O_narodowosci_Polakow.doc

(88 KB) Pobierz
Kazimierz Brodziński

Kazimierz Brodziński

 

O NARODOWOŚCI POLAKÓW

Czytano na sesji

Towarzystwa Przyjaciół Nauk

dnia 3 Maja 1831 roku (Pierwodruk, Warszawa 1831)

 

Kiedy apostoł wiary Chrystusa pierwszy raz stą­pił na ziemię Piasta, ujrzał dziewicę, przy skromnym ołtarzu ogień strzegącą. «Cóż to jest za ogień, którego pilnujesz?» zapytał. — «Jest to ogień z nieba, rzekła dziewica, dawnym ojcom naszym spuszczony; płomień z niego rozniecili po tysiącznych ołtarzach osad, na które się rozkrzewili; u tych ołtarzy zajmują ogień na uczty gościnne, zapalają pochodnie ślubne i stosy pogrzebne, stąd na ofiary za żniwa w pokoju i za zwycięstwa po wojnie; bo mówią: «Z tym ogniem żyć, z tym ogniem ku niebu wracać nam trzeba». — Wtedy westchnął apostoł i rzekł natchniony: «To jest lud, najczystszy do przyjęcia ognia niewidomego, jaki mu niosę. Natchnę go duchem piersi moich; on będzie sławnym, dla ludzkości w Chrystusie cierpiącym i kie­dyś szczęśliwym zachowawcą ognia boskiego». Zgasł powoli widzialny ogień ołtarzów, a boski i niewidomy zajął piersi każdego z ludu. I naród cały żył odtąd jednym duchem, a ten duch był jemu tylko właściwy.[1]

Ten to jest duch, ziomkowie! który was cudownie kilkanaście wieków ożywiał, na czoło nieprzeliczonych ludów słowiańskich wyniósł, niepodobne zwycięstwa podobnemi czynił, przez ciemnie grobowe przeprowa­dzał, po świecie rozprószył; tłumiony tem żywiej go­rzał; który was i dziś, z podziwem ludów, przez mo­rze niebezpieczeństw za sobą wiedzie!

Ogień, o którym mówię, jest narodowość, której miłością Polak zasłynął, która sprawiła, że on w rzę­dzie jestestw niczem innem być nie może, tylko Po­lakiem.

Naród jest wrodzoną ideą, którą członkowie jego, w jedno spojeni, urzeczywiścić się starają.[2] Jest jedną rodziną, mającą swoje rodzinne przygody i powołanie.

Uważa się jak jeden człowiek w swojem dążeniu, wy­obrażeniach i czuciu. Losy doznane stanowią jego cha­rakter. Bóg chciał mieć narody, jak ludzi, indywidualnemi, przez co na całą ludzkość wpływają i po­trzebną tworzą harmonją. Jak cnoty domowe są pod­stawą narodowych, tak te są zasadą miłości całego społeczeństwa. Cała różnica między narodem a czło­wiekiem jest, że człowiek może zginąć dla narodu, ale naród dla ludzkości nie może wtenczas, gdy ma swoje sumienie, gdy się czuje narodem. Owszem, każde indywiduum w dojrzałym narodzie poświęci życie dla­tego, aby naród jego żył dla ludzkości. Gdybyśmy ten nasz naród, światu potrzebny, tak drogo krwią dotąd utrzymany, zamordować dali, do ostatka go nie bronili, zasłużylibyśmy razem z mordercami naszymi na piekło, którego przedsmak już nam na tej ziemi czuć dali. Gdyby nawet naród nasz z całem pokoleniem, pierwszym w świecie przykładem, dla spełnienia powołania swego dał się zamęczyć, wtedy wola jego odniosłaby tryumf: prochy nasze byłyby święte; krzyż, nad niemi wznie­siony, byłby celem wędrówek ludów do grobu narodu, ucznia Chrystusa.

Niegdyś każdy naród siebie uważał za cel i śro­dek wszystkiego, tak, jak ziemię uważano za środek świata, około której wszystko krąży. Kopernik odkrył system świata fizycznego, i naród polski (powiem to śmiało i z dumą narodową) sam przeczuł istotny ruch świata moralnego; on uznał, że każdy naród być po­winien cząstką całości i krążyć koło niej, jak planety około swego ogniska; każdy potrzebną sforność i równo­wagę stanowi, i tylko ślepy egoizm tego nie widzi.

Naród polski, powtarzam, jest przez natchnienie filo­zofem, Kopernikiem w świecie moralnym.[3] Niezrozu­miany, prześladowany trwa w swojem, zyska wy­znawców, i ciernio­wa korona jego zmieni się w wie­niec zwycięstwa i obywatelstwa.

Ideą jego było: pod słońcem religji rozwinąć drzewo wolności i braterstwa; umiarkować prawa tronu i ludu na szali, u nieba samego zaczepionej; rozwijać się wew­nątrz według pory, jaką czas przynosi, aby się stać osobą, ukształconą do spółdziałania całej ludzkości. Powołaniem jego było czuwać wśród burzy na gra­nicy barbarzyńskiego i cywilizowanego świata; wznio­słem przeznaczeniem bronić niewdzięcznych; wznio­ślejszem jeszcze reprezentować kilkadziesiąt miljonów ludu słowiańskiego, który go w ślepocie napadał, który, rozproszony po lodach północnych, powoli dojrzewać będzie. Przeznaczeniem nakoniec cudownem jego było z grobu nawet wystąpić na odgłos zamachu na wol­ność ludów, stanąć dla ich przestrogi, jak Piotrowin na świadectwo zbrodni, na sobie dokonanej. — Tę ideę i to przeznaczenie postanowiłeś, narodzie, (przed którym czcią przejęty się korzę) spełnić, lub na zawsze wrócić do grobu. Choć wrócisz, dokonasz ostatniej misji twojej i z palmą staniesz przy mistrzu twoim, Chrystusie.

Narodzie mój! — Świat cię nie poznał, nie wie, coś dla niego uczynił, jak długo cierpiałeś; dziś do­piero to jedno dostrzegł, żeś jest najnieszczęśliwszy. Bądź nim, ale bądź! Raczej nieszczęśliwym pozostań, niżeli gdybyś miał zostać najszczęśliwszym, w inny przerodzonym, ludem, lub narodem egoistycznym. Nik­czemnik tylko, straciwszy wszystko, tłumi sumienie, po­zbawia się swego nazwiska i tak zostaje morskim rozbójcą. Jesteś natchnionym, czujesz w sobie boskość; boskość szuka przybytku w piersiach czystych i nie­szczęśliwych, i dosyć ci na tem. Takim byłeś przez wieki, a dziś stoisz na południu przeznaczenia twojego. Poznaj się na sobie, a poznają cię ludy, i uczynisz królów sprawiedliwymi. Natchnij się, mówię, dumą na­rodowa; o ile bowiem wszelka duma jest występkiem, o tyle narodowa jest powinnością.

Z palmą pokoju przybyły apostoł wiary na ziemię Polaków znalazł lud rolniczy, patrjarchalnie rządzony i wolny tak, jak wolne bywają narody w stanie dzie­ciństwa. Wprowadzona wiara do takiego ludu nie mogła go przeobrazić, ale owszem, jak postęp słońca, ożywiała i rozwijała dalej organicznie jego przyro­dzone usposobienie. Żadnych przytem nie doznał wstrząśnień, któreby ród jego mogły skazić albo przemienić. Kiedy dawnych Celtów zastąpiły Burgundy i Franko­wie, Hiszpanów Wandale i Saraceni, kiedy Bretoni ustąpili Normandom i Anglosasom, Włochy wszystkim prawie narodom, kiedy i niezmierny lud Słowian za­lany był od Odry Niemcami, od wschodu Mongołami i Skan­dynawią, — Polacy uniknęli władz obcych i sto­sunków z ludami, mogącemi zmienić ich narodowość. Stąd ich ziemia jest jednym domem, ich dzieje jedną kroniką rodzinną. Jeżeli połączyli się w jednę rodzinę z ludami nieco różnego szczepu, połączenie to było mał­żeń­stwem, w osobach królewskich przed ołtarzem zawartem; ślubny pierścień królów był ślubnym pier­ścieniem narodów i wiary, i śluby te trwały święcie, aż do spólnego grobu.

Rolnictwo, przywięzujące do ziemi, różniło Po­laków od wędrujących Hunów i Saracenów. Lud, rol­nictwu oddany, jest zawsze dziewiczym, przywiąza­nym do ognisk i zwyczajów domowych; skłonność jego jest zachowawczą, macierzyńską; gdy, przeciwnie, lud wędrowny, niepokojem pędzony, otrzymał prze­znaczenie ruch i nowy porządek rzeczy w społeczność ludzką wprowadzać. Tamten, naturalnie, serdeczniej przywiązany jest do swojej ziemi i swoich tradycyj. Dlatego nie napróżno sam tylko Polak ziemię swoję matką nazywał; rodziny szczególne w Polszczę od ziem nazwę nosiły, i każda do swojej przywiązaną była, tak że imię i mienie były u nich wyrazami jednoznaczącemi. Kiedy dopiero burze losu ich ognisko roz­wiały, rozprószyli się po świecie nie w duchu wędrownym ludów, ale, jak pszczoły, z jednego ula wystra­szone, matki szukaniem po różnych stronach marnie­jące. Ci, co wrócili, przynieśli tylko gorętszą tęskność i prochy swych wodzów, aby je na grobie matki westchnieniami rozgrzać i z nich nowe życie wywołać. Niszczyciele nasi w tem tylko się nie dostrzegli, że takiemu ludowi i kości ojców są skarbem, dla nich niebezpiecznym.

Stroniąc od osiadania w miastach, od zatrudnień przemysłu i handlu, zachował naród polski z jednej strony prostotę, niezmienność nałogów; z drugiej szla­chetność i wspaniałość umysłu, które go prawdziwie chrześcijańskiem uczyniły rycerstwom.

Przyjąwszy wiarę Chrystusa w czasie wojen krzy­żowych i kwitnienia rycerstwa, poprzysięgli Polacy zaraz bronić Ewangelji, którą zasłyszeli. Oręż, przy jej śpiewaniu pod Mieczysławem dobyty, oni ostatni w spra­wie chrześcijaństwa do pochew schowali. Obrona Wie­dnia była bojem ostatnim czysto-chrześcijańskiego ry­cerstwa. Sławne średnich wieków rycerstwo w Euro­pie już nie było najemniczem żołdactwem jednego za­borcy; miało zaród szlachetny, religijny. Lecz więcej rządziło się samym tylko honorem, żądzą nadzwy­czajności przygód w krajach dalekich i podobania się płci drugiej. Rycerstwo polskie, otoczone pogaństwem, przeznaczone było walczyć za chrześcijaństwo na wła­snych granicach. Walczyło dla zjednoczonej idei: wiary i ojczyzny; palma jego męczeńską była oraz palmą obywatelstwa. Przez Kościół i język łaciński przejęli się razem obywatelstwem Greków i Rzymian,[4] stąd ich rycerstwo odznaczyło się męską energją w po­równaniu z młodzieńczą fantazją krzyżowych rycerzy. Na sejmach wprowadzili porządek narad, jako zakon chrześcijański i obywatelski; najprzód dobro wiary, potem Rzeczypospolitej i króla; lud wiarą, siebie bracią, a Dziewicę, Matkę Chrystusa, królową swą obwo­łali. Niech tu nikt lekko nie sądzi o poetycznych uczu­ciach narodu, bo bez nich być nawet narodem nie można. Nie był to, jak sądzą, pomysł mnichowski, ale natchnienie, pełne tajemniczej świętości. Marja, córka zubożonego rodu Dawida, przy cieśli w ubogiem mia­steczku żyjąca, cudowna matka Zbawiciela ludzkości, świętem natchnieniem obwołaną została królową ludu Piasta, kołodzieja w miasteczku, któremu aniołowie zwiastowali koronę ludu, dla chrześcijaństwa walczyć przeznaczonego. W Tracji, u ludu jeszcze pogańskiego, skąd wielu ród nasz wywodzi, Marja najprzód była ubóstwioną, jako wyobrażająca naturę.[5] Pieśni, które Jej jedynie brzmiały w obozach Polaków, były wzniosłemi w swym ideale w porównaniu z ówczesną poezją rycerską. Marji był czcicielem Czarnecki, zbawca na­rodu w najtrudniejszych okolicznościach, Sobieski, zbawca chrześcijaństwa, i barscy mściciele utrapionej ojczyzny przez Moskwicina. Marji poślubiona uboga pasterka orleańska wybawiła siostrę naszą, Francją.

Spokojna Europa ledwo zasłyszała, jakie to mo­rza barbarzyńców odbijały się w swoje wskazane łoże o piersi Polaków. Dawniej nie było czasu ich czy­nów rozsławiać, później nie było wolno. Nienawidząc twierdz obronnych, jakby więzienia, ufni w osobistą waleczność, wystawując siedziby swoje na zniszczenie tatarskie, nie przywiązywali się do wygód domowych. Kraj ich był tylko obozem straży europejskiej. Kiedy, oddawszy sztandary pogańskie papieżowi Pawłowi V, w prostocie o relikwje go prosili, rzekł im: «Czyż każda garść ziemi waszej nie jest relikwją męczeńską?».[6]

Taki duch rycerski rozwinął w szlachcie polskiej miłość wolności, bez której niemasz rycerstwa ani oj­czyzny. Rycerstwo i smak wieków romantycznych nigdzie indziej jej owocem nie były. Tę wolność mieli za jedyną nagrodę swych poświęceń, ta wolność była zabezpieczeniem sąsiadów od ich potęgi i męstwa, bo przy niej niegodnem sądzili myśleć o zaborach. Oni jedni, pod wpływem katolicyzmu, potrafili przyjść do wolności i praw, których bogate źródło i wzory pier­wotne chrześcijaństwo podało. Oni nadto stanowią w Europie jedyny naród, który bez krwi rozlewu i gwałtownego obalenia dawnego porządku rzeczy każdą chwytał sposobność, aby przyjść zwolna, orga­nicznym porządkiem do swobód, jakich inne narody ani zaznały. Każde wstąpienie na tron nowego mo­narchy było dalszą spokojną rewolucją ku rozszerzeniu wolności, na którą, pod obcymi królami szczegól­niej, Polacy drażliwi byli.[7] Wolność tę posunęli w końcu do fanatyzmu i ostateczności. Tego fanatyzmu nikt nie pojmował, i Polak był pierwszym natchnionym jej uczniem. Jeden zimny dyplomatyk szukał tego fana­tyzmu z całą powagą w fizycznym organizmie ludu polskiego. Ten dyplomatyk był Francuz, którego lud wkrótce przebył prawdziwą gorączkę szału wolności.[8] Któż i dziś zrazu nie nazwał szałem stawienia się naszego przeciw olbrzymowi? Władza monarchiczna przy­chodziła równie do ostateczności w innych narodach i wtedy kończyła zawsze na tyraństwie, i tak koniec swój przy­spie­szyła. Fanatyzm wolności Polaków był ślepym, ale nie krwawym. I wy, politycy, nie tyle się dziwcie, że był naród, co w każdym swym członku dla uszanowania wolności cierpiał despotę, jak temu, że z szału podobnego bez krwi rozlewu wydobyć się umiał i właśnie od despotycznej carowej największej ku temu doznał trudności. Jeśli za przestrogę świata posłużyć ma swawola ludu wolnego, który przecież umiarkować się umiał, tem groźniejszą przestrogą jest rozpasana swawola trzech władców, której krwawych skutków dotąd obliczyć nie można.

Te to są żywioły, dobre czy złe, ale konieczne, które rozwinęły dawną, odzie­dzi­czo­ną narodowość Po­laków. Lecz, aby doszła do stopnia dzisiejszego, trzeba jej było przebyć nieszczęścia, z własnej pochodzące winy; trzeba było, aby na nich spełniła się zmowa za­bójstwa narodu, aby przebył najcięższą szkołę ujarzmie­nia i nowego dobijania się bytu.

Kiedy na początku wieku XVIII-go despotyczny genjusz niesłychanej na północy dopełnił rewolucji; kiedy w końcu tegoż wieku nastąpiła przeciwna, jeszcze brzemien­niejsza, rewolucja ludu we Francji: wtedy Polska w odmienny zupełnie sposób dokonała równie w dziejach nieznanej, sobie tylko właściwoj rewolucji. Stan rycerski, tak szalenie swe przywileje kochający, dobrowolnie wzmacnia władzę monarchy, inne stany do części praw swych przybliża, miarkuje władzę mo­narchy i ludu, czyni to zgodnie z monarchą i ducho­wieństwem, z rozlewem tylko łez radości z tryumfu, nad sobą samym odniesionego. A przecież! nie wiem, czy sromotniejszą zdradą, czy przemocą naród polski rozszarpany zostaje od trzech mocarzów za jakóbinizm! Nie wstydzono się rzezią niewiast i dzieci ten fałsz popierać i żądać, aby król z posłannikami ludu, ręką, przez żołdactwo prowadzoną, rozbój taki pod­pisem uprawnili. — To był prawdziwie jakóbinizm gabinetowy, związek, obalający prawa i publiczne bez­pieczeństwa narodów, mogący wywołać święte przy­mierze ludów.

Któżby zdołał skreślić to życie pogrobowe na­rodu, którego cień krwawy przez lat czterdzieści łzy ludom wyciskał; który ani sam siebie krwi rozrzutno­ścią zniszczyć nie zdołał, ani przez wszystkie dobie­rane narzędzia od swoich zabójców nie mógł być do-mordowany.

Zdawało się, że Bóg odwrócił się od ziemi, taką krzywdą i morderstwem zmazanej, że według Szek­spira w jakimś zamęcie natury umarli chodzą po ziemi.[9] Ten zamęt wydał właśnie wojownika, który piorunami Francji całą Europę zatrwożył.

Nie czas nam było pytać, czy on był piekła, czy nieba zesłańcem: jeżeli nie zbawcą, mógł być na­szym mścicielem. Matrony i starce zbierały wszelkie zabytki pamiątek przeszłości, zbroje i księgi; uczyły pokątnie dziejów i pieśni ojczystych; synowie, zawie­siwszy garść ziemi na piersiach,[10] przebiegali ziemię od Tybru nad Wisłę, od Tagu nad Moskwę, czarującym głosem Napoleona pędzeni. Utworzenie Księstwa Warszawskiego było tylko zasiłkiem dalszych nadziei, zarodem dalszych bojów. Była to zbrojownia całego narodu polskiego. Wojsko nasze zwało się wojskiem polskiem w Księstwie War­szawskiem, bo istotnie skła­dało się z rycerzy, przybyłych ze wszystkich części podzie­lonego narodu. — Napoleon uzbroił wnet Europę przeciw Rosji i drugą polską wojną nazwał bój, który rozpoczął. Bój ten zgubił największego mocarza i na­ród naj­nieszczęśliwszy, który, na nowo byt swój ob­woławszy, największy cios poniósł i znowu wrócił do grobu. Straciwszy wszystko, broniliśmy przeciw całej Europie murów Paryża, jak swoich. Złożyliśmy broń, kiedy największy z bohaterów koronę złożył. Nieprzy­jaciele uszanowali nasze nieszczęś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin