Babcia Weronika i kret.doc

(29 KB) Pobierz
Baśniowy świat czy utracony raj – fantazja czy kerygmat w „Opowieściach z Narnii” Clive’a Staplesa Lewisa

                              Babcia Weronika i kret

 

     Babcia Weronika mieszkała w małym drewnianym domku, na wzgórzu i miała najpiękniejszy ogród w całej okolicy. Każdy kto wszedł po raz pierwszy do tego ogródka przez chwilę myślał, że znalazł się w bajce. Wokół domu wznosiły się niemal ku niebu strzeliste słoneczniki. Na klombach czerwieniły się tulipany i róże, mieniły wszystkimi barwami tęczy hiacynty, margaretki, hortensje, żonkile, fiołki, narcyzy. Tylko małe stokrotki chowały nieśmiało swe główki w trawie, jakby bały się, że jeszcze ktoś je dojrzy. Babcia bardzo dbała o swój ogródek. Codziennie spędzała w nim wiele godzin. Jeśli nie miała tam nic do roboty po prostu gawędziła sobie ze swoimi roślinkami. Właściwie to babcia mówiła, a kwiaty cierpliwie słuchały jej opowieści delikatnie kołysząc się na wietrze i kiwając swymi główkami.

    Pewnego ranka babcia jak zwykle wyszła do ogródka i stanęła jak wryta przed klombem z tulipanami. Jej ukochane czerwone, kielichy leżały w trawie niczym upolowane ptaki. Babcia pochyliła się nad nimi, ujęła wiotkie łodyżki w swe dłonie i zapłakała gorzko:

-         Co wam się stało, moje kochane tulipanki... – załkała.

   Ale kwiaty nie odpowiedziały jej, tylko jeszcze bardziej opuściły swe martwe główki. Cóż było robić, babcia wykopała cebulki tulipanów i zasadziła je w doniczkach na balkonie. Pomyślała sobie, że jak zatroszczy się o nie być może uda się je jeszcze uratować.

   Następnego dnia było jeszcze gorzej – hiacynty i żonkile nie dawały znaku życia. Leżały na trawie bez sił, jakby zmogła je jakaś nieznana choroba.

-         No nie.. – zdenerwowała się babcia – To niemożliwe, żeby kwiaty ginęły bez przyczyny!

    Ale wkrótce okazało się, co było powodem śmierci kwiatów – babcia dostrzegła na klombie kilka małych kopczyków. Już wszystko jasne – w ogródku zadomowił się kret i ogryza korzenie kwiatów, które natychmiast giną. Babcia rozgniewała się nie na żarty.

-         Wyłaź, ty mały szkodniku! – krzyknęła, łapiąc się pod boki.

   Nie minęła chwila, gdy z jednego z kopczyków wyjrzał czarny nosek, a potem łapki.

-         Czy ktoś mnie wołał? – zapytał głośno, jakby miał kłopoty ze słuchem, chociaż wszystkim powszechnie wiadomo, że krety raczej słabo widzą, a nie słyszą – Tam pod ziemią, jakby trochę mało słychać...

-         A wołał, wołał! – pokiwała głową babcia – Dlaczego niszczysz moje kwiaty?! Idź sobie stąd precz, zostaw w spokoju mój ogródek!

    Kret tylko poruszał wąsikami i roześmiał się:

-         Ani myślę! Te korzonki są takie pyszne, że jeszcze w życiu takich smakowitości nie jadłem.

    I zniknął pod ziemią, a na klombie pojawił się nowy kopczyk ziemi.

    Cóż miała począć biedna babcia? Mogła tylko mieć nadzieję, że niesforny kret sam będzie miał ochotę zmienić miejsce zamieszkania. Kwiaty, które dało się uratować przesadzała do doniczek i ustawiała na balkonie. A kret dalej „szalał” na klombach. Co jakiś czas wystawiał tylko swój czarny nosek z któregoś kopczyka i złośliwie rechotał.

    Babcia Weronika straciła już nadzieję na to, że kiedykolwiek odzyska swój piękny ogródek, gdy usłyszała za oknem jakieś pojękiwania:

-         Ojojoj! Oj! Ojejejej!

    Babcia ciekawie wyjrzała przez okienko, ale nic nie zauważyła.

-         O rety, rety jak boli! – usłyszała znowu.

    Tym razem babcia już nie czekała, tylko wybiegła do ogródka. Tuż obok klombu z różami leżał kret, ale nie wyglądał bardzo żałośnie – trzymał się łapkami za brzuszek i strasznie jęczał. Babcia pochyliła się nad nim z troską:

-         Co ci jest, co cię boli?

-         Mój brzuszek! Ojojoj, jak mnie boli! – płakał kret.

    Babcia Weronika podniosła go delikatnie, położyła na swoich dłoniach i zaniosła do domku. Tam wymościła mu skrawkami szmatek stare pudełko po butach i tak ułożyła biedaka, który chyba przesadził nieco w jedzeniu korzonków. Przez kilka dni Babcia parzyła kretowi ziółka i poiła go nimi rano i wieczorem, a potem długo masowała obolały brzuszek. Troszczyła się o niego tak, jak przedtem o swój ukochany ogródek. Kiedy wreszcie kret odzyskał siły nie był już takim samym złośliwym zwierzątkiem. Bardzo się wstydził swego wcześniejszego zachowania. Kiedy był już całkiem zdrów i babcia zaniosła go z powrotem do ogrodu nie ukrywał wzruszenia.

-         Bardzo ci dziękuję, babciu Weroniko...- wyszeptał – Już nigdy nie zrobię żadnej szkody w twoim ogródku? Czy wybaczysz mi, że byłem dla ciebie taki niegrzeczny?...

    Oczywiście, babcia Weronika miała takie dobre serce, że nawet nie myślała o tym, żeby gniewać się na kogokolwiek. Uszczęśliwiony kret przekopał babci ziemię i przygotował nowe klomby, na których posadzić mogła swoje piękne kwiaty, przeprosił jeszcze kilka razy, pożegnał się z babcią i tyle go widziano.

    A w ogródku babci Weroniki znowu rozkwitły piękne kwiaty: tulipany, róże, hortensje, żonkile, fiołki a nawet podobno malwy. Jeśli nie wierzycie, wybierzcie się tam któregoś dnia. Babcia Weronika na pewno z radością powita i ugości szklaneczką malinowej herbatki w altance w swoim pięknym ogródku.

 

Elżbieta Janikowska

Zgłoś jeśli naruszono regulamin