Zdradzona (Rozdz. 32).doc

(48 KB) Pobierz
32

32.

 

- Jesteś pewna, że właśnie tak ma być? – zapytał detektyw Marx po raz chyba setny.

- Aha. – Znużona kiwnęłam głową. – Właśnie tak ma być. – Byłam piekielnie zmęczona i najchętniej walnęłabym się spać natychmiast, choćby w tej jego monstrualnej terenówie. Wiedziałam jednak, że nie mogę. Noc jeszcze się nie skończyła. Ani moja misja.

              Śledczy westchnął ciężko, co skwitowałam uśmiechem.

- Musi mi pan zaufać – powiedziała, to samo, co on mi mówił przedtem.

- To mi się nie podoba.

- Wiem, przepraszam. Ale powiedziałam wszystko, co mogłam.

- Że ci dwaj chłopcy i Heath to sprawka jakiegoś bezdomnego włóczęgi? Jakoś mi się nie wydaje. – Kręcił sceptycznie głową.

- Może ma pan jakieś obsesje? – podsunęłam żartobliwie.

- Gdybym miał, tobym się domyślił, co mi tu nie pasuje. – Znów potrząsnął głową. – Wyjaśnij przynajmniej, co się stało z twoją pamięcią.

              Odpowiedź na to pytanie już miałam obmyśloną.

- To wynik traumatycznych przeżyć tej nocy. Blokada pamięci. Ale zdolność komunikowania się z pięcioma żywiołami pomogła mi pokonać tę blokadę i pamięć wróciła.

- I dlatego miałaś te bóle głowy?

              Wzruszyłam ramionami.

- Chyba tak. W każdym razie głowa już mnie nie boli.

- posłuchaj, Zoey. Jestem pewien, że działo się tu coś więcej, niż przyznałaś. Chcę, żebyś wiedziała, że mnie naprawdę możesz zaufać – powtórzył.

- Wiem o tym – zapewniłam go. Ale też wiedziała, że istniały pewne tajemnice, których mu nie mogłam zdradzić. Ani temu miłemu policjantowi, ani w ogóle nikomu.

- Nie musisz sama borykać się z kłopotami. Ja mogę ci pomóc. Jesteś tylko dzieckiem, nastolatką. – Z jego tomu przebijało rozgoryczenie.

              Spojrzałam mu twardo w oczy.

- Nie, jestem adeptką, która przygotowuje się do objęcia funkcji starszej kapłanki. Może mi pan wierzyć, że to znacznie więcej niż tylko zwykła nastolatka. Dałam panu słowo, a że może pan wiedzieć od siostry, że dane słowo jest dla mnie wiążące. Obiecałam, że powiem wszystko, co będę mogła powiedzieć, i tak zrobiłam. Obiecuję też, że jeżeli jeszcze któryś młodziak zniknie, znajdę go dla pana.

              Nie powiedziałam, że nie ma stuprocentowej pewności, jak tego dokonam, ale czułam, że w razie czego Nyks pomoże mi w poszukiwaniach. Nie twierdzę, że to będzie łatwe. Nie mogłam wyjawić, że Stevie Rae była tam obecna, wobec tego nikt nie mógł się dowiedzieć, o potworach, w każdym razie nie wcześniej, niż Stevie Rae będzie całkowicie bezpieczna.

              Marx znowu westchnął, zauważyłam, że coś mruczy do siebie, kiedy pomagał mi wysiąść z terenówki. Zanim otworzył przede mną drzwi prowadzące do głównego budynku szkolnego, zmierzwił mi włosy (och, jakże tego nie lubię!) i powiedział:

- Dobrze, zrobimy, jak chcesz. Zresztą chyba nie mam wyboru.

              Rzeczywiście nie miał wyboru.

              Weszłam pierwsza do budynku, gdzie natychmiast ogarnęło mnie znajome ciepło i zapach kadzidełek i olejków, kojące migotanie lamp gazowych, które mrugały na powitanie jak starzy przyjaciele.

              A skoro mowa o przyjaciołach…

- Zoey!... – doszedł mnie jednoczesny pisk Bliźniaczek, które zaraz porwały mnie w objęcia, ściskając, popłakując i krzycząc jedna przez drugą, jak to się o mnie martwiły i jak wyraźnie czuły, kiedy odbierałam przywołane przez nie żywioły.

              Damien nie pozostawał w tyle. A potem Erik wziął mnie w objęcia swych mocnych ramion i szepnął mi do ucha, jak bardzo się cieszy, że nic mi się nie stało. Z przyjemnością poddałam się jego uściskom, które z równą przyjemnością odwzajemniłam. Później się będę zastanawiać, co zrobić z nim i Heathem. Teraz byłam zbyt zmęczona, a poza tym musiałam zachować siły na…

- Zoey, napędziłaś nam stracha.

              Wyswobodziłam się z ramion Erika i stanęłam przed Neferet.

- Przepraszam, nie chciałam nikogo martwić – powiedziałam, co było zresztą prawdą. Rzeczywiście nie chciałam ani nikomu napędzać stracha, ani przyczyniać zmartwień.

- Och, kochanie, domyślam się, ze nie stało się nic złego. Po prostu bardzo się cieszymy, że wróciłaś bezpiecznie do domu. – Uśmiechnęła się do mnie promiennie tym swoim matczynym uśmiechem, niby pełnym miłości i dobroci, a ja, mimo że wiedziałam, co się kryje pod tym uśmiechem, poczułam ucisk w sercu i gorące pragnienie, by okazało się, że jestem w błędzie i że Neferet jest tak wspaniała, jak mi się dawniej wydawało.

              Ciemność nie zawsze oznacza zło, tak jak światło nie zawsze niesie dobro. Słowa bogini zadźwięczały mi w głowie, dodając sił.

- Zoey bez wątpienia jest dziś bohaterką – oświadczył detektyw Marx. – Gdyby nie to, że nadawała na jednej fali z tym chłopcem, nie mogłaby sprowadzić nas w porę do magazynów, byśmy go ocalili.

- Tak, tu się rysuje mały problem, o którym będę musiała z nią porozmawiać. – Neferet spojrzała na mnie surowo, ale jej ton zapowiadał, w każdym razie pozostałym zgromadzonym, że to żadna poważna sprawa.

              Cóż, gdyby wiedzieli…

- Panie oficerze, czy udało się wam złapać osobę, która porwała chłopców? – ciągnęła Neferet.

- Nie, uciekł, zanim nadjechaliśmy, ale pozostaje mnóstwo śladów czyjejś obecności w podziemiach. Wygląda na to, że ten ktoś urządził sobie w magazynach coś w rodzaju głównej kwatery. Przypuszczalnie bez trudu znajdziemy dowody na to, że dwaj pozostali chłopcy zostali właśnie tam zabici przez kogoś, kto usiłował sprawić wrażenie, że to wampiry ich porwały. Mimo że Heath z powodu szoku niewiele pamięta, Zoey dała nam dość szczegółowy opis mężczyzny, na którego się natknęła. Złapiemy go, to wyłącznie kwestia czasu.

              Czy tylko ja dostrzegłam błysk zdziwienia w oczach Neferet?

- Wspaniale! – zawołała.

- Aha. – Spojrzałam prosto w oczy Neferet. – Miałam dużo do powiedzenia panu śledczemu. Pamięć mi dopisuje.

- Zoey, ptaszyna, jestem z ciebie dumna. – Neferet podeszła do mnie i zamknęła mnie w ciasnym uścisku swoich ramion. Tak ciasnym, że mogła mi szepnąć do ucha: - Jeśli powiesz coś przeciwko mnie, przypilnuję, by żaden człowiek, żaden adept ani wampir ci nie wierzył.

              Nie wyrwałam się z jej objęć. W ogóle nie zareagowałam w żaden sposób. Ale kiedy mnie wypuściła ze swego uścisku, do mnie należał następny ruch, który zamierzałam wykonać, gdy tylko poczułam znajome mrowienie na plecach.

- Neferet, czy możesz obejrzeć moje plecy?

              Moi przyjaciele beztrosko gawędzili, wyraźnie odprężeni, odkąd zadzwoniłam do nich z prośbą, by przyszli do głównego budynku i upewnili się, ze Neferet też tam będzie. Teraz moja dziwna prośba skierowana do Neferet sprawiła, że zaintrygowani natychmiast zamilkli. Prawdę mówiąc, wszyscy, nie wyłączając detektywa Marksa, ucichli, patrząc na mnie badawczo i zastanawiając się, czy czasem nie upadłam na głowę.

- To ważne – dodałam, uśmiechając się szeroko do Neferet, jakbym pod koszulką chowała dla niej prezent.

- Zoey, nie jestem pewna, co… - zaczęła Neferet, starannie dobierając ton, który sytuował się gdzieś pomiędzy zatroskaniem a zakłopotaniem.

              Westchnęłam teatralnie.

- O rany, po prostu zobacz. – I zanim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać, odwróciłam się do nich tyłem i zadarłam bluzę, odkrywając plecy (pilnując, by przód pozostał zakryty).

              Niw musiałam się martwić, że może się mylę, niemniej gdy usłyszałam okrzyki zachwytu i zadziwienia, odebrałam je z ulgą.

- Z! Twój Znak zajmuje teraz większą powierzchnię! – zawołał Erik, śmiejąc się radośnie i dotykając z nabożeństwem mojej skóry pokrytej świeżym tatuażem.

- Coś takiego, niesamowite! – nie posiadała się ze zdumienia Shaunee.

- Totalny odjazd! – zawtórowała jej Erin.

- Widowiskowe! – ocenił Damien. – To taki sam wzór labiryntu, jaki masz w swoim Znaku.

- Tak, z runicznymi symbolami rozmieszczonymi wśród spirali – dodał Erik.

              Chyba tylko ja zauważyłam, że Neferet była jedyną osobą, która nic nie powiedziała.

              Opuściłam bluzę. Niecierpliwie czekałam, kiedy będę mogła obejrzeć w lustrze to, co tylko czułam przez skórę.

- Moje gratulacje, Zoey. Domyślam się, że nadal będziesz się cieszyła szczególnymi względami swojej bogini – powiedział detektyw Marx.

              Uśmiechnęłam się do niego.

- Dziękuję. Dziękuję za wszystko.

              Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, Marx mrugnął do mnie porozumiewawczo. Następnie zwrócił się do Neferet:

- Chyba już sobie pójdę. Mam jeszcze mnóstwo do zrobienia dzisiaj. Poza tym domyślam się, że Zoey powinna jak najszybciej położyć się do łóżka. Dobranoc. – Dotknął brzegu kapelusza, raz jeszcze uśmiechnął się do mnie i wyszedł.

- Rzeczywiście jestem bardzo zmęczona. – Popatrzyłam na Neferet. – Jeśli mogę, chętnie bym się już położyła.

- Oczywiście, kochanie – odpowiedziała z nieszczerą serdecznością. – Tak będzie najlepiej.

- Ale chciałabym też zatrzymać się po drodze w świątyni Nyks, jeśli nie masz nic przeciwko temu – dodałam jeszcze.

- Masz za co dziękować Nyks. To dobry pomysł pójść do jej świątyni.

- Pójdziemy z tobą – zaofiarowała się Shaunee.

- Tak, Nyks była też z nami przez całą noc – powiedziała Erin.

              Damien i Erik zgodnie potaknęli, ale ja nie patrzyłam na nich. Nie spuszczałam oka z Neferet.

- Owszem, podziękuję bogini, ale jest inny powód, dla którego chcę tam pójść. – Nie czekałam, aż zapyta mnie, jaki to powód, i dalej mówiłam: - Chcę dla Stevie Rae zapalić świeczkę przynależną żywiołowi ziemi. Obiecałam jej, że będę o niej pamiętała.

              Moi przyjaciele mruknęli coś na znak zgody, ale ja nadal całą uwagę skupiałam na Neferet, gdy wolno do niej podchodziła.

- dobranoc, Neferet – powiedziałam i tym razem to ja podeszłam, aby ją uścisnąć, a kiedy przyciągnęłam ją blisko siebie, szepnęłam jej do ucha: - Ludzie, adepci czy wampiry nie muszą mi wierzyć, ponieważ Nyks mi wierzy. A nasze rachunki nie są jeszcze skończone.

              Wysunęłam się z objęć Neferet i odwróciłam się do niej plecami. Razem z przyjaciółmi wyszliśmy z budynku i przecinając dziedziniec, stanęliśmy wkrótce przed świątynią Nyks. Wreszcie śnieg przestał padać, księżyc wyzierał nieśmiało spod strzępków chmurek, które wyglądały jak srebrne szarfy. Zatrzymałam się przed pięknym marmurowym posągiem Nyks stojącym przed świątynią.

- Tutaj – powiedziałam zdecydowanie.

- Z? – zagadnął Erik trochę zdezorientowany.

- Chce postawić świecę Stevie Rae u stóp bogini Nyks – wyjaśniłam.

- Przyniosę ci ją – zaofiarował się Erik i ścisnąwszy mi dłoń, wszedł do świątyni.

- Słusznie – pochwaliła mnie Shaunee.

- Tak, Stevie Rae byłaby zadowolona, widząc, że jej świeca tu się pali – dodała Erin.

- Bliżej ziemi – powiedział Damien.

- A zatem bliżej Stevie Rae – rzekłam cicho.

              Wrócił Erik i podał mi zieloną świecę obrzędową oraz długą rytualną zapalniczkę. Zgodnie ze swoją intuicją zapaliłam świecę i postawiłam ją u stóp Nyks.

- Pamiętam o tobie, Stevie Rae, zgodnie z obietnicą – powiedziałam.

- Ja też – wyznał Damien.

- I ja – zapewniła Shaunee.

- Ditto – poświadczyła Erin.

- Ja też ją pamiętam – rzekł Erik.

              Nagle wokół posągu Nyks zawirował wonny zapach łąki porośniętej soczystą trawą, co u moich przyjaciół wywołało uśmiech, a jednocześnie łzy w oczach. Zanim odeszliśmy stamtąd, przymknęłam powieki i zmówiłam szeptem krótką modlitwę, którą nosiłam głęboko w sercu, modlitwę będącą zarazem obietnicą:

- Wrócę po ciebie, Stevie Rae.

 

 

_________________

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin