Romans na niby- Rozdział 4.docx

(22 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ CZWARTY

 

Po tym popisie Edwarda, Bella pragnęła jak najszybciej opuścić przyjęcie. Kiedy goście zaczęli się rozchodzić, skorzystała z pierwszej okazji, żeby się pożegnać. Edward nie zaoponował, za co była mu głęboko wdzięczna. Starała się unikać jego wzroku, chociaż musiała zachowywać pozory, gdyż ktoś mógł ich obserwować.

Wsiedli do samochodu. Edward uruchomił silnik. Rozwiązał krawat i rozpiął kołnierzyk koszuli.

– Nareszcie. Całe szczęście, że nie było tak nudno, jak to się zdarza na niektórych przyjęciach Alice.

– Popatrzył na Bella, ale ona się nie odezwała.

– Zwykle są tam całe tabuny ludzi i kolacje ciągną się bez końca – wyjaśnił.

W dalszym ciągu milczała. Ruszył.

– Denerwują cię żarty na temat niskiego wzrostu, prawda? A ja tak samo reaguję, kiedy ktoś się do mnie przestaje odzywać – powiedział, kiedy dojeżdżali już do domu Bella.

– Czyżby? A nie wziąłeś pod uwagę tego, że po prostu mogę być w złym humorze?

– To wyrzuć to z siebie. Nie zamęczaj się.

– Do cholery, wcale się nie męczę!

– Przynajmniej jakaś reakcja. Ale może być jeszcze lepiej.

– Mam ochotę cię zamordować!

– Za co?

– Za pomysł, że moglibyśmy polecieć na weekend do Chicago.

– Uważam, że to niezły pomysł. – Wjechał do garażu. Zgasił silnik i wysiadł z samochodu. – Przyjmij też do wiadomości, że kiedy ostatnio się tam zatrzymałem, mój pokój nie był jedynym czynnym w hotelu.

Faktycznie, zreflektowała się. Nigdy nie padła z jego ust sugestia, że mieliby dzielić ten sam pokój. Nagle zdała sobie sprawę z komizmu całej sytuacji.

– Okay, punkt dla ciebie – roześmiała się. – Widziałeś minę Alice?

– Warto było ich podpuścić, prawda? Więc jak, polecimy do Chicago?

– Nie, moja odpowiedź mimo wszystko się nie zmieniła. Dziękuję za wieczór, Edwardzie. Dobranoc.

– Nie zaprosisz mnie do środka? – Zadrżał lekko. Pomyślała, że to także nie jest najlepszy pomysł. Już miała mu odmówić, ale nie pozwolił jej dojść do słowa. – Pomyśl, każesz mi od razu wsiadać do drugiego zimnego auta. Nie masz dla mnie litości?

– A dlaczego nie masz płaszcza?

– Kazałaś mi wypożyczyć tylko smoking, nie płaszcz.

– I mam ci uwierzyć, że ten smoking jest z wypożyczalni? Chcę zobaczyć rachunek.

– No dobrze, kupiłem go. A co miałem robić? – Ruszył za nią do salonu. – Za kogo mnie masz? Jeśli pozwoliłbym ci wypożyczać dla mnie ciuchy, to czym by się to skończyło? Pewnie czerwonymi slipkami, mogę to sobie wyobrazić. Zasady dobrego zachowania mówią, że książki, kwiaty i słodycze to jedyne stosowne prezenty, zanim ogłosi się zaręczyny.

– Znam savoir-vivre, Edwardzie. I nie sądź, że jestem na tyle naiwna, żeby ci uwierzyć, że kupiłeś ten smoking dzisiaj. Nawet na to nie licz.

– Wygrałaś. Kiedy ma się tyle rodzeństwa, to bardziej opłaca się kupić coś porządnego. Masz ochotę na kawę? Zrobię ci. – Zniknął w kuchni.

Bella odwiesiła do szafy futro i dołączyła do niego. Kawa już się parzyła, a Edward bawił się z kotem.

– Pozwalasz mu czasem wyjść na dwór?

– Nie. Może to wydaje się okrutne, że trzymam go ciągle w domu, ale on nigdy nie był na świeżym powietrzu i nie wiem, jak by to przyjął. Ma przecież parapet, gdzie grzeje go słońce i świeżą trawę...

– Wskazała na dużą płaską donicę.

– A poza tym ptaki... – zauważył Edward.

– Tak. Koty polują niezależnie od tego, czy są głodne, czy nie. Nie zniosłabym, gdyby pożarł jakiegoś ptaszka.

Kawa była już gotowa. Wrócili do salonu. Bella za żadne skarby świata by się do tego nie przyznała, ale obecność wytwornie ubranego Edwarda w jej małej kuchni dziwnie ją peszyła.

– Zaczyna tu wyglądać jak w prawdziwym domu – odezwał się, patrząc na półki z książkami.

– Tak, panuje tu prawdziwy bałagan.

– Nie to miałem na myśli – zaprotestował. – Jest tu teraz o wiele przytulniej. Brakuje tylko kominka.

– Nie doszłam jeszcze do tego. Ale trzeba chyba przeczyścić komin.

– Nie powinno być z tym wiele pracy. No dobrze, teraz twoja kolej.

– Na co?

– Opowiedz mi o sobie. – Zauważył niezadowolenie na jej twarzy. – Nie wykręcaj się. Dziś przy stole dowiedziałem się o tobie więcej, niż zdołałem z ciebie wycisnąć przez te trzy dni. Byłoby śmieszne, gdybym nie umiał odpowiedzieć na proste pytanie na twój temat. Na początek najważniejsze fakty z twojego życia. Kiedy i gdzie się urodziłaś?

–  Michigan. W przyszłym miesiącu są moje dwudzieste siódme urodziny. Włosy zawsze mi się tak kręciły...

– Są naprawdę brązowe? Mogę się założyć, że twoje zdjęcia z dzieciństwa są urocze.

– Nie są całkiem brązowe tylko kasztanowo-brązowe, a oczy mam orzechowe, nie brązowe. Co jeszcze... Hobby? Nieźle gram w tenisa, nienawidzę golfa. Co jeszcze chciałbyś wiedzieć? Edwardzie, to śmieszne.

– Ile miałaś lat, kiedy twoi rodzice się rozwiedli? – spytał łagodnie.

– Niecałe dwa.

– Dwa? W takim razie właściwie nie pamiętasz ich jako małżeństwa.

– To za mało powiedziane. W ogóle nie pamiętam mojego ojca. On... – zawahała się. – On wyjechał i nie widziałam go przez wiele lat.

– Czym się zajmował? Szukał ropy na środkowym wschodzie?

– Był profesorem chemii.

– W takim razie mógł cię regularnie odwiedzać.

– Chyba tak. Nie miał jednak widocznie nigdy na to czasu.

– Ani też na przysyłanie czeków, prawda? Stąd twoja trudna sytuacja podczas studiów, tak?

– Mówisz, jakbyś sam czegoś takiego doświadczył.

– Bella nagle poczuła się bardzo znużona.

– Nie, ja miałem szczęście. Olympic jest bardzo hojny dla swoich pracowników. Ich dzieci nie płacą za naukę. Do czasu ukończenia Uniwersytetu mieszkałem też z rodzicami. Mimo to wszyscy musieliśmy zarabiać na swoje wydatki, a w moim przypadku nie było to łatwe. Nauka pilotażu i wszystko z tym związane dużo kosztuje, ale ja prędzej zrezygnowałbym ze szkoły niż z latania.

– Skąd brałeś pieniądze?

– Różnie bywało. Zajmowałem się dziećmi, malowałem mieszkania, odśnieżałem ulice. Nie miałem nic przeciwko takim zajęciom, bo w końcu to była moja decyzja. Później uznałem, że samo latanie to za mało i zapragnąłem własnego samolotu... Ale to przecież ty miałaś opowiadać o sobie, zapomniałaś? Wiec wychowałaś się w Michigan. Tam też chodziłaś do szkoły i potem zaczęłaś pracę...

– Nieźle ci idzie – pochwaliła go. – Mów dalej, a ja będę cię w razie czego poprawiać. – Zamknęła oczy.

– I w końcu zakochałaś się – powiedział cicho.

– On cię zranił, więc uciekłaś do Arizony.

– Źle.

– No to dlaczego wyjechałaś?

– Zaproponowano mi lepszą pracę – wyjaśniła. Czuła jednak, że jej nie wierzy. Zaczęła się bawić swoim naszyjnikiem. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie zadać mu pewnego pytania. – Dlaczego sądzisz, że był jakiś mężczyzna, który wyrządził mi krzywdę?

– Sam nie wiem. Twój ojciec był chyba nędzną kreaturą, ale jest coś jeszcze... – Spojrzał na nią jakby czekając, że potwierdzi jego domysły. Nie powiedziała nic. – Jego odejście nie tłumaczy wszystkiego. Bello, odpowiedz mi, proszę, na jedno pytanie. Kto stoi za Carlton?

– Nie twój interes. – Ton jej głosu nie był jednak stanowczy.

– Czy to ten facet, przez którego wyjechałaś? – Wyraźnie się ucieszył, kiedy pokręciła przecząco głową. Napił się kawy. – To dobrze. Wiesz, chyba już pójdę.

Wstał. Bella odprowadziła go do drzwi.

– Co jest dobrze?

– Że to nie on. Jeśli ktoś cię zranił, nie powinnaś mu nic zawdzięczać ani być zmuszoną do utrzymywania kontaktu. A ten Carlton ma dla ciebie wyraźnie duże znaczenie.

– Nie martw się, poradzę sobie.

– Coś mi mówi, że zawsze to robiłaś. – Patrzył na nią przez chwilę. Potem nagle pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta. Wyszedł, ale ona jeszcze długo czuła dotyk jego warg.

Następnego dnia rano Bella napisała kartkę z podziękowaniem do Brandonów i właśnie przeglądała miesięczny wyciąg konta przysłany jej przez bank, kiedy zjawił się Edward. Pocałował ją na powitanie w czubek nosa, położył papierową torbę i plik gazet na stoliku i poszedł do kuchni.

– Proszę, rozgość się – krzyknęła za nim.

– Dziękuję – odpowiedział. Jej ironia nie zrobiła na nim wrażenia. – Poczęstuj się pączkiem. Jest kawa?

– Musisz zrobić. Spodziewałam się ciebie dopiero za jakąś godzinę.

– Wiem. Pomyślałem jednak, że możemy zobaczyć, czy będzie coś ciekawego w Chicago w przyszły weekend. Dlatego kupiłem gazety.

– Zapomniałeś, że nigdzie nie jedziemy? A przynajmniej ja się tam nie wybieram.

– Wysyłasz mnie samego?

– W drodze powrotnej będziesz miał towarzystwo.

– Też mi atrakcja. Większość tych facetów w ogóle nie chce ze mną rozmawiać. Uważają, że to uwłacza ich godności.

– A może po prostu nie chcą rozpraszać twojej uwagi. W końcu chodzi o ich bezpieczeństwo.

– Wiesz, nie wpadłem na to. Może faktycznie lepiej, żebyś nie poleciała ze mną. Na pewno nie będę mógł się skupić.

– Jeśli próbujesz mnie podejść z tej strony, to i tak nic z tego. – Schowała do biurka dokumenty i książeczkę czekową. – Jak mam się ubrać na dzisiejszy obiad? – spytała, kiedy wszedł do pokoju z przygotowaną kawą.

– Tak jak teraz jest okay. – Spojrzał na jej dżinsy i sweter w kolorze dyni.

Bella speszyła się. Była nie umalowana, a po wyjściu spod prysznica nawet nie rozczesała porządnie włosów.

– Jesteś chyba ślepy.

– Mówię poważnie. Wszystko zależy od tego, w czym się dobrze czujesz i co będziesz robić po obiedzie. W praktyce wygląda to tak, że Alice przychodzi w eleganckiej sukni, jeśli idzie potem na przyjęcie, lub w znoszonych dżinsach, skoro sprzątała właśnie w garażu.

Bella postanowiła nie posuwać się do takiej przesady. Edward miał na sobie zwykłe sztruksowe spodnie, ale jego koszula była idealnie wyprasowana, a skórzana kurtka pochodziła zapewne z eleganckiego magazynu. Uznała, że w spódnicy i sweterku będzie wyglądać dobrze.

– Spójrz. – Edward podsunął jej gazetę. – Zajmiesz się zaplanowaniem rozrywek w Chicago.

– Ale ja naprawdę... – Przebiegła wzrokiem po stronie i nagle nie mogła powstrzymać okrzyku zaskoczenia.

– Co się stało?

– Nowy musical, który chciałabym zobaczyć. Właśnie zaczynają go grać w Chicago.

– Więc pójdziemy na niego. Nie ma sprawy.

– Edward, nie będę nocować z tobą w Chicago – odpowiedziała twardo, czytając jednocześnie zapowiedź musicalu. Pomyślała, że musi być wspaniały. Z pewnością wybierze się do Chicago, ale sama. W końcu to tylko trzy godziny jazdy samochodem. Odłożyła gazetę i poszła się przebrać.

Długo nie mogła się zdecydować, ale wreszcie wybrała długą spódnicę khaki i brązowy golf. Złote kolczyki i jej ulubiony złoty naszyjnik dopełniły stroju. Obejrzała się dokładnie w lustrze ze wszystkich stron i stwierdziła, że tak powinno być dobrze.

– Próbujesz zrobić na mojej rodzinie wrażenie? – spytał Edward, kiedy wróciła do salonu.

– Odczep się. Jeśli zależałoby ci na mnie, to czy chciałbyś przyprowadzić do domu niechlujnie ubraną dziewczynę?

– Na pewno nie chciałbym, żebyś się czuła skrępowana swoim strojem.

– Nie jestem skrępowana.

– W porządku. W takim razie chodźmy.

W ogrodzie obok grupka dzieci bawiła się wesoło wśród liści. Bella spojrzała na nie i cicho westchnęła.

– Nie podejrzewałem cię o to – powiedział Edward, otwierając jej drzwi samochodu.

– O co? – zdziwiła się.

– Że lubisz dzieci. Poznałem to po twoim spojrzeniu. Myślałem, że skoro nie interesujesz się mężczyznami...

– Cóż, to nie zawsze idzie w parze. Może kiedyś zaadoptuję jakieś dziecko.

– Jest na to lepszy sposób. Czy nikt ci o tym nie mówił? – spytał, ale mu nie odpowiedziała. – Znowu się do mnie przestaniesz odzywać? Chyba zmienię taktykę.

– Na jaką?

– Założę się, że jeśli za każdym razem, kiedy zamilkniesz, pocałuję cię, szybko staniesz się bardziej rozmowna.

– Może i tak, ale nie jestem pewna, czy chciałbyś usłyszeć to, co będę ci miała wtedy do powiedzenia.

– Zaryzykuję – uśmiechnął się.

Dom rodziny Cullenów stał w starej dzielnicy niedaleko Uniwersytetu. Bella nie mogła uwierzyć własnym oczom, kiedy dojechali na miejsce. Ogromny trawnik, wysoka ośmiokątna wieża, to wszystko wyglądało jak z bajki. Nie ma chyba dziecka, które nie wyobrażałoby sobie tak domu dziadków.

Po chwili podbiegła do nich drobna dziewczynka z blond włosami, zaplecionymi w warkoczyki. Rzuciła się na Edwarda, który aż się zachwiał.

– Wujek Edward! – uśmiechnęła się szeroko. – Widzisz?

– Co? – spytał zaskoczony. – Masz nowy sweterek? Kokardy we włosach? – próbował zgadnąć, jednak dziecko zrobiło zawiedzioną minę.

– Wyleciał ci ząb, prawda? – Bella pogłaskała małą po policzku. Została za to nagrodzona pięknym dziecięcym uśmiechem.

– Lubię cię – oznajmiła dziewczynka. – Ty zauważyłaś. Czy jesteś nową dziewczyną wujka Edwarda?

– Hmm... – zawahała się Bella.

– Tak.

– To fajnie. Słyszałam, jak tatuś i mamusia mówili, że wujek Edward ma nową dziewczynę i mamusia powiedziała, że ma nadzieję, że tym razem...

– Bella – przerwał jej Edward. – Poznaj Meggi, która ma charakterek zupełnie jak jej matka. – Postawił dziewczynkę na ziemi. Meggi natychmiast pobiegła do domu ogłosić całej rodzinie, że już przyjechali.

– To córeczka twojej ulubionej bratowej, prawda? Edward, jeśli reszta twojej rodziny jest taka, to nie wiem, czy dam radę.

– Trafiłaś na najbardziej nieznośnego członka mojej rodziny. Mama nie zwraca nawet uwagi, z kim przychodzę. Ojca to nie obchodzi, a babcia jest przekonana, że jestem...

Belli nie dane było poznać opinii babci, bo weszli właśnie tylnym wejściem do domu i znaleźli się w olbrzymiej kuchni. Kręciło się tam sporo osób. Obok Edwarda pojawił się sympatyczny berbeć. Za chwilę przyszła też Meggi z książką z obrazkami. Dzieci nie chciały puścić wujka ani na moment. Bella przyglądała się tej scenie i nie mogła sobie odmówić lekko złośliwej uwagi.

– Nie podejrzewałam cię o to, Edwardzie.

– Sam nie wiem, jak to się dzieje. Wystarczy, żebym się tu pokazał, a nie mogę się od nich opędzić.

– Założę się, że dzieci z sąsiedztwa ustawiają się pod twoimi drzwiami z prośbą, żebyś się z nimi pobawił.

– To dlatego, że on sam jeszcze nie wydoroślał – odezwała się młoda kobieta w pastelowej ciążowej sukience. Stała przy zlewie i obierała ziemniaki. Umyła ręce i podeszła do Bella. – Cześć, jestem Rosali. I pomimo tego, co tu usłyszysz, ja i Edward doskonale się rozumiemy.

– Ona robi świetne ciasto czekoladowe – przyznał.

– A kiedy on przestanie udawać Piotrusia Pana, będzie wspaniałym ojcem.

– Rosali, jeśli będzie mi potrzebna reklama, powiem ci. A na razie to nie dostrzegam, czego miałbym żałować. Kiedy tylko przychodzi mi ochota zmienić dziecku pieluchę, wystarczy rozejrzeć się dookoła, a na pewno znajdzie się ktoś, kto tego potrzebuje.

– Nie mogę uwierzyć, że nie wygrzebię się z pieluch przez następne dwa lata – westchnęła Rosali. – Czasem myślę, że upadłam na głowę. – Wzięła synka z ramion szwagra.

Nie była to tak ciężka próba, jakiej Bella się spodziewała. Matka Edwarda rzeczywiście była zajęta swoimi sprawami, ale mimo to bardzo sympatyczna. Za to profesor Cullen okazał się cudownym człowiekiem, który przekazał swoim dzieciom nie tylko ciemne włosy i zielone oczy, ale i ten szczególny rodzaj rozbrajającego uśmiechu. Mogłaby spędzić całe godziny w jego towarzystwie. Byłoby to mniej stresujące niż obiad z całą rodziną. Mimo że nawet Rosali nie skomentowała jej obecności, nerwy Belli były napięte do granic wytrzymałości. Po skończonym obiedzie Alice zaproponowała przyjaciółce mały spacer. Edward gdzieś zniknął i Bella nie mogła się od tego wykręcić.

– Jest w garażu, naprawia maszynę do odśnieżania. Zresztą nie potrzebujesz jego opieki przez cały czas. To nie będzie jedna z tych prawdziwie babskich rozmów.

– Na pewno? – upewniła się Bella.

– Przeprowadziłam już taką z Rosali i powiedziałam, żeby zostawiła cię w spokoju. Musi być fair w stosunku do ciebie.

– Dziękuję ci za to.

– Nie ma za co. Chciałabym wiedzieć, jakie są prawdziwe zamiary Edwarda. Otwarcie mówi o tym, że nie ma zamiaru się ustatkować i jeśli cię oszukuje...

– Nic takiego – wyrwało się Bella.

– Chyba zaczynam rozumieć – odezwała się Alice po dłuższej chwili. – Ani ty, ani on nie traktujecie tego poważnie.

– To ty mi podsunęłaś ten pomysł.

– Ja? – zdziwiła się Alice.

– Powiedziałaś, że gdybym się tak nie broniła przez randkami, dano by mi w końcu spokój. Więc jeśli udawałabym, że się z kimś spotykam... Jak na razie to zdaje egzamin. Czy masz coś przeciwko temu?

– Ależ skąd. To nie moja sprawa. Ale jak długo zamierzacie ciągnąć to... – Nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.

– Oszustwo? – dokończyła za nią Bella. – Do Święta Dziękczynienia. Ale, mam nadzieję, że nie powiesz o tym nikomu?

– Oczywiście, że nie. Nasłuchałam się tylu „życzliwych” komentarzy, zanim wyszłam za mąż, że...

W tym momencie zza zakrętu alejki wyłonił się Edward.

– A, tu jesteście. – Przyłączył się do nich.

– Nie martw się – powiedziała Alice. – Nie poddałam jej przesłuchaniu.

– Alice, jesteś moją najlepszą siostrą. Doceniam to, naprawdę.

– Jestem twoją jedyną siostrą, mój drogi.

– Fakt, masz rację. Bella, musimy się pożegnać. Mój znajomy, fotograf, chce jeszcze dziś zrobić serię zdjęć lotniczych.

– Edward, czy ty nigdy nie robisz planów? – spytała.

– W takich sprawach planowanie nic nie daje. Wszystko zależy od pogody. Idziesz ze mną czy zostaniesz tu do mojego powrotu?

Nie wiedziała, co jest gorsze: wyjście z nim czy czuły pożegnalny pocałunek na oczach całej rodziny.

– Jak długo to potrwa?

– Z godzinkę.

– Nie wierz mu – wtrąciła się Alice. – Kiedy wsiada do samolotu, traci poczucie czasu.

– To może odwieziesz mnie najpierw do domu?

– Nie dam rady. Jeśli cię teraz odwiozę, to zanim samolot wystartuje, nie będzie już dobrego słońca do zdjęć.

– No to chyba idę z tobą.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin