R_D Po przewrocie.doc

(123 KB) Pobierz

Roman Dmowski

 

PO PRZEWROCIE

(Artykuły, drukowane w Gazecie Warszawskiej od czerwca do grudnia 1926 r.)

 

I

TRZEBA MYŚLEĆ O POLSCE

 

Państwo nasze, jak to dziś już wszyscy prawie ro­zumieją, znajduje się od początku swego istnienia w niesłychanie trudnem położeniu finansowem i gospodarczem.

Świadomość tego niebezpieczeństwa zmusiła ludzi myślących i dbających o przyszłość Polski do skupienia swych wysiłków na naprawie skarbu i podstaw naszego gospodarczego bytu. Uwydatniły się zaledwie słabe początki tej pracy; rozumiano, że droga jest długa i mo­zolna, ale rozumiano też, że warunki przyrodzone kraju pozwalają mieć pewność, iż przy trwałym a konsekwent­nym wysiłku byt i rozwój państwa polskiego oprze się na zdrowych i mocnych podstawach.

Naraz kamień, wtaczany z trudem pod górę obsu­wa się i stacza na dół. W stolicy państwa rewolucja wojskowo-uliczna wywraca dotychczasowy układ stosun­ków w państwie, zmazuje niejako to, co było roz­poczęte.

Jaki cel miał ten przewrót?...

Dotychczas, z deklaracyj i artykułów w prasie bro­niącej przewrotu słyszymy, że celem jest umoralnienie naszego życia państwowego.

Już ktoś z cudzoziemców zdziwił się bardzo, usły­szawszy takie określenie przewrotu. Rozumiem to zdzi­wienie. Nasze życie państwowe, i nietylko nasze, posiada ogromne braki moralne i trzeba je usuwać. Ale tego nie robią i nie są zdolne robić rewolucje polityczne. To może być tylko wynikiem głębokich zmian w społeczeń­stwie. Jednym zaś z najważniejszych warunków napra­wy moralnej życia państwowego jest podniesienie po­ziomu inteligencji politycznej społeczeństwa. Bo w poli­tyce, zwłaszcza u nas, najwięcej nieuczciwości popełniają ludzie dlatego, że są za głupi, ażeby zrozumieć, co jest uczciwe, a co nieuczciwe.

Hasłami, choćby były rzucane najszczerzej, nie umoralni się życia państwowego. Trzeba pokazać, co się zamierza i co się jest zdolnym zrobić, ażeby postęp moralny naprawdę się rozpoczął. Póki się tego nie zrobi, całe hasło umoralnienia jest pustym frazesem, zwłaszcza jeżeli towarzyszy mu powódź kłamstw, które są przecie nieuczciwością.

Jak dotychczas, to jeden tylko cel przewrotu war­szawskiego jest jasny — mianowicie, ażeby wojsko w Polsce, które przez ostatnich lat parę usiłowano zro­bić wojskiem państwa polskiego, stało się wojskiem jednego człowieka, ażeby on wespół ze swymi zorgani­zowanymi przyjaciółmi trzymał je całe w ręku. Ten zaś, kto ma wojsko w ręku, ma władzę dyktatorską w pań­stwie, bez względu na to, czy się ogłosi dyktatorem czy nie, czy on lub kto inny będzie formalnym szefem państwa, lub czy będzie, czy nie będzie stał formalnie na czele rządu.

To jedno wiemy pozytywnie o celu przewrotu i, dopóki nie dowiemy się jaki jest program polityczny nowej władzy, dopóki nie będziemy mieli dowodów, że to jest istotny program czynu, a nie puste hasło, musi­my do tego cały cel przewrotu sprowadzać.

Jeżeli zaś tak jest, to przewrót sprowadza tylko z jednej strony zniszczenie dotychczasowej pracy nad uzdrowieniem gospodarczem i finansowem państwa, co w naszem położeniu jest najważniejszem, z drugiej zaś — dezorganizuje, rozbija samo wojsko. Bo w wojsku państwa polskiego wszyscy, bez względu na swe sympatje i antypatje, mogą się połączyć w służeniu państwu, ale w wojsku, które ma służyć jednemu człowiekowi i jego spiskowi, muszą powstać inne spiski, które mu się przeciwstawią.

Jeżeli przewrót ma taki cel i takie wyniki, to jest on stylowym przewrotem typu środkowo-amerykańskiego, i Polska wygląda dziś jak Meksyk czy Nicaragua.

Przewrót w stolicy państwa udał się, bo w danych warunkach musiał się udać. Dlaczego? — o tem kiedyś jeszcze pomówimy. Wywołał on silną reakcję w kraju, bo musiał wywołać. Gdyby tej reakcji nie było, byłby to dowód, że Polska jest krajem półdzikim.

Najsilniej ta reakcja wystąpiła w Wielkopolsce. Jest to zrozumiałe, że najkulturalniejsza część naszego państwa i narodu najmniejszą ma ochotę być — jak Meksyk lub Nicaragua.

Ponieważ zaś jest to ziemia polska z najwięcej wy­ćwiczoną zdolnością do organizacji i do czynu, reakcja jej na wypadki warszawskie wykazała najsilniejszą ten­dencję do wyrażenia się w zorganizowanym czynie.

Kiedy pociąg, którym jechałem z Paryża do War­szawy, stanął 15 maja w Poznaniu, nie mogąc iść dalej, znalazłem się tu w atmosferze powszechnego wzburze­nia: w całym kraju się organizowano, wszyscy gotowi byli iść na Warszawę, z pomocą pułkom tutejszym, wy­słanym na wezwanie legalnego rządu. Niestety, w owym momencie walka w Warszawie była już przegrana, sto­lica była w rękach przewrotu, Prezydent Rzeczypospo­litej i rząd legalny ustąpił.

Wszelki tedy czyn ze strony Wielkopolski byłby w tym wypadku zaciągnięciem na długo wojny domo­wej, na którą państwo w naszem położeniu nie może sobie pozwolić, jeżeli nie chce wystawić na pewne nie­bezpieczeństwo swych granic. Zwłaszcza nie może takiej wojny zaciągać ziemia, leżąca na samej granicy, na któ­rej czujność jest najpotrzebniejsza.

Ten wzgląd był silnym hamulcem, który zatrzymał ruch wielkopolski w miejscu. Poznańskie zajęło posta­wę wyczekującą.

Co oznacza w tych warunkach postawa wycze­kująca?

W stolicy istnieje stan tymczasowy, który się może rozwinąć albo w mniej więcej trwały porządek prawny, albo w anarchję.

Poznańskie jest ziemią, której przewrót nie dotknął, w której nie było wojny domowej, w której władze funkcjonują prawidłowo, a wojsko nie zostało zdezorganizowane.

Jest to niezmiernie szczęśliwe ze względu na poło­żenie tej ziemi na granicy, nie należącej do najbez­pieczniejszych.

Nietylko wszakże ze względu na to. Jeżeli stan rzeczy w stolicy nie będzie zdolny się utrwalić, jeżeli grozi jej nowe zaburzenie spokoju, mogące się rozwinąć w anarchję — dla całej Polski zbawieniem będzie, jeżeli poza stolicą jak największa część kraju pozostanie nie zanarchizowana, jeżeli będą tam zorganizowane siły zdolne do współdziałania w szybkiem przywróceniu po­rządku. Bo długotrwały zamęt wewnętrzny byłby po­grzebem państwa polskiego.

Dlatego pożądanem jest, ażeby Wielkopolska mogła jak najdłużej utrzymać swą postawę wyczekującą, żeby mogła jej nie zmienić, dopóki w państwie nie utrwali się taki czy inny porządek prawny.

Trzeba tu stwierdzić, że ludzie, stojący na czele władzy cywilnej i wojskowej w Poznaniu, spełnili cał­kowicie swój obowiązek w tych trudnych chwilach. Wykazali oni spokój, zimną krew i energję, czego przedewszystkiem od władz się wymaga. Nie ulegli zbyt gorącemu naciskowi rozmaitych czynników, który starał się pchać ich do nieopatrznych a niebezpiecznych w skut­kach zarządzeń, i głów nie potracili, jak to się zdarzyło innym na wysokich stanowiskach w państwie.

Dzięki temu podwładne im organy zachowały swą całkowitą wartość, jako gwarancja spokoju wewnętrzne­go i bezpieczeństwa zewnętrznego, oraz pewne są w jednem i drugiem współdziałania ze strony społe­czeństwa.

Polska w swem dążeniu do ładu i pomyślności we­wnętrznej oraz do bezpieczeństwa swych granic może na tę ziemię liczyć.

Nie chcę przez to powiedzieć, żeby i tu nie było zjawisk niepomyślnych i niebezpiecznych.

Do najniebezpieczniejszych należy agitacja niektó­rych kół, usiłująca z tej czasowej postawy wyczekującej zrobić dążenie do odcięcia się od reszty państwa, do autonomji — jak się mówi — ziem zachodnich, agitacja, która wystąpiła zwłaszcza silnie na Pomorzu.

Prowadzą ją bądź ludzie najzacniejsi, którzy nie zastanowili się nad tem, jakieby to miało skutki w po­łożeniu wewnętrznem i zewnętrznem całego państwa i samych ziem zachodnich, bądź żywioły, kierowane niższemi instynktami, spodziewające się osobistych zysków, bądź wreszcie prowokatorzy, pracujący dla obcych.

Rozbijmy Polskę na autonomiczne ziemie — to ją rychło zlikwidujemy.

Właśnie całą zasługą społeczeństwa wielkopolskie­go, jego przedstawicieli władzy państwowej w Poznaniu jest, że pomimo całego oburzenia na to, co się stało w Warszawie, pomimo całej gotowości do walki o cy­wilizowane, prawne podstawy bytu politycznego, nie zrobili nic, coby naruszało jedność państwa lub zagra­żało jego całości.

Dlatego Poznań dziś ma zaufanie w całej Polsce, zaufanie wszystkich Polaków, którym droga jest jedność i całość ojczyzny i pomyślna jej przyszłość.

Gdy twórcy przewrotu zapomnieli o położeniu pań­stwa, czy raczej nigdy nie umieli należycie o niem my­śleć, tu — na zachodzie kraju — myśl o państwie jako całości zapanowała nad wszelkiemi uczuciami i czyna­mi ludzi.

W takich właśnie trudnych i niebezpiecznych mo­mentach trzeba przedewszystkiem myśleć o Polsce.

 

 

II

POTRZEBA NOWEGO DOBORU

 

To, co zaszło w Polsce w ciągu ostatnich tygodni, jest może końcem pierwszego, siedmioletniego okresu dziejów naszego odbudowanego państwa, ale nie jest jeszcze początkiem jakiegoś nowego, dłuższego okresu. Dalecy jesteśmy od stanu wewnętrzej równowagi, dają­cej nie już pewność, ale chociażby prawdopodobieństwo dłuższego trwania bez zakłóceń, bez starć wewnętrznych, starć, w których jeszcze sporo krwi może się polać.

Na to trzeba być przygotowanymi. Trzeba też wszelkich wysiłków użyć, ażeby ten czas przejściowy był jak najkrótszy, żeby państwo na skutek długotrwa­łego zamętu wewnętrznego nie poniosło strat niepowe­towanych.

Przedewszystkiem trzeba usunąć z widowni nasze­go życia politycznego to, co najwięcej sprzyja wytwa­rzaniu zamętu i dłuższemu jego trwaniu, co przedsta­wia tem samem największe dla kraju niebezpieczeństwo. Tem największem niebezpieczeństwem jest tchó­rzostwo ludzi, odpowiedzialnych za państwo i za postępowanie polityczne narodu, nawewnątrz i nazewnątrz. Polityka, jeżeli ma być zdrową i uczciwą, dobro­czynną w skutkach dla narodu, wymaga zawsze ludzi odważnych, nie bojących się nadstawić karku za to, w co wierzą. W momentach wszakże takich, jak obecny, tchórze są wprost klęską, są żywiołem, który zgubi kraj jeżeli się losów jego z ich rąk nie wyrwie, jeżeli ich się nie usunie z frontowych linij naszego życia i naszych walk politycznych.

Dla uniknięcia nieporozumień muszę powiedzieć, co to jest odwaga w danych warunkach czasu i miejsca — w walce politycznej kraju, leżącego w dzisiejszej Europie. Nie jest nią odwaga pierwotna, pochodząca z nierozumienia niebezpieczeństwa lub będąca szałem, brakiem przytomności, przez strach częstokroć wywołanym. Nie jest nią nieprzytomne pędzenie przed siebie, lub miota­nie się bez planu na prawo i na lewo. Nie jest nią zuchwalstwo, pochodzące stąd, że się widzi przed sobą, większych tchórzów od siebie.

Odwaga, tak jak dziś ją musimy rozumieć i jaka nam jest potrzebna, nie jest cechą pierwotną, ale wy­tworem cywilizacji. Ludzi odważnych w tem rozumieniu dostarczają tylko cywilizowane narody. Polega ona na zachowaniu przytomności, zimnej krwi, zdolności logicz­nego myślenia i planowego działania wobec największe­go niebezpieczeństwa, na gotowości oddania życia za to, w co się wierzy i do czego się dąży, na szacunku dla samego siebie, który dla ratowania własnej skóry nie pozwala się upodlić. Tylko człowiek z taką odwagą na odpowiedzialnym posterunku nie zawiedzie zaufania, które w nim położono. Tylko z takimi ludźmi na czele kraj może być pewny swych losów. Klęską zaś kraju, zwłaszcza w takich chwilach przełomowych, jak obecna, są ludzie, którzy więcej cenią swe skóry i brzuchy, niż honor i sumienie, którzy sobie mówią, jak ów żydek z anegdoty: “wolę być żywym tchórzem, niż trupem bohatera”.

Społeczeństwo nasze, które dużo ma jeszcze rysów pierwotnych, które niedość głęboko przerobione jest przez cywilizację rzymską, w którem poczucie odpowiedzialności przed własnem sumieniem jeszcze niedość dojrzało, w którem psychika stadna przeważa nad in­dywidualną — daje pierwszorzędnego żołnierza do walki w polu, ale w walce politycznej, w której człowiek w so­bie samym przedewszystkiem musi szukać moralnego oparcia, odwaga nie należy do zjawisk częstych.

Nie twierdzę, żeby materjału na odważnych ludzi, na odpowiedzialnych kierowników nie było. Jest on wszakże naogół źle wychowany i przez rodzinę, i przez szkołę, i przez społeczeństwo.

Nie trzeba zapominać, że w ostatniem pięćdziesię­cioleciu przed wojną światową odbywał się w naszem życiu publicznem sztuczny dobór tchórzów. Wyraz “wal­ka” usiłowano wykreślić z naszego słownika polityczne­go, odwagę starano się utożsamić z szaleństwem, naj­lepszą drogą do zdobycia sobie autorytetu politycznego było bać się wszystkiego. Dziedzictwo tych czasów przetrwało po dziś dzień i wielu jeszcze ludzi musi wymrzeć w Polsce, zanim się go ona pozbędzie.

Po odbudowaniu państwa ustrój Rzeczypospolitej z jednej strony, z drugiej zaś — małoduszność sfer, ma­jących kulturę moralną ubiegłego okresu, otworzyły szeroko wrota na arenę polityczną żywiołom, szukają­cym pożywki dla swych tanich a fałszywych ambicyj i dla swych brzuchów, ludzi ze słabem sumieniem obywatelskiem i ze słabym również honorem. Po wielkiem zdarzeniu dziejowem odrodzenia Polski zaczęła się wal­ka o rzeczy małe, o nasycenie niższych apetytów, poli­tyka, w której nawet djety poselskie u wielu były przed­miotem łakomstwa i ostatecznym celem działania. Lu­dzie, którzy robią politykę dla zysków, dla karjer osobistych, zazwyczaj wolą być żywymi tchórzami, niż tru­pami bohaterów. Wytworzył się typ polityka, nadzwy­czaj biegłego w układach, kompromisach, paktach, przeznaczonych do oszukania strony przeciwnej, w szantażu nawet, ale w chwilach trudnych, połączonych z niebez­pieczeństwem osobistem, zachowującego się jak mysz pod miotłą.

W armji i w biurokracji odziedziczyliśmy po obcych państwach wielu ludzi, którzy przedstawiać mogą war­tość o tyle, o ile czują za plecami mocne oparcie i gło­wy, które za nich myślą. Tymi ludźmi zmuszeni byliśmy poobsadzać wysokie, odpowiedzialne stanowiska i napróżno oczekiwać od nich, że będą umieli stać na włas­nych nogach.

Tę psychologję polityków i wojskowych dobrze rozumieli autorzy zamachu majowego. Wiedzieli, że trochę elementarnej chytrości i metody zastraszania wy­starczy, żeby przeciwnicy sami przygotowali im warunki powodzenia przewrotu i że po tem przygotowaniu nie­wielka doza zuchwalstwa pozwoli wleźć w to wszystko, jak w ciasto.

Większej niezaradności, braku wszelkiego planu, wszelkiej koordynacji myśli i czynów, jaki się okazał w chwili zamachu w rządzie, a zwłaszcza wśród otacza­jących go generałów, trudno sobie wyobrazić. Okazało się, że ludzie na najodpowiedzialniejszych stanowiskach w chwili poważniejszego niebezpieczeństwa nie umieją poprostu myśleć. Byli ludzie, którzy nie stracili głowy i zdolności do czynu, było wielu nawet takich, którzy zachowali się świetnie, ale na stanowiskach niższych, mniej odpowiedzialnych. Znaleźli się tacy, co umieli wziąć na siebie odpowiedzialność za niedołężnych zwierzchników...

Politycy zdali egzamin po zwycięstwie przewrotu. Przy wyborze Prezydenta Rzeczypospolitej większość przedstawicieli kraju oddała swe głosy na zwycięzcę, który im za to zapłacił oświadczeniem, że nie ma do nich zaufania. Takiej zaś mowy, tak obelżywej i pełnej pogardy, jaką tenże wygłosił do przedstawicieli klubów poselskich, której ci dobrowolnie przyszli wysłuchać, żaden kraj w Europie jeszcze nie słyszał. A byli tam przedstawiciele wszystkich stronnictw, prócz jednego — coprawda największego — i wszyscy wysłuchali jej cierp­liwie i w pokorze do końca.

Czegóż można, w chwilach krytycznych dla kraju, spodziewać się po ludziach, którzy mają takie kręgo­słupy?...

Tu tkwi największe niebezpieczeństwo.

Burza chwilowo przycichła. Żadnej wszakże pew­ności niema, że większe wstrząśnienie się nie zbliża. Wiemy, co się obaliło, co się połamało, ale na opróżnionem miejscu nic jeszcze pewnego nie stoi. Natomiast walka uliczna, towarzysząca przewrotowi, poruszyła fermenty, które niewiadomo jakie procesy chorobliwe wytworzyć jeszcze mogą. W takim momencie kierownic­two polityczne społeczeństwa powinno się znajdować w rękach ludzi, którzy za lada groźnym pomrukiem głów swoich nie pochowają.

Trzeba w pośpiechu przerobić organizację politycz­ną społeczeństwa, dokonać nowego doboru ludzi, trzeba wysuwać na czoło ludzi, mających silną wiarę i sumie­nie i mających odwagę bronić tego, w co wierzą. Trze­ba męstwo, umiejące zachować przytomność umysłu i zimną krew w najtrudniejszych chwilach, postawić po­nad wytrawność gęby i biegłość w konszachtach. Trzeba więcej cenić poczucie odpowiedzialności i dyscyplinę, niż elokwencję w bezpłodnych dyskusjach.

Ten dobór ludzi nie będzie łatwy. Z dotychczas stojących na froncie niewielu zostanie; nowych, odpo­wiadających potrzebie chwili, zbyt wielu się nie znajdzie; w większej części trzeba ludzi dopiero wyrabiać. Ale jeżeli się mają wyrobić, i to szybko, trzeba stworzyć atmosferę inną od dotychczasowej, atmosferę, w której zapanują inne miary wartości ludzkich.

Teren polityczny dzisiejszej i jutrzejszej doby nie jest giełdą, jeno polem bitwy.

 

 

III

RUCH ORGANIZACYJNY I JEGO ŹRÓDŁA

 

Przewrót majowy wywołał na całym prawie obsza­rze Polski znamienny odruch, który, przekształcając się w świadomy i planowy czyn, może się okazać najważ­niejszym jego skutkiem. Wszędzie daje się czuć ruch w kierunku organizowania się na podstawie narodowej. Ogarnia on wielu ludzi, którzy trzymali się dotychczas zdaleka od wszelkiej działalności politycznej, w różnych punktach kraju powstają samorzutnie zawiązki organi­zacyjne: silne zwłaszcza poruszenie uwydatnia się wśród żywiołów młodszych, które weszły w życie już po od­budowaniu państwa, a które niechętnem i krytycznem okiem patrzyły na nasz ustrój życia politycznego. Jeżeli te wszystkie poczynania sprowadzą się do wspólnego mianownika, jeżeli nie zejdą na manowce konspiracyjne, ale wyrażą się w jednej wielkiej organizacji, mającej jawne i wyraźne cele oraz otwarte a śmiałe środki działania, oblicze polityczne Polski może się w krótkim czasie gruntownie przeobrazić.

O zadaniach wszakże tego ruchu i organizacji, któ­rą on z siebie wyda, mam zamiar mówić później. Dziś chcę poświęcić garść uwag samemu zjawisku, jego źród­łom i jego znaczeniu.

Zorganizowanie narodu w jego najbardziej świado­mych, moralnie i umysłowo najlepszych żywiołach, jest dziś jedyną odpowiedzią, jaką zdrowy, żywotny naród, idący ku pomyślnej przyszłości, może dać na potrzeby i zagadnienia czasu. Ta organizacja jest konieczna za­równo ze wglądu na obecne położenie w całej Europie, jak w szczególności na położenie w Polsce.

Europa, jak to już miałem sposobność wskazać, weszła już w okres szybkiego załamywania się tych pod­staw, na których się opierała dotychczasowa polityka, prowadzona przez loże masońskie; dziś najniedołężniej radzą sobie ze swemi trudnościami wewnętrznemi te kraje, w których masonerja jest najsilniejsza i w których zasady masońskie stały się wyrazem sposobu myślenia większości społeczeństwa. Cofają się one politycznie i gospodarczo, rozkładają się moralnie i perspektywa bankructwa coraz wyraźniej staje przed ich oczami. Natomiast zdolność do twórczego czynu, do wszech­stronnego odradzania się widzimy tylko tam, gdzie więź narodowa nie została zbyt rozluźniona przez wpływy masońskie, gdzie w życiu kraju nie przestały domino­wać narodowe uczucia i narodowy sposób myślenia, gdzie zbiorowa wola narodu wykazała zdolność wyra­żenia się w odpowiedniej organizacji i w jej czynie.

Naród, który nie chce należeć do Europy bankru­tującej, jeno do odradzającej się, idący ku lepszej przy­szłości, nie może patrzeć biernie na dalszy ciąg nieu­dolnych eksperymentów masonerji, która już zdała egza­min ze swej zdolności uszczęśliwiania ludów, i, jeżeli posiada w swej duszy dość silną podstawę, musi się tak zorganizować, ażeby swą wolę w decydujący spo­sób wyrazić.

Ten punkt widzenia ogólnoeuropejski ma pierw­szorzędne znaczenie. Nie żyjemy na wyspie wśród oce­anu, należymy do Europy i ściśle jesteśmy związani z całem jej życiem gospodarczem, politycznem i duchowem. Więzy te dziś są silniejsze, niż kiedykolwiek, i nie pozwalają marzyć o tem, ażeby Polska w swym rozwoju mogła pójść całkiem odrębnemi, swoistemi drogami. Indywidualność każdego narodu i odrębność jego położe­nia ma dziś tylko pewne, ograniczone pole wyrażenia w odrębności ustroju życia narodowego i ustroju pań­stwa. Ta odrębność jest konieczna, nieunikniona, im silniejszy, im bogatszy w treści swego życia jest naród, tem szerszy jest zakres, w którym się ona wyraża, ale w żadnym wypadku nie może ona wyjść poza ramy, które nakłada narodom europejskim ich wspólna cywili­zacja oraz dzisiejszy ustrój gospodarczy Europy i całego świata ze wszystkiemi jego konsekwencjami.

Trzeba wszakże, ażebyśmy jak najrychlej sobie uświadomili i należycie przemyśleli fakt, iż Euro­pa dziś przechodzi wielki kryzys dziejowy, że w tym kryzysie zaczyna się coraz wyraźniej dzielić na dwie Europy. Z tych jedna, bogatsza, z wyższą kulturą materjalną, potężniejsza dotychczas, wykazuje coraz wy­raźniej brak zdolności do porania się z zagadnieniami czasu, tkwi w bezwładzie myśli i woli, rozkłada się i zbliża ku upadkowi; druga, słabsza dziś i bez porów­nania uboższa, zaczyna wykazywać żywotność myśli, twórczość polityczną i społeczną, zdolność do wielkich aktów woli narodowej, otrząsa się z więzów, które ha­mują rozwój jej sił i jej pochód ku lepszej, jaśniejszej przyszłości.

Trzeba szybko się zorjentować, w której Europie jest nasze miejsce. Czy mamy wlec się w ogonie Europy upadającej, do której z całego naszego ducha i z na­szego położenia wewnętrznego nie nale...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin