Internat_Lady_Balmore.doc

(463 KB) Pobierz

 

 

 

Rozdział I

 

Aleksandra z uznaniem przyglądała się swemu odbiciu w lustrze, które zajmowało prawie całą ścianę naprzeciw łóżka. Długa obcisła suknia z cienkiego czarnego dżerseju doskonale uwydatniała jej wdzięki - płaski brzuch, piersi i krągłe, wysoko ustawione pośladki. Mając lat czterdzieści, wyglądała najwyżej na trzydzieści. Pochyliła się nieco do przodu i przyjrzała dokładnie twarzy. Ani jednej zmarszczki na gładkiej matowej skórze. Długie czarne włosy, sczesane do tyłu i zebrane nisko w węzeł, przydawały jej nieco surowości, niezbędnej do uwydatnienia ogromnych błękitnych oczu o metalicznym poblasku oraz do nadania ostrości spojrzeniu. "Jestem wspaniała - pomyślała - wspaniała, piękna ladacznica". Uniosła lekko suknię, żeby spojrzeć na swe ponętne nogi, których smukłość podkreślały czarne pończochy i czarne czółenka o bardzo wysokich obcasach. Nieco wyżej pysznił się niczym nie osłonięty czarny trójkąt jej łona... Jęknęła na wspomnienie czegoś rozkosznego, chciała się sobie przyjrzeć dokładniej, ale nie było już na to czasu. Za parę minut będzie tu doktor. Ścisnęła kolana i jeszcze raz jęknęła, z trudem powstrzymując ogromną chęć dotknięcia swojej szparki. Była na pewno wilgotna. Cóż, popieści się po wizycie tego bęcwała, który - niestety - był jej teraz potrzebny.

 

Będzie się onanizować długo, szaleńczo, aż serce zabije jej gwałtownie, a brzuch aż do bólu wypełni żar.

 

Wygładziła spódniczkę i aby nie ulec pokusie, wybiegła z pokoju.

 

Doktor Hashley czekał już na nią w salonie. Na jej widok wstał, kłaniając się głęboko. Z wielką odrazą podała mu rękę, którą ucałował. Mimo swych sześćdziesięciu lat, doktor był jeszcze bardzo pociągającym mężczyzną, ale w Aleksandrze wzbudzał niesmak i odrazę. Przede wszystkim dlatego, że był dość lubieżny - ustawicznie poruszał rękami, a jego wargi i oczy zawsze były wilgotne. No i był mężczyzną.

 

A Aleksandra nie lubiła mężczyzn. Była zdecydowaną lesbijką i stuprocentową dziewicą. Doktor Hashley w najskrytszych swych marzeniach gwałcił ją tysiące razy, dobierał się do jej intymności, rozrywał i upokarzał w niegodziwy sposób, oddając ją na użytek brutali, a także zwierzętom na pożarcie... Ale doktor Hashley nigdy nie dotknął więcej niż czubka jej palców. Wiedział, że za najmniejszy gest zostanie natychmiast odrzucony z gwałtownością, którą dobrze już znał.

 

Po przedwczesnej śmierci rodziców Aleksandry, lorda i lady Balmore, został jej prawnym opiekunem. Poznał też dokładnie jej charakter, niewolny od najgorszych cech, jakimi może obdarzyć człowieka natura. Homoseksualizm, perwersja, sadyzm, radość z upokarzania innych. A fortuna, którą odziedziczyła, pozwalała jej znęcać się nad ludźmi zależnymi od niej.

 

Przed laty doktor przyłapał małą Aleksandrę, jakmaltretowała córeczkę swej hinduskiej mamki. Długą wierzbową witką drażniła bez opamiętania uda i łono dziewczynki. Sterroryzowana Mali cichutko płakała.

 

Aleksandra kazała jej rozszerzyć nogi i dalej chłostała delikatne ciało. Doktor Hashley, zafascynowany, stał patrząc na spektakl, który powinien był natychmiast przerwać. I w tym momencie dostrzegła go Aleksandra. Nieco skonfundowana, dalej drażniła małą. Z oczyma wlepionymi w doktora zgwałciła dziewczynkę, aż ta zaczęła błagać o litość. Aleksandra odrzucili gałąź, pochyliła się nad swą ofiarą, delikatnie i długo liżąc zranione wnętrze. Doktor uciekł. Ale było już za późno. Odtąd stał się wspólnikiem Aleksandry. A nawet więcej: z biegiem czasu został jej kornym niewolnikiem z wyboru, ale również z konieczności. Młoda wówczas lady Balmore byli bogata, bardzo bogata.

 

A on był lekarzyną, nie douczonym dyletantem. Przychylność dla fantazji pupilki zapewniała mu książęcy tryb życia, co ogromnie odpowiadało jego lubieżnej naturze. Aleksandra bardzo często wykorzystywała tę sytuację. 1 dziś również miała to uczynić.

 

- Mam pewien pomysł - powiedziała do doktora. - Na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe, ale przy odrobinie sprytu i dzięki dużej sumie pieniędzy musi się udać. Otóż mam ochotę otworzyć pensję, rodzaj małego internatu dla kilku panienek z dobrych domów. Muszą to być takie dziewczęta, które usunięto ze szkół ze względu na lenistwo lub niezdyscyplinowanie. Wie pan, o co mi chodzi?

 

Osóbki, z którymi już nikt ---- ani rodzice, ani wychowawcy nie wiedzą, co robić. Dziewczęta, których rodzice, bogaci i snobistyczni, chcą się jak najszybciej pozbyć, by nie dopuścić do jakiegoś skandalu... Co pan o tym myśli?

 

- To świetny pomysł, ale to wymaga dużo zaświadczeń, zezwoleń, znalezienia odpowiednich profesorów. O dobrych wychowawców teraz bardzo trudno...

 

- A to już pana problem! Oddał pan pewnym ludziom różne usługi ----- czas ich teraz poprosić o rewanż. I niech pan zdobywa te wszystkie potrzebne papierki. Proszę również zająć się znalezieniem profesorów. Mogą być nawet ci z wilczym biletem, których już nie chce oświata. Będą zachwyceni pracą w prywatnej instytucji. Ja zajmę się resztą --- służbą, przebudową. Mam już pomysł na specjalną salę kar, co by dzisiejsi pedagodzy zapewne potępili. Moje wychowanki będą z niej korzystać dla własnego dobra. Pomyślałam także o ich mundurkach. Genialne! Wkrótce zobaczy je pan.

 

- To jednak trochę zwariowany pomysł - próbował bez większego przekonania protestować doktor - i niebezpieczny. Dobrze rozumiem, do czego pani zmierza, ale dzisiejsze dziewczyny nie pozwolą tak łatwo sobą manipulować. Poskarżą się rodzicom, policji, wreszcie będą próbowały ucieczki...

 

- Nie pozwolimy im na to. O to proszę się nie martwić. Zresztą, gdy się ma pieniądze, to wszystko można załatwić. Nawet wyciszenie najgorszego skandalu. Jestem przekonana, że moje przyszłe wychowanki będą zadowolone z życia, jakie je tu czeka. Nowoczesne dziewczyny są dużo głupsze, niż pan przypuszcza. Ciekawe, może nawet będzie mi sprawiało przyjemność odbieranie im cnoty? Nie, doprawdy nie widzę poważniejszych problemów.

 

W dwa miesiące później placówka lady Balmore otworzyła oficjalnie swe podwoje. Pałac, zagubiony w szkockich wrzosowiskach, był gotów na przyjęcie młodych gniewnych dziewcząt, które lady Aleksandra Balmore miała zamiar utemperować. Było ich na razie cztery, miały po szesnaście, siedemnaście lat, były rozkapryszone, dość bogate i dość puste. Pomimo dużych pieniędzy ich rodziców żaden z college'ów w Anglii ani za granicą nie chciał ich przyjąć. Aleksandra miała rację. Kiedy tylko ogłosiła nabór do swej placówki, rodzice pospieszyli zapisać swoje nastolatki, nie pytając w ogóle o rodzaj szkoły, nie dyskutując o czesnym, bardzo zresztą wysokim. Byli zachwyceni, że zdjęto z ich ramion brzemię odpowiedzialności, a lady Balmore wydawała im się godna zaufania. Ideą zakładu było życie bardzo surowe, ale skuteczne wychowawczo - żadnych wizyt, żadnych wyjść bez zezwolenia pani dyrektorki, tak długo, póki nie będzie ona zupełnie zadowolona ze swoich pensjonarek.

 

Warunki były rzeczywiście bardzo ostre, ale rodzice młodych dziewcząt, obawiający się o przyszłość swych córek, uważali, że lepszy rygor niż policja, sąd dla nieletnich, więzienie, a zwłaszcza... skandal.

 

Ale cztery podlotki, które pewnego wrześniowego poranka trafiły do pałacu Balmore, nie wyglądały groźnie. Mundurki miały dostać w szkole, więc były ubrane tak jak wszystkie nowoczesne dziewczyny: dżinsy, trykotowe bluzeczki, sportowe obuwie. Siedziały teraz w korytarzu pod drzwiami gabinetu pani dyrektor. Zachowywały się dość swobodnie. Jedna z nich zawzięcie żuła gumę, druga paliła papierosa.

 

Aleksandra bardzo zimno przyjęła nowo przybyłe.

 

- Żadnych gum do żucia, żadnych papierosów.

 

Teraz pójdziecie z opiekunką do łazienki, a potem wizyta lekarska. Panno Burtom proszę tutaj! Masywna kobieta w nieokreślonym wieku, w długiej szarej sukni zbliżyła się do grupki dziewcząt.

 

- Proszę je zaprowadzić do łazienki. Proszę przypilnować, żeby się przyzwoicie umyły. I niech będą cicho.

 

Jedna z dziewcząt parsknęła śmiechem.

 

- Nazwisko? - zapytała Aleksandra.

 

- Jane Abbot.

 

-Jane Abbot, pani dyrektor... – uzupełniła Aleksandra. -- Bardzo szybko nauczę was grzeczności. A teraz marsz! Spotkamy się później.

 

Jane wzruszyła pogardliwie ramionami i poszła za swymi towarzyszkami. Pani dyrektor nie przestraszyła jej-nie z takimi miała już do czynienia i nieźle dawała sobie radę. "Jeśli będzie zbyt naciskała – pomyślała Jane - zawsze przecież można prysnąć". Mimowszystko była jeszcze niedorosłą dziewczynką i kiedy drzwi gabinetu zamknęły się za nimi, Jane ani przez chwilę nie przypuszczała, jaki los ją czeka.

 

Dziewczęta z całą ufnością rozebrały się i powierzyły ubrania hinduskiej służącej. Była to Mali. Z małego torturowanego dziecka stała się wierną niewolnicą Aleksandry, gotową na każde skinienie swej pani.

 

Skąd mogły wiedzieć, że Mali, zamiast pomagać im w toalecie, wyrzuca i niszczy ich ubrania? Jak mogły odgadnąć, że w czasie ablucji Hinduska zebrała wszystkie drobiazgi dziewcząt i oddała je Aleksandrze? Nie domyślały się, że z tą chwilą stały się więźniarkami. Dziwiło je jedynie, że woda była lodowato zimna i że panna Burton asystowała przy ich toalecie, nie zwracając najmniejszej uwagi na głośne protesty.

 

- Nie, nie! - zawołała Jane Abbot. - Nie może nas pani zmusić do mycia się pod zimnym prysznicem! Przecież możemy nabawić się ciężkiej choroby!

 

Panna Burton chwyciła bez słowa dziewczynę za rękę i wepchnęła ją pod lodowaty strumień. Jane była tak zaskoczona faktem, iż służba ośmiela się podnieść na nią rękę, że nie zaprotestowała. Przez moment czuła instynktowny strach. Zanim przyszła do siebie, była już umyta i na prośbę panny Burton wycierała się grubym włochatym płaszczem kąpielowym. Reszta dziewcząt, równie zdumionych i zaskoczonych, nie zareagowała.

 

Wszystkie wycierały się teraz w ciszy i bez protestu poszły za panną Burton do gabinetu lekarskiego.

 

- Po wejściu proszę zdjąć płaszcze – rozkazała wychowawczyni.

 

Zapukała do drzwi i popchnęła jedną z wychowanek do środka. Pomimo instrukcji dziewczyna nie zdjęła płaszcza. Otuliła się nim ciaśniej i stała milcząc.

 

Doktor Hashley siedział za biurkiem. Poirytowany, podniósł głowę.

 

- Nie mam zbyt dużo czasu. Przecież było powiedziane, że trzeba się rozebrać. No więc?! Nazwisko, imię, wiek?

 

- Nazywam się Karolina Dobson. W zeszłym miesiącu skończyłam szesnaście lat.

 

Niechętnie zdjęła płaszcz i stała teraz bardzo skrępowana, ze spuszczoną głową, zaciskając uda i krzyżując na piersiach ręce. Była to dziewczyna raczej hałaśliwa i leniwa. Najlepiej czuła się, udając dziecko, zresztą robiła wszystko, by jak najdłużej dzieckiem pozostać. Dorośli onieśmielali ją. Doktor wstał i podszedł do niej bliżej. Była cudowną złocistą blondyneczką, trochę tłuściutką, zaledwie z zaczątkiem piersi i różowym łonem, pokrytym pierwszym puszkiem.

 

- Stań przy wadze.

 

Pod pretekstem badania lekarz długo dotykał ciała Karoliny, kazał schylać się tak, żeby dotknęła palcami rąk podłogi. Chwilę kazał jej zostać w tej pozycji. Stał za nią i drżąc, chwycił za biodra.

 

- Mamy jakiś mały problemik z miednicą? - zapytał. - Czy czasami boli cię w dole brzucha?

 

- Nie. Nigdy.

 

Karolina poczuła, się nieswojo, choć przecież nie wiedziała, że spoczywa na niej nie tylko wzrok doktora, niedyskretny i nalegający. Oto w przyległym pokoju, przy specjalnie skonstruowanym wizjerze tkwiła Aleksandra. Obserwowała całą scenę, czekając z niecierpliwością, aż doktor każe się położyć dziewczynce na fotelu ginekologicznym. Co też za chwilę nastąpiło.

 

- Rozszerz nogi, włóż stopy w uchwyty. Myślę, że nie po raz pierwszy przechodzisz takie badanie...

 

- Nie - szepnęła bardzo zaczerwieniona Karolina - ale trochę się boję.

 

Była na granicy łez, jej ciałem wstrząsały nerwowe dreszcze. Doktor ustawił się między jej rozwartymi nogami i delikatnie rozchylił wargi sromowe. Miał nieprzepartą chęć zgwałcić tę dziewczynę, mimo iż przysiągł Aleksandrze, 'ze zachowa się przyzwoicie, ograniczając się tylko do lekarskiego badania.

 

- Czy miałaś już kontakt z mężczyzną? - zapytał, wkładając doświadczonym ruchem palec do pochwy, tak żeby nie naruszyć dziewiczej błony.

 

- Nie. Nigdy.

 

- Widzę! To się zgadza. Czy boli cię to, co robię?

 

Przedłużał umyślnie badanie, dotykając lubieżnie zaułków ciała dziewczyny. Najchętniej rozerwałby ją na strzępy. Był bliski ataku nerwowego, a korzeń - sztywny i nabrzmiały - sprawiał mu ból. Ale wiedział, że jest obserwowany, więc cofnął rękę.

 

- To wszystko. Możesz zejść ze stołu i się ubrać.

 

Nogi miała jak z waty, prawie się zataczała. Po niej do gabinetu weszła Susan Harvey. Ona także miała szesnaście lat, ale dziewictwo straciła już dawno. Mimo to miała ciało małego chłopca - ani piersi, ani tyłeczka, chuda, muskularna. Czarne, bardzo krótko ścięte włosy podkreślały jeszcze bardziej urok hermafrodyty. Po Susan przyszła kolej na Samantę Bory. Była

 

z pochodzenia Greczynką, miała siedemnaście lat i ciało rozwiniętej kobiety. Umiała biegle się nim posługiwać. Bez najmniejszego skrępowania i zażenowania poddała się badaniu. Lekarzowi zdawało się nawet, że obserwuje go z ponurą miną, sądząc, że go zaskoczy swymi wynurzeniami. Ale źle trafiła. Stary lubieżnik wolał dziewice, które można było zagadać, lub zdecydowany opór, który można było przełamać.

 

Po chwili do pokoju weszła Jane Abbot.

 

- Mam siedemnaście lat - rzuciła ostro- i informuję pana, że zmuszono nas do mycia się w lodowatej wodzie! Chociażby ze względu na czesne, jakie się za nas płaci, to jest chyba nie w porządku. Mam już dość tego wszystkiego!

 

- Wyjaśnisz to wszystko z panią dyrektor. Tu jesteś po to, by poddać się badaniom. Zdejmij płaszcz.

 

Jane wściekłym ruchem zrzuciła płaszcz kąpielowy i stanąwszy wyprostowana, zupełnie naga, obrzuciła doktora złośliwym, pełnym głębokiej pogardy spojrzeniem. Bo Jane nie interesowało jej ciało, nie pragnęła nim uwodzić, ale szukała awantury. Rosła, wysportowana, uprawiała kulturystykę, bardziej dla wyrobienia siły niż ze względów estetycznych. Jej wspaniałe ciało, piersi, biodra, pośladki, głowa w blond lokach, wszystko to zawsze doprowadzało ją do rozpaczy. Chciała wywierać wrażenie, a nie oczarowywać. Kiedy doktor zapytał, czy jest dziewicą, aż podskoczyła ze złości:

 

- Cóż to pana obchodzi! - krzyknęła.

 

Położywszy się na fotelu ginekologicznym, nie pozwoliła się zbadać. Napięła mięśnie brzucha, by inkwizytorskie palce doktora weszły jak najbardziej płytko. Podniecony jej oporem doktor powstrzymywał się ostatkiem sił, aby jej nie zgwałcić. Wiedział, że nie może się posunąć za daleko. Aleksandra -- niewidoczna, ale obecna - surowo zabroniła mu deflorowania dziewcząt - miała o tym zadecydować sama.

 

W pokoju obok Aleksandra delektowała się widokiem, jaki oglądała przez wizjer. Z politowaniem uśmiechała się, obserwując frustrację perwersyjnego doktora. Jakże musiał cierpieć! Ale podniecenie wywołane widokiem nagich ciał dziewcząt, poddawanych pseudo medycznym poczynaniom doktora, kazało jej zapomnieć o przeżyciach lekarza.

 

Przypadek sprawił, że wszystkie te małolatki były bardzo piękne, a ich charaktery pozwalały mieć nadzieję na bardzo różnorodne przyjemności. W tej chwili za najważniejszą sprawę Aleksandra uznała ujarzmienie Jane Abbot. Panienka właśnie zwinnie zeskoczyła ze stołu i szybkim ruchem chwyciła swój płaszcz, rzucając doktorowi impertynenckie: "Cześć!"

 

Aleksandra uśmiechnęła się. Doskonale! "Przypadkiem młodej jędzy zajmiemy się natychmiast" - pomyślała.

 

Opuściła swój punkt obserwacyjny i wróciła do gabinetu.

 

- Mali! - zawołała do Hinduski, która czekała w gabinecie na rozkazy. - Przyprowadź mi tu natychmiast Jane Abbot!

 

 

 

 

 

Rozdział II

 

Jane, ciągle w płaszczu kąpielowym, stała przed biurkiem pani dyrektor.

 

- Gdzie jest moje ubranie? Pani nie ma prawa zabierać nam naszych rzeczy osobistych, naszych pieniędzy! Nie jesteśmy w ciupie!

 

- Zamilcz! Twój sposób wyrażania się zupełnie mi nie odpowiada. Jasne, że nie jesteście w więzieniu, ale musi tu obowiązywać jakaś dyscyplina. Nie wolno wam wychodzić, więc pieniądze nie są wam potrzebne. A jeśli chodzi o ubranie, to zaraz przyniosą mundurki.

 

Aleksandra nachyliła się do interkomu:

 

- Mali i Jennifer! Proszę do mego gabinetu. Pomożecie się ubrać Jane Abbot.

 

Mali i młoda kobieta w szarej bluzie po chwili weszły z ubraniem. Położyły je na czarnej kanapce, na której siedziała teraz Aleksandra.

 

- Podejdź tu, Jane! Zdejm płaszcz i ubierz się.

 

- Ale dlaczego tutaj?

 

- Przestań dyskutować i naucz się słuchać - rozkazała Aleksandra, podając dziewczynie czarną bieliznę: majteczki, staniczek i pończochy. Nosiła takie same.

 

- Co to za kurewska bielizna?! - zasyczała Jane. - Nigdy tego nie...

 

Nie dokończyła. Aleksandra wymierzyła jej siarczysty policzek. Jane zaniemówiła. Patrząc na panią dyrektor, z wolna podniosła rękę. Ale gwałtowny świst pejcza powstrzymał ją. Krzyknęła, a potem spojrzała na czerwoną pręgę na ramieniu. Zaskoczona bólem, stała chwilę spokojnie. Wtedy Mali i Jennifer chwyciły ją za ramiona i wykręciły ręce do tyłu. Jane podskoczyła, ale było już za późno. Stalowe kajdanki zamknęły się wokół jej nadgarstków. Następne uderzenie pejcza smagnęło jej plecy. Krzyczała, a Mali i Jennifer, popychając ją, zmusiły ją, by uklękła przy kanapce. Następnie Aleksandra zapięła jej na szyi psią obrożę z łańcuchem, który umocowała w metalowym kółku umieszczonym w ścianie nad kanapką. Jane z wściekłości nie mogła opanować krzyku.

 

Aleksandra chwyciła ją za włosy, odciągnęła głowę Jane do tyłu i mocno uderzyła w twarz.

 

- Zakneblujcie jej usta!

 

Jane usiłowała się wyprostować, wyrzucając nogę do tyłu, by odepchnąć Jennifer. Ale nie przeszkodziło to Mali w umieszczeniu w jej ustach knebla.

 

- Załóżcie jej kajdanki na nogi!

 

Jane zachowywała się jak szalona. Aleksandra znów wymierzyła jej siarczysty policzek. W oczach maltretowanej zabłysły łzy.

 

- No tak, teraz już lepiej. Widzisz, możemy cię wytresować! Teraz dostaniesz dziesięć uderzeń pejczem za to, że byłaś ordynarna, a drugie dziesięć, żebyś się przekonała do noszenia mundurka naszego instytutu.

 

Aleksandra nadal trzymała Jane za włosy. Chciała patrzeć na jej twarz podczas wymierzania kary chłosty. To ją bardzo podniecało, bardziej nawet niż uderzenia. Chciała widzieć w oczach ofiary wyraz bólu, strachu, gniewu. Miała już wydać rozkaz Mali, żeby zaczęła egzekucję, kiedy nagle do pokoju wszedł doktor Hashley.

 

- O! - zawołała. - Drogi doktorze, przyszedł pan wreszcie! Proszę zostać, będzie pan asystował przy chłoście, na którą to dziecko, sam pan przyzna, zasłużyło. Mam wrażenie, że dwadzieścia uderzeń pejczem na pierwszy raz wystarczy? Jakie jest pańskie zdanie?

 

- To świetny zabieg dla zdrowia.

 

W oczach Jane Aleksandra wyczytała rozpacz. Naiwna dziewczyna sądziła, że lekarz przyjdzie jej na ratunek. Zrozumiała, że jest wydana na łaskę i niełaskę dyrektorki.

 

- Zaczynaj! - rzuciła rozkazująco Aleksandra.

 

Mali i Jennifer, które również przeszły kilka razy przez mękę biczowania, umiały się posługiwać pejczem. Wiedziały również, gdzie i jak mocno należy bić, aby naprawdę bolało. A poza tym były szczęśliwe, że to inna dziewczyna będzie zaspokajała sadystyczne instynkty ich Pani... Wszystko przebiegało niemal wzorcowo: uderzenie za uderzeniem pręgowało pośladki, uda, brzuch młodej dziewczyny, która poprzez knebel głucho jęczała. Straszny ból, odczuwany w najdelikatniejszych częściach ciała, zrobił swoje. Łzy wytrysnęły z oczu Jane. Aleksandra uśmiechnęła się i wreszcie puściła jej włosy.

 

- Te małe chyba nie umieją liczyć - odezwał się

 

prawie wesoło doktor. - Wydaje mi się, że nasza bezczelna panienka dostała dużo więcej niż dwadzieścia uderzeń. Nie jest to poważne, lepiej dajmy temu spokój. Niech pani popatrzy...

 

Aleksandra obejrzała uważnie Jane. Dziewczyna była w opłakanym stanie. Całe jej ciało było pokryte nabrzmiałymi, czerwonymi pręgami, które bardzo szybko stawały się fioletowe.

 

- Na przyszłość będzie wiedziała, że nie trzeba napinać mięśni - dodał doktor - tylko rozluźniać je pod uderzeniami. Czy mogę już pójść do siebie'? Czy mogę użyć Jennifer?

 

- Tak, może pan - odparła Aleksandra. - Ale niech pan nie zapomina, tak jak pan to zrobił ostatnim razem, że usta Jennifer są zarezerwowane wyłącznie dla mnie. Niech pan się zadowoli całą resztą. Może ją pan sodomizować. Bardzo tego nie lubi. To będzie dla niej kara, bo dzisiaj rano znowu stłukła szklankę.

 

Aleksandra umiała podkreślić, kto tu jest panią. Doktor najchętniej udusiłby ją własnymi rękoma za poniżenia, jakim go poddawała, zwłaszcza w obecności służby. Ale ukłonił się tylko pokornie i wyszedł. Musiał jej przecież słuchać! Ale potem pójdzie zemścić się na pani, upokarzając jej służącą.

 

Twarz Jennifer była szara, taka jak kolor ohydnej bluzki, która stanowiła część uniformu personelu. Przed chwilą Jennifer - prosta służąca - z olbrzymią przyjemnością wymierzyła karę panience z dobrego domu. A teraz przyszła i na nią kolej. Dobrze wiedziała, co oznacza słowo "użyć", wypowiedziane przez lekarza. On rzeczywiście korzystał z niej jak z przedmiotu. Nigdy się nie odzywał, nawet na nią nie patrzył. Zresztą, używał jej jedynie na stojąco i od tyłu. Wymagał, by pochylała się nisko do przodu, podnosząc spódnicę, pod którą była naga. To był jeszcze jeden z rozkazów Aleksandry. Brał ją gwałtownie, bez żadnych pieszczot. Mimo wieku miał jeszcze bardzo silne erekcje i prawie rozdzierał swym członkiem młode kobiety. Prócz stosunku od tyłu nie omieszkał sodomizować Jennifer za każdym razem przez odbyt.

 

Był to obrzydliwy rytuał. Ostatnim razem, widocznie bardziej podniecony niż zazwyczaj, po normalnym stosunku, odwrócił ją do siebie i usiłował włożyć jej członek do ust, mimo zdecydowanego zakazu Aleksandry. Jennifer nie pozwoliła na to i poskarżyła się swojej Pani. Ta zagroziła doktorowi, że wyciągnie wobec niego najpoważniejsze konsekwencje, jeśli ośmieli się on powtórzyć ten eksperyment. Dlaczego więc w trzy dni później pozwoliła mu użyć Jennifer, mimo iż na ogół nie dawała mu na to pozwolenia? Po prostu dlatego, by upokorzyć sługę, której widocznie zbyt się podobało chłostanie Jane Abbot... A dlaczego Jennifer godziła się na to wszystko? Dlatego że Jennifer kochała to, czego nienawidziła. Otworzyła drzwi i zwiesiwszy pokornie głowę weszła za lekarzem do gabinetu.

 

 

 

*

 

*          *

 

 

 

Półprzytomna Jane cicho jęczała. Aleksandra oparła się chęci pogłaskania swej ofiary. Było na to jeszcze za wcześnie. Opór młodej dziewczyny został już prawie pokonany, ale do zupełnego zwycięstwa było jeszcze daleko. Aleksandrze potrzebne było całkowite poddanie się - dla przyjemności, ale i dla bezpieczeństwa.

 

- Mali! - rozkazała. - Znajdź Samantę Bory i przyprowadź mi ją.

 

Usiadła za biurkiem. Samanta, wchodząc do gabinetu, zobaczyła klęczącą przed kanapką Jane, przywiązaną łańcuchem, całą w siniejących pręgach. Młoda dziewczyna zbladła. Aleksandra natychmiast zaatakowała:

 

- Tak. Jane Abbot została wychłostana. Była ordynarna i bezczelna, a ponadto odmówiła włożenia obowiązującego w naszej placówce mundurka. Radzę ci więc, jeśli nie chcesz dzielić jej losu, zdejm szybko płaszcz kąpielowy i włóż ubranie, które da ci Mali.

 

- Nie rozumiem - wyjąkała Samanta - ja... pani...

 

Zamilkła, nie umiejąc wyrazić swego najwyższego zdumienia.

 

- Nikt cię nie prosi, żebyś rozumiała, ty masz tylko słuchać. Musisz być posłuszna. To wszystko. Czy zaczniesz się wreszcie ubierać?

 

- Tak...

 

- Powiedz: "Tak, pani Dyrektor". I na przyszłość staraj się być grzeczna.

 

-- Tak, pani Dyrektor.

 

Aleksandra nie bez przyjemności zauważyła, że Samanty wcale nie zaskoczył widok czarnej bielizny, którą podała jej Mali. Przebierała się z gracją, kokieteryjnie, prawie uwodzicielsko. "Z tą nie będzie kłopotu" - pomyślała Aleksandra.

 

- Odwróć się - rozkazała - chcę cię zobaczyć od tyłu. Bardzo dobrze. Jesteś piękna. W pończochach wyglądasz o wiele lepiej niż w skarpetkach i tenisówkach. Włóż czółenka, przejdź się trochę. Tak, widzę, że dobrze zrobiłam, wybierając dla ciebie średni obcas. Jest wygodniejszy, prawda?

 

- Tak, pani Dyrektor.

 

Samanta, jeszcze trochę przestraszona, była wyraźnie zmieszana. Spowodowało to spojrzenie Aleksandry i jej pochwały. Instynktownie wyczuwała, że ta kobieta pragnie jej - dziwiło ją to, ale akceptowała sytuację. Była już ubrana. Mundurek, zaprojektowany przez Aleksandrę, przypominał strój mniszki: bardzo długa szmizjerka z czarnej krepy, zapinana od góry do dołu na guziki, z białym kołnierzykiem i obcisłymi długimi rękawami z białymi mankietami. Dół sukni, przylegający na biodrach, rozszerzał się w okolicy łydek, wyszczuplając sylwetkę.

 

- Popatrz w lustro - rozkazała Aleksandra.

 

Mali popchnęła ją w stronę lustra.

 

- Nie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin