Przebudzenie A. de Mello.doc

(646 KB) Pobierz
PRZEBUDZENIE

PRZEBUDZENIE

Anthony de Mello


 

SPIS TREŚCI :

Początek formularza

Dół formularza

 


 

O AUTORZE.

Anthony de Mello, jezuita, urodził się w 1931 roku w Bombaju, ukończył studia filozoficzne, teologiczne i psychologiczne. W swych licznych pracach łączył tradycyjną mistykę europejską z filozofią i mistyką Wschodu. Wykorzystywał swoje psychoterapeutyczne umiejętności w pracy duszpasterskiej, nierzadko wkraczając w obszar psychologii duchowości. Działo się tak dlatego, że był raczej przewodnikiem duchowym niż psychoterapeutą. W pełni zasłużył na miano jezuickiego guru - i to jakże niekonwencjonalnego. Zmarł nagle w 1987 roku.

Przebudzenie jest zbiorem rekolekcji wygłoszonych przez Anthony'ego de Mello, których sam nie zdążył zredagować. Dokonał tego jego współpracownik i spadkobierca, J. Francis Stroud.

"Niczego się nie wyrzekać, do niczego się nie przywiązywać".

 

Anthony de Mello

*_*


WSTĘP.

Kiedyś wśród przyjaciół poproszono Tony'ego de Mello, by powiedział parę słów o swojej pracy. Wstał i opowiedział historyjkę, którą później powtórzył w trakcie rekolekcji i którą odnaleźć można w jego: "Śpiewie ptaka". Ku memu zmieszaniu opowieść tę adresował do mnie.

Pewien człowiek znalazł jajko orła.
Zabrał je i włożył do gniazda kurzego w zagrodzie.
Orzełek wylągł się ze stadem kurcząt i wyrósł wraz z nimi.

Orzeł przez całe życie zachowywał się jak kury z podwórka, myśląc, że jest podwórkowym kogutem.

Drapał w ziemi szukając glist i robaków.
Piał i gdakał. Potrafił nawet trzepotać skrzydłami i fruwać kilka metrów w powietrzu.
No bo przecież, czyż nie tak właśnie fruwają koguty?

Minęły lata i orzeł zestarzał się.
Pewnego dnia zauważył wysoko nad sobą, na czystym niebie wspaniałego ptaka.
Płynął elegancko i majestatycznie wśród prądów powietrza, ledwo poruszając potężnymi, złocistymi skrzydłami.

Stary orzeł patrzył w górę oszołomiony.

- Co to jest? - zapytał kurę stojącą obok.
- To jest orzeł, król ptaków - odrzekła kura.
- Ale nie myśl o tym. Ty i ja jesteśmy inni niż on.

Tak więc orzeł więcej o tym nie myślał. I umarł, wierząc, że jest kogutem w zagrodzie.

Poczułem zmieszanie? Nie, wręcz zniewagę! Publicznie porównany do kury. Ale przecież w pewnym sensie miał rację, ale i nie miał. Znieważony? Ależ nie! Nie o to chodziło Tony'emu. Ale przecież przypowieść ta była adresowana do mnie i pozostałych słuchaczy. W jego oczach byłem orłem, nieświadomym, jak wysoko mogą go ponieść jego skrzydła. Opowiadanie to pozwoliło mi pojąć wielkość Tony'ego, jego miłość i szacunek dla innych. Ujmowało to niezwykle trafnie istotę jego pracy, sens działań zmierzających do przebudzenia. To był Tony w swej najlepszej formie, głoszący znaczenie przebudzenia, znaczenie nas samych dla siebie i innych, wskazując na fakt, iż jesteśmy lepsi niż sami wiemy o tym.

W niniejszej książce wypowiedzi Tony'ego mają formę dialogu, rozmowy - ujawnia on wszystkie swoje zalety w polemice, walce. Porusza te wszystkie tematy, które tkwią głęboko w sercach słuchaczy.

Zachowanie siły jego słów, spontaniczności i umiejętności prowadzenia dialogu było dla mnie w tej książce głównym zadaniem po jego śmierci. Dziękuję bardzo za pomoc, jaką otrzymałem od George'a McCauleya S. J., Joan Brady, Johna Culkina i innych - zbyt wielu, by ich tu wymienić.

Raduj się tą książką, niech myśli w niej zawarte przenikną do twej duszy, słuchaj ich - tak jak sugeruje Tony - sercem. Słuchając Tony'ego, usłyszysz też siebie. Pozostawiam Cię z Tonym - duchowym przewodnikiem, przyjacielem na całe życie.

J. Francis Stroud S. J.
De Mello Spirituality Center
Fordham University
Bronx, New York

*_*


PRZEBUDZENIE

Przebudzenie to duchowość. Ludzie najczęściej śpią, nie zdając sobie z tego sprawy. Rodzą się pogrążeni we śnie. Żyją śniąc. Nie budząc się zawierają małżeństwa. Płodzą dzieci we śnie i umierają, nie budząc się ani razu. Pozbawiają się tym samym możliwości zrozumienia niezwykłości i piękna ludzkiej egzystencji. Mistycy, niezależnie od wyznawanej przez siebie doktryny, zgodni są co do tego, że wszystko, co nas otacza, jest takie, jakie być powinno. Wszystko. Cóż za przedziwny paradoks. Najtragiczniejsze jest jednak to, że większość ludzi nigdy tego nie jest w stanie zrozumieć. Nie są w stanie tego pojąć, gdyż pogrążeni są we śnie. Śnią sen prawdziwie koszmarny.

W ubiegłym roku oglądałem w hiszpańskiej telewizji pewną historyjkę o mężczyźnie, który pukając do drzwi pokoju swego syna wołał:

- Jaime, obudź się!

Syn w odpowiedzi:

- Nie chcę wstawać, tato.

Poirytowany ojciec:

- Wstawaj, musisz iść do szkoły!

Jaime na to:

- Nie chce iść do szkoły.

- Dlaczego? - pyta ojciec.

- Są trzy powody ku temu - stwierdził Jaime. - Po pierwsze, bo tam jest potwornie nudno; po drugie, bo mi dzieciaki dokuczają, a wreszcie po trzecie, bo nienawidzę szkoły.

Na to ojciec:

- To ja ci podam trzy powody, dla których powinieneś pójść do szkoły. Po pierwsze, bo to jest twój obowiązek; po drugie, bo masz czterdzieści pięć lat; i po trzecie, ponieważ jesteś dyrektorem szkoły.

Obudź się! Przebudź się wreszcie! Jesteś dorosły. Nie jesteś niemowlakiem, by cały czas spać. Obudź się! Porzuć swe zabawki. Pora wydorośleć.

Większość ludzi twierdzi, iż pragnie jak najszybciej opuścić przedszkole. Ale nie wierz im. Nie mówią prawdy. Jedyne, czego naprawdę chcą, to by naprawić im popsute zabawki. "Oddaj mi moją żonę". "Przyjmij mnie znowu do pracy". "Oddaj mi moje pieniądze". "Zwróć mi moją wcześniejszą reputację". Tego właśnie naprawdę chcą. Pragną, aby zwrócono im dotychczasowe zabawki. Tylko tego, niczego więcej. Psychologowie twierdzą, że ludzie chorzy w istocie rzeczy nie chcą naprawdę wyzdrowieć. W chorobie jest im dobrze. Oczekują ulgi, ale nie powrotu do zdrowia. Leczenie bowiem jest bolesne i wymaga wyrzeczeń.

Przebudzenie, jak wiadomo, nie jest rzeczą najbardziej przyjemną. W łóżku jest ciepło i wygodnie, budzenie nas irytuje. I to jest powód, dla którego prawdziwy guru nigdy nie usiłuje ludzi budzić. Mam nadzieję, że okaże się na tyle mądry, by nie podejmować próby budzenia tych, którzy śpią. Naprawdę, nie moja to sprawa, że spisz. I jeśli nawet będę niekiedy mówił "obudź się", to bynajmniej nie po to, by przerwać twój sen. Moją sprawą jest robić jedynie to, co powinienem. Tańczyć swój taniec. Jeśli potraficie uzyskać coś dla siebie z tych moich rozważań, to bardzo dobrze; jeśli nie, tym gorzej dla was! Jak powiadają Arabowie: "Natura deszczu jest zawsze taka sama, pozwala rosnąć cierniom na bagnach, jak i kwiatom w ogrodach".

*_*


CZY POMOGĘ WAM PODCZAS TYCH REKOLEKCJI.

Myślicie, że zamierzam Wam dopomóc? Nie. Po stokroć nie. Nie spodziewajcie się, aby to, co mówię, pomogło komukolwiek. Mam jednak nadzieję, że tym, co powiem, również nikomu nie zaszkodzę. Jeśli moje rozważania miałyby wyrządzić ci jakąś szkodę - to przyczyna tej szkody tkwi w tobie. Jeśli udałoby się w czymś tobie dopomóc - to sam tego dokonałeś. Naprawdę, to ty sam sobie pomogłeś. Nie ja. Czy uważasz, że ludzie są w stanie ci pomóc? Jeśli tak myślisz, to jesteś w błędzie. Czy sądzisz, że ludzie dadzą ci oparcie? Wierz mi, nie mogą ci tego dostarczyć.

Pamiętam pewną kobietę biorącą udział w prowadzonej przeze mnie grupie psychoterapeutycznej. Była to bardzo religijna siostra zakonna. W trakcie posiedzenia powiedziała mi:

- Nie czuję wsparcia ze strony przełożonej.

Zapytałem ją zatem:

- Co przez to rozumiesz?

A ona na to:

- Moja przełożona, stojąca na czele prowincji, nigdy nie pojawia się wśród nowicjuszek, które mi podlegają. Nigdy. Z jej ust nigdy też nie padły słowa uznania.

Odpowiedziałem jej na to:

- Dobrze, odegrajmy małą scenkę. Załóżmy, że znam przełożoną prowincji. Przypuśćmy, że wiem, co ona myśli na twój temat. A więc mówię ci (jako osoba grająca rolę przełożonej prowincji): "Wiesz, Mary, nie pojawiam się nigdy u ciebie, gdyż jest to jedyne miejsce w prowincji, które nie przysparza mi kłopotów. Wiem, że podlega ono tobie, a więc wszystko musi być w porządku". Jak się teraz czujesz? - zapytałem.

- Wspaniale - odpowiedziała.

Wówczas jej powiedziałem:

- Czy zgodzisz się na chwilę opuścić ten pokój? Będzie to część zadania.

Wyszła. Podczas jej nieobecności powiedziałem do reszty uczestników sesji:

- Nadal jestem przełożoną prowincji. Mary jest jak dotąd najgorszą ze wszystkich podległych mi mistrzyń nowicjatu. Nie pojawiam się u niej, gdyż nie mogę znieść widoku tego, co ona tam u siebie wyprawia. To jest po prostu straszne. Jeśli jednak powiem jej prawdę, biedne nowicjuszki jeszcze bardziej na tym ucierpią. Za rok, dwa zamierzam zastąpić ją kimś innym. Przygotowuję już kogoś na jej miejsce. Na razie pomyślałam, że powiem jej kilka miłych słów, aby jej pomóc przetrwać. Co o tym sądzicie? -

Odpowiedzieli:

- No, tak. To jedyne, co mogłaś w tej sytuacji zrobić.

Zawołałem Mary i zapytałem ją, czy nadal czuje się wspaniale.

- O tak - odpowiedziała.

Biedna Mary! Sądziła, że otrzymuje wsparcie od przełożonej, a w rzeczywistości było to zupełnie coś innego. Jest bowiem tak, iż to, co czujemy i myślimy, stanowi zazwyczaj iluzję wyprodukowaną przez nasze głowy, łącznie z tym wszystkim, co dotyczy pomocy udzielanej nam przez innych ludzi.

Myślisz, że pomagasz ludziom, bo ich kochasz. Jeśli tak, to chciałbym cię powiadomić, że w nikim nie jesteś zakochany. Kochasz jedynie swą z góry przyjętą i pełną nadziei wizje tej osoby. Pomyśl o tym przez chwile. Nigdy nie byłeś zakochany w rzeczywistej osobie, byłeś natomiast zakochany w swojej a priori przyjętej wizji tej osoby. I czy to nie jest właśnie powód, dla którego się odkochujesz? Twoja wizja uległa zmianie, prawda? "Jak mogłeś mnie do tego stopnia zawieść, skoro ja tobie tak ufałem?" - mówisz komuś. Czy rzeczywiście ufałeś mu? Nigdy nikomu nie ufałeś! Przestań w to wierzyć! To cześć prania mózgu, ufundowanego ci przez społeczeństwo. Przecież nigdy nikomu nie ufasz. Za jednym wyjątkiem: ufasz jedynie swemu sądowi na temat danej osoby. Na co więc się żalisz? Prawda jest taka, że nie lubisz przyznawać się do tego, że "mój sąd był nieprawdziwy". To cię zbytnio nie zachwyca. Wolisz powiedzieć: "Jak mogłeś sprawić mi taki zawód".

A więc podsumujmy. Ludzie tak naprawdę nie chcą dojrzeć, nie chcą się zmienić, nie chcą być szczęśliwi. Jak to mi kiedyś ktoś mądrze powiedział: "Nie staraj się ich uszczęśliwiać na siłę, bo narobisz sobie kłopotów. Nie próbuj uczyć świni śpiewu. Stracisz swój czas, a i świnię zdenerwujesz". Przypomina mi się tu jeszcze inna historia o biznesmenie, który wszedł do baru, usiadł i zobaczył faceta z bananem w uchu. Wyobraź sobie, z bananem w uchu! I myśli sobie: "Czy ja czasem nie powinienem mu jakoś o tym powiedzieć? Nie, przecież to nie moja sprawa". Ale myśl ta nie daje mu spokoju. Po jednym czy dwóch drinkach zwraca się do faceta:

- Przepraszam, hmm, ma pan banana w uchu.

Facet na to:

- Przykro mi, ale nie wiem, o co panu chodzi.

Biznesmen powtarza:

- Ma pan banana w uchu!

Na co indagowany:

- Głośniej, proszę, bo mam banana w uchu!

Takie działanie nie ma sensu. "Przestań, przestań i jeszcze raz przestań" - mówię do siebie. Powiedz swoje i zmykaj stąd. Jeśli skorzystają z tego, to dobrze. Jeśli nie, to trudno!

*_*


O WŁAŚCIWYM RODZAJU EGOIZMU.

Jeśli naprawdę pragniesz swego przebudzenia, to chciałbym, abyś najpierw zrozumiał, że w gruncie rzeczy nie chcesz się przebudzić. Pierwszym krokiem do przebudzenia jest uczciwe przyznanie się, że to ci się nie podoba. Nie chcesz być szczęśliwy. Chcesz przeprowadzić mały test? No to spróbujmy. Zajmie ci to dokładnie minutę. Możesz zamknąć oczy lub pozostawić je otwarte. To nie ma znaczenia. Pomyśl o kimś, kogo bardzo kochasz, z kim jesteś bardzo blisko, o kimś, kto jest ci bardzo drogi i powiedz do niego w myślach: "Bardziej pragnę być szczęśliwy, niż mieć ciebie". Zobacz, co się dzieje. "Wolę być szczęśliwy, niż mieć ciebie. Gdybym miał możliwość wyboru, bez wahania wybrałbym szczęście". Ilu z was podczas wypowiadania tych słów czuło się egoistami? Sądzę, że wielu. Widzicie, co z nami zrobiono? Zobaczcie, jak w was wdrukowano myślenie: "Jak mogę być takim egoistą". Ale spójrzcie, kto tu jest egoistą. Wyobraź sobie osobę, która mówi do ciebie: "Jak możesz być takim egoistą, że wybierasz szczęście zamiast mnie?" Czy nie miałbyś ochoty wówczas jej odpowiedzieć: "Wybacz, ale jak możesz być takim egoistą, żeby wymagać ode mnie, bym wyżej cenił ciebie od szczęścia?"

Pewna kobieta opowiadała mi, że kiedy była dzieckiem, jej kuzyn-jezuita głosił rekolekcje w kościele jezuitów w Milwaukee. Każdą konferencję rozpoczynał słowami:

- "Spełnieniem miłości jest poświęcenie, jej miarą brak egoizmu". - Wspaniałe stwierdzenie. Zapytałem ją:

- Czy chciałabyś, abym cię kochał kosztem mego szczęścia?

- Tak - odparła.

Jakież to urzekające! Czyż to nie cudowne? Kochałaby mnie kosztem swego szczęścia, a ja kochałbym ją kosztem mego szczęścia. I tak mielibyśmy w konsekwencji dwie nieszczęśliwe istoty. Ale to nieważne, niech żyje miłość.

*_*


O PRAGNIENIU SZCZĘŚCIA.

Mówiłem już, że nie chcemy być szczęśliwi. Pragniemy czegoś innego. Ściśle rzecz biorąc, nie chcemy być bezwarunkowo szczęśliwi. Gotów jestem być szczęśliwy, jednak pod warunkiem, że będę miał to, tamto i jeszcze coś innego. Ale w gruncie rzeczy to tak samo, jakby powiedzieć do przyjaciela lub Boga, albo do kogokolwiek innego:

- Ty jesteś moim szczęściem. Jeśli nie posiądę ciebie, to nie będę szczęśliwy.

Jest to bardzo ważne stwierdzenie i musimy je w pełni zrozumieć. Nie potrafimy być szczęśliwi tak sobie, po prostu dla samego faktu; żądamy spełnienia jakichś tam warunków. Mówiąc dosadnie - nie potrafimy wyobrazić sobie, że można być szczęśliwym bez spełnienia tych warunków. Nauczono nas wiązać szczęście z ich występowaniem.

Zatem pierwsza rzecz, jaką musimy uczynić, jeśli chcemy się przebudzić, to uświadomić sobie ten fakt. Jeśli pragniemy kochać, jeśli chcemy być wolni, jeśli tęsknimy za radością, pokojem i duchowością, to musimy to zrozumieć. To właśnie dlatego duchowość jest czymś jak najbardziej praktycznym na świecie. Wymyślcie cokolwiek bardziej praktycznego niż duchowość, taka, o jakiej mówię. Nie mówię ani o pobożności, ani o dewocji, ani o religii, ani o oddawaniu czci, ale o duchowości - a więc o przebudzeniu, i tylko o przebudzeniu! Spójrzcie na ludzi o zranionych sercach, na samotnych, spójrzcie na przerażonych, zagubionych, spójrzcie na konflikty uczuć w sercach ludzi, konflikty wewnętrzne i zewnętrzne. Przypuśćmy, że poszukaliście kogoś, kto znalazł sposób na pozbycie się tego wszystkiego.

Załóżmy, że osoba ta podała sposób uniknięcia tego olbrzymiego drenażu energii, zdrowia, emocji spowodowanego tymi konfliktami i uwikłaniami.

Czy chcielibyście tego? Przypuśćmy, że ktoś pokazał nam sposób, dzięki któremu moglibyśmy prawdziwie nawzajem kochać się, żyć w pokoju i w miłości. Czy można wymyślić coś bardziej praktycznego? A jednak ludzie sądzą, że wielki biznes jest czymś bardziej praktycznym i że praca jest czymś bardziej praktycznym, i że nauka jest czymś bardziej praktycznym. Ciekaw jestem, jakie to korzyści mamy z lądowania człowieka na księżycu, jeśli my sami nie potrafimy żyć tu, na tej ziemi?

*_*


CZY PODCZAS NASZYCH ROZWAŻAŃ O DUCHOWOŚCI MÓWIMY O PSYCHOLOGII.

A może psychologia jest czymś bardziej praktycznym niż duchowość? Nie. Nic nie jest bardziej praktyczne niż duchowość. W czym może człowiekowi pomóc biedny psycholog? Może rozładować napięcie skumulowane w człowieku. Sam jestem psychologiem, czynnym psychoterapeutą i staję wobec wielkiego konfliktu wewnętrznego, ilekroć muszę wybierać pomiędzy psychologią a duchowością. Zastanawiam się, czy pojmujecie, o czym tu teraz myślę. Ja sam przez wiele lat nie potrafiłem zrozumieć sensu tych pojęć.

Wyjaśnię to. Nie pojmowałem tego aż do chwili, gdy nagle odkryłem, ile ludzie muszą się nacierpieć w jakimś związku, by zrozumieć iluzoryczność wszelkich związków. Czy to nie straszne? Muszą cierpieć w jakimś związku, zanim się nie obudzą i nie stwierdzą: "Mam tego dość! Musi istnieć jakiś lepszy sposób na życie niż uzależnianie się od innych". A co ja uczyniłem jako psychoterapeuta? Przychodzili do mnie ludzie ze swymi problemami dotyczącymi kłopotów w związkach z innymi, z nieumiejętnościami komunikowania się z nimi itp., i czasami im pomagałem.

Jednakże często, przykro mi jest to przyznać, nie była to pomoc właściwa, gdyż ugruntowywałem ich w uśpieniu. Być może powinni jeszcze więcej pocierpieć. Być może powinni osiągnąć dno, by potem móc powiedzieć: "Mam tego wszystkiego dość". Tylko wtedy, gdy ma się dość własnej choroby, można się z niej wyzwolić. Zazwyczaj idzie się do psychiatry lub psychologa, aby uzyskać ulgę. Powtarzam - ulgę, a nie po to, aby się wyleczyć. Jest taka opowiastka o Johnnym, który - jak utrzymywano - był trochę niedorozwinięty umysłowo. Jednakże, jak się to potem okaże, wcale tak nie było. Johnny brał udział w zajęciach plastycznych w szkole specjalnej, gdzie dano mu do zabawy plastelinę. Wziął kawałek plasteliny, poszedł w kąt i zaczął się nią bawić. Podchodzi do niego nauczyciel i mówi:

- Cześć, Johnny.

Na co chłopiec odpowiada:

- Cześć.

Z kolei nauczyciel:

- Co trzymasz w ręku?

Johnny odpowiada:

- To jest kawałek krowiego łajna.

- Co z niego zrobisz? - kontynuuje rozmowę nauczyciel.

- Nauczyciela - odpowiada chłopiec.

"No cóż, Johnny znów cofnął się w rozwoju" - pomyślał nauczyciel. Woła więc dyrektora, który akurat obok przechodził i oświadcza:

- U Johnny'ego obserwuję regres.

Dyrektor podchodzi więc do Johnny'ego i mówi:

- Hej, synu.

Na co Johnny:

- Hej.

Dyrektor pyta następnie:

- Co tam masz w ręku?

A on odpowiada:

- Kawałek krowiego łajna.

- Co z tego zrobisz? - pyta dalej.

- Dyrektora.

Dyrektor dochodzi do wniosku, że Johnnym powinien zająć się szkolny psycholog. Polecił, by posłano po niego. Psycholog jest mądrym gościem. Przychodzi i mówi:

- Cześć, Johnny.

Na co chłopiec odpowiada:

- Cześć.

Psycholog mówi dalej:

- Wiem, co masz w ręku...

- Co? - pyta chłopiec.

- Kawałek krowiego łajna.

- To prawda - odpowiada Johnny.

- I wiem, co z niego robisz.

- Co? - pyta chłopiec.

- Robisz psychologa.

- Nieprawda. Nie mam wystarczającej ilości krowiego łajna!

I taki to ma być chłopiec umysłowo upośledzony. Biedni psychologowie. Jakże są pożyteczni. Naprawdę są sytuacje, gdy pomoc psychoterapeuty jest nieodzowna, gdy pacjent znajduje się na krawędzi szaleństwa, obłędu. Z tego miejsca równie jest blisko do przeżycia mistycznego, jak i do psychozy. Mistyk jest przeciwieństwem lunatyka. Czy wiecie, jaka jest jedna z oznak przebudzenia? Jest nią pojawienie się pytania, które człowiek sam sobie stawia: "Czy to ja zwariowałem, czy też oni wszyscy?" Naprawdę tak jest. Bo wszyscy jesteśmy stuknięci. Cały świat zwariował. Obłąkani lunatycy! Jedynym powodem, dla którego nie zamyka się nas w Wariatkowie, może być to, że jest nas tak wielu. Jesteśmy więc stuknięci. Kierujemy się stukniętymi poglądami na miłość, związki międzyludzkie, szczęście, radość, na wszystko. Jesteśmy do tego stopnia stuknięci, że kiedy wszyscy są co do czegoś zgodni, to z całą pewnością możesz być pewien, że się mylą! Każda nowa idea, każda wielka idea na samym początku wyznawana była przez jedną jedyną osobę. Przez najmniejszą z mniejszości. Ów człowiek zwany Jezusem Chrystusem to jednoosobowa mniejszość. Wszyscy mówili co innego niż on. Budda - tez jednoosobowa mniejszość. Wszyscy myśleli inaczej. Chyba to Bernard Russell powiedział: "Każda wielka idea na początku jest bluźnierstwem". Dobrze powiedziane. W tej książce usłyszycie jeszcze niejedno bluźnierstwo. "Bluźni!" - powiedzą. A przecież ludzie są stuknięci, są pogrążeni we śnie i im prędzej to stwierdzisz, tym lepiej wpłynie to na twoją psychikę. Nie ufaj im. Nie ufaj najlepszym przyjaciołom. Zerwij ze swymi najlepszymi przyjaciółmi. Są bardzo sprytni. Tak samo jak i ty w stosunku do innych, choć pewnie o tym nie wiesz. O, jakże jesteś przebiegły, subtelny i sprytny. Czujesz się bohaterem!

Nie rozpieszczam cię, nie sypię komplementami, prawda? Ale powtarzam. Musisz pragnąć przebudzenia. Jesteś stworzony do wielkich czynów. I nawet o tym nie wiesz. Sądzisz, że przepełnia cię miłość. Ha ha, a kogo to niby tak kochasz? Czyż nawet samopoświęcenie nie ugruntowuje w tobie dobrego samopoczucia? "Poświęcam się! Żyję zgodnie ze swymi ideałami". Ale coś z tego masz, prawda? Zawsze masz coś z tego wszystkiego, co robisz. Tak jest, dopóki się nie obudzisz.

A więc, krok pierwszy. Uświadom sobie, że nie chcesz się tak naprawdę obudzić. Bardzo trudno się obudzić, kiedy się jest zahipnotyzowanym tak, aby w skrawku starej gazety widzieć czek na milion dolarów. Jak trudno jest oderwać się od tego skrawka starej gazety.

*_*


WYRZECZENIE NIE JEST TAKŻE ROZWIĄZANIEM.

Ilekroć usiłujesz się czegoś wyrzec, ulegasz złudzeniu. Co ty na to? Naprawdę ulegasz złudzeniu. Czego się wyrzekasz? Ilekroć wyrzekasz się czegoś, wiążesz się z tym na zawsze. Pewien guru z Indii twierdzi, że kiedy przychodzi do niego prostytutka, mówi wyłącznie o Bogu.

- Mam dość życia, które wiodę - mówi. - Chcę Boga.

I zawsze, kiedy odwiedza go ksiądz, mówi jedynie o seksie. Widzisz więc, że jeśli wyrzekasz się czegoś, to zrastasz się z tym na zawsze. Kiedy coś zwalczasz, wiążesz się z tym na wieki. Tak długo, jak z tym walczysz, tak też długo dajesz temu moc. Dokładnie taką moc, jak tę, którą wkładasz w tę walkę. Dotyczy to komunizmu i wszystkiego innego. Tak więc musisz "przyjąć" swoje demony, bo kiedy z nimi walczysz, to dajesz im siłę. Czy nikt ci dotąd tego nie mówił?

Kiedy się czegoś wyrzekasz, stajesz się z tym związany. Jedynym sposobem, aby się z tego wyzwolić, jest poddać się temu. Nie wyrzekaj się niczego, poddaj się temu. Pojmij prawdziwą wartość takiego czy innego obiektu, a już nie będziesz musiał się go wyrzekać. Po prostu odpadnie to od ciebie. Ale oczywiście, jeśli tego nie dostrzegasz, jeśli nadal jesteś zahipnotyzowany, to uważasz, że nie będziesz szczęśliwy bez tego czy tamtego. Jednym słowem - ugrzązłeś. Czego ci natomiast potrzeba? Bynajmniej nie tego, czego żąda tak zwana "duchowość", a mianowicie skłonienia cię do podejmowania ofiar i wyrzeczeń. To nic nie da. Ciągle pogrążony jesteś we śnie. Potrzeba ci nade wszystko rozumienia, rozumienia i jeszcze raz rozumienia. Jeśli zrozumiesz, pożądanie po prostu zniknie. Innymi słowy: jeśli się obudzisz, to pragnienie przestanie ci dokuczać.

*_*


...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin