Doctorow EdgarLawrence - Witajcie w ciężkich czasach.doc

(853 KB) Pobierz
E

E. L. Doctorow.

„Witajcie w ciężkich czasach”

 

E.L. Doctorow (ur. 1931 r.), bardzo poczytny pisarz amerykański, wykładowca w Princeton Uniyersity,

znany jest polskiemu czytelnikowi m.in. z powieści „Jezioro Nurów" (PIW 1991) oraz „Ragtime" (PIW 1983),

światowego bestselleru, który w 1975 r. zdobył nagrodę National Book Critics Circle Award.

 

Powieść „Witajcie w Ciężkich Czasach", zekranizowana z Henrym Fondą w roli głównej, to historia

zagłady małego miasteczka na terytorium Dakoty pod koniec ubiegłego stulecia, utrzymana w stylu kroniki

wydarzeń pisanej na gorąco przez naocznego świadka, samozwańczego burmistrza. Blue — bo tak nazywa się

burmistrz-narrator — ulegając przemocy Złego Człowieka z Bodie, pozwala mu zniszczyć miasto, po czym stara się

odkupić swą winę i zakłada na gruzach nowe osiedle. Blue walczy z determinacją o przetrwanie miasteczka, a kiedy

w krytycznym momencie znów pojawia się Zły Człowiek, tym razem stawia mu czoło. Ta opowieść o tym, że zło jest

silniejsze od dobra i że nie można go zwalczyć w pojedynkę, a także o cenie strachu i nienawiści, przeciwstawia

romantycznemu mitowi mocnego człowieka z westernów przekonanie o niezbędności społecznego współdziałania

w walce o ocalenie.

   

 

Doctorow      Witajcie w Ciężkich Czasach

 

Współczesna Proza Światowa

 

 

E. L. Doctorow

WITAJCIE W CIĘŻKICH CZASACH

Przełożyła Mira Michałowska

 

Państwowy Instytut Wydawniczy

 

 

Tytuł oryginału «Welcome to Hard Times»

Opracowanie graficzne Waldemar Świerzy

Uktad typograficzny Mieczysław Bancerowski

 

E. L. Doctorow 1960

Copyright for the Polish language translation by Mira Michałowska

Copyright for the Polish edition Państwowy Instytut Wydawniczy,

Warszawa 1984

ISBN 83-06-02404 -4

 

Dla Mandy

 

 

Księga pierwsza

 

1

Człowiek z Bodie wychylił pot butelki najlepszego wina, jakim rozporządzało „Srebrne Stonce"; w ten sposób przepłukał

gardło z kurzu, a potem, kiedy Florence, ta ruda, przesunęła się ku niemu wzdłuż baru, obrócił się i wyszczerzył do niej zęby. Jestem

przekonany, że nigdy w życiu nie widziała równie wielkiego chłopa. Zanim zdążyła wydobyć z siebie pierwsze słowo, wsunął rękę za jej

dekolt, szarpnął i rozerwał suknię aż po talię, tak że piersi Florence wyskoczyły na wierzch i ukazały się gołe w żółtym świetle lampy.

Wszyscy szurnęli krzesłami i zerwali się na nogi, bo chociaż Florence była tym, czym była, żaden z nas nie oglądał jej nigdy w takim

stanie. Knajpa była pełną, bo przez dłuższy czas obserwowaliśmy tego człowieka, jak podjeżdżał do naszego miasta, ale wszyscy

milczeli jak zaklęci.

Nasze miasto leży na Terytorium Dakoty. Z trzech stron-od wschodu, południa i zachodu-jak okiem sięgnąć, otacza je

równina. Dlatego też widzieliśmy sylwetkę tego człowieka, kiedy był jeszcze bardzo daleko. Kurz na horyzoncie ciągnie się zazwyczaj

ze wschodu na zachód, bo koła krytych wozów żłobią skraj równiny, kładąc na krawędzi widnokręgu długą plamę pyłu podobną do

końskiego łajna. Kiedy ktoś jechał w naszą stronę, koń jego  wzniecał  gęsty  tuman  kurzu  w  kształcie rozszerzającego się coraz to

bardziej wachlarza. Od północy sterczały wzgórza skalne, zawierające żyły złota i to właśnie one stanowiły jedyny, niezbyt może 7

 

wystarczający, powód istnienia naszego miasta. W gruncie rzeczy nic miało ono w ogóle powodu, żeby istnieć, chyba tylko

ten, że ludzi po prostu ciągnęło do siebie.

Toteż kiedy Zły Człowiek wchodził do „Srebrnego Słońca", znajdowała się tam już spora gromada mężczyzn. Chcieliśmy

zobaczyć, co to za jeden. Głupie to było, bo w tych stronach każdy szczyci się tym, że nie zwraca uwagi na nikogo, no ale on-jak tylko

wyciął ten numer dziewczynie-obrócił się i znowu wyszczerzył zęby. a my, różnie: jedni spuszczali wzrok, inni siadali z powrotem na

stołki, jeszcze inni pokasływali. Tymczasem Flo, oszołomiona tym, co jej się przytrafiło, stała z rozdziawione) gęba i wybałuszonymi

oczami. Po chwili Zły Człowiek zdjął rękę z lady, chwycił dziewczynę za przegub dłoni i tak silnie wykręcił ramię, że obróciła się, zawyła z

bólu, zgięta wpół, a potem, zaczął ją prowadzić przed sobą zupełnie, jakby była oswojonym niedźwiedziem, zmusił do wejścia na schody

i wepchnął do jednego z pokojów na pierwszym piętrze. Drzwi zatrzasnęły się za nimi, spojrzeliśmy w górę, skąd dochodził dziki wrzask

Flo. No i wszyscy zaczęli się zastanawiać nad tym, cóż to za człowiek, który potrafi zmusić Flo do takiego krzyku.

Jedynym dzieckiem w całym naszym mieście byt Jimmy Fee. Kiedy zobaczył Flo potykającą się na schodach i płatającą się w

strzępach własnej sukni, przykucnął, pchnął wahadłowe drzwi knajpy, pędem wybiegł na werandę, zbiegł ze schodków, minął

przywiązanego tam konia tego faceta i szmyrgnął na drugą stronę jezdni. Jego ojciec, Fee, był cieślą, który prawie bez niczyjej pomocy

zbudował wszystkie domy na naszej ulicy. Fee stał na drabinie i reperował dach stajni.

- Tato! - wrzasnął Jimmy. - Ten człowiek porwał twoją Flo!

Jack Millay. jednoręki kulas, opowiadał mi później, że poszedł za chłopcem, żeby wytłumaczyć jego ojcu dokładnie, co i jak. bo

się bat, że dzieciak nie powie, że chodzi o Złego Człowieka z Bodie. Fee zlazł z drabiny, minął kilka domów, wszedł na swoje podwórko i

wyłonił się stamtąd z grubą dechą. Niski, łysy, o muskularnym karku i szerokich barach, byt jednym z nielicznych ludzi, jakich

spotkałem, który naprawdę znał życie. Stałem w oknie 8

 

„Srebrnego Słońca" i kiedy zobaczyłem, że się zbliża,

pchnąłem drzwi i uciekłem, aż się zakurzyło.

Za mną wybiegli wszyscy, mimo że Flo wciąż darła się wniebogłosy. Kiedy w knajpie zjawił się Fee z tą swoją dechą, przy

barze nie było już żywej duszy.

Rozpierzchliśmy się po całej ulicy i każdy czekał, co będzie dalej. Tłusty szynkarz, Avery, zabrał z lady butelkę i stojąc na

zakurzonej ulicy, w białym fartuchu, odrzucił głowę w tył i, zjedna ręką na biodrze, pił. Po raz pierwszy w życiu oglądałem Avery'ego w

dziennym świetle. Sądząc po słońcu, które stało teraz nad zachodnią częścią równiny, musiało być około czwartej. Z wnętrza knajpy nie

wydobywał się już żaden dźwięk. Jedyny koń przywiązany do bariery werandy należał do tego faceta: wielki. brzydki, dereszowaty, nic

spodziewał się, że ktoś mu da wody albo go pogłaszcze. Pod nim leżała duża kupa świeżego tajna.

Czekaliśmy. Nagle z wnętrza knajpy doszedł nas łomot, po czym znowu zapanowała cisza. Po chwili na werandzie ukazał się

Fee ze swoją dechą, przystanął, zrobił kilka kroków naprzód, potknął się. spadł ze schodków: koń Złego odskoczył w bok i Fee

wylądował na ziemi kolanami w łajnie. Wstał i w tych swoich upapranych portkach zatoczył się prosto na Ezrę Maple'a, tego od

rozstawnej poczty.

- On nic nie widzi - powiedział Ezra i zszedł mu z drogi. a Fee pokuśtykał dalej.

Łysą czaszkę miał poranioną i całą we krwi; zasłaniał sobie oburącz uszy. Maty Jimmy stał obok mnie i wodził oczami za

ojcem. Pobiegł za nim kilka metrów, przystanął, znowu zrobił parę kroków. Wreszcie go dogonił, chwycił za pasek od spodni i razem

weszli do domu.

Żaden z nas nie wrócił do baru, każdy widać przypomniał sobie, że ma coś do załatwienia. Kiedy doszedłem do drzwi mojego

biura, obejrzałem się i zobaczyłem, że jedynym człowiekiem na ulicy jest szynkarz Avery. Nie wątpiłem, że będzie pierwszym

człowiekiem, który się u mnie zjawi, i tak też się stało.

- Blue, ten facet wciąż u mnie siedzi. Musisz go wykurzyć.

- Sam widziałem, jak brałeś jego forsę.

- Tam są zapasy trunków i szyby w oknach, a z tyłu

9

 

zboże i destylarnia. Diabli wiedzą, jakie on ma zamiary.

- Może się sam wyniesie.

- Roztrzaskał łeb Fee'emu!

- W bójce jak w bójce. Nic na to nie poradzę.

- A niech to szlag trafi!

- Daj spokój, Avery, ja mam czterdzieści dziewięć lat.

- A niech to szlag!

Wyjąłem rewolwer z szuflady, pchnąłem po blacie biurka ku Avery'emu, ale go nie dotknął. Przysiadł na moim polowym łóżku

i wraz ze mną czekał na dalszy rozwój wypadków. Kiedy zaczęło się ściemniać, zjawił się Jimmy i powiedział, że ojcu krew cieknie z ust.

Poszedłem po Johna Niedźwiedzia, głuchoniemego Indianina ze szczepu Paunisów, który nas wszystkich leczył, i zaprowadziłem go do

domu cieśli. Ale Fee już nie żył. Indianin wzruszył

ramionami i wyszedł, ja zaś zostałem na całą noc i pocieszałem chłopca.

Gdzieś koło północy zrobiło mi się zimno, więc poszedłem do siebie po koc. Przemknąłem się na drugą stronę ulicy - biegnąc

przez miejsce oświetlone światłem księżyca - żeby zerknąć przez szybę do wnętrza ,,Srebrnego Słońca". Paliły się tam wszystkie lampy.

Za barem siedziała Florence, rude włosy zwisały jej na ramiona, pochlipywała i nalewała sobie whisky do szklanki. Zastukałem w szybę,

ale ona wiedziała, że Fee nie żyje, i nie chciała wyjść. Pobiegłem za dom. Na górze było ciemno. Dochodziło stamtąd potężne chrapanie

Złego Człowieka z Bodie.

Kiedy przyjechaliśmy na Zachód krytymi wozami,

byłem jeszcze młodym człowiekiem pełnym bliżej nie określonych nadziei. Gdy przejeżdżaliśmy przez stan Missouri, napisałem

moje imię smolą, wielkimi literami, na przydrożnej skale. Z biegiem czasu nadzieje moje zblakły podobnie jak ten napis, a ja nauczyłem

się cieszyć z tego, że po prostu żyję. Źli Ludzie z Bodie nie byli zwykłymi łajdakami, stanowili po prostu integralną część tego kraju i

nie było na nich rady, podobnie jak nie ma rady na suszę czy gradobicie.

W komodzie Fee'ego znalazłem dwanaście dolarów i kiedy nastał dzień, dałem je Niemcowi, Hausenfieldowi. 10

 

Hausenfield miał wannę, którą przywiózł w swoim wozie aż z St. Louis. Z początkiem każdego miesiąca napełniał ją wodą ze

studni, ustawiał za domem i brat kąpiel. Byt też właścicielem stajni.

Teraz wziął pieniądze, wszedł do stajni, wyciągnął wóz za dyszeli zaprzągł do niego muła i siwka. Wóz byt kryty, okna miał

zabite deskami, siedzenie wyjęte. Pomalowany na cZarno, stanowił jedyną pomalowaną rzecz w całym miasteczku. Hausenfield

podjechał pod dom Fee'ego.

- Włóżcie go do środka.

Jack Millay, ten jednoręki, stał w pobliżu, więc pomógł mi wynieść ciało i ułożyć je w wozie.

- Hausenfield, a nie masz ty trumny?

- Fee miał zbić dziesięć, ale nie zdążył zrobić ani jednej.

Zatrzasnąłem drzwi wozu. Skrzypiąc kotami ruszył na równinę. Mimo że było wcześnie i zimno, wszyscy prawie mieszkańcy

wylegli na ulicę, żeby się pogapić. Przymocowana do dachu wozu siekiera stukała, kota skrzypiały przy każdym obrocie; ten stuk i ten

pisk stanowiły całą żałobną muzykę dla Fee'ego. Siwek Hausenfielda ciągnął lepiej niż muł, toteż wóz zatoczył lekkie półkole w kierunku

wschodnim. Daleko na równinie Hausenfield zatrzymał wóz. Od południowego wschodu nadciągały deszczowe chmury. Nie miałem

pojęcia, gdzie podziała się Florence, ale w pewnym momencie spostrzegłem Jimmy'ego, który znalazł się nagle za wozem i szedł z rękami

wbitymi w kieszenie.

- Popatrz, Blue!

Przed ,,Srebrnym Słońcem", drżąc na całym ciele, stał dereszowaty koń Złego Człowieka dokładnie tam, gdzie został uwiązany

poprzedniego wieczoru.

- Przemarzł - stwierdził Jack Millay. - On się o niego w ogóle nie zatroszczył.

Jeszcze zanim Jack skończył zdanie, zwierzę osunęło się na kolana. Tylko tego nam brakowało. Marzyłem wszak o tym, żeby

ten człowiek odszedł od nas bez przeszkód, bez jakichkolwiek trudności. Wróciłem do siebie, żeby spokojnie pomyśleć, ale w kilka

minut później jakiś dureń, który widać nie mógł znieść widoku cierpiącego zwierzęcia, choć nie zastanawiał się nad dolą człowieka,

stojąc w bezpiecznej

 

odległości od „Srebrnego Słońca prawdopodobnie za

jakimś węgłem-strzelił do dereszowatego.

Wybiegłem i zobaczyłem, że koń leży na boku, jeszcze trochę podryguje, i że ulica jest pusta.

- Kto to zrobił, do ciężkiej cholery?- krzyknąłem. Po niespełna minucie Zły Człowiek z Bodie wyszedł z baru zapinając

rewolwerowy pas. Znieruchomiałem. Zły spojrzał na swojego konia, podrapał się w głowę, a ja cofnąłem się powoli, wśliznąłem do

domu i Zaryglowałem drzwi. W przeciwległej ścianie, za łóżkiem polowym, byty drugie drzwi i przez nie wyszedłem na podwórze. Pod

wychodkiem stał Avery i rozmawiał z drugą ze swoich dziewcząt. Molly Riordan. Molly uciekła ze ,,Srebrnego Słońca" razem ze

wszystkimi, kiedy Zły zabrał się do Flo. Spędziła noc u majora Munna, starego weterana wojennego, który lubił nazywać ją córką.

Teraz wróciła do Avery'ego. Stali i kłócili się zawzięcie.

- Ty, skurwielu!- krzyknęła na niego. Molly, o twarzy bladej i dziobatej, miała cienkie wargi i spiczasty podbródek. Nigdy nie

była w moim guście, a teraz mi zaimponowała. - Blue - dodała na mój widok - ten skurwysyn chce, żebym poszła i też data sobie rozpruć

brzuch.

- Nie tak głośno, na litość boską-szepnął Avery.

- Jak ci się podoba ten tłusty bydlak? To dopiero prawdziwy mężczyzna, co?

- Molly, lam jest wielki zapas wódy, a pod ladą cała moja forsa. Mówię ci, wszystko, co mam, znajduje się w knajpie.

Dla podkreślenia wagi swoich stów Avery trzepnął Molly mocno w twarz, a kiedy zasłoniła się łokciem i wybuchnęła

płaczem, wyciągnął spod fartucha sztylet i tak długo trzymał przed nią, aż go wzięta do ręki.

- Idź, a jak cię obejmie, wyciągniesz z rękawa nóż i dźgniesz go w kark. Nie chcę tego faceta w mojej knajpie. Musisz się tym

zająć.

W tym momencie usłyszeliśmy pohukiwania i wrzaski i kiedy wychyliliśmy się, żeby zobaczyć, co się dzieje, zobaczyliśmy

Złego, który galopował przez ulicę na dużym koniu-najlepszym koniu Hausenfielda.

- Już go nie ma w twojej knajpie, Avery - powiedziałem. 12

 

Zły Człowiek z Bodie świętował początek nowego dnia, pędząc na oklep na koniu Hausenfielda z jednego wylotu ulicy na

drugi i z powrotem. W zaułku między domami natknąłem się na Jacka Millaya.

- Hausenfield zostawił drzwi stajni otwarte.

- Tym gorzej dla niego.

- Ten człowiek po prostu wszedł i zabrał mu konia. Staliśmy w cieniu i patrzyliśmy: Zły Człowiek z Bodie. pohukując i

wrzeszcząc, wciąż pędził z jednego krańca ulicy na drugi. Kiedy zwierzę wreszcie przyzwyczaiło się do nowego jeźdźca, wbił mu ostrogi

w bok i pognał po schodkach na werandę ..Srebrnego Słońca", nisko pochylony nad końskim grzbietem, żeby nie uderzyć głową w

belki. Koń przewrócił worek z suszoną fasolą, ustawiony przed sklepem Ezry Maple'a, i skoczył z powrotem na ulicę co rozbawiło

Złego i skłoniło do dalszych okrzyków. Miałem nadzieję, że wkrótce skończy tę zabawę, osiodła konia i odjedzie w góry, w stronę

kopalni. Od południa gromadziły się chmury i gdyby zaczęło padać, byłoby mu trudno zmusić konia do wspinaczki po mokrych

skatach. Wreszcie zatrzymał się na północnym skraju ulicy przed chatą Johna Niedźwiedzia.

John Niedźwiedź gotował sobie coś na dworze na ułożonym z kamieni palenisku. Obok chaty na niewielkim poletku uprawiał

trochę cebuli i ziemniaków. Teraz siedział w kucki przed ogniskiem i szykował sobie posiłek. Zły Człowiek z Rodie wszedł na jego

poletko i zaczął je tratować. John był wprawdzie głuchoniemy, ale co zobaczył. to zobaczył.

Zły wyrwał z ziemi dobre pół tuzina cebul, zanim znalazł taką, która mu się spodobała. Oderwał szczypior. obrał ją, wytarł

rękawem i wbił w nią zęby.

- Śniadanko-powiedziałem do Jacka Millaya. Zły Człowiek nic zwracał uwagi na Johna Niedźwiedzia, zupełnie jakby Indianin

nie istniał. Podszedł do paleniska. zdjął wiszący nad nim garnek i usiadł pod ścianą chaty. Indianin trwał bez ruchu i wpatrywał się w

ogień.

Avery i Molly Riordan stali za mną i też przyglądali się tej scenie.

- Możesz już wracać do baru. Avery.

- Bo ja wiem?

13

 

- Po prostu przejdź przez ulicę i wleź do środka.

- A jak mnie zobaczy?

- Gówno cię zobaczy - zauważył Jack.

- Ty Ikonie biegnij, a nic ci się nie stanie. Molly, schowaj się, niech on ciebie lepiej nie widzi.

Avery ruszył na sztywnych nogach przez ulicę, powstrzymując się od biegu. Zauważyłem, że Zły, na sekundę, nie

przerywając jedzenia, podniósł wzrok. Kiedy Avery wpadł już do „Srebrnego Słońca", Zaryglował wewnętrzne drzwi, znajdujące się za

krótkimi wahadłowymi, i spuścił rolety.

- Ciekaw jestem, co on zrobi, jak się zorientuje, że Avery zamknął się w środku? - odezwał się Jack.

Odetchnąłem głęboko i wyszedłem na słońce. Przekroczyłem ulicę, omijając zwłoki konia, znalazłem się na werandzie i

wśliznąłem do sklepu Ezry Maple'a.

Ezra stał przy oknie i patrzył na rozsypaną fasolę.

- On tam jeszcze siedzi?

- Ano tak.

- Potrzebuję tytoniu.

- Obsłuż się sam.

Przeszedłem na drugą stronę lady.

- Ezra, kiedy będzie następna poczta?

- Za tydzień. Może dwa.

- Co to za dzień dzisiaj? W sobotni wieczór zjedzie się kupa ludzi z kopalni.

- To prawda...

- No to jaki mamy dzisiaj dzień?

- Czwartek.

Podszedłem do okna, gdzie stał Ezra, i też patrzałem na rozsypane po werandzie ziarna fasoli. Były białe, przypominały klucze

ptaków lecących na południe.

- Nie jest to najlepsze miejsce na świecie, co, Blue?

- Wziąłem kilka naboi. I ten tytoń.

Po chwili ukazał się wracający do miasteczka karawan. Hausenfield poganiał konia lejcami, a muła batem. Zatrzymał się przed

sklepem, wszedł do środka klnąc i potykając się.

- Więc tu jesteś, Blue? Musisz koniecznie coś zrobić. - Na przykład, co?

14

 

- On mi ukradł konia.

- Wiem.

- Przecież jesteś burmistrzem.

- Tylko dla tych, którzy na mnie głosowali. Ezra uśmiechnął się, kiedy to powiedziałem. Nie byłem burmistrzem z wyboru, po

prostu sam wziąłem na siebie obowiązek prowadzenia ksiąg, na wypadek, gdyby miasteczko nasze rozwinęło się na tyle, żeby móc się

ubiegać o prawa, albo gdyby nasze terytorium zostało stanem. Prowadziłem więc te księgi, a ludzie nazywali mnie burmistrzem.

Hausenfield spojrzał na Ezrę i odpowiedział mu uśmiechem.

- W porządku - odezwał się.-Mam w końcu broń. Wyszedł i wyciągnął z wozu rewolwer. Do dzisiaj nie wiem, czy rzeczywiście

zamierzał zabić Złego Człowieka. Prawdopodobnie sam tego nie wiedział. Jego koń stał na poletku Johna Niedźwiedzia i objadał się w

najlepsze. Hausenfield podszedł do konia, złapał go za grzywę i zaczął prowadzić ku stajni. Kiedy uszedł kilka metrów, odwrócił się-

zupełnie jakby sobie nagle przypomniał, że ma coś do załatwienia - i dwukrotnie strzelił w kierunku Złego, który siedział i przyglądał

mu się bacznie. Pierwszy strzał poszedł w ziemię, tuż pod jego nogi, drugi w znajdującą się za nim kępę drzew. Koń stanął dęba i

odskoczył w bok. Hausenfield upadł. Bytem pewny, że strzeli jeszcze raz z pozycji leżącej, ale on tylko się czołgał próbując

jednocześnie wstać, wrzeszcząc coś po niemiecku i wymachując rewolwerem w kierunku konia. W pewnym momencie odwrócił się

plecami do Złego Człowieka, który wstał i pochylony puścił się biegiem, oddając serię strzałów w nogi Hausenfielda.

Skoczył na niego szybciej niż kot, usiadł na nim okrakiem, wsunął rewolwer do futerału i zaczął walić w twarz trzymaną w ręku

patelnią.

- Nie wypuścił jej z ręki ani na chwilę-szepnął Ezra. Kiedy kule trafiły Hausenfielda, zaczął wrzeszczeć, ale po kilku

uderzeniach już tylko jęczał. Po chwili Zły rzucił patelnię na ziemię i podniósł wzrok: koń Hausenfielda przyłączył się do koni ze stajni,

zaprzężonych do cZarnego

15

 

wozu, co widać naprowadziło Złego na pewien pomysł.

Głośno rechocąc złapał Hausenfielda za kołnierz, zawlókł do wozu i wrzucił do środka. Działo się to tuż pod oknem sklepu

Ezry, więc musieliśmy się cofnąć w głąb. Zły zatrzasnął furgon, podniósł kilof Hausenfielda, cały oblepiony glin;! z grobu Fee'ego, i

użył go do Zaryglowania drzwi.

We wnętrzu wozu Hausenfield krzyczał wniebogłosy i walił w podłogę. Zły skoczył na kozioł, chwycił lejce i okładając nimi

konia i mulą zmusił zwierzęta do zawrócenia i ruszenia w głąb ulicy. Pohukując pędził je teraz po drugiej stronie, tuż pod werandami, a

kiedy znalazł się na końcu ulicy, objął prawym ramieniem belkę, podtrzymującą werandę ostatniego domu. lekko wskoczył na barierę, a

rozpędzony wóz potoczył się na równinę. Żeby zwierzęta nie zwolniły biegu, oddał na wszelki wypadek kilka strzałów w ich kierunku,

toteż nawet muł położył uszy po sobie i pędził z całych sił.

Klaszczcie w ręce i śmiejąc się. Zły ruszył teraz w stronę gniadosza stojącego przed sklepem Ezry. Co kilka kroków przystawał,

odwracał się. patrzał na rozpędzony wóz i śmiał się coraz głośniej. Podprowadził gniadosza pod ..Srebrne Słońce", nałożył mu siodło

zdjęte z martwego konia, przywiązał do bariery, otarł sobie czoło czerwoną chustką i podszedł do drzwi baru. które okazały się

zamknięte. Otworzył je kopniakiem i wtedy doszedł mnie uprzejmy głos Avery'ego:

- Proszę wejść, proszę wejść!

Po pewnym czasie ludzie zaczęli wychodzić ze swoich domów, stawali na werandach albo na ulicy, w pojedynkę lub parami, i

patrzyli na oddalający się i coraz to bardziej malejący wóz, który ciągnął za sobą stożkowatą smugę kurzu. Zauważywszy mnie Jack

Millay przykuśtykał. machając jedną ręką.

- Widziałeś   kiedy   w   życiu   coś   podobnego. Blue? - Twarz Jacka Zarumieniła się z podniecenia. Cieszył się z byle czego,

aby tylko się cieszyć.

W zaułkach pomiędzy domami niektórzy ludzie podstawiali bryczki pod boczne drzwi, a u wylotu ulicy John

16

 

Niedźwiedź montował przed swoją chatą indiańskie włóki*.

Przyglądałem się uważnie Indianinowi. Kiedy Hausenfield zaczął strzelać na oślep, Niedźwiedź, mimo że zwrócony tyłem do

niego, skoczył do chaty. Jeżeli był głuchy, to miał widać inny zmysł, a czy był niemy, też nie jest pewne. Teraz wyszedł z chaty,

położył jakieś rzeczy na zaprzęg, przywiązał je, chwycił końce prętów i ruszył naprzód. Kiedy dotarł do leżącej na samym środku ulicy

patelni, przelazł przez nią i spokojnie poszedł dalej, aż minął ostatni dom. Później zobaczyłem go, jak stał nieruchomo w odległości

jakiejś pół mili od krańca miasta i patrzał w naszą stronę. Zaprzęg leżał obok niego na ziemi.

Dalej za nim, ale trochę na wschód, Jimmy Fee, który nie przyszedł do domu po pogrzebie, siedział nad grobem ojca. Chmury

zasłaniały połowę nieba, słońca nie było, wiat słaby wiatr.

Wróciłem do siebie, w domu zastałem Molly Riordan, która grzebała w moim biurku.

- Nie masz odrobiny whisky, Blue?

- Whisky znajdziesz po drugiej stronie ulicy-odpowiedziałem i w tym momencie usłyszeliśmy wesoły głos Avery'ego:

- Molly! Mo-o-lly-y!

Molly przykucnęła za biurkiem. Przez dziurkę w pergaminie, który zastępował szybę w moim oknie, zobaczyłem Avery'ego:

stał w drzwiach baru i przywoływał Molly:

- Molly, gdzie jesteś? Ten dżentelmen chciałby cię zobaczyć!

Nawet tutaj, po drugiej stronie ulicy, słychać było brzęk szkła, ale Avery śmiał się, zupełnie jakby bawił go widok tłuczonych

butelek. Jeszcze raz wezwał Molly i zawrócił do baru.

- Jezu! -jęknęła Molly. -Czy nikt nie ma zamiaru nic zrobić?

- Może byś jednak poszła?

* Włóki, zwane  travois, składają się z dwóch po...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin