John Galsworthy - 2 - Nowoczesna komedia 01 - Biala malpa.pdf

(1123 KB) Pobierz
HOMBDtM
Biała małpa
Książka i Wiedza
Tytuł oryginału
THE MODERN COMEDY The White Monkey
Przełożyła Zofia Lasocka
Tekst oparto na wydaniu
Państwowego Instytutu Wydawniczego
z roku 1972
Opracowanie graficzne Bożena Kowalewska
Redaktor techniczny Zygmunt Borowski
Korektorzy: Ewa Długosz-Jurkowska, Agnieszka Szajkowska
ISBN 83-05-11661-1 (dla tomu I ISBN 83-05-12109-7)
Przedmowa
W tytule, który nosi druga część kronik rodu Forsyte'ów, nazwana Nowoczesną komedią,
słowo „komedia" zostało, być może, użyte w równie szerokim znaczeniu, w jakim słowo
„saga" zostało użyte w odniesieniu do części pierwszej. A jednak czy można nakreślić inny
niż komediowy obraz lat tak trudnych jak te, w których żyliśmy od czasu wojny, czy można
się w nich doszukać innej niż komediowa wymowy? Wiek, który sam nie wie, czego chce, a
zarazem z największym wysiłkiem usiłuje owo „coś" zdobyć, musi wywoływać choćby
smutny uśmiech.
Oddać kształt i barwę jakiejś epoki to zadanie przekraczające możliwości każdego
powieściopisarza, a w bardzo znacznym stopniu przekraczające możliwości niżej
podpisanego. Lecz kiedy pisał on tę trylogię, u podłoża jego zamierzeń leżało niewątpliwie
pragnienie, by spróbować choć w części wyrazić ducha tej epoki. Nasza Współczesność —
niczym przysłowiowy kurak Irlandczyka — leci tak szybko, że nie sposób ująć jej jako
całości: można ją co najwyżej chwytać na migawkę, kiedy pędzi naprzód, ku swej
przyszłości, nie wiedząc jednak, gdzie i kiedy ta przyszłość się wypełni i jaka będzie.
Anglia roku 1886, roku, w którym rozpoczyna się Saga rodu Forsy-te'ów, także nie widziała
przed sobą przyszłości, spodziewała się bowiem, że jej teraźniejszość trwać będzie wiecznie, i
jechała na swym bicyklu jakby we śnie, lękając się tylko dwóch upiorów: pana Gladstone'a i
irlandzkich członków Izby Gmin.
Anglia roku 1926, roku, w którym kończy się Nowoczesna komedia (stojąca jedną nogą w
powietrzu, a drugą w żyjącym Morrisem Oksfordzie), kręci się w kółko jak kot za swoim
ogonem, mrucząc do siebie: „Gdybyż to wiedzieć, w którym miejscu się zatrzymać!"
Ponieważ wszystko jest teraz względne, nie można już pokładać pełnego zaufania ani w
Bogu, ani w Wolności Handlu, w małżeństwie czy konsolach, ani w węglu, ani w swej kaście.
Wobec powszechnego przeludnienia nie ma dziś miejsca, gdzie czło-
wiek mógłby zatrzymać się na dłużej: wyludniona jest tylko wieś, lecz pobyt na niej uważa
się za zbyt nudny i stanowczo za mało zyskowny. Wszyscy przeżyli trwające cztery lata
trzęsienie ziemi, toteż wszyscy odwykli od spokoju. A jednak charakter Anglików zmienił się
bardzo nieznacznie, jeżeli w ogóle się zmienił. Dowodem strajk powszechny z roku 1926,
którym rozpoczyna się ostatnia część tej trylogii. Jesteśmy nadal narodem nie znoszącym
przymusu, nieufnym wobec krańcowości, znajdującym ratunek w specyficznym humorze,
narodem dobrodusznym, nie lubiącym wtrącać się w cudze sprawy, nieopatrznym i skłonnym
do marnotrawstwa, lecz obdarzonym szczególną zdolnością odradzania się. Jeżeli nie
wierzymy niemal w nic, to jednak wierzymy wciąż w siebie samych. Ta niezwykła
charakterystyka Anglików ostaje się przy głębszym zastanowieniu. Czemu na przykład
porywamy się ustawicznie na zadania przerastające nasze siły? Po prostu dlatego, że nie
posiadamy kompleksu niższości i nic nas nie obchodzi, co inni o nas myślą. Na pozór nie ma
na świecie narodu, któremu by bardziej zbywało na pewności siebie; w głębi duszy żaden
naród nie ma jej więcej. Nawiasem mówiąc, warto może przypomnieć tym, którzy skłonni są
na użytek publiczny głosić gromko sławę Anglii, że dęcie w trąby na własną cześć świadczy o
sprytnie zamaskowanych zaczątkach kompleksu niższości. Tylko ci, co mają dość sił na to, by
milczeć o sobie, mają też dość sił na to, by wierzyć w siebie. Epoka, którą przeżywamy,
utrudnia właściwą ocenę charakteru narodowego Anglików i sytuacji Anglii. Nie ma chyba
kraju, gdzie tak mało prawdopodobna byłaby prawdziwa degeneracja natury ludzkiej jak na
tej wyspie, bo nie mą drugiego kraju
0 tak zmiennym, łagodzącym charakter ludzki, wyrabiającym tężyznę
1 z gruntu zdrowym klimacie. Pod kątem tej uwagi należy patrzeć na cały dalszy ciąg tej
przedmowy.
Do obecnej epoki nie przetrwało nic z wczesnego wiktorianizmu. Przez wczesny
wiktorianizm rozumiem to, co reprezentowali starzy Forsyte'owie i co już w roku 1886
przeżywało swój okres schyłkowy. Przetrwał, a nawet zachował swą moc tylko wiktorianizm
Soamesa i jego generacji; był on siebie bardziej świadomy, nie na tyle jednak, by siebie
unicestwić lub o sobie zapomnieć. Otóż właśnie na tle owej mniej lub bardziej określonej
grupy ludzi możemy lepiej ujrzeć barwę i kształt dzisiejszego pokolenia, które wszystko
stawia pod znakiem zapytania. Starzy Forsyte'owie — stary Jolyon, Swithin, James, Roger,
Mikołaj, Tymoteusz — żyli długie lata nie zapytawszy nigdy, czy życie w ogóle jest coś
warte. Wydawało się im ono ciekawe, pochłaniało ich co dzień na nowo, a jeśli nawet w głębi
duszy nie bardzo wierzyli w życie przyszłe, to przedmiotem ich najgłębszej wiary była
własna, coraz lepsza pozycja społeczna oraz gromadzenie dostatków dla swoich dzieci.
Po nich przyszli Soames, młody Jolyon oraz ich współcześni, u których pod wpływem
darwinizmu i wyższych uczelni zakiełkowały określone wątpliwości co do przyszłego życia i
rozbudziła się na tyle silna
skłonność do introspekcji, że zaczęli się zastanawiać, czy istotnie idą naprzód; zachowali
jednak poczucie własności i pragnienie, by odrodzić się w potomstwie i zabezpieczyć mu
przyszłość. Pokolenie, które weszło na widownię w chwili, gdy królowa Wiktoria z niej
schodziła, na skutek nowych wyobrażeń o wychowaniu dzieci, nowych środków lokomocji
oraz dzięki wielkiej wojnie doszło do przekonania, że wszystko należy przewartościować.
Skoro zaś przed własnością przyszłość jest zamknięta, a życie nie ma jej w ogóle przed sobą
— pokolenie to postanowiło żyć chwilą bieżącą, nie kłopocząc się o los potomstwa, które
może się przypadkiem zrodzić. Nie dlatego, by to dzisiejsze pokolenie mniej kochało swoje
dzieci niż poprzednie pokolenia, ale dlatego, że zabezpieczać przyszłość kosztem
teraźniejszości, zwłaszcza teraz, kiedy nie ma absolutnie nic pewnego, nie wydaje się mu
warte zachodu.
I to właśnie stanowi zasadniczą różnicę pomiędzy dzisiejszą generacją a tymi, które ją
poprzedziły. Ludzie nie będą się ubezpieczać przeciw czemuś, czego nie mogą przewidzieć.
Wszystko to naturalnie odnosi się tylko do tej, powiedzmy, dziesiątej części ludności, której
oczy patrzą powyżej linii granicznej zakreślonej przez posiadanie; poniżej tej linii nie ma
Forsyte'ów, a zatem nie ma potrzeby, by sięgała tam niniejsza przedmowa. Jakiż zresztą
przeciętny Anglik, mający mniej niż trzysta funtów rocznego dochodu, myślał kiedykolwiek o
przyszłości nawet we wczesnowiktoriańskiej epoce?
Nowoczesna komedia rozgrywa się zatem na tle owej mniej lub bardziej określonej grupy,
którą tworzą Soames, drugi teść młodych Montów —-lekkomyślny dziewiąty baronet sir
Lawrence Mont — oraz takie nowowiktoriańskie przydatki, jak faryzejski pan Danby, Elder-
son, Blythe, sir James Foskisson, Wilfred Bentworth i Hilary Char-welł.
Sumując ich idiosynkrazje, zalety i postawę wewnętrzną otrzymujemy dość rozległy i
jednolity obraz przeszłości, na którym rysują się kontury teraźniejszości: Fleur i Michał,
Wilfryd Desert, Aubrey Greene, Marjorie Ferrar, Nora Curfew, Jon, Rafaelita i inne mniejszej
wagi postaci. Różnorodność typów i tendencji współczesności — nawet powyżej owej
granicznej linii, jaką zakreśla posiadanie — nie pomieściłaby się w ramach dwudziestu nawet
powieści, tak że ta oto Nowoczesna komedia musi być z konieczności nieco prymitywną a
krytyczną oceną obecnego pokolenia, lecz może nie wymierzonym przeciw niemu
paszkwilem. Symbolizm jest nudny, łudźmy się więc nadzieją, że pewne podobieństwo
pomiędzy historią Fleur a dziejami jej pokolenia, które, ograbione ze spokojnego szczęścia,
nie ustaje w pogoni za nim — zdoła ujść uwagi. W tej chwili trzeba stwierdzić przynajmniej
jedno: młodzież, żyjąca w wiecznej niepewności, chwieje się i kręci w kółko. Do czego
jeszcze dojdzie? Czy uda się osiągnąć zadowolenie? Jak to wszystko się ułoży? Czy w ogóle
wszystko znów się kiedy ułoży? Kto wie? Czy nadejdą nowe wojny i nowe wynalazki,
depcząc po piętach dawnym, nie
przetrawionym jeszcze i nie opanowanym? Czy też z wyroku losu nastąpi znów chwila
wytchnienia podobna do owej ery wiktoriańskiej, podczas której przewartościowane życie
zastygnie w nowe kształty, a przed własnością i nieodłącznymi od niej określonymi
wierzeniami otworzy się nowy okres pomyślności?
Niezależnie jednak od tego, w jakiej mierze Nowoczesną komedię można uważać za odbicie
ducha epoki, jest ona przede wszystkim opowieścią o życiu, które toczyło się począwszy od
pewnego dnia roku 1881, w którym Soames i Irena spotkali się w salonie w Bournemouth,
opowieścią, która może się zakończyć dopiero wtedy, gdy oś jej zostanie złamana i Soames,
w czterdzieści pięć lat później, przeniesie się do wieczności.
Kronikarz, zasypywany (jak to się często zdarza) pytaniami dotyczącymi Soamesa, nie potrafi
dokładnie powiedzieć, co ta postać reprezentuje. W każdym razie, z którejkolwiek strony
patrzeć by na niego — był on uczciwy. Żył i działał, los jego się dopełnił, a teraz śpi snem
wiecznym. Twórcy zaś jego należy wybaczyć, że śmierć Soamesa uważa za właściwą; choć
bowiem daleko odeszliśmy od greckiej kultury i filozofii, wciąż prawdziwe pozostaje dawne
greckie przysłowie: „Człowieka gubi w końcu to właśnie, co najbardziej ukochał".
John Galsworthy
przetrawionym jeszcze i nie opanowanym? Czy też z wyroku losu nastąpi znów chwila
wytchnienia podobna do owej ery wiktoriańskiej, podczas której przewartościowane życie
zastygnie w nowe kształty, a przed własnością i nieodłącznymi od niej określonymi
wierzeniami otworzy się nowy okres pomyślności?
Niezależnie jednak od tego, w jakiej mierze Nowoczesną komedię można uważać za odbicie
ducha epoki, jest ona przede wszystkim opowieścią o życiu, które toczyło się począwszy od
pewnego dnia roku 1881, w którym Soames i Irena spotkali się w salonie w Bournemouth,
opowieścią, która może się zakończyć dopiero wtedy, gdy oś jej zostanie złamana i Soames,
w czterdzieści pięć lat później, przeniesie się do wieczności.
Kronikarz, zasypywany (jak to się często zdarza) pytaniami dotyczącymi Soamesa, nie potrafi
dokładnie powiedzieć, co ta postać reprezentuje. W każdym razie, z którejkolwiek strony
patrzeć by na niego — był on uczciwy. Żył i działał, los jego się dopełnił, a teraz śpi snem
wiecznym. Twórcy zaś jego należy wybaczyć, że śmierć Soamesa uważa za właściwą; choć
bowiem daleko odeszliśmy od greckiej kultury i filozofii, wciąż prawdziwe pozostaje dawne
greckie przysłowie: „Człowieka gubi w końcu to właśnie, co najbardziej ukochał".
John Galsworthy
KSIĘGA
'Biała małpa
Nie ma odwrotu, nie ma odwrotu; Zwyciężyć muszą lub zginąć Ci, co nie mają odwrotu. John
Gay
Część pierwsza
/. Spacer
I
Owego pamiętnego popołudnia w połowie października 1922 roku sir Lawrence Mont,
dziewiąty baronet, zszedłszy ze schodów klubu „Sno-oks", nazwanego tak w latach
osiemdziesiątych ubiegłego stulecia przez Jerzego Forsyte'a, zwrócił swój cienki nos ku
wschodowi i puścił w szybki ruch swoje chude nogi. Polityk z urodzenia raczej niż z
usposobienia, zastanawiał się z bezinteresownością nie pozbawioną humoru nad przewrotem,
który oddał znowu władzę w ręce jego partii. Mijając klub ,,Remove" pomyślał: „Tam się
dopiero pocą! Skończyły się wyszukane potrawy. Raz dla odmiany jarząbek bez garnituru!"
Wielcy tego świata opuścili „Snooks", zanim on tam wstąpił, nie należał bowiem do „tej
bandy groszorobów, która się teraz znalazła u żłobu", o nie! Indywidua, które odwróciły się
od rolnictwa, gdy tylko wojna się skończyła. Tfu! Przez godzinę jednak przysłuchiwał się
dyskusji i jego ruchliwy, dociekliwy umysł, tkwiący w pojęciach przeszłości, a sceptyczny
wobec teraźniejszości i wszelkich politycznych przyrzeczeń i zobowiązań, bawił się tym
pomieszaniem patriotyzmu z osobistymi względami, które było posiewem owego doniosłego
w skutkach zebrania. Jak większość właścicieli ziemskich, nie dowierzał doktrynom. Jeżeli
miał jakieś credo polityczne, to cło na pszenicę; o ile mógł sądzić, był na razie osamotniony w
swych poglądach, toteż nie starał się o fotel w parlamencie; innymi słowy, jego politycznym
zasadom nie groziło unicestwienie przez wyborców, którzy musieli płacić za chleb. Zasady -
rozmyślał — to przecież cm fond1 tylko kieszeń, i niechby, do licha, ludzie nie udawali, że
jest inaczej! Naturalnie, kieszeń w najgłębszym znaczeniu tego słowa, interes własny jako
członka pewnej określonej społeczności. Lecz jak, do diabła, mogła owa określona
społeczność — naród angielski — egzystować, kiedy coraz
w gruncie rzeczy
11
mniej ziemi było w uprawie, a dokom i okrętom groziło zniszczenie ze strony samolotów?
Całą godzinę czekał w klubie, czy kto nie poruszy sprawy rolnictwa. Nikt! To nie należało do
realnej polityki. Bierz ich licho! Niech sobie wycierają spodnie na poselskich krzesłach lub w
walce o nie. Żadnej proporcji między tą gorliwością w siedzeniu a troską
0 przyszłe pokolenia! Naprawdę żadnej! Gdy tak wspominał przyszłe pokolenia, przemknęło
mu nagle przez myśl, że jak dotąd nie widać, aby u jego synowej zanosiło się na coś w tym
względzie. Już dwa lata! Czas, by pomyśleli o dzieciach. Niebezpiecznie przyzwyczajać się
do braku potomstwa, gdy od niego zależy majątek i tytuł. Tu uśmiech ściągnął mu usta i
krzaczaste brwi. Śliczne młode stworzenie, ogromnie pociągająca,
1 wie o tym aż nazbyt dobrze! Cóż za znajomości zdążyła porobić! Lwy, tygrysy, małpy i
koty — jej dom stawał się czymś w rodzaju menażerii większych i mniejszych znakomitości.
Było w tym coś fantastycznego! Stojąc naprzeciw brytyjskiego lwa na Trafalgar Sąuare sir
Lawrence pomyślał: „Niebawem i te także ściągnie do swego domu! Ma manię
kolekcjonowania. Michał musi się mieć na baczności — w domu zbieracza znajdzie się
zawsze lamus na stare rupiecie, a mężowie mogą się tam łatwo dostać. To mi przypomina, że
obiecałem jej chińskiego posła. Hm... Musi zaczekać aż do powszechnych wyborów."
Na końcu Whitehall pod szarym niebem zamajaczyły na chwilę we wschodniej stronie wieże
Westminsteru. „Coś fantastycznego i w tym także — pomyślał. — Michał i jego koniki! Cóż,
taka moda. Socjalistyczne zasady i bogata żona! Poświęcenie i bezpieczeństwo! Spokój i
pomyślność! Cudowne leki — dziesięć za pensa!"
Minąwszy na Charing Cross rozwrzeszczanych sprzedawców gazet, których kryzys
polityczny przyprawił o szaleństwo, zawrócił na lewo do firmy wydawniczej Danby i Winter,
gdzie jego syn był młodszym wspólnikiem. Temat nowej książki zaczął właśnie zaprzątać
jego umysł, który wydał już z siebie Życie Montrose'a, W dalekim Kitaju — dzieło
0 podróżach na Wschód oraz fantastyczną rozmowę pomiędzy duchami Gladstone'a i
Disraelego zatytułowaną Duet. Z każdym krokiem dalej na wschód od klubu „Snooks" prosta,
chuda postać sir Lawrence'a w palcie z karakułowym kołnierzem, jego chuda twarz z siwymi
wąsami i oprawnym w szylkret monoklem pod ciemnymi, ruchliwymi brwiami sprawiała
osobliwsze wrażenie. W końcu w brudnej bocznej uliczce, gdzie wozy wlokły się jak senne
muchy, a ludzie szli z książkami pod pachą, jakby chcieli uchodzić za wykształconych, stała
się niemal fenomenem.
W pobliżu wejścia do firmy spotkał dwóch młodych ludzi. Jeden z nich to najwyraźniej
jego'syn; od czasu swego małżeństwa był lepiej ubrany
1 — Bogu dzięki — palił cygara zamiast tych wiecznych papierosów; drugi... aha! to młody
poeta, protegowany Michała i jego drużba, z nosem do góry i w aksamitnym kapeluszu na
gładko uczesanej głowie. Sir Lawrence zawołał:
— Hej, Michale!
12
— Halo, Bart!1 Znasz mego rodzica, Wilfrydzie? Wilfryd Desert, autor Drobnej monety,
mówię ci, Bart, poeta całą gębą. Musisz go przeczytać. Idziemy do domu. Chodź z nami.
Sir Lawrence poszedł z nimi.
— Jak tam było w klubie?
— Le roi est mort2. Teraz laburzyści mogą rozpocząć swoje kłamstwa. Wybory w przyszłym
miesiącu.
— Bart, Wilfrydzie, był wychowany w czasach, które nie znały Demosa3.
— Czy pan widzi coś realnego w obecnej polityce, panie Desert?
— A czy pan widzi coś realnego w czymkolwiek obecnie?
— W podatku dochodowym, dajmy na to. Michał uśmiechnął się sarkastycznie.
— Powyżej knighta* nie ma już takiej rzeczy jak prosta wiara — rzekł.
— Przypuśćmy, Michale, że twoi przyjaciele dojdą do władzy — pod pewnym względem nie
byłoby to złe, boby może dojrzeli, czego zdołają dokonać, hę? Czy potrafią wysubtelnić nasze
narodowe gusta? Znieść kina? Nauczyć Anglików gotować? Zapobiec groźbie wojny ze
strony innych państw? Zmusić nas do samowystarczalności w zakresie środków
żywnościowych? Wstrzymać rozrost życia miejskiego? Czy powieszą wytwórców gazów
trujących? Czy zapobiegną nalotom lotniczym podczas wojny? Czy mogą w jakikolwiek
sposób osłabić instynkt posiadania? Uczynić w ogóle coś więcej, niż zmienić nieco zakres
praw własności? Partyjna polityka zawsze będzie powierzchowna. Rządzą nami wynalazcy i
natura ludzka. To błędne koło.
— Najzupełniej się z panem zgadzam. Michał wywijał cygarem.
— Jesteście dwaj obrzydliwi starzy pesymiści!
Uchylając kapeluszy przeszli koło Grobu Nieznanego Żołnierza.
— Rzecz dziwnie symptomatyczna — powiedział sir Lawrence. — Pomnik obawy przed
wszelką pompą... Bardzo charakterystyczne. A obawa przed pompą...
— Dalej, Bart! — zachęcał Michał.
— Wszystko, co piękne, potężne, ozdobne — zaginęło. Zupełny zanik szerokich poglądów,
projektów na wielką skalę, wielkich zasad, wielkiej religii lub wielkiej sztuki, estetyzowanie
w klikach i zamkniętych kółkach, mali ludzie w małych kapeluszach.
— Jakże tęskni twe serce za Byronem, Wilberforce'em i pomnikiem Nelsona.5 Biedny stary
Bart! Co myślisz o tym, Wilfrydzie?
1 Bart skrót od tytułu: baronet.
2 Le roi est mort, vive le roi król umarł, niech żyje król. Zwrot przysłowiowy używany w
wypadkach, gdy władza z jednych rąk przechodzi w drugie.
:! Ludu
' Knight przyznawana za osobiste zasługi godność, nieco niższa od godności baroneta.
" Wilberforce William (1759 1833) polityk namiętnie walczący o zniesienie
13
— Tak, co pan o tym myśli? Ciemna twarz Deserta skurczyła się.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin