Baczyński Krzysztof Kamil.pdf

(739 KB) Pobierz
299481107 UNPDF
1
299481107.002.png
Krzysztof Kamil Baczyński
Sen w granicie
kuty
Wybór poezji
2
299481107.003.png
Z JUWENILIÓW
Dalmacja
I. G ó r y
Kamienie, kamienie,
daleko,
szeroko,
osiołki spłoszone
po drogach się wloką
powoli,
powoli,
ciężarem stłoczone,
u szyi,
u szyi
telenta się dzwonek,
nad przepaść się tłoczą
przestrzenią spłoszone,
u szyi,
u szyi
telenta się dzwonek.
II. Z a t o k i
Od szumiących fal zatok
serce mi ogłuchło,
napełnione przestrzenią
błękitem napuchłą.
Słowa szare jak skały,
niepotrzebne, huczące,
przetapiały się w złoto
w lawie słońca gorącej.
Krew pokryła się pianą
przelewaną z błękitów,
przeogromnych, stopławnych,
niebieskiego sufitu...
szum...
III. N o c n a m o r z u
Morze jest w nocy czarne – błyszczy czernią –
atrament Boga rozlany na ziemię
i lśniącą taflą bezfaliście skrzepły;
świeci w bezruchu aksamitem miodu...
Oczy krewetek białe – łzawy fosfor –
latarnie denne, śpiewające światła.
Białe księżyca ostrze zimnomienne
rozcina smołę na mieniące smugi...
3
299481107.004.png
płyńmy
sznury białe powietrza płyną z palców,
budzą ranami bieli ciszę głębi –
smutek i groby zatopionych krain
płyńmy
w dole spowite noce czarną krepą,
wkute księżyca światłem w czarnobarwie
w ramy faliste kamienistych brzegów
Lincz
Przerażone nocą oczy okien
zaświeciły w ulicę plamami,
zakwefione ulice głębokie
ziały pustką – czarnymi ramami.
Rozpostarty nad czeluścią ulic
krzyk się łapie ściany rozpaczliwie,
do szyb drżący, dźwięczący się tuli,
rozpętany w bruku twardej grzywie.
A tłum wciąż rósł
i krzyczał, wrzał,
plątał się w gruz
straconych chwil...
tłum w oczach rósł
nalanych krwią...
...i cisza znów...
...a szyby drżą...
tysiącem kroków
krzyczy bruk...
serce kamieniem w piersi zamarło,
strach śliską łapą
ściskał za gardło
cienie szarymi
gonią palcami...
...cienie goniące
...szumią po ziemi...
Zaplątały się ulice przędzą
bez wyjścia...
4
nie!!!
biegną już...
butami w bruk...
ulica drży...
wybija takt...
tysiącem nóg...
299481107.005.png
a kroki stukocą i pędzą...
dopadli...
Tłum się skłębił czarnym wężowiskiem,
ręce!
grożą pięściami zawarte,
ręce!
łapią od chciwości śliskie,
ręce!
szarpią ubranie rozdarte...
Znów latarnie kiwają się w mroku,
gdzieś zamiera cicho echo kroków,
noc wylała w ciszy czarną rzeką,
szmata ludzka...
na bruku...
skrwawiona...
symbol dwudziestego wieku...
Ars poetica
Wiersz jest we mnie zły, obcy, zły i nienawistny,
i pali moje noce gorejącym ogniem,
idzie przeze mnie tłumny, rozkrzyczany sobą
jak pochód ulicami niosący pochodnie.
Wiersz jest zły, nienawistny, chce rozerwać formę
(jak to ciężko zakuwać wolnego w kajdany),
chociaż wydrę go z głębi palącego wnętrze,
nigdy całkiem nie będę jego władczym panem.
Z krzykiem szarpie się, męczy, aż strzeli wołaniem,
potem stanie się obcy, przyjaciel niedoszły,
stanie w progu zamarzłym, płonący, stworzony,
i pójdzie w mróz wieczorów tam, gdzie inne poszły.
jesień 38 r.
Chrystus
Przejść długim płaczem zapomnianych ścieżek
przez puste, krwawe wydmy słów i szorstkich spotkań,
spłynąć wykwitem płatków zmiodniałych na wiosnę
jak cisza biała, gęsta, miękką wonią słodka.
Przejść... gromnicami drzew odprawić święta,
krzyżami wonnych dni zasadzić puste drogi,
o łukach nieba, brudnych przechodniach pamiętać,
5
299481107.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin