Romans na niby- Rozdział 6.docx

(22 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ SZÓSTY

 

Bella zebrała wszystkie siły i odezwała się:

– Witaj, Jacob. Czy miałeś dobrą podróż?

– Nie tak dobrą jak lądowanie.

– Czy ma pan jakiś bagaż do odebrania? – spytał Edward.

– Nie, tylko to – odparł Jacob i wręczył mu swoją torbę. Bella zatrzęsła się z oburzenia, nie chciała jednak robić scen. Powinna była przedstawić sobie obu mężczyzn, wtedy Jacob nie zachowałby się tak. Postanowiła zrobić to natychmiast. Już otwierała usta, kiedy Jacob wziął ją pod ramię.

– Chodźmy już – zarządził.

Edward zbladł. Wyrzucił trzymaną kartkę z wypisanym na niej nazwiskiem Black.

– Tak, proszę pana. Tędy proszę. – Wskazał ręką drogę do wyjścia z terminalu.

Bella nie wiedziała, co robić. Bez sensu było teraz przedstawiać ich sobie. Zwrócić Jacobowi uwagę? Nie warto, zresztą i tak pewnie nie przejąłby się swoim nietaktownym postępowaniem. Edward był wściekły, przeprosiny nic by już nie dały. Wcale mu się nie dziwiła. Szedł tak szybko, że ona i Black musieli prawie biec, żeby za nim nadążyć.

Kiedy mały autobus podjechał pod stojący na lotnisku samolot, Bella pragnęła tylko od razu do niego wsiąść i odlecieć. Im prędzej wrócą do Forks, tym lepiej.

Edward powiesił torbę z garniturem w kabinie i bez słowa wyszedł z powrotem na pas startowy. Pewnie chce osobiście dopilnować ostatnich przygotowań do lotu, pomyślała Bella. Byle tylko nie zajęło mu to zbyt wiele czasu. Tak bardzo pragnęła porozmawiać z nim w cztery oczy.

Jacob wsiadł do kabiny i rozejrzał się.

– Niezły. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego przyjęcia.

– Nie należy do Olympic. Usiądź wygodnie. Zaraz wrócę.

– Idziesz pogadać z pilotem, prawda? Jego zachowanie pozostawia wiele do życzenia.

Boże, jak mogłam uważać go kiedyś za czarującego i kochającego, pomyślała. Znalazła Edwarda. Stał przy ogonie samolotu. Usłyszał jej kroki, ale nawet się nie odwrócił.

– Przepraszam za niego – odezwała się. – On...

– Zwykle taki nie jest? – spytał drwiąco.

– Nie, nie tak bym to określiła.

– Kim on jest? Twoim byłym mężem?

– Nie.

– A może jesteście małżeństwem?

– Nie.

– Byliście kiedyś razem?

– Tak, byliśmy.

– I chcesz, żeby do ciebie wrócił. – Popatrzył na nią. Bella zaprzeczyła. – Tylko tak mogę sobie wytłumaczyć nagłą zmianę w twoim zachowaniu. Z przyjaciela zrobiłaś mnie służącym w mniej niż...

– Nie powiedziałam ani słowa!

– Nie musiałaś.

Spuściła głowę. Z oczu popłynęły jej łzy. Jedna zatrzymała się na skraju rękawa futra. Patrzyła na nią jak zahipnotyzowana.

– Przepraszam – wykrztusiła. – Pomyślałam po prostu, że lepiej byłoby, gdyby nie wiedział, co nas łączy.

– Dlaczego? Co mógłby zrobić?

Nie odpowiedziała. Nie mogła oczekiwać, że Edward zrozumie, jak mściwy mógłby być Jacob. Wzruszyła ramionami i wróciła do samolotu. Jacob wskazał jej miejsce obok siebie. Nie skorzystała jednak i usiadła w fotelu naprzeciwko. Popatrzyła w małe okienko. W drodze do Chicago Edward opowiadał, jak pięknie wygląda oświetlone miasto z góry. Tak bardzo chciała to zobaczyć. Ale teraz, z powodu Jacoba, siedzi tu, a nie w kabinie pilota. Sięgnęła do torebki po chusteczkę. Poczuła pod palcami bilety do teatru. Ścisnęło ją w gardle. Cudowna atmosfera dnia spędzonego z Edwardem bezpowrotnie minęła.

– Co cię tu sprowadza? – spytała Jacoba.

– A czym ludzie powodują się w życiu? Olympic szuka kogoś na stanowisko prorektora do spraw studenckich. Większa uczelnia, lepsza pensja, większa odpowiedzialność.

– I tak po prostu zdecydowałeś się zgłosić?

– A jeśli ci powiem, że przyjechałem tu za tobą? – Spojrzał na nią wyczekująco.

– Nie wierzę. Zresztą nie dbam o to.

– Panie Black, muszę poinstruować pana o zasadach bezpieczeństwa. – Edward zajął swoje miejsce.

– Człowieku, nie zawracaj mi głowy – zniecierpliwił się Jacob. – Znam wszystko na pamięć. Latałem już małymi samolotami. Jest późno. Proszę startować.

Edward nie zamierzał się z nim kłócić. Spojrzał na Bella. Wyczuła to, mimo że patrzyła w bok. Bała się jego wzroku.

– Czy masz ochotę na następną lekcję? Zdziwiła się. Powiedział to tak łagodnym głosem.

Czy już się nie gniewał? O co mu chodzi z tą następną lekcją? Nie miała nawet pierwszej. Ach tak. Daje jej okazję usiąść z przodu, nie wywołując u Jacoba podejrzeń. Odpięła pas.

– Oczywiście.

– Pozwolisz jej prowadzić samolot? – spytał wzburzony Jacob. – Zgłoszę to twojemu szefowi.

– Proszę bardzo – odpowiedział wesoło.

Przesiadła się. Dopiero teraz zauważyła, jak skomplikowane jest wyposażenie kabiny pilota. Liczba wskaźników i kontrolek przyprawiła ją o zawrót głowy. Jednak dla Edwarda nie stanowiło to żadnego problemu.

– Nie mówiłeś serio o tej lekcji, prawda?

– Miałbym oddać stery w ręce kogoś, kto w życiu nie dotykał drążka? To jak postawienie na starcie wyścigu świeżo upieczonego kierowcy. Jeszcze mi życie miłe – odpowiedział sucho.

Widok był faktycznie wspaniały. Łuna świateł ciągnęła się wzdłuż całego jeziora Michigan. Wpatrzona i zachwycona tym Bella prawie zapomniała, jaki jest prawdziwy powód ich lotu.

– Domyślam się, że znasz go jeszcze z Arizony?

– Tak.

– Co robił w Atlancie?

– Nie pytałam go. Może leciał z przesiadką, żeby mieć tańszy bilet. – Spojrzenie Edwarda mówiło, co chce od niej usłyszeć. Westchnęła. – Przez jakiś czas spotykaliśmy się. Był prorektorem do spraw studenckich w college’u, gdzie pracowałam.

– Potem pokłóciliście się i ty uciekłaś. Chyba rozumiem.

– Nic nie rozumiesz. Wszystko się skończyło na długo przed moją decyzją o przyjeździe do Forks.

– I twoja reakcja na jego widok to potwierdza – odparł ironicznie.

Źle to wszystko odebrał. Pragnęła się wytłumaczyć, ale zanim zebrała się na odwagę, Edward zajął się przygotowywaniem do lądowania. Poczuła szum w uszach, spowodowany zmianą ciśnienia.

Kiedy tylko ucichły silniki, Jacob rozpiął pasy i oznajmił, że zamówił w wypożyczalni samochód. Mają go podstawić na lotnisko. Spytał Bella, czy chce, żeby ją podwieźć. Odmówiła grzecznie i spojrzała wyczekująco na Edwarda.

– Dlaczego Jacob nie miałby cię odwieźć? – zdziwił się Edward.

– Bo może myślisz, że jestem ci winna wyjaśnienie.

– Winna nie, ale...

– Edward – wykrztusiła. – Zrobiłam parę głupich rzeczy w Arizonie – Posłuchaj, daj mi kilka minut na odprowadzenie samolotu do hangaru. Potem pojedziemy do ciebie i pogadamy.

Gdy weszli do domu, Bandyta podniósł się z bujanego fotela i podbiegł do swojej pani. Nie dał jej spokoju, dopóki nie uklękła przy nim i go nie utuliła. Edward stanął przy kominku i czekał.

– Nie należałam do tamtejszej śmietanki towarzyskiej – zaczęła. – Oczywiście znałam Jacoba, ale różnica stanowisk wykluczała umawianie się na randki. A przynajmniej tak wtedy sądziłam. Jednak niespodziewanie zaczął mi okazywać swoje zainteresowanie, zabierać na kolacje. Byłam w siódmym niebie. Ale tylko do czasu, kiedy zorientowałam się, czemu mu na mnie zależy. – Załamał się jej głos. Próbowała powstrzymać łzy. Bezskutecznie.

Edward usiadł na kanapie i otoczył Bella ramionami. Przez chwilę broniła się, ale w jego geście była dziwna czułość i pragnienie pomocy. Przytuliła się do niego.

– Nie bój się, płacz.

Nie miała już siły udawać dobrego humoru. Rozpłakała się jak skrzywdzone dziecko. W jego objęciach było jej tak dobrze. Położyła mu dłoń na piersi. Czuła pod palcami rytm bicia jego serca.

– Cieszę się, że poczekałaś z tym – wyszeptał. – W samolocie nie byłoby nam za wygodnie. Kokpit jest jeszcze gorszy niż sportowy samochód.

– A, to dlatego jeździsz takim samochodem? – uśmiechnęła się przez łzy.

– Proszę sobie nie robić żartów z mojego samochodu – obruszył się. – Wiesz – pogłaskał ją po policzku – masz przepiękną cerę, nawet kiedy płaczesz. Wcale nie robią ci się plamy.

– Dobre chociaż to.

– Chcesz opowiedzieć mi resztę?

– Kiedy Jacob zaczął się mną interesować, odziedziczyłam trochę pieniędzy.

– Po śmierci twojej matki, tak?

– To stało się tak niespodziewanie. Bella wytarła nos. – Widzisz, niewiele osób o tym wiedziało, więc sądziłam, że...

– Ta zbieżność jest przypadkowa?

– On doskonale się orientował. Zanim jednak uświadomiłam to sobie...

– Zdążył cię już nieźle oskubać? I spodziewam się, że kiedy skończyły się pieniądze, on zniknął. Bella, jak mogłaś przypuszczać, że jeśli się o tym dowiem, zmienię swoje nastawienie do ciebie? Zdążyłem już poznać twój stosunek do pieniędzy.

– Tak?

– Jesteś okropnie rozrzutna. Ty i ktoś z podobnym charakterem, a spłukalibyście się w parę minut.

– Edward... – szepnęła.

– Już dobrze – powiedział łagodnie. – Już dobrze. Pochylił się nad nią. Tym razem jego pocałunek był niezwykle namiętny i długi. Bella oddała się całkowicie pieszczocie jego ust. Zamruczała protestująco, kiedy poczuła, że się odsuwa.

– Wiem, ja też tego chcę. Ale właśnie dlatego powinienem już iść. Za chwilę oboje stracilibyśmy głowę.

Te słowa były dla Bella jak kubeł zimnej wody. – I zrobilibyśmy coś, czego potem żałowalibyśmy?

– spytała ostro. – Nie sądzę.

– W gruncie rzeczy – odparł Edward – chyba masz rację. Podejrzewam, że nie żałowałbym tego. – Spojrzał na nią z miną psotnego chłopca. – Ty zresztą też.

– Pocałował ją w brodę i wyszedł.

Spotkała Jacoba w poniedziałek. Jadł lunch z Arem Volturii w stołówce studenckiej. Zobaczyła ich, kiedy stała jeszcze w kolejce, ale będąc w towarzystwie Angeli nie mogła tak po prostu wyjść. Na szczęście kiedy podeszły do stolika, rektor i jego gość właśnie skończyli jeść. Volturii zauważył Bellę i zaczął przedstawiać jej Jacoba.

– Pan Black przyjechał do nas...

– Więc pan jej po mnie nie przysłał? – przerwał mu Black.

– Poleciałaś do Chicago z Edwardem, prawda? Mam nadzieję, że spędziliście miły weekend – powiedział rektor spokojnie. Miał jednak dziwny wyraz twarzy. Bella przypisała to irytacji z powodu wtrącenia się Jacoba.

– Bardzo miła wycieczka, Aro. Ale polecieliśmy tylko na niedzielę, żeby obejrzeć musical – odpowiedziała. Dostrzegła wściekłą minę Jacoba. Teraz już wie, pomyślała.

– A czemu nie muzeum sztuki albo balet? – spytał złośliwie Black. – Gdyby był w stanie cokolwiek z tego zrozumieć, pewnie by mu się podobało.

Udała, że tego nie słyszy. Usiadła przy stoliku tak, żeby go nawet nie widzieć i wsadziła nos w menu.

– O co tu chodzi? – zapytała Angela, obserwując wychodzących mężczyzn. – Na tobie chyba nie zrobił wrażenia, a ja myślę, że wprowadziłby tu więcej życia.

– Jeśli będziemy mieć szczęście, to nie trzeba będzie się o tym przekonywać.

– Nie rozumiem cię. Ciągle to samo. Miałam już nadzieję, że ten flirt z Edwardem pomoże ci polubić facetów.

– Nigdy nie twierdziłam, że nie lubię mężczyzn, a tylko, że nie chcę się z żadnym związać.

– Czyżby? – uśmiechnęła się ironicznie Angela. – W takim razie jak traktujesz tego Edwarda? Jako domowe zwierzątko? Słuchaj, powiedz mi, co zakładasz w sobotę na tańce? – zmieniła nagle temat.

– Tańce? Nic o tym nie wiem.

– Bella, obudź się. Święto Jesieni.

– Wiem, ale sądziłam, że to tylko uliczna zabawa.

– Co to za święto bez potańcówki? Może pójdziemy po zajęciach na zakupy?

– Nie... Jakoś nie mam ochoty.

– Dlaczego? – spytała Angela podejrzliwie. – Chyba z nim nie zerwałaś? Kochanie, tak mi przykro, że ci dokuczałam.

– Nie, nie zerwałam. Mam po prostu odpowiednią sukienkę na tę zabawę.

– To najbardziej niewiarygodna wymówka, jaką słyszałam, żeby tylko wrócić do domu! – roześmiała się Angela.

Bella już miała zaprzeczyć, ale zdała sobie sprawę, że nie przekona przyjaciółki. Wcale nie będzie czekała na Edwarda. A co o tym myśli Angela, to już jej sprawa.

Mimo to kiedy wieczorem usłyszała pukanie do kuchennych drzwi, serce podeszło jej do gardła. Starając się uspokoić, zmniejszyła gaz pod garnkiem z sosem i poszła otworzyć.

Edward pocałował ją w przelocie i położył na stole dużą brązową torbę.

– Dwie sprawy. Czy wiesz, że po twoim ogródku myszkuje zgraja łobuziaków?

– Tak, to dzieci z sąsiedztwa. Poprosiłam je o pozbieranie połamanych gałęzi.

– Rozumiem. Płacisz im od sztuki?

– Coś w tym rodzaju. Jak się domyśliłeś?

– Bo siedzą na drzewach i próbują wyłamać wszystkie konary. Mam przemówić im do rozumu?

– Po prostu powiedz, że już wystarczy. Wyszedł na chwilę.

– A ta druga sprawa? – spytała, kiedy wrócił.

– Z twojej łyżki coś kapie na podłogę. Co to jest? Bella uświadomiła sobie, że trzyma w ręce łyżkę, którą mieszała sos. Westchnęła i złapała szmatę, żeby posprzątać. Kiedy skończyła, Edward wywołał ją na werandę.

Zobaczyła tam swoich małych pomocników, ustawionych w równiutki szereg.

– Strasznie przepraszamy, pani Swan – odezwało się najstarsze dziecko.

– I? – przypomniał mu Edward.

– I uważamy, że nie powinna nam pani zapłacić, bo nie zrobiliśmy tego tak, jak trzeba.

– Jestem pewna, że następnym razem, jeśli będą jakieś wątpliwości, przyjdziecie zapytać – odpowiedziała. Wyjęła z kieszeni zwitek jednodolarowych banknotów i rozdała je dzieciom.

– Masz za miękkie serce, Bello – powiedział Edward po powrocie do kuchni. – Przydałoby im się niezłe lanie, a nie pieniądze.

– Niech każde z nas samo zajmuje się swoimi sąsiadami. – Wskazała na torbę, którą przyniósł. – Co jest w środku?

– A gdybym ci powiedział, że chińskie jedzenie?

– Nie w mojej kuchni. Tam w parku jest miejsce na piknik, smacznego.

– Spodziewałem się takiej reakcji. Na szczęście to nie chińszczyzna. To prezent.

– Wydawało mi się, że doszliśmy w tej sprawie do porozumienia. Poza tym tu nie ma miejsca na żadne bibeloty.

– Za bilety płaciłaś ty, pamiętasz? Ale tylko dlatego, że bałem się zapytać cię o ich cenę – dodał szeptem.

– Edward... – zaczęła groźnie.

– Sama powiedziałaś, że książki, słodycze i kwiaty można przyjmować bez zobowiązań. – Wyciągnął z torby książkę i podał jej. – Proszę. A reszta nie jest dla ciebie, tylko dla Bandyty.

– Atlas ptaków? Dlaczego? – spytała, patrząc na okładkę.

– Ponieważ przy całej jego inteligencji, twój kot nie umie czytać. Gdzie masz śrubokręt?

– Ostatnia szuflada przy zlewie.

Wziął narzędzia i otworzył podłużne pudło wyjęte z torby. Wysypał z niego mnóstwo kawałków drewna. Po paru minutach Bella rozpoznała kształt karmnika dla ptaków. Tego tylko mi potrzeba, pomyślała.

– Bandyta będzie miał rozrywkę. Zamocujemy karmnik przy oknie salonu. W ten sposób twój kot będzie mógł obserwować ptaki, leżąc na parapecie.

– Jesteś pewien, że nie wpadnie w depresję, nie mogąc zaspokoić swoich instynktów łowieckich? Nie mam pojęcia, gdzie przyjmuje najbliższy koci psychiatra.

– Nie martw się. To mu zrobi lepiej niż oglądanie telewizji. Miałaś szansę, znowu polecieć ze mną do Chicago dziś wieczór.

– Odtransportować Jacoba? Nie, dziękuję. Nie został długo – powiedziała po chwili milczenia.

– Nie wiem, czy to oznacza, że nie został zaakceptowany. – Edward wzruszył ramionami.

– Przecież skoro już wróciłeś...

– Nie poleciałem.

– Co?!

– Powiedziałem Arowi, że Jacob może sobie iść do Chicago pieszo.

– Niemożliwe, żartujesz sobie!

– Po raz pierwszy odkąd pracuję dla Aro, a to już prawie sześć lat, odmówiłem mu czegoś. Mam swoje zasady.

– A co na to Volturii?

– Nie zwolnił mnie, jeśli o to się boisz. Twoje imię również nie padło w tej rozmowie.

Uspokoiła się. Mogła się domyślić, że Edward okaże się przyzwoitym facetem i nie wplącze jej w to.

– Masz ochotę zostać na kolacji? Robię właśnie spaghetti.

– Jasne. Chociaż nie jest to chińskie danie, pachnie wspaniale.

Zabrał się do wykańczania karmnika, a ona wstawiła makaron. Nakryła do stołu. Za parę minut kolacja była gotowa. Bella stawiała właśnie talerz ze spaghetti na stole, kiedy Edward odezwał się:

– Właściwie to przyszedłem tu z kilku powodów. Ten weekend jest dla ciebie bardzo ważny. Pomyślałem, że powinniśmy zaplanować parę rzeczy.

– Dobry pomysł. – Usiadła przy stole i wzięła serwetkę. – Zdążyłam się już wygłupić. Nie wiedziałam, że nasza randka obejmuje także tańce.

– Przepraszam. Myślałem, że Angela już ci wszystko wyjaśniła. Czy jest ktoś szczególny, kogo chciałabyś przekonać?

– Mojej szefowej chyba nie spotkamy. Zresztą przestała już wspominać o swoim siostrzeńcu.

– Siostrzeńcu?

– Tak. Próbowała mnie z nim umawiać. Ale widocznie już się dowiedziała, że się z kimś spotykam.

– Mówiłem ci, że wiadomości szybko się tu rozchodzą.

– Muszę ci przyznać rację. Potem zaczniemy się widywać rzadziej.

– Nie zapominaj o Święcie Dziękczynienia.

– Jakże bym mogła. Śni mi się po nocach. Jak się je obchodzi u was w domu?

– Dość tradycyjnie. Szanujemy zwyczaje pierwszych kolonistów.

– To znaczy? Jecie pudding kukurydziany i rybę?

– No, nie... Chodzi o to, że zapraszamy tyle ludzi, ile się ty...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin