Roberts Nora - Catherine _ Amanda.pdf
(
574 KB
)
Pobierz
PROLOG
Bar Harbor, Maine, 12 czerwca 1912
Zobaczyłam go, gdy stal na urwisku nad Zatoką Francuza. Był wysoki, ciemny i młody.
Skulony, jakby się przed kimś bronił, w jednym ręku niczym szablę trzymał pędzel, a w drugim paletę
– tarczę. Zdawało mi się, że nie maluje, lecz walczy z płótnem. Oddany zupełnie swej pracy,
gwałtownymi ruchami atakował sztalugi, jakby od tego zależało jego życie.
Może tak zresztą było.
Wydawało mi się to dziwne, a nawet zabawne. Zawsze wyobrażałam sobie artystów jako ludzi o
wrażliwych duszach, którzy kontemplują i przenikają nieodgadnione w swej nieskończoności
tajemnice istnienia, a ich pracę uważałam za chwalebne posłannictwo, mające zwykłym zjadaczom
chleba ukazać i objaśnić to, co zazwyczaj jest dla nich niewidoczne i niepojęte.
Dlatego widok malarza, który traktował płótno jak nienawistnego wroga, a nie jak świętą kartę,
służącą temu, by umieścić na niej ślad nadzmysłowych wizji, przeczył moim najgłębszym
przekonaniom o zadaniach sztuki... zarazem jednak, przyznać muszę, porywał
niezwykłą ekspresją.
Zaintrygowana, z małym Ethanem uwieszonym u mojej ręki szłam w jego stronę, lecz nim jeszcze
odwrócił się i spojrzał na mnie, byłam pewna, że nie ujrzę łagodnej twarzy.
Pomyślałam, że sam wyglądał jak dzieło artysty... Jakby jakiś rzeźbiarz niecierpliwymi i skąpo
dozowanymi ciosami dłuta wyrzeźbił go z dębowego pnia, lekko tylko zaznaczając wysokie czoło,
ciemne, głęboko osadzone oczy, długi, prosty nos i pełne usta. Nawet jego włosy przypominały
hebanowe wióry.
Jak on na mnie patrzył! Jeszcze teraz na to wspomnienie czuję gorąco na twarzy, dłonie mi
wilgotnieją, a duszę mą ogarnia trudne do nazwania pomieszanie. Wilgotny wiatr targał
jego włosy i szarpał luźną koszulą, poplamioną farbami, a za plecami miał dzikie skały i bezkresne
niebo. Na jego twarzy malowały się duma i gniew, jakby był panem tego skrawka lądu albo nawet
całej wyspy... lub też, o zgrozo, całego Wszechświata!... gdy zaś ja, nędzny intruz, ośmielam się
zakłócać jego posępną, twórczą samotność.
Stał nieruchomo przez chwilę, która zdała mi się całą wiecznością. Jego spojrzenie było tak
intensywne i gwałtowne, że z największym tylko trudem zdołałam zapanować nad swoimi myślami,
które nieomal popadły już w zgubny chaos, szczęśliwie jednak Ethan zaczął coś mówić i ciągnąć
mnie za rękę. Wtedy gniewny błysk w oczach artysty zniknął, a jego spojrzenie zmiękło. Uśmiechnął
się, a w moim sercu zawitał lęk pomieszany z niepojętą błogością.
Wyjąkałam coś niepewnie, przepraszając za tak brutalne wtargnięcie w krainę jego twórczej
samotności, i wzięłam Ethana na ręce, zanim ciekawski malec zdążył pobiec w stronę urwiska.
On jednak powiedział:
– Zaczekaj.
Wziął do ręki ołówek i zaczął szybko coś szkicować. Stałam skamieniała, drżąc na całym ciele.
Ethan też znieruchomiał i tylko uśmiechnął się w dziwnym uniesieniu, równie zahipnotyzowany jak
ja. Czułam słońce na piecach, wiatr na twarzy, zapach wody i dzikich róż.
– Rozpuść włosy – rzekł niespodziewanie. Odłożył ołówek i zbliżył się do mnie. –
Wszystkie zachody słońca, które kiedyś uwieczniałem na płótnie, nie były tak porażająco
malownicze, jak ten dziki i zarazem delikatny płomień, bijący od ciebie.
Wyciągnął rękę i dotknął rudej główki Ethana.
– Pani i braciszek macie taki sam kolor włosów.
– Syn – sprostowałam, nie mając pojęcia, dlaczego naraz zabrakło mi tchu. – To mój syn. Jestem
żoną Fergusa Calhouna.
– Aha, mieszka pani w Towers – skinął głową, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
Po chwili obrócił głowę i spojrzał ponad moim ramieniem na wieżyczki i mansardy letniej
rezydencji stojącej na urwisku. – Podziwiałem pani dom.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Ethan ze Śmiechem wyciągnął do niego ręce, a mężczyzna
porwał go w ramiona i wysoko podniósł Patrzyłam bez słowa, jak stał tyłem do wiatru, trzymając
mojego synka.
– Ładny chłopiec.
– I bardzo energiczny. Zabrałam go na spacer, aby jego opiekunka mogła trochę odpocząć. Ethan
bardziej ją absorbuje niż dwoje moich pozostałych dzieci razem wziętych.
– Ma pani jeszcze inne dzieci?
– Tak, starszą o rok dziewczynkę oraz maluszka. Wczoraj przyjechaliśmy tu na wakacje.
Czy pan mieszka na wyspie?
– Na razie. Pani Calhoun, czy nie zechciałaby mi pani pozować?
Zaczerwieniłam się. Ta propozycja sprawiła mi wielką przyjemność, wiedziałam jednak, że dla
kobiety z moją pozycją byłoby to wielce niewłaściwe, a poza tym znałam wybuchowy temperament
Fergusa, musiałam więc odmówić. Mam nadzieję, że udało mi się zrobić to uprzejmie, a on nie
nalegał i ze wstydem wyznaję, że byłam z tego powodu odrobinę rozczarowana. Gdy oddawał mi
Ethana, znów spojrzał na mnie z niezwykłą intensywnością.
Jego oczy były ciemnoszare i zdawały się widzieć więcej, niż dane to było zwykłym śmiertelnikom.
Miałam wrażenie, jakby przejrzał mnie na wylot i zrozumiał wszystkie me myśli i uczucia, jak
jeszcze nikt przed nim. Pożegnaliśmy się i wróciłam do Towers, do mego domu i obowiązków.
Nie odwracałam się, ale byłam zupełnie pewna, że patrzył za mną, dopóki nie zniknęłam za skałami.
Długo nie mogłam uspokoić mojego serca...
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bar Harbor 1991
Trenton St. James III był w kiepskim nastroju. Należał do tego typu mężczyzn, którzy uważają, że gdy
tylko zastukają do jakichś drzwi, te powinny się natychmiast otworzyć, a gdy wykręcą dowolny
numer, zawsze ktoś powinien odebrać telefon. Tym razem jednak rzeczywistość spłatała mu
złośliwego figla, bowiem jego auto zepsuło się na wąskiej dwupasmówce piętnaście kilometrów
przed celem podróży. Na szczęście udało mu się dodzwonić do pomocy drogowej, lecz mimo to gdy
wjeżdżał do Bar Harbor w kabinie samochodu pogotowia technicznego, nie był w najlepszym
nastroju. Ostry rock wylewał się z głośników, a kierowca śpiewał razem z wokalistą, w przerwach
pożerając olbrzymią kanapkę z szynką.
– Mów do mnie po prostu Hank – powiedział i pociągnął solidny łyk oranżady. – CC.
naprawi wóz w try miga, bo to najlepszy mechanik w całym Maine, każdy ci to powie.
Trent musiał mu uwierzyć na słowo. Kierowca podrzucił go do centrum miasteczka, wręczył
wizytówkę warsztatu oraz powiedział, jak tam dojechać, i ciężarówka zniknęła za rogiem.
Trent zastanowił się przez chwilę, a potem lekko się uśmiechnął. No cóż, stara prawda głosiła, że z
każdej sytuacji można wyciągnąć jakiś pożytek. Zaprowadził ledwie pyrkający samochód pod
wydrukowany na wizytówce adres, po czym kilkoma telefonami do biura w Bostonie wprawił w
popłoch całe stado sekretarek, asystentów i młodszych wiceprezesów. Ta niewinna rozrywka
sprawiła, że od razu poczuł się lepiej.
Lunch zjadł na tarasie małej restauracji, jednak od znakomitej sałatki z homara dużo bardziej
absorbowała go sterta wyciągniętych z walizki papierów. Co chwilę spoglądał na zegarek i jak
zwykle wypił za dużo kawy. W końcu westchnął ze zniecierpliwieniem, wyprostował się na krześle i
zapatrzył na ulicę.
Dwie kelnerki, które przycupnęły w kącie sali, rozmawiały o nim przez dłuższą chwilę.
Był początek kwietnia i sezon miał się zacząć dopiero za kilka tygodni, więc w restauracji prawie
nie było klientów. Dziewczyny zgodnie stwierdziły, że ich gość to typowy przystojniak, od czubka
jasnej głowy do wypastowanych włoskich butów. Uznały, że na pewno zajmuje się biznesem, i to
dużym, miał bowiem skórzaną teczkę, szykowny szary garnitur i krawat, a także złote spinki przy
mankietach koszuli.
Ciągnęły temat, zawijając sztućce w serwetki dla następnej zmiany. Ponieważ obiekt ich
zainteresowania ledwie dobiegał trzydziestki, doszły do wniosku, że jest za młody jak na poważnego
biznesmena. Po kolei podchodziły do jego stolika, by dolać kawy i przyjrzeć mu się lepiej. Miał
ładne, regularne rysy twarzy i mógłby uchodzić za lalusia, gdyby nie przenikliwy, niecierpliwy i
posępny wzrok. Kelnerki zaczęły się zastanawiać, czy czeka tu na jakąś kobietę, która wystawiła go
do wiatru, odrzuciły jednak ten pomysł, zgodnie uznawszy, że nawet najgłupsza dziewczyna nie jest
aż tak durna, by zdecydować się na podobny krok.
Zupełnie nie zwracał na nie uwagi, jako że zwykle nie dostrzegał tych, którzy wykonywali płatne
usługi. Nie wynikało to ze snobizmu czy arogancji, ale z tego, że Trent przez całe życie obsługiwany
był przez całe zastępy sprawnych i dyskretnych służących, dzięki czemu jego życie stawało się o
wiele prostsze. Płacił im wszystkim dobrze, a jeśli nie okazywał tego, że docenia ich wysiłki, ani nie
nawiązywał osobistych więzi, to tylko dlatego, że nigdy mu to nie przyszło do głowy.
Dziewczyny były nieco rozczarowane, ale suty napiwek znacznie poprawił im humory.
Zatrzasnął walizkę i przygotował się na krótki spacer do warsztatu. Myślał o kontrakcie, który miał
podpisać pod koniec tygodnia. Działał w branży hotelarskiej i zajmował się luksusowymi hotelami w
modnych miejscowościach wypoczynkowych. Poprzedniego lata jego ojciec, który spędzał urlop,
pływając jachtem po Zatoce Francuza w towarzystwie czwartej żony, wypatrzył tu pewną posiadłość.
Instynkt Trentona St. Jamesa II, choć często zawodny w stosunku do kobiet, był jednak nieomylny w
interesach.
Jego uwagę przyciągnął wielki kamienny dom stojący na urwisku nad zatoką. Trenton St. James II
natychmiast rozpoczął negocjacje w sprawie kupna posiadłości, lecz właściciele stawiali opór, który
trudno było zrozumieć, zważywszy, jakim obciążeniem dla prywatnych osób musiała być ta
rezydencja. Jednak ojciec Trenta jak zwykle potrafił przeprowadzić swoją wolę i interes był już
prawie ubity, choć z powodu zawikłanego rozwodu seniora rodu jego dokończenie spadło na
młodszego St. Jamesa.
Nawiasem mówiąc, żona numer cztery nosiła ten dumny tytuł przez osiemnaście miesięcy, czyli o
całe dwa miesiące dłużej niż jej poprzedniczka, natomiast Trent z fatalistycznym spokojem
oczekiwał, że już wkrótce na horyzoncie pojawi się następna kandydatka na jego macochę. Trudno
się temu zresztą dziwić, ponieważ Trenton St. James II równie nałogowo kolekcjonował żony, jak
interesujące nieruchomości.
Trent zamierzał kupić dom wcześniej, zanim ojciec zakończy formalności związane z rozwodem i
teraz właśnie przyjechał tu, by obejrzeć budynek.
Powoli szedł przez miasto w stronę warsztatu. Ponieważ sezon jeszcze się nie zaczął, wiele sklepów
było zamkniętych, jednak Trent wprawnym okiem dostrzegł potencjalne możliwości tego miejsca.
Wiedział, że w sezonie ulice Bar Harbor zatłoczone są zamożnymi turystami, którzy, jak wiadomo,
potrzebowali hoteli. Miał w teczce wszystkie statystyki i był
zdania, że jeśli nie popełni się poważniejszego błędu, Towers zacznie przynosić niezłe zyski jeszcze
przed upływem pierwszych piętnastu miesięcy. Musiał tylko ostatecznie przekonać cztery
sentymentalne kobiety i ich ciotkę, by zechciały wziąć pieniądze i wynieść się stąd choćby na koniec
Plik z chomika:
j.nowak59
Inne pliki z tego folderu:
Stachula Magda - Lena (2) - Odnaleziona.pdf
(1408 KB)
Leliwa Norman - Leniwa zemsta.pdf
(13993 KB)
Knab Jack - Cichy pogrzeb w Las Brisas.pdf
(17644 KB)
Skulska Wilhelmina - Słowo inspektora.pdf
(2917 KB)
Paszyńska Maria - Cień sułtana.pdf
(2522 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 23.11.2025
Audiobooki rar
Ebooki - cykle i serie w mobi rar
Ebooki epub,mobi rar
Ebooki Fantasy i horrory
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin