Więzy.rtf

(324 KB) Pobierz
W i ę z y

W i ę z y

 

 

Było ciepłe, letnie popołudnie. Przy ścieżce wijącej się wzdłuż ciemnego jeziora, w cieniu rozłożystego buka, siedział na ławce starszy mężczyzna w lekkiej, zielonej wiatrówce i płóciennym kapeluszu z wąskim rondem. Po przeciwległej stronie jeziora pokryte lasem zbocze opadało wprost do wody. W lewo przechodziło w strome stożkowe wzgórze zwieńczone starym zamkiem z wieżą. W dali, na prawo, szarzało pasemko ściany kamiennej zapory zamykającej zbiornik wodny.

Przez ciemne słoneczne okulary Grzegorz spoglądał leniwie na ludzi rozciągniętych na kocach, na dzieci pokrzykujące i pluskające się w wodzie. Para młodych ludzi na kajaku wiosłowała miarowo w stronę zamku. Uśmiechnął się do siebie, kiedy wiośla­rze zwrócili na chwilę twarze w jego stronę, jak gdyby wyczuli na sobie jego wzrok.

Popadł w zadumę. Blisko pół wieku wcześniej, w tym samym miejscu, bawił się z Nor­ką, małą płową suczką przypominającą teriera. Nie chciała wejść do wody, a kiedy ją wniósł na rękach, odpłynęła pospiesznie do brzegu. Obraziła się śmiertelnie i w dro­dze powrotnej do domu trzymała się od niego z daleka.

Zamek! To był oddzielny obszerny rozdział wspomnień. Na przykład wieża zamkowa. Na jej szczycie znajdowała się drewniana nadbudówka z wysokim masztem flagowym. Grzegorz, wtedy kilkunastoletni wyrostek, wdrapał się kiedyś na daszek nadbu­dówki i stanął obok masztu, aby stamtąd lepiej widzieć okolicę. Musiał wysłuchać dobitnej reprymendy od gospodarzy zamku, kiedy znalazł się z powrotem na zamkowym dziedzińcu.

    Ciekawe, co tam się dzieje w zamczysku. Czy nadal straszy w wieży szkielet w więzach z grubego zardzewiałego łańcucha? Za wysoko i za stromo na stare nogi — pomyślał. — Ale dlaczego nie mieliby tam wybrać się na wakacje moi młodzi przyjaciele?

...

    Aga! Dostałem list!

    Od dawnego kolegi?

    Skąd wiesz? — zapytał Piotr zaskoczony.

    Z nowymi kolegami nie korespondujesz, bo się z nimi spotykasz na co dzień. List od ciotki aż tak by ciebie nie podekscytował. A listem od koleżanki może byłbyś poruszony, ale pewnie tak byś się z nim nie obnosił i nie chwalił przede mną!

    Zadziwiasz mnie! Skąd tyle żelaznej logiki...

    ...U kobiety, a przy tym tak młodocianej, oddalonej od matury jeszcze o dwa mie­siące wakacji plus cały rok szkolnej udręki, prawda?

    Już więcej nie komentuję! Nie mam żadnych szans w dyskusji z tobą!

    Dobrze, że sam na to wpadłeś!

Ostatnie słowa wypowiedziała już ciszej zawieszona u jego szyi i przyklejona do chło­pca całym ciałem.

    Piotr! Jedyny mój! Jeżeli czasem udaje mi się coś wydedukować, to przecież jest w tym mnóstwo twojej zasługi! To twoja szkoła, mistrzu! — sączyła mu pochlebstwa wprost do ucha. — A teraz powiedz, co jest w liście? Dokąd jedziemy na wakacje?... Przepraszam! Nie chciałam osłabić efektu twego wystąpienia. Już cała milczę i słucham! Mów!

    Nie wiem, czy warto. I tak wiesz wszystko, zanim ja zdążę pomyśleć!

Agata powstrzymała się od odpowiedzi. Cmoknęła go tylko w usta i z teatralnym gestem nadstawiła ucha.

    No! Wreszcie! Tak trzymać!

Piotr użył żeglarskiego wyrażenia i Agatka nie wiedziała, czy ma to być zachęta do utrzymania kursu na pieszczotliwe czułości, czy też żartobliwe wezwanie do trzymania zamkniętej buzi, czyli do milczenia.

    Pisze mi Janusz Kowaczek, że jego rodzice otworzyli własny hotel, czy raczej ośrodek wypoczynkowy, i zapraszają nas na lato. A teraz spróbuj zgadnąć dokąd!

    Jesteś pewny, że tego chcesz? Mam zgadywać? Zastanów się! — ostrzegła dziewczyna.

    Spróbuj! Nie masz szans! Tym razem ty nie masz szans!

    Sam chciałeś! Pamiętaj!

    Jesteś uradowany, — rozważała na głos — a więc miejsce jest atrakcyjne. Mamy lato, a więc musi być woda. Janusz mieszka gdzieś na Dolnym Śląsku, a więc – Sudety. Stawiam na jakieś schronisko, może dawne gospodarstwo wiejskie, nad jeziorem, w górach! — Agata patrzyła wyczekująco w oczy chłopca.

Teraz to on ucałował ją, ale dłużej i z czułością.

    Jesteś nadzwyczajna! Mimo wszystko zaskoczę cię troszeczkę! Oni wydzierżawili zamek! Prawdziwy stary zamek! W górach, nad jeziorem!

    Piotr, Piotr! To wspaniałe!... A jak to jest, że zapraszają nas, nas obydwoje? Mnie przecież nie znają!

    Tak wspaniałej istoty jak moja dziewczyna nie da się ukryć przed światem. Jeszcze nie znają ciebie osobiście i wcale się nie dziwię, że chcą ten brak nadrobić!

    Zgrabnie się wymigujesz od odpowiedzi! Co im o mnie i o nas opowiedziałeś?

    Same dobre rzeczy, czyli... bardzo niewiele!

    Potwór!

    Aha! To znaczy, że mam sobie jechać sam?

    Puścić chłopaka samopas na wakacje to jakby wystawić za burtę łódki otwartą dłoń z luźnym pierścionkiem na palcu! O nie, mój drogi! Mam cię w swoich szponach i nie wypuszczę!

Przy ostatnich słowach dziewczyna ujęła ręce Piotra w swoje i... położyła sobie na piersiach.

Dłonie chłopca ożyły. Najpierw pieściły drobne dziewczęce wypukłości przez bawełnianą koszulkę, jednak rychło znalazły pod nią drogę do ciepłych, jedwabiście gładkich wzgórków. Aga uniosła w górę obie ręce i koszulka sfrunęła na podłogę. Piotr pochylił się i przytknął  wargi do różowych malinek,  które szybko pęczniały w jego ustach. Ręce gorączkowo błądziły po biodrach dziewczyny, po krągłych, jędrnych pośladkach, przesuwały fałdy spódnicy wzdłuż ud...

Aga dotknęła zapięcia w talii i po chwili pozostała już tylko w obcisłych figach. Rozpięła pasek dżinsów Piotra, a on zdjął je z siebie razem z bielizną. Dziewczyna obróciła się wolno tyłem do mężczyzny. Uwolniła stopy z majtek, które z niej zsunął w dół, na podłogę. Rozsunęła uda, kiedy sięgnął między nie jedną ręką, podczas gdy druga przeliczała jej piersi.

Oddech dziewczyny stawał się płytszy i szybszy. Piotr czuł, jak fałdy jej skóry rozluźniają się i wilgotnieją w jego dłoni...

    Chodź! Chodź! Daj mi go, daj! — zawołała półgłosem sięgając jedną ręką za siebie, a drugą opierając się o stół...

...

Piotr i Agata, z plecakami w rękach, zeszli ostrożnie po drewnianych schodkach starego wagonu na niski peron wysypany czerwonym żwirkiem. Janusz dostrzegł ich od razu pomiędzy nieli­cznymi pasażerami, którzy wysiedli na małej stacyjce. Oderwał się od zielonego odkrytego łazika i wyszedł im na przeciw.

    Poznajcie się. To jest Janusz, mój druh i przyjaciel, sprzed... sprzed ilu to lat?

    Będzie ze sześć!... Kowaczek — przedstawił się Janusz. — Janusz Kowaczek. Agata, prawda?

Janusz – rówieśnik Piotra – był od niego trochę niższy, masywniej zbudowany. Okrągła twarz o nieco kobiecych rysach i delikatnej jasnej cerze kojarzyła się z wizerunkami cherubinów. Bujne, faliste włosy jeszcze ten efekt podkreślały.

Chłopiec odebrał od Agaty plecak i – wytrącony tym manewrem ze zwykłego rytmu po­witania – trochę niezgrabnie podał jej rękę. Patrzył na nią przy tym z taką uwagą, że przez twarz speszonej dziewczyny przeleciał rumieniec.

    Tak. Agata — powiedziała. — Ciekawa jestem, co on ci jeszcze o mnie opowiedział. Jakoś bardzo się z tym krył, kiedy próbowałam go przepytać.

    Wobec tego może nie powinienem go zdradzać. Pisał o wspaniałej dziewczynie. Użył wielu rzeczowników i licznych, entuzjastycznych przymiotników, ale teraz widzę, że jego słownictwo jest bardzo ubożuchne!

    Dziękuję! Dziękuję wam obydwu!

Agata przyjęła śmiały, a przy tym elegancki komplement z nieukrywaną przyjemnością. Objęła Piotra w pół i spojrzała mu w oczy z wdzięcznym uśmiechem.

    A to jest Kowa — rzekł Janusz.

Rosły owczarek niemiecki stał przy nim spokojnie z otwartym pyskiem i przyjaźnie machał ogonem.

    Cześć, Kowa! — powiedziała Aga.

Przykucnęła i wyciągnęła rękę w stronę psa, nie dotykając go jednak. Pies zrobił krok w jej stronę, trącił wyciągniętą rękę wilgotnym chłodnym nosem i pozwolił podrapać się za uchem i pod brodą.

    To niebywałe! On wprawdzie nie jest agresywny, ale nigdy nie zachowuje się tak ufnie! — rzekł Janusz.

    On? Myślałem, że Kowa to, że tak powiem, damskie imię! — zdziwił się Piotr.

    To prawda, że brzmi bardziej jak żeńskie. Ale przecież mamy takie męskie imiona jak Barnaba czy Kuba. Można szybko przywyknąć.

Zajęli miejsca w łaziku. Agata usiadła obok Janusza z przodu, a Piotr za kierowcą. Kowa znalazł sobie miejsce za Agatą.

Strome wzgórze zamkowe porastał ciemny, gęsty las z przewagą buków. Wąska, bita dróżka nie oplatała góry wokół, lecz wiła się po zboczu zygzakami. Mury zamku były bardzo wysokie. Były to w istocie grube, wzmocnione ściany zabudowań, tylko w kilku miejscach spiętych ze sobą murem obronnym. W jednym z takich obronnych fragmentów znajdowała się brama wjazdowa z masywnymi drewnianymi wierzejami. Po obu stronach bramy szczerzyły do siebie zęby dwa lwy uniesione na tylnych łapach.

    Mam osobliwe wrażenie, jak gdybym już kiedyś tu był... — powiedział w zadu­mie Piotr.

    A wiecie, że ja o tym samym myślę?! Wydaje mi się, że jechałam tą krętą drogą, widziałam te lwy...

    Może widzieliście podobny zamek? W końcu wszystkie są trochę do siebie podo­bne. Jest też taki efekt jak “déjà vu” - złudne wrażenie, że w danej sytuacji już się kiedyś było... — próbował tłumaczyć Janusz, który zatrzymał samochód, aby nie przerwać ciekawej wymiany zdań.

    Słyszałem o tym, a nawet czasem coś w tym rodzaju przeżywam. Próbowałem sobie ten efekt wytłumaczyć w następujący sposób. Na przykład teraz: widok tej tu bramy, na skutek jakiegoś błędu przypadkowo trafia od razu do owej głębszej, archiwalnej warstwy pamięci, w której przechowuje się dawniejsze wspomnienia i nagromadzoną wiedzę. I stamtąd to nowe wrażenie, jak echo, powraca na powierzchnię, do zewnętrznej warstwy pamięci - warstwy doraźnej, bieżącej - ale trafia już w formie wspomnienia z odległej przeszłości.

    Fascynujące wytłumaczenie, Piotr! Jednak gdybyśmy teraz mieli do czynienia z “déjà vu”, to pewnie nie przeżywalibyśmy go oboje równocześnie, a ja nie mogłabym przewidzieć, co zaraz zobaczymy za bramą! Powiedz, Janusz, czy na dziedzińcu jest okrągła oszklona weranda, altana? Czy na ścianie zamku jest kolorowy zegar słoneczny?

Piotr spojrzał pytająco na Janusza.

    Może wy tu, w Zagórzu, byliście już kiedyś? Może zmówiliście się i to jest żart? — odpowiedział pytaniem Janusz z niedowierzaniem.

    Nie, Janusz! Pod słowem! — zaprzeczyli goście gorliwie, jedno przez drugie.

    Jeżeli nie, to jesteśmy świadkami jasnowidzenia. Albo jakiejś niesamowitej... pętli w czasie, podróżowania w czasoprzestrzeni...

Wjechali na dziedziniec – długi, prostokątny, wybrukowany kamieniami i wyłożony kamiennymi płytami. Na środku podwórza stał okrągły oszklony pawilon. Młodzi ludzie nie wiedzieli, co o tym myśleć i nie pozostało im nic innego, jak powrócić do rzeczywistości.

Kiedy wysiedli, Janusz wziął Piotra pod łokieć i zerknął w stronę Agaty. Domyśliła się, że chce mu coś powiedzieć na osobności i oddaliła się o kilka kroków, aby pooglądać fasady zabudowań. Na jednej z nich znajdował się zegar słoneczny z tłem w postaci  kolorowych fresków i tajemniczych hieroglifów. 

    Piotr! Jak chcecie mieszkać? — spytał cicho Janusz. — W jednym wspólnym pokoju czy osobno?

Piotr zawahał się.

    Wiesz... my pomieszkujemy przeważnie razem, u mnie. Myślę jednak, że Aga czułaby się tu u was pewniej i swobodniej, gdyby miała swój pokój. Ale jak najbliżej mojego! Czy nie to sprawi wam kłopotu?

    Nie, ani trochę! Jest jeszcze wybór i mam coś, co powinno wam się spodobać!

    Świetnie! A kiedy przywitamy się z twoimi rodzicami?

    Może najpierw spokojnie się zadomowicie?

Chłopcy wzięli plecaki. Janusz zaprowadził gości do pawilonu w kącie dziedzińca. Po wąskich skrzypiących schodach weszli na piętro.

    Czy te komnaty państwu odpowiadają? — zapytał Janusz, otwierając z widoczną dumą dwoje sąsiadujących ze sobą drzwi.

Ujrzeli przed sobą dwa niewielkie pokoiki o ścianach obłożonych jasnym drewnem, stylowo urządzone, pełne słonecznego światła.

    Który wybierasz? — spytał Piotr.

    Powiem ci, jak pooglądam! Obydwa są piękne! — odpowiedziała Agata. — To naprawdę dla nas? — zwróciła się do Janusza.

    Naturalnie! Chyba, że wolicie co innego.

Weszli do jednego z pokoi. Okazało się, że izdebki są połączone drzwiami. Piotr i Agata spojrzeli na siebie radośnie.

    Możecie oczywiście dowolnie się przemeblować! — rzekł Janusz przygaszonym głosem, ze smutnym uśmiechem. — Wpadnę tu po was za... powiedzmy, za godzinę, dobrze? To będzie akurat pora obiadowa.

    Świetnie! Rozpakujemy się i odświeżymy! — powiedział Piotr.

    Janusz! Dziękujemy ci! Tu jest prześlicznie! — dodała Agata!

    Dziękuję ci, Piotr! Jesteś wspaniały! — powiedziała tuląc się do niego, kiedy Janusz i Kowa wyszli z pokoju.

    Za ten oddzielny pokój — dodała, kiedy spojrzał na nią pytająco. — Bo pewnie o to chodziło w tych waszych sekretnych pogwarkach.

    Czy nie uważasz, że Janusz znalazł świetne rozwiązanie?

    Rzeczywiście! Zapalił świeczkę pod wizerunkiem mojej panieńskiej wstydliwej nie­winności, a równocześnie spory ogarek oświetlający szlak do rajskiej jabłoni i słodkich pokus! — rzekła, wskazując drzwi łączące pokoje.

Rozpakowali rzeczy i rozlokowali je w obu pokoikach. Agata wydobyła ze swojego plecaka kilka niemowlęcych pieluch z tetry. Piotr spojrzał na nią ze zdziwieniem.

    Myślisz, że się przydadzą?— żartował, przyglądając się demonstracyjnie sylwetce dziewczyny wprawdzie dość mocno zbudowanej, ale przecież smukłej i zgrabnej.

    Mam cichą nadzieję, że się przydadzą! — podeszła do chłopca i objęła go.

    Mam nadzieję, że mój chłopiec będzie mnie pieścił i kochał. A zauważyłam, że zawsze przy tym dziwnie przecieka, co i mnie się udziela. Byłoby mi wstyd, gdyby pokojówki zaśmiewały się nad naszymi poplamionymi prześcieradłami. Będziemy trzymali te pieluchy w pogotowiu, pod ręką. Tak na wszelki wypadek, gdyby moje nieśmiałe oczekiwania się spełniły, dobrze?

    Dziewczątko moje słodkie! Pomyślało o wszystkim jak zawsze! Czy zdążymy...

    Nie zdążymy! Nie lubimy się spieszyć, prawda?... A może chcesz mój najmilszy – wiesz jak? Chodź, chodź! Weź mnie sobie!

Agata przywarła do Piotra całym ciałem i podała mu rozchylone usta. Zakręciło mu się niemal w głowie na myśl o rozkoszy, którą dziewczyna była gotowa ofiarować mu spontanicznie, w odruchu czułości, ale zapanował nad zmysłami.

    Aguś! Wiesz, jak bardzo chcę! Ale odłóżmy to odrobinkę! Nie chciałbym, abyśmy weszli między ludzi rozkojarzeni... Oni, rodzice Janusza, przecież na pierwszy rzut oka poznaliby, w jakim jesteśmy stanie.

    Piotr! Czy wiesz, co ty zrobiłeś?! Odmówiłeś kobiecie! Zraniłeś śmiertelnie jej dumę i miłość własną! — mówiąc to, Agata próbowała zachować poważną minę.

    Masz rację, mój najdroższy! I wiem, że powstrzymujesz się przede wszystkim z myślą o mnie! Potrafisz być wspaniały nawet, kiedy mi odmawiasz! Nie powinnam była stawiać cię przed takim dylematem!... — dodała nieco poważniej.

Państwo Kowaczkowie zaprosili młodych gości na obiad do siebie, do niewielkiego mieszkania, które w gmachu zamczyska wygrodzili na własne potrzeby.

    Gdzie ulokowałeś państwa? — zapytała pani Zofia Janusza po powitalnych ce...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin