Sandemo Margit - Opowiesci 08 - Uprowadzenie.pdf

(573 KB) Pobierz
40243427 UNPDF
MARGIT SANDEMO
UPROWADZENIE
Tytuł oryginału: „Bergtatt”
ROZDZIAŁ I
Liv się nudziła.
Już chyba pora znowu zacząć żyć niebezpiecznie. Można przecież żyć tak, by kusić
śmierć.
Jeśli nie dojdę do rogu, zanim zegar na kościelnej wieży zacznie wybijać godzinę, to
umrę, myślała. Ale nie wolno mi biec, muszę iść najzupełniej spokojnie, tak by nikt niczego
nie zauważył. Och, wskazówka już, już dochodzi, o, ratunku! Nie zdążę! Za moment padnę
tutaj martwa! Jeszcze trzy kroki... Uff, zdążyłam! Pierwsze uderzenie. Za późno, mój drogi
zegarze, nie tak łatwo mnie unicestwić, jak myślałeś.
Kolana jej dygotały od nerwowego napięcia, które dopiero co przeżyła. Zmęczona i
zdyszana, lecz szczęśliwa, że raz jeszcze udało jej się uniknąć śmierci, powlokła się dalej.
Nagle zobaczyła nadchodzącą z naprzeciwka swą siostrę Tullę; w słonecznym blasku
jasne włosy lśniły jak gloria nad jej głową. Liv zachichotała cichutko. O rany, a gdyby tak Tul
- la mogła czytać w jej myślach? O wyścigu z kościelnym zegarem i śmiercią. Tulla by tego
nie zrozumiała, nie ona, istota całkowicie pozbawiona fantazji, która myślała jedynie o tym,
jak wypada w oczach innych, i która tak strasznie uważała, czy dobrze wygląda, i zawsze
wszystko robi tak, jak trzeba. Uznałaby pewnie, że siostra jest dziecinna. I, oczywiście,
miałaby rację. Ale co człowiek ma robić? Kiedy nic się nie dzieje, trzeba czasem samemu
wywołać trochę napięcia.
Napięcie! Przygody i mistyczne, trudne do wyjaśnienia zdarzenia, to było życie Liv.
- Hej, Tulla, dokąd pędzisz?
- Rany boskie, aleś mnie przestraszyła! I jak ty wyglądasz! Czy mama nie zabroniła ci
chodzić w tych dżinsach? Nie wolno ci się włóczyć po mieście, wracaj natychmiast ze mną do
domu!
- Zaraz, mam ważny interes do załatwienia. A zresztą to...
Tulla jednak była już daleko i Liv ruszyła przed siebie ze wzrokiem utkwionym w
chodnik. Szła po krawężniku i starała się tak stawiać kroki, by nie deptać po szparach po-
między płytami. Od czasu do czasu jednak się to zdarzało i za każdym razem zmniejszały się
jej szanse, że jeszcze dzisiaj zobaczy Finna. Dziesięć skuch oznaczało, że on się w ogóle nie
pokaże.
Na szczęście jednak doszła do parku akurat w momencie, kiedy skusiła po raz
dziewiąty, zatem dzień udało się uratować.
Znalazła wolną ławkę z widokiem na miejsce pracy Finna - jak to robiła każdego dnia
przez ostatnie trzy tygodnie, czyli, dokładnie mówiąc, od chwili, kiedy wybuchło jej pło-
mienne, ale nieodwzajemnione uczucie do Finna. To właśnie był ów ważny interes, który
miała załatwić.
W gruncie rzeczy jednak fakt, że jej miłość była tak kompletnie beznadziejna, nie
odgrywał specjalnej roli. Przeciwnie, dzięki temu życie stało się znacznie bardziej romantycz-
ne. Liv wystarczało, że ma o kim marzyć, że jest ktoś, z kim w myślach może się dzielić
wszelkimi smutkami i radościami, powierzać mu swoje tajemnice. A Finn wyglądał na
człowieka pełnego współczucia, takiego, z którym można rozmawiać o poważnych sprawach
Bytu.
Kłopot polegał jedynie na tym, że dokładnie tak samo myślała o wszystkich tych
chłopcach, w których się regularnie zakochiwała. Zwykle zauroczenie trwało mniej więcej
miesiąc, później zazwyczaj chłopak zaczynał dostrzegać jej wyraźne uwielbienie i dawał
boleśnie jasno do zrozumienia, że wszelkie wysiłki pozostaną daremne.
Z Finnem jednak z całą pewnością będzie inaczej. On będzie... O rany, to on!
Szybko, trzeba przybrać odpowiedni wyraz twarzy, pamiętać o głęboko smutnym
spojrzeniu. Nie zapominaj o swojej tajemniczej, tragicznej przeszłości, Liv! Chociaż to wcale
nie jest łatwe przywoływać wspomnienie tajemniczej przeszłości, kiedy się ma szesnaście lat,
wkrótce siedemnaście, i nosi się nazwisko Larsen. Dla Liv jednak nie było rzeczy
niemożliwych. A już sprawa tajemniczej przeszłości to jej specjalność. Podrzutek, dajmy na
to, dziecko znalezione w kościelnej kruchcie... Prawdziwi rodzice jej nie chcieli... Albo
cierpiała na straszną chorobę, szczerze mówiąc była skazana na śmierć... lecz z uśmiechem
dzielnie cierpiała w samotności, świat nic nie wiedział o jej zmaganiach.
Oczy Liv przybrały rozmarzony, pełen smutku wyraz, który uważała za swoją tajemną
broń. Finn nadchodzi! Nie patrz w tamtą stronę!
Ale oczy jej nie słuchały, zdradzieckie spojrzenie skierowało się tam, gdzie nie
powinno. Finn, bardzo ożywiony, rozmawiał z kolegą i przeszedł obok nawet na nią nie spoj-
rzawszy.
Dzisiaj także nie! Zawsze to samo. Liv zaczynała już tracić wiarę w swoją taktykę.
Nie jest to zdaje się najlepszy sposób, chyba nie wystarczy wyglądać możliwie najbardziej in-
teresująco. Ale co w takim razie powinna robić? Po tym jak na swoim pierwszym szkolnym
balu tańczyła tylko jeden jedyny raz, i to tak zwanego obowiązkowego walca, znienawidziła
tańce. Urodą też raczej mężczyzn nie oślepiała. Ale co tam! Finn z pewnością nie zwraca
uwagi na wygląd zewnętrzny, on dostrzeże wszystkie jej wyjątkowe wewnętrzne wartości.
Spróbowała przybrać jeszcze bardziej cierpiący i dramatyczny wyraz twarzy. Udręka
psychiczna do granic wytrzymałości...
- Dlaczego masz taką naburmuszoną minę?
To znowu Tulla przeszła obok i bezczelnie dołączyła do Finna i jego kolegi. A na
domiar wszystkiego chłopcy sprawiali wrażenie zadowolonych, że ją widzą. Liv zerwała się z
ławki, przeleciała obok trojga niewiernych i poszła do domu.
Osada Ulvodden była centrum okręgu. Znajdowała się tu stacja kolejowa i szkoła
średnia, w której Liv uczyła się aż do ostatniej wiosny. W tej chwili nie robiła nic i czuła się
w tej sytuacji marnie.
Zabudowania Ulvodden stanowiło kilkanaście domów mieszkalnych, kościół, spora
fabryka i jakieś przedsiębiorstwa rozlokowane wzdłuż brzegu długiego jeziora. Na zboczach
gór ponad osadą znajdowały się rozrzucone chłopskie zagrody - duże i zasobne najniżej, a im
wyżej, tym mniejsze, które tuliły się do skalnych zboczy i były prawie niewidoczne.
O nikim z Ulvodden nie można powiedzieć nic złego. I zawsze ma się do czynienia
albo z wujkiem, albo stryjecznym bratem, albo z kuzynką ciotki... sama rodzina. Larsenowie
sprowadzili się w te okolice stosunkowo niedawno i należeli do kręgów, o których matka Liv
mawiała „my, ludzie kulturalni”, co Liv uważała za określenie równie mętne, jak nie-
przyjemne. Pani Larsen, podobnie jak Tulla, chciała wracać do dużego miasta, Liv natomiast
bardzo dobrze się czuła w Ulvodden. To prawda, że w osadzie niewiele się działo, ale za to
było tu tyle interesujących i romantycznych miejsc, o których można było wymyślać
wspaniałe, pełne napięcia historie. A to Liv umiała jak nikt!
W dużym pokoju siedziała mama z jakąś przyjaciółką. Liv zatrzymała się przed
drzwiami. Tamte nie zauważyły, że przyszła, a drzwi były otwarte w ten ciepły wrześniowy
dzień.
Liv słyszała głos matki:
- ... jakby Tulla i Liv nie były siostrami. Sama wiesz, jaka jest Tulla. Zawsze miła,
zawsze staranna, ładnie ubrana. Natomiast Liv... czasami ogarnia mnie rozpacz. Nikt by nie
wierzył, że niedługo skończy siedemnaście lat. Uważam, że zachowuje się jak czternastolatka,
chociaż z inteligencją u niej wszystko w porządku. Tylko że wciąż miewa takie dziwaczne
pomysły. Czy ty wiesz, co jej ostatnio przyszło do głowy?
- Nie. - Głos tamtej wyrażał najwyższe zainteresowanie.
- Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Ona powiedziała swojej
koleżance z dawnej klasy, że z jej pochodzeniem wiąże się jakaś tajemnica. I że wcale nie na-
zywa się Larsen! No i co ty na to?
- Jezu Chryste! - jęknęła przyjaciółka zaszokowana.
- No! Czyż to nie okropne? Czy teraz się dziwisz, że martwi mnie ta dziewczyna? Ma
przecież taką wspaniałą rodzinę, dostaje takie ładne ubrania po Tulli, chociaż wszystko
niszczy niemal błyskawicznie. To dziecko, które parę lat temu miało taki cudowny
charakter... A teraz, wiosną, musiała odejść ze szkoły! Nigdy w domu nie odwiedzi jej żadna
koleżanka, nie ma przyjaciółki, wszędzie sama, ciągle pogrążona w marzeniach, nic nie
chce... Popatrz na Tullę, powtarzam jej ciągle, ale ona zawsze wtedy odwraca się i znika. I to,
że z takim uporem stara się być oryginalna... Mnie się to wydaje jakieś dziwaczne!
- Może to przez wygląd? - zastanawiała się przyjaciółka.
- Wygląd? No tak, zawsze była bardziej podobna do Ernsta niż do mnie - rzekła matka
zamyślona. - Ale przecież wcale nie wygląda źle. Ma przecież bardzo ładne oczy i zdrowe
mocne zęby. Gdyby tylko chciała coś ze sobą zrobić... - matka westchnęła. - Jak to dobrze, że
nie mamy takich problemów z Tullą.
Liv wślizgnęła się do kuchni. Czuła dziwny ucisk w piersiach i całkiem straciła ochotę
na jedzenie. Z poczucia obowiązku wypiła szklankę kwaśnego mleka, nic więcej nie była w
stanie w siebie wmusić. Wstyd jej było, że podsłuchiwała. Kiedy jest się takim
beznadziejnym jak ja, to czego innego można się spodziewać, myślała rozgoryczona.
Z kieszeniami pełnymi jabłek ponownie wyszła przed dom.
- Czy to ty, moje dziecko? - zawołała mama z pokoju.
- Nie, to tylko Liv - odparła i trzasnęła drzwiami, nie przejmując się matczynym
pełnym przestrachu okrzykiem: „Liv, co z tobą?”
Na dworze było niewypowiedzianie pięknie: pogodny i ciepły wrześniowy dzień,
płomiennie żółte liście opadały wolno z drzew i miedzianozłorych zarośli głogu. Liv po-
wlokła się obojętnie w dół, nad jezioro, i tam w samotności długo błądziła pogrążona w
marzeniach. Potem przeszła na drugą stronę falochronu, przeskakiwała z kamienia na kamień,
przemoczyła buty, zatrzymywała się od czasu do czasu i ciskała kamykami na spokojną,
jakby zrobioną ze szkła taflę wody.
Dawne koleżanki z klasy zaprosiły ją na doroczną zabawę w szkole w przyszły piątek.
Od wielu tygodni był to temat wszystkich rozmów, a w miarę zbliżania się balu podniecenie
rosło. Liv odpowiedziała koleżankom tak jak zawsze.
- Czyście powariowały? - zawołała trochę zbyt głośno i ze zbyt wielkim napięciem w
głosie. - Nie mogę wam przecież robić wstydu! Nigdy w życiu żaden chłopak nie zatańczył ze
mną dwa razy, a ja też nie należę do tych, które pojmują każdy dyskretny gest.
- Sama zachowujesz się beznadziejnie - powiedziała jedna z dziewcząt. - Myślę, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin