Swift Sue - Bliľej gwiazd.doc

(482 KB) Pobierz

 

 

Sue Swift

 

Bliżej gwiazd


PROLOG

Dziesięć lat temu

Z narastającą wściekłością w sercu Rayhan Ibn Malik nacisnął pedał gazu. Landrover wystrzelił do przodu, wzbijając tumany teksańskiego kurzu i pozostawiając z tyłu ranczo Double Eagle, a potem z ogromną prędkością przejechał przez otwartą bramę rancza Ellisonów.

Od czasu gdy Rayhan kupił Double Eagle, nic nie zmieniło się w C - Bar - C. Gromy nie biły, burza nie szalała, jakby wszystko szło normalnym rytmem.

Jakby Rayhan nie został okrutnie oszukany. W żaden sposób nie mógł dosięgnąć bogactwa, które, jak naiwnie myślał, kupił od Charlesa Ellisona.

W C - Bar - C panował jak zawsze wzorowy spokój i porządek. Na odległym horyzoncie widniały wieże wiertnicze, stada bydła pasły się w zamkniętych koralach, a linia drzew porastających brzegi krętego strumienia rozgraniczała oba rancza.

Gdy Rayhan minął stajnie i skierował się w stronę domu, serce zaczęło mu bić szybciej. Zaledwie kilka dni temu w białym, otoczonym werandą domu, w wielkiej komitywie z Charlesem Ellisonem podpisywał stosowne dokumenty, popijając piwo.

Dławiło go poczucie goryczy. Ale, gwoli sprawiedliwości, nie mógł obwiniać tylko Ellisona. Do katastrofy przyczyniła się również jego słaba znajomość angielskiego i niezbyt kompetentny prawnik.

Na żwirowym podjeździe Rayhan z impetem wcisnął hamulec, aż kamyki strzeliły spod kół.

Ellison widać spodziewał się gościa, ponieważ czekał na werandzie. Stał w cieniu, Rayhan nie mógł więc dojrzeć wyrazu jego twarzy. Wysiadając z landrovera, mocno trzasnął drzwiami i krzyknął:

- Oszukałeś mnie! - Nie zamierzał bawić się w dyplomację.

Ellison uśmiechnął się. Wcale jednak nie z triumfem, tylko jeszcze gorzej, bo protekcjonalnie.

- Na drugi raz, młody człowieku, będziesz czytał uważniej, co podpisujesz. Udzieliłem ci taniej lekcji. Nigdy więcej nie dasz się wykiwać.

Młody człowieku! Rayhan spłonął rumieńcem. Miał dwadzieścia lat i nie lubił, gdy wytykano mu brak doświadczenia.

- Na drugi raz? Na tej transakcji straciłem wszystkie pieniądze!

Ellison wzruszył ramionami.

- Masz wspaniałe ranczo, a na dodatek piękne stado herefordzkich krów.

- Krów? - parsknął Rayhan. - Ale ani kropli ropy, która aż huczy pod ziemią! - Bez niej Rayhan nie zaimponuje swojej rodzinie w Adnanie, nie udowodni ojcu, że zasługuje na stanowisko w rządzie, którego tak pragnął. Będąc młodszym synem króla, zaakceptował fakt, że nigdy nie sięgnie po koronę, ale tęsknił za władzą, odpowiedzialnością i szacunkiem, na które zasługiwał z racji szlachetnego urodzenia i gruntownej edukacji.

- Nawet gdybym chciał, nie mógłbym sprzedać ci praw do złóż, bo należą do niej. - Ellison gestem głowy wskazał małą postać na trawniku przed domem.

Rayhan zrazu nie zauważył niepozornej dziewczynki w poplamionych trawą różowych ogrodniczkach, która bawiła się ze szczeniakiem. Blond włosy miała nierówno podzielone na dwa niesforne warkoczyki. Trochę się zdziwił, ponieważ jego siostry zawsze wyglądały nieskazitelnie, o co dbały niańki i wychowawczynie.

- Ropa należy do tego dziecka? - Mimo zaskoczenia i gniewu, starał się zrozumieć sytuację.

- Do mojej córki, Camille. - Mówiąc to, Ellison zszedł z werandy, minął Rayhana i podszedł do dziewczynki. - Ta ziemia należała do rodziny jej matki. Dlatego ranczo nazywa się C - Bar - C, od nazwiska Crowells. Moja żona zapisała je Cami. Oczywiście na razie ja nim zarządzam. Zgodnie z testamentem mogę sprzedać ziemię, ale nie prawo do wydobycia ropy. Gdy Cami dorośnie, wszystko będzie jej.

Rayhan wbił wzrok w jasnowłose dziecko. Dziewczynka uniosła głowę i popatrzyła na niego szeroko otwartymi, niebieskimi oczami.

Dzięki Bogu, że małe dziewczynki wyrastają na wrażliwe kobiety, pomyślał Rayhan, przypominając sobie słowa starej piosenki. Nagle uśmiechnął się. Ellison powiedział, że to wszystko będzie należeć do niej.

Mylisz się, bracie. To wszystko będzie moje.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Cami Ellison stała przed lustrem w łazience i niespokojnymi ruchami czesała długie włosy. Ze złością przyglądała się swemu odbiciu, jakby w ten sposób mogła zniszczyć pryszcz na brodzie. Miała dziewiętnaście lat, a cerę nadal jak nastolatka!

Odrzuciła szczotkę i potraktowała pryszcz korektorem, a całą twarz kremem do opalania. Włosy zaplotła w warkocz, związała fioletową gumką i z rozmachem otworzyła drzwi szafy.

Spalał ją dziwny niepokój. Chciała, by coś się wreszcie wydarzyło. Cokolwiek. Czuła się jak skazaniec szykujący się do ucieczki. Doceniała miłość i troskę, jaką otaczał ją jej owdowiały ojciec, ale po roku spędzonym w college'u życie na ranczu wydawało jej się straszliwie monotonne.

Od czasu gdy wróciła z San Antonio ze świeżą porcją ekonomicznej wiedzy, co dzień wdrażała się w zarządzanie ranczem. Ale dzisiaj... dzisiaj musiała wyjść z domu. Jeśli zaraz tego nie zrobi, zacznie walić głową w mur. Z pewnością ostra konna przejażdżka pomoże jej zniwelować to okropne napięcie.

Włożyła sportowy stanik i podkoszulek, wciągnęła elastyczne dżinsy, wsunęła w nie różową koszulę i zacisnęła wytłaczany, skórzany pasek. Na nogi wciągnęła podniszczone kowbojskie buty, a z haka nad biurkiem zdjęła ukochanego starego stetsona.

Cami kochała ojca i gosposię Robbie, ale na myśl, że utartym zwyczajem miałaby znów wymieniać z nimi uprzejmości nad poranną kawą i grzankami, chciało jej się krzyczeć.

W stajni uspokoiła się nieco. Pozdrawiając starych przyjaciół, przeszła wzdłuż boksów do Sugar, swej ulubienicy. Klacz rasy palomino została jej wierzchowcem już dawno temu, zaraz potem, jak kucyk Funnyface przeszedł na emeryturę.

Gdy otworzyła boks, Sugar parsknęła na powitanie, na co Cami roześmiała się. Kilka minut później galopowały przez pola. Szarozielona linia drzew i krzewów połyskiwała w oddali. Za tym listowiem wił się strumień oddzielający C - Bar - C od Double Eagle, rancza, na którym jego właściciel, Ray Malik, hodował konie.

Słyszała, że araby Malika zdobywały liczne nagrody, w tym olimpijski medal w ujeżdżaniu. Choć od dziesięciu lat byli sąsiadami, Cami widywała Raya tylko przelotnie i nigdy nie poznała osobiście. Ojciec, który przyjaźnił się niemal z każdym, od najbliższego sąsiada trzymał się z dala. Nigdy nie powiedział, dlaczego ignoruje Raya Malika, a Cami dyskretnie nie pytała.

Zatrzymała się nad strumieniem, by Sugar napiła się wody. Zeskoczyła na ziemię i oparta się o drzewo. Po chwili przez gałęzie zauważyła błysk białego materiału. Głaszcząc Sugar po rozwichrzonej grzywie, wychyliła głowę.

Jeździec na dużym, siwym koniu wjechał w zarośla porastające brzeg strumienia.

Kto, na Boga, nosi taki dziwaczny strój, pomyślała Cami, widząc na głowie mężczyzny białą chustę. Wyglądał jak Rudolf Valentino w jednym ze swoich niemych filmów.

Jeździec zwolnił, potem zatrzymał pięknego ogiera nad brzegiem wody, pozwalając mu się napić. Cami i jej klacz ukryte były za kępą zarośli.

Mężczyzna zeskoczył z konia. Zdjął nakrycie głowy, a potem białą koszulę, pozostając w bryczesach i butach do konnej jazdy. Jego spocony tors lśnił w złotym słońcu poranka.

Cami wstrzymała oddech. Zdjęła kapelusz i zaczęła się nim wachlować. Oczywiście widziała już mężczyzn rozebranych do pasa, ale żaden z nich nie był taki... taki piękny.

Był to Ray Malik. Szerokie ramiona i rozwinięte mięśnie klatki piersiowej świadczyły o latach wytężonej pracy przy trenowaniu koni. Ukląkł nad strumieniem i ochlapywał zimną wodą twarz i szyję. Gdy potrząsnął głową, krople rozprysły się i zalśniły w słońcu.

Cami nigdy nie gładziła mężczyzny po nagiej piersi. Teraz wyobraziła sobie, jak przesuwa palcami po wyrzeźbionych mięśniach...

Bezwiednie zacisnęła dłoń na grzywie Sugar. Klacz parsknęła i wycofała się z wody, odsłaniając Cami.

Mężczyzna wbił w nią twarde spojrzenie, niemal tak odczuwalne jak dotyk. Badawcze oczy zmierzyły ją od stóp do głów. Po chwili uśmiechnął się i gestem zaprosił, by przekroczyła strumień i weszła na jego teren.

Cami, pamiętając nieprzyjazny stosunek ojca do Raya, w pierwszej chwili się zawahała. Ale Charles Ellison nigdy otwarcie nie przestrzegał jej przed sąsiadem ani nie zabronił przekraczać granicy Double Eagle.

Od dawna chciała poznać osobiście Raya Malika. Widywała go albo w McMahon, albo na grzbiecie jednego z jego wspaniałych arabów. Słyszała również ekscytujące plotki na jego temat.

Według jednych był arabskim księciem, którego z powodów politycznych wyrzekła się rodzina, według innych zaś byłym szpiegiem, który osiadł w cichym zakątku Teksasu. Mówiono również o jego egzotycznych kochankach, ale żadnej z nich nie widziano w McMahon.

No cóż, chciała, by coś się dziś wydarzyło. „Uważaj, czego pragniesz, bo może się spełnić" - dźwięczało jej w głowie stare porzekadło.

Zebrała wodze i wskoczyła na siodło, a potem skierowała klacz w stronę wąskiego brodu.

Policzki paliły ją coraz bardziej; nie wiedziała, jak ukryć zażenowanie. Ten niesamowicie atrakcyjny mężczyzna przyłapał ją, jak go szpiegowała. Był od niej sporo starszy, roztaczał aurę zmysłowości i pewności siebie. Czuła się przy nim niewyrobioną prowincjuszką.

Chciała wzbudzić jego zainteresowanie, udowodnić sobie, że potrafi przyciągnąć uwagę dojrzałego, światowego mężczyzny, a nie tylko chłopców, z którymi spotykała się w szkole czy w college'u.

Wiedziała, że igra z ogniem. Taki przystojny facet jak Ray Malik na pewno oczekiwał od kobiet czegoś więcej niż tylko miłej pogawędki. Ale ona nie obieca mu niczego, czego nie będzie miała zamiaru spełnić.

Brakowało jej jednak doświadczenia i kompletnie nie wiedziała, jak go poderwać.

Wpatrywała się w plamkę pomiędzy uszami Sugar, w krople wody pryskające spod jej kopyt, patrzyła wszędzie, byle uniknąć mrocznego, uważnego spojrzenia Raya.

Wreszcie Sugar dobrnęła do brzegu i Cami, chcąc nie chcąc, musiała zatrzymać się obok wierzchowca Raya, a gdy uniosła głowę - spojrzeć wprost na jeźdźca..

Pełne wyrazu orzechowe oczy lśniły szelmowsko. Znajdowała się na tyle blisko, by poczuć korzenny zapach wody po goleniu, przywodzący na myśl kolorowe wschodnie bazary i egzotyczne porty. A przecież żadnego takiego kraju nigdy nie widziałam, pomyślała ponuro.

Była taką prowincjuszką. Jak w ogóle mogła mieć nadzieję, że zainteresuje sobą takiego światowca jak Ray Malik?

- Cześć - powiedziała w końcu. - Jestem Cami, a to moja Sugar. - Och, to zabrzmiało idiotycznie!

Ray Malik uśmiechnął się, pokazując piękne, równe zęby, których biel kontrastowała z oliwkową cerą.

- Wiem, kim jesteś. Camille Crowells Ellison. Znam również Sugar. Piękna klacz, dobrej krwi. - Pogłaskał konia po szyi, co Sugar przyjęła lekkim rżeniem.

- Skąd to wiesz? - spytała zaskoczona.

- Wiem o tobie wszystko. Niemal spadła z siodła.

- Ale... dlaczego? Zresztą nikt nie może wiedzieć wszystkiego o drugiej osobie.

- Obserwuję cię od wielu lat.

Powinna się natychmiast wycofać. To wyglądało i dziwnie, i groźnie. Czyżby był jakimś zboczonym podglądaczem? Jednak zwyciężyła ciekawość.

- Ale dlaczego? - powtórzyła.

- Trudno nie interesować się ładną, młodą kobietą, prawda? Zwłaszcza gdy jeździ konno prawie tak dobrze jak ja. - Ray puścił do niej oko.

Aż ją zatkało. Ona, laureatka tylu konkursów jeździeckich, nie lubiła, gdy podkpiwano z jej umiejętności. Nawet jeśli miał to robić Ray Malik.

- To tylko twoja opinia - powiedziała sucho, zdeterminowana ukrócić jego potężne ego.

Uśmiechnął się szelmowsko, a oczy mu zabłysły. Mogłaby przysiąc, że naprawdę chce ją wkurzyć. Ale po co?

- Nie zamierzałem cię urazić - poprawił się szybko. - Tylko sobie z ciebie żartuję. Jak to wy, Amerykanie, mówicie, ciągnę cię za nogę, czyż nie? - Ray wyciągnął rękę i delikatnie chwycił jej nogę w kostce.

Poczuła ten uścisk nawet przez but. Wyglądało to naprawdę dziwnie i groźnie. Jakby chciał ją ściągnąć na ziemię...

Oczywiście tego nie zrobił. Ale o co mu chodziło? W co grał?

Ostro popatrzyła na niego z góry. Puścił jej stopę, a potem odszedł dwa kroki, sięgnął po koszulę i włożył ją. Następnie zabrał się za układanie nakrycia głowy. Pod satynową, miodową skórą falowały mięśnie klatki piersiowej.

- Co to za dziwna czapeczka? - spytała drwiąco, choć nie było jej do śmiechu.

- Czasami, gdy tęsknię za swoim krajem, ubieram się w nasze narodowe stroje - odpowiedział, ignorując zaczepkę. - Gutra, jeśli się ją prawidłowo zawiąże, świetnie chroni twarz od kurzu. Próbowałaś kiedyś?

- Nie, skąd...

Chwycił wodze i jednym płynnym ruchem, nie korzystając ze strzemienia, dosiadł konia.

Musiała przyznać, że jej się to nigdy nie udawało.

- Ładny koń - pochwaliła. - Jeden z twoich arabów?

- Jeszcze ci się nie przedstawiłem. - Uśmiechnął się trochę złośliwie.

- Nie tylko ty znasz z widzenia swoich sąsiadów. Jesteś Ray Malik i hodujesz araby w Double Eagle.

- Ach, więc wiesz o mnie wszystko. - W głębi duszy miał nadzieję, że nie. Jeśli jej ojciec przedstawił go w złym świetle, utrudni mu to, lub wręcz uniemożliwi, długo planowaną zemstę.

Przez te wszystkie lata Rayhan starał się unikać Charlesa Ellisona. Nie chciał, by plotkował na jego temat. Od chwili niefortunnej transakcji Rayhan starał się nie ściągać niczyjej uwagi. Nie robił nic nadzwyczajnego - hodował konie i podróżował.

W porę przypomniał sobie, że nic tak nie działa na kobiety jak komplementy.

- Masz dobry dosiad - stwierdził. - Brałaś udział w zawodach?

Cami zarumieniła się i pochyliła głowę. Ta olśniewająca młoda kobieta zachowywała się, jakby nikt nigdy jej nie chwalił. Niebywałe! Ale Rayhanowi podobała się jej skromność i niewinność.

Koszula i dżinsy podkreślały krągłe, kobiece kształty, a jasne kosmyki w porannym słońcu lśniły jak aureola. Włosy miała splecione w długi, gruby warkocz. Przerzucony przez ramię, obejmował jej pierś jak pieszczotliwe ramię kochanka. Pozazdrościł mu.

Cóż, mały oberwaniec wyrósł na księżniczkę. Zemsta będzie tym słodsza.

- Tak - przyznała. - Przed wyjazdem na studia startowałyśmy z Sugar w zawodach. W college'u nie mam czasu na konną jazdę.

- San Antonio to ładne miasto. Jak ci idzie wkuwanie tej całej wiedzy o zarządzaniu?

Rety, naprawdę mnóstwo o niej wiedział! Nerwowo szarpnęła wodzami, co rozdrażniło Sugar.

- Ostrożnie... Dobrze siedzisz na koniu, ale twoja klaczka nie lubi gwałtownych ruchów.

- Wiem. Po prostu mnie zaskakujesz.

- Dlaczego? Przecież to nic dziwnego, że mężczyzna interesuje się ładną kobietą, a przy tym sąsiadką.

- Do tej pory się mną nie interesowałeś - sarknęła.

- Tylko z daleka, bo byłaś za młoda. Mężczyzna, który zaczepia dziewczynki, jest... obrzydliwy, jak to mówią Amerykanie.

Roześmiała się.

- Masz rację. I rzeczywiście studiuję zarządzanie, zwłaszcza interesuje mnie przemysł naftowy.

- Dokładnie wiesz, co chcesz robić?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin