
– Cześć, Sophie. Tu Lucy. Zadzwoń do mnie, bo mam ochotę pogawędzić.
W głosie Glena natomiast brzmiała wściekłość:
– Sophie, co cię ugryzło? Czemu się wyniosłaś bez pożegnania? Zadzwoń do mnie.
Natychmiast.
– Nie zadzwonię ani zaraz, ani potem – rzuciła ze złością.
Popatrzyła na automat, jakby coś zawinił. Uznała, że do przyjaciółki może zadzwonić
rano, a do gościa Fraserów, gdy odpocznie. Nalała pełną filiżankę mocnej herbaty, poszła do
pokoju i usiadła w rogu kanapy. Czuła się, jakby uniknęła śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Glen Taylor, niedawny szef kuchni w Highfield Hall, był mistrzem w swoim zawodzie,
ale zarazem potwornym cholerykiem. Przed kilkoma godzinami zrobił jej piekielną awanturę
i Sophie nie chciała go więcej widzieć. Nawet na samym początku znajomości, gdy był
naprawdę czarujący, coś ją od niego odstręczało. Coś, czego nie umiała nazwać.
161588310.002.png
Pod rządami Glena restauracja w Highfield Hall stała się słynna w bliższej i dalszej
okolicy. Stephen Laing wpadł w furię, gdy zaledwie po roku Glen rzucił pracę i wyjechał do
Londynu, by otworzyć własny lokal.
– Skończony głupiec! – złościł się dyrektor. Nie wie, co robi. Prędko przekona się, jak
smakuje praca na własny rachunek i pożałuje tej decyzji. Każdemu się zdaje, że prowadzenie
restauracji to pestka. Tutaj mógł być królem, a w Londynie będzie jedynie płotką. Dobrze ci
radzę, nie daj się wciągnąć w jego niepewne interesy.
Sophie, która miała dużo zdrowego rozsądku, podzielała opinię swego szefa. Teraz
dowiedziała się, co Glen zaplanował. Otóż uznał za pewnik, że ona nie tylko wesprze go
swymi oszczędnościami, ale rzuci pracę i zatrudni się u niego, rezygnując z pensji, dopóki
lokal nie zacznie przynosić dochodów. Roześmiała się Glenowi w nos. Początkowo uważał
jej odmowę za żart i pieszczotami starał się nakłonić do zmiany decyzji. Gdy uparcie
odmawiała, posunął się do rękoczynów. Zdołała wyrwać się i uciec.
– Niedługo wrócisz! – wrzasnął rozwścieczony. – Oboje dobrze wiemy, że nie możesz
beze mnie żyć.
Sophie zazgrzytała zębami ze złości, że w ogóle się z nim spotykała. To prawda, był
bardzo przystojny i dobrze prezentował się w telewizyjnych programach kulinarnych. Lubiła
go, ale uczucie nigdy nie było gorące. A teraz, gdy przekonała się, jaki jest naprawdę,
brzydziła się nim. Natychmiast po poznaniu Glen jasno dał do zrozumienia, że chce nawiązać
romans. Za późno zorientowała się, że jeszcze bardziej pragnie wykorzystać jej umiejętności
zawodowe i znajomości.
Wszystko wrzało w niej z oburzenia, a najlepszym lekarstwem w takich sytuacjach jest
długa, relaksująca kąpiel. Leżała w wannie dopiero kilka minut, gdy rozległ się dzwonek przy
drzwiach frontowych. Pospiesznie narzuciła podomkę, okręciła głowę ręcznikiem i zeszła na
dół. W przedpokoju nagle przystanęła wystraszona, że to może być Glen.
Opanowała się, uchyliła drzwi, na ile pozwalał łańcuch i spojrzała w oczy widoczne
między rondem mokrego kapelusza a podniesionym kołnierzem ciemnego płaszcza.
– Dobry wieczór. Czy pani Marlow?
– Tak.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Nazywam się Jago Smith i zamieszkałem czasowo w
domu państwa Fraserów.
A zatem to nie jej ulubiony pisarz... Mimo wszystko uśmiechnęła się uprzejmie.
– Dobry wieczór. Czy potrzebuje pan czegoś? Nieznajomy pokręcił głową.
– Dziękuję, na razie nie. Ale obiecałem, że zaraz po przyjeździe skontaktuję się z panią.
Ewen nie chciał, by wzięto mnie za intruza.
– Szef uprzedził mnie o pana przyjeździe... Mężczyzna spojrzał na jej bose stopy.
– Przepraszam, powinienem był najpierw zatelefonować.
– Nie szkodzi. Czy pan Fraser powiedział, że jestem administratorką? Jutro załatwię
wszystko, co trzeba.
– Dziękuję. O której możemy się spotkać?
– Zwykłe kończę pracę około wpół do siódmej. Proponuję spotkanie tutaj, w Ivy Lodge.
161588310.003.png
– A może zechce pani przyjść do mnie?
– Jak pan woli. Wpadnę o ósmej.
– Dziękuję. Dobranoc.
Mężczyzna lekko dotknął ronda kapelusza i odszedł prędkim krokiem.
Sophie zamknęła drzwi, sprawdziła łańcuch i po raz pierwszy, odkąd tu zamieszkała,
zasunęła zasuwę. To wina Glena. Jego dzisiejsze zachowanie wystraszyło ją nie na żarty. Nie
mogła sobie darować, że dała mu klucze. Postanowiła nazajutrz na wszelki wypadek
wymienić zamki.
Rano uprzedziła recepcjonistkę, by nie łączyła telefonów od Glena. Potem od razu wpadła
w wir pracy, ale nie mogła się skupić, ponieważ wciąż dzwoniły telefony. Podczas przerwy,
zamiast zjeść coś ciepłego, poszła do domu, bo umówiła się ze ślusarzem w sprawie wymiany
zamków.
Wróciła do pracy spokojna i szczęśliwa, że ma nowe klucze w kieszeni. Recepcjonistka
podała jej kilka kartek. Dwie z wiadomością od Glena wyrzuciła bez czytania, na pozostałe
odpowiedziała. Telefon nadal się urywał, dlatego przygotowanie sprawozdania z piątkowego
spotkania zajęło jej całe popołudnie. Zdążyła wszystko zrobić i, korzystając z nieobecności
szefa, chociaż raz wyszła z pracy o czasie. Deszcz przestał padać, na dworze było już ciemno.
Z niesmakiem wysłuchała trzech nagrań Glena, który bez skrępowania dawał upust swej
wściekłości. Za każdym razem kończył monolog pogróżkami.
Zadzwoniła do Lucy i krótko opowiedziała, co zaszło. Wybuchnęła śmiechem, gdy
przyjaciółka, nie przebierając w słowach, wyraziła swą opinię o Glenie.
– Dobrze, że się go pozbyłaś – podsumowała Lucy. – Nie rozumiem, co w nim widziałaś.
Ten facet nadaje się wyłącznie do stania przy garach i...
– Dobrze, że cię nie słyszy!
– Pewnie dostałby szału.
– Wczoraj dostał, ale nie martw się, więcej się z nim nie spotkam.
Po skończeniu rozmowy prędko wzięła prysznic i ubrała się w czarne spodnie oraz
rdzawy sweter, ładnie harmonizujący z kolorem jej włosów. Włożyła długi płaszcz
przeciwdeszczowy, wzięła parasolkę, starannie zamknęła drzwi na wszystkie zamki i poszła
do domu Fraserów.
Pisarz powitał ją szerokim uśmiechem. Był wysoki i szczupły, miał na sobie zielony
sweter i obcisłe spodnie. Ciemne falujące włosy okalały twarz, która wydała się Sophie
znajoma. Tak, to ten sam człowiek! Ugięły się pod nią nogi, serce zamarło, uśmiech zamienił
się w grymas.
– Witam panią i zapraszam do środka.
Jago Smith nie zauważył jej dziwnej reakcji, wprowadził ją do bawialni, takiej samej jak
w Ivy Lodge. Stały tu dwie wygodne kanapy, serwantki pełne porcelany i biblioteczka.
Ściany dosłownie ginęły pod obrazami. Na stoliku koło kanapy stała butelka wina, kieliszki i
kryształowa czarka z orzeszkami.
– Proszę zdjąć płaszcz.
Sophie opanowała się na tyle, by spokojnie powiedzieć:
161588310.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin