Candice Hern
Żona na sprzedaż
Tytuł oryginału: „The Bride Sale”
Z angielskiego przełożyła
Anna Boryna
Casey Micle, której pomoc była wprost nieoceniona
przy tworzeniu tej powieści – od pomysłu, który zrodził się
w barze w Greenwich Village, aż do nadania książce
ostatecznego kształtu.
Bez ciebie, Casey, nigdy bym tego nie dokonała!
1
Kornwalia, październik 1818
– No, chłopaki! Kto ma ochotę na taki fajny kawałek mięska? Ile mi za niego dacie?
– Niech będzie pół korony![1]
Ochrypły śmiech niemal całkowicie zagłuszył grubiańską odpowiedź licytatora na tę pierwszą propozycję. James Gordon, piąty baron Harkness, oparł się o chropowatą, granitową ścianę apteki, położonej w pobliżu placu targowego w Gunnisloe. W żadnym ze sklepów na tej uliczce nie było klientów. Większość mieszkańców Gunnisloe oraz ludzi, którzy przybyli do tego miasteczka w dzień targowy, tłoczyła się teraz na placu, chcąc przyjrzeć się licytacji. James pogryzał resztkę smakowitego pasztecika z mięsem, a jego służący ładował do powozu dzisiejsze zakupy: kilka bel miejscowej wełny, kilka miedzianych garnków, dwa wory ziarna, parę bażantów, koszyk wędzonej ryby, trzy skrzynki wina.
– Dwa funty!
James zlizywał okruchy pasztecika ze swych długich palców i przysłuchiwał się odgłosom licytacji, odbywającej się za rogiem. Głosy licytatora i oferentów rozlegały się wyraźnie w rześkim jesiennym powietrzu.
– Dwa funty i dziesiątaka!
– No, ruszta się, chłopy – przebił się przez gwar jakiś kobiecy głos. – Dyć ta krowina więcej warta!
– Nie dla mego chłopa! Co to, to nie! – odszczeknął inny piskliwy głos, wywołując salwy śmiechu.
– Dwa i piętnaście!
Odpowiedzią na tę ofertę był znowu śmiech i przeraźliwe bębnienie w cynowe garnki. Wiejskie baby chętnie podtrzymywały dawny zwyczaj walenia w kociołki, co miało zachęcać do żywszej licytacji. Musi to być rzeczywiście ładna sztuka! dumał James, gdy rytmiczne dzwonienie przybrało na sile.
Silny wiatr gonił po uliczce rdzawe brzozowe liście; przy okazji zdmuchnął kosmyk gęstych czarnych włosów na czoło Jamesa. Lord Harkness odgarnął włosy do tylu i nadal przysłuchiwał się licytacji.
– Trzy funty!
James równocześnie słuchał i wdychał smakowite zapachy świeżutkich bułek z cynamonem i pasztecików z mięsem, piekącego się na rożnie prosiaka i króliczych udek, cydru i lokalnego piwa. Rozkoszne wonie, wesołe śmiechy i odgłosy ożywionej licytacji nieuchronnie budziły w nim wspomnienia dawnych lat, kiedy niewątpliwie radowałby się dniem targowym i byłby czynnym, mile widzianym uczestnikiem tych wydarzeń. Teraz z pewnością nie wmiesza się z własnej woli w tę ciżbę. Zbyt wielu go tu znało – dobrze wiedzieli, kim i czym był.
Rzadko zaglądał do Gunnisloe, choć było to najbliższe miasto targowe. Wolał odwiedzać większe, dalej położone Truro czy Falmouth, gdzie nie znali go aż tak dobrze. Korzystając z tego, że był to dzień targowy, wysłał lokaja, by kupił na straganach i w kramach niezbędne artykuły gospodarskie. Sam trzymał się na uboczu, mimo że na miejskim placu handel prosperował aż miło. Nie wytrzymałby dziś chyba tej zapadającej nagle ciszy, tych niespokojnych spojrzeń, tych zduszonych szeptów, które rozległyby się z całą pewnością, gdyby pojawił się na placu.
Lokaj zamknął schowek na bagaż – porządnie, na klucz. Potem otworzył drzwi powozu i stanął z boku. James odsunął się od granitowej ściany, którą podpierał, i podszedł do otwartych drzwiczek. Wbił mocno na czoło cylinder z karbowanym brzeżkiem, by wiatr mu go nie strącił.
– Cztery funty!
– Ani sie waż, Danny Gower! Flaki ci wypruje, zobaczysz!
Nowe salwy śmiechu i ogłuszające bębnienie w garnki powitały to zdumiewające oświadczenie. James znieruchomiał z nogą na stopniu powozu. Co się tam dzieje, u licha?! Nigdy dotąd podczas licytacji tłum nie reagował tak hałaśliwie i tak gwałtownie! Co też takiego było w tej sprzedawanej krowie?
Ciekawość wzięła górę i Harkness zszedł ze stopnia powozu. Tylko raz zerknie, nie więcej. Przekona się na własne oczy, o co tyle hałasu. Zobaczy – i w drogę!
– Pięć funtów!
James przeszedł kilka kroków i wyjrzał zza rogu uliczki. Miał nadzieję, że nikt go nie zauważy. Szybko zdjął cylinder: wysoki, elegancki kapelusz przyciągnąłby uwagę niczym światło latarni morskiej w tłumie prosto odzianych wieśniaków i górników. Niepotrzebnie się jednak obawiał. Kiedy znalazł się na tyłach ciżby złożonej z co najmniej dwustu osób, nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.
Przez chwilę James radował się niegdyś dobrze mu znanym rejwachem i zamętem targowego dnia w Gunnisloe. Z jednej strony placu znajdowały się prowizoryczne zagrody dla krów i owiec, wystawianych na licytacji. Większość z nich znalazła już nabywców i została przez nich zabrana. W jednym rogu placu kilkadziesiąt osób – w pojedynkę i grupkami – obsiadło długie stoły na kozłach i ustawione „w jodełkę” ławy. Chronił ich tam od wiatru rozpięty na palikach pasiasty, płócienny daszek. Korpulentna Mag Puddifoot przesuwała się między stołami, wydzielając sowite porcje wyjątkowo smakowitego budyniu z mleka i pszennych krup. Uwijała się tak samo, gdy James był jeszcze chłopcem. Pełne różnobarwnych towarów i płodów rolnych wózki i kramiki handlarzy otaczały plac z pozostałych stron. Słodkie i pikantne wonie sprzedawanych smakołyków wydawały się jeszcze bardziej kuszące na placu niż w przylegającej do niego uliczce. Na chwilę James zapomniał, w jakim celu odważył się w ogóle zmieszać się z zebranymi na placu.
– Sześć funtów!
Oczy Jamesa zerkały z pewnym niepokojem to tu, to tam, gdy zapuszczał się głębiej w tłum. Na razie nikt go nie dostrzegł. Wszystkie oczy były zwrócone na kamienne podwyższenie w pobliżu stojącego na targowym placu krzyża. Licytator, stary Jud Moody, stał tam, wymachując uniesionym ramieniem, i zachęcał widzów do składania wyższych ofert. W drugiej ręce Jud trzymał koniec rzemienia, opasującego szyję jakiejś kobiety.
Kobiety.
Co się tu dzieje, u wszystkich diabłów?!
Stojący w tłumie mężczyźni naprawdę brali udział w licytacji; oferując coraz wyższe stawki, mieli zamiar kupić tę kobietę! Nie sztukę rasowego bydła, ale istotę ludzką.
Ktoś wystawił na licytację żonę!
James czytał o podobnych praktykach. Zniżali się do nich przedstawiciele uboższych klas, których nie było stać na legalny rozwód. Wiedział też...
alex.32