Brandys Marian - Oficer największych nadziei.rtf

(485 KB) Pobierz

Marian Brandys

Oficer największych nadziei

 

— Mój adiutant Sułkowski, przeprowadzając rankiem 1 Brumaire (22 października 1798 r.) rozpoznanie ruchów nieprzyjacielskich w okolicy Kairu, został w drodze powrotnej napadnięty przez całą ludność przedmieścia. Po pośliźnięciu się konia Sułkowski poniósł okrutną śmierć— Był to oficer największych nadziei.

Z raportu generała Bonapartego do Dyrektoriatu.

 

 

Sfinksy rydzyńskie

Do Rydzyny pojechałem jedynie po to, żeby ożywić nieco moją erudycję historyczną o Józefie Sułkowskim. To maleńkie miasteczko pod Lesznem Wielkopolskim było niegdyś ściśle związane z karierą romantycznego bohatera dwóch polskich dramatów, kilku powieści i jednej nie dokończonej opery. W Rydzynie — na dworze możnych kuzynów — spędził lata wczesnej młodości; tam rozwijał swe wszechstronne talenty, którymi do tego stopnia zafascynował Bonapartego, że cesarz wspominał je jeszcze na Wyspie Świętej Heleny; tam wreszcie — w młynie rydzyńskich konfliktów — dojrzewały w nim radykalizm społeczny późniejszego arcyjakobina i zawzięta nienawiść do feudalnego świata.

Wycieczkę do Rydzyny polecam gorąco wszystkim amatorom nieprzetartych szlaków turystycznych. Szlak jest naprawdę nieprzetarty. Z dworca kolejowego do miasteczka trzeba wędrować pieszo dobre pięć kilometrów; wprawdzie usłużny funkcjonariusz pobliskiego Punktu Skupu Zboża proponuje telefoniczne wezwanie z miasta taksówki — lecz osiągnięcie tego jest równie trudne, jak wygrana w totolotka, ponieważ jedyny taksówkarz rydzyński, pan Feluś, przeważnie bywa „na wyjazdach".

Ale po przejściu tych pięciu kilometrów doznaje się pełnej satysfakcji. Miasteczko jest wyjątkowo urocze i niepokalane w swoim osiemnastowiecznym kształcie. Prześliczny stylowy ryneczek, grający wszystkimi kolorami tęczy, wygląda tak samo jak za czasów pierwszych ordynatów rydzyńskich. W środku miasteczka dziwaczny pomnik upamiętnia wielkość książęcego rodu Sułkowskich. Zza przesłony drzew parkowych prześwituje potężny masyw zamku, pokrytego po wojnie nowym dachem z czerwonej blachy. Właśnie w tym zamku wychował się legendarny adiutant Bonapartego. Obecnie zabytkowy gmach stoi pusty i bezpański. Odbudowuje się już wprawdzie siódmy rok, ale nie może jakoś znaleźć odpowiedniego użytkownika. O jego minionej świetności świadczą dwa kamienne sfinksy, strzegące niegdyś wrót zamkowych. Wydobyte po wojnie z fosy, do której strącili je niemieccy żołnierze, stoją teraz na placu podzamcza jak dwaj niepotrzebni, pozbawieni funkcji emeryci.

Poza szkieletem zamku i osiemnastowiecznymi sfinksami nic już w Rydzynie nie przypomina Józefa Sułkowskiego. Nie ma po nim żadnych pamiątek, nie ma ani śladu ustnej tradycji.

Na próżno włóczyłem się przez kilka godzin po uliczkach malowniczego miasteczka, na próżno odwiedzałem po kolei wszystkie instytucje kulturalne i urzędowe, na próżno zasypywałem pytaniami starych ludzi, którzy zazwyczaj z takim pietyzmem kolekcjonują wspomnienia i legendy dotyczące historii stron rodzinnych. Nie dowiedziałem się o Sułkowskim niczego. Sławny bohater romantyczny — bliski tysiącom polskich czytelników i bywalców teatralnych — w miejscowości nieodłącznie związanej z jego nazwiskiem okazał się postacią zupełnie zapomnianą.

Zmęczony i zniechęcony daremną bieganiną po mieście, powróciłem do parku zamkowego. Między drzewami snuł się już zmierzch, na pustym placu podzamcza szarzały dwa osiemnastowieczne sfinksy. Zajrzałem w ich puste kamienne oczy — i w tym momencie z niezwykłą wyrazistością wyobraziłem sobie genialnego chłopca, który przed dwustu laty żył w Rydzynie, a później poległ w Egipcie, w pobliżu prawdziwego Sfinksa.

Opadły mnie znowu wszystkie nie wyjaśnione tajemnice tej pięknej krótkiej biografii. Cóż my właściwie wiemy o Sułkowskim poza romantyczną legendą, dowolnie kształtowaną przez dramaturgów i powieściopisarzy? Odczułem nagle nieprzepartą chęć skonfrontowania tej legendy z surową prawdą dokumentów — przekazaną nam przez historyków.

I oto — podbechtany przez sfinksy rydzyńskie — ruszam do ataku na cztery zasadnicze zagadki życia Józefa Sułkowskiego.

 

Syn dwóch ojców i trzech matek

Rodowód Józefa Sułkowskiego stanowi splot tajemnic, którego historycy nie potrafili rozwikłać do dnia dzisiejszego. Wysuwa się w tej sprawie różne przypuszczenia, całkowicie ze sobą sprzeczne — a za każdym z nich stoi autorytet innego wybitnego historyka. Dla wyjaśnienia, w czym leży sedno sporów, trzeba powiedzieć kilka słów o osobliwej strukturze rodu Sułkowskich.

Osiemnastowieczna plotka głosi, że wielkość tej magnackiej familii narodziła się zupełnie nagle w... sypialni króla Augusta II Sasa. Jurny monarcha w przedziwny sposób umiał godzić temperament niepoprawnego cudzołożnika z iście saskim zmysłem rodzinnym. Był szczodrym ojcem nie tylko dla potomstwa prawego, lecz również dla dzieci naturalnych. W wyniku tych dwóch cech królewskich pierworodny syn skromnego burgrabiego Stanisława Sułkowskiego — Aleksander Józef — doszedł w saskiej Polsce do najwyższych dostojeństw, a na starość stał się założycielem książęcej linii Sułkowskich.

W chwili pojawienia się na scenie dziejowej naszego bohatera książę Aleksander Józef już nie żył — żyli natomiast jego czterej synowie. Ponieważ każdy z nich wywarł jakiś wpływ na życie młodego Józefa, spróbuję ich pokrótce scharakteryzować.

Najstarszy — książę August, ten, który był później opiekunem Józefa — słynął z głębokiej uczoności i szalonej pychy nuworysza. Jedno i drugie nie przysparzało mu popularności u szlachty i dawało powód do wielu złośliwych dowcipów. Jednakże ten brzydki, pyszny garbus był osobistością naprawdę wybitną, znaną i cenioną w całej ówczesnej Europie. Serdeczny przyjaciel króla Stanisława Augusta i wielu innych monarchów, marszałek Rady Nieustającej, jeden z najczynniejszych choć nie najuczciwszych działaczy Komisji Edukacyjnej/*, wojewoda poznański i pierwszy ordynat na Rydzynie — większą część życia spędzał na zagranicznych wojażach, zbierając po obcych dworach najwyższe ordery i związane z nimi tytuły. Między innymi był parem Anglii, grandem Hiszpanii oraz „wielkim komturem i dziedzicznym komandorem" Zakonu Maltańskiego. Poza tym był człowiekiem bardzo bogatym, co nie przeszkadzało mu pobierać wysokich subwencji od ambasadorów państw zaborczych.

*/ Jak ustalono, ks. August Sułkowski ukradł z funduszów Komisji Edukacji Narodowej 270 tys. ówczesnych złotych.

Drugi z kolei brat — książę Aleksander — stale chorował i wskutek tego był znacznie skromniejszy. Zadowalał się godnością cesarskiego feldmarszałka, większą część życia spędzał w swoim pałacu wiedeńskim i do Polski przyjeżdżał nader rzadko.

Trzeci książę Sułkowski, o dziwnym imieniu Franciszek de Paula, był przysłowiowym enfant terrible rodziny. On jeden z braci odziedziczył po królewskim przodku żywiołowy temperament i dawał mu ujście przy każdej okazji. Opowiadano, że był ojcem wielu dzieci, zrodzonych z różnych żon — niekoniecznie własnych. Miał opinię niepoprawnego awanturnika i marnotrawcy, często procesował się z braćmi i przez pewien czas był ubezwłasnowolniony z wyroku sądu. Przebieg jego kariery wojskowej, nawet jak na owe czasy, zadziwiał różnorodnością. Książę Franciszek de Paula Sułkowski był kolejno: pułkownikiem austriackim, majorem rosyjskim, konfederatem barskim, generalnym inspektorem i generałem-lejtnantem polskich wojsk koronnych, a na koniec austriackim feldmarszałkiem. Kres jego burzliwym swawolom położyła wreszcie energiczna aktorka Judyta Maria Wysocka, która zaciągnęła rozbrykanego arystokratę przed ołtarz i zmusiła go do uprawnienia urodzonych przed ślubem dzieci.

Książę Franciszek de Paula pozostawił po sobie dwa wiekopomne dzieła. W majątku swoim Włoszakowice zbudował zamek w kształcie trójkątnego kapelusza i pod groźbą obicia kijami zabronił do niego wstępu ludziom w kapeluszach okrągłych. Poza tym opublikował Pamiętnik żołnierski dla oświecenia młodych oficerów, który okazał się ordynarną kompilacją zaczerpniętą z francuskich i niemieckich autorów.

Najmłodszy i ostatni z braci — książę Antoni — zapisał się czarno w dziejach Polski jako kanclerz z ramienia Konfederacji Targowickiej. U swoich współczesnych miał opinię człowieka nikczemnego, pozbawionego wszelkich skrupułów. Młody Józef Sułkowski doświadczył tego później na własnej skórze.

Tacy byli czterej przedstawiciele linii książęcej rodu. Ale poza linią książę roiło się jeszcze od Sułkowskich uboższych i nie utytułowanych, którzy wywodzili się od młodszych synów burgrabiego Stanisława, sprowadzonych na świat już bez pomocy królewskiej.

Sułkowscy minorum gentium wisieli przeważnie u klamek możnych krewnych i korzystając z ich protekcji, dobijali się stopniowo niewielkich majątków ziemskich oraz stopni generałów i pułkowników w wojsku polskim lub austriackim. Na starość osiadali przeważnie w charakterze rezydentów na dworach książęcych kuzynów.

Z tych biednych Sułkowskich wywodził się pierwszy z rzekomych ojców naszego bohatera — Teodor Sułkowski, austriacki pułkownik, stacjonujący w węgierskim mieście Raab i używający (niezupełnie prawnie) tytułu „grafa".

Ów graf Teodor Sułkowski pozostawił po sobie przeszło dwieście listów, pisanych przeważnie do bogatych krewnych w Polsce. Z korespondencji tej — zanalizowanej dokładnie przez wybitnego historyka prof. Adama Skałkowskiego — wyłania się wizerunek człowieka nieszczęsnego i wykolejonego, prawdziwego pasierba losu.

Dziewiętnastoletni młodzieniec, dzięki protekcji potężnych kuzynów, startuje dość obiecująco — jako rotmistrz kirasjerów cesarskich w małym garnizonie węgierskim. Ale przez następne trzydzieści lat pozostaje w tym samym pułku i awansuje zaledwie o dwa stopnie. Przyczyny tak powolnej kariery łatwo wyczytać między wierszami jego korespondencji. Niewielkie zdolności, słaby charakter, kartograjstwo, pociąg do kobietek i stale rosnące długi. W swoich listach do książęcych kuzynów z Rydzyny i z Wiednia nieszczęsny Teodor żali się na swe beznadziejne życie i stale o coś prosi.

O protekcję do władz wojskowych, o pieniądze na nowy mundur, o spłatę długów, o wyswatanie mu posażnej panny. Listy, pisane po polsku lub kulawą francuszczyzną, są błagalne, uniżone, pełne pochlebstw. Bliskich bądź co bądź kuzynów tytułuje „książęcymi wysokościami", siebie nazywa pauvre diable, co dosłownie znaczy „biedny diabeł", a w przenośni „hołysz". W listach polskich z upodobaniem używa zwrotu: „biedny sirota, do kogóż mam się uciekać".

Marzeniem życia tego pauvre diable jest ożenek z dużym posagiem. W jednym z listów pisze do księcia Augusta: ...Chodzi o niejaką hrabiankę Niary. Na Węgrzech powszechnie wiadomo, że ma mnóstwo pieniędzy i jest niebrzydka. Nie jest wprawdzie specjalnie wykształcona, ale ma sto tysięcy...

Bogaty ożenek, pomimo pośrednictwa księcia Augusta, nie dochodzi jednak do skutku. W parę lat później „biedny sirota", przyciśnięty do muru nie znanymi bliżej okolicznościami, poślubia Węgierkę pannę Quelisc, niewiadomego imienia i pochodzenia, wychowanicę proboszcza z Raab.

Od chwili tego małżeństwa korespondencja z Rydzyną i z Wiedniem staje się rzadsza. Widocznie proboszcz-opiekun spłacił najpilniejsze długi młodego męża lub też książęca rodzina nie zaaprobowała mało reprezentacyjnej żony.

Ale w roku 1773 pani Ouelise-Sułkowska umiera. I oto zostaje wysłany do Rydzyny list — niezwykle ważny dla biografii Józefa Sułkowskiego. 23 marca 1773 roku graf Teodor zawiadamia księcia Augusta o śmierci żony i pierworodnego syna. Jednocześnie poleca łaskawej opiece „Jego Książęcej Wysokości" dwoje młodszych dzieci: dwumiesięcznego syna Józefa i starszą od niego o dwa lata córkę Teodorę.

Co odpowiedział książę August na ten list — nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że pauvre diable wkrótce po śmierci żony zlikwidował osierocone gospodarstwo w Raab i wywiózł dzieci do Wiednia na dwór drugiego kuzyna, księcia Aleksandra. Tam pozostały pod opieką francuskiej guwernantki Małgorzaty Zofii de Fleville.

W cztery lata później książę August wracając z Włoch zatrzymuje się w Wiedniu. Zachwycony urodą i wdziękiem Józefa, zabiera dzieci do Polski. Józefa zatrzymuje przy sobie w Rydzynie, a Teodorę umieszcza na pensji w Warszawie.

Przywiezienie z zagranicy nieznanego „dziecinka" z rodu Sułkowskich musiało wywołać w Rydzynie niemało plotek. Książę August uważa więc za wskazane potwierdzić oficjalnie jego pochodzenie. W roku 1783 — przekazując Józefa nowemu guwernerowi — przygotowuje osobliwy dokument francuski pod długim i skomplikowanym tytułem: Wierny portret hrabiego Józefa Sułkowskiego, spisany dla jego własnej poprawy oraz koniecznej informacji jego guwernera. Na początku Wiernego portretu ordynat-wojewoda pisze własnoręcznie, że „hrabia Józef Sułkowski, urodzony w węgierskim mieście Raab 18 stycznia 1773 roku, jest ślubnym synem pułkownika hr. Teodora Sułkowskiego i jego żony panny Quelise, Węgierki, która zmarła przy jego urodzeniu.

Kiedy książę August w sposób tak niewątpliwy poświadcza rodowód dziesięcioletniego Józefa, jego ojciec — dymisjonowany pułkownik cesarski „graf" Teodor — mieszka już stale w Polsce. Znużony daremną walką o awanse wojskowe, osiadł jako rezydent na zamku bielskim księcia Franciszka de Paula. Towarzyszy mu druga żona, dawna guwernantka dzieci, wspomniana już Małgorzata Zofia de Fleville. Pauvre diable chwali sobie to nowe małżeństwo, bo lekkomyślna Francuzka zawierzyła mu wszystkie swoje oszczędności, zadowalając się zabezpieczeniem ich na posagu zmarłej Ouelise-Sułkowskiej. Graf Teodor procesuje się więc o ten problematyczny posag z proboszczem z Raab, który w tym czasie został biskupem, co znacznie utrudnia wygranie z nim sprawy. Niezależnie od kłopotów procesowych czuły ojciec koresponduje z synem Józefem, przebywającym w Rydzynie, i z córką Teodorą, wychowanką pensji warszawskiej. Od czasu do czasu pisuje także listy do księcia Augusta, dziękując mu w słowach uniżonych i pochlebczych za opiekę nad dziećmi.

Dziesięcioletni pobyt pułkownika-rezydenta w Bielsku ma przebieg względnie spokojny. Tylko raz zakłóca go tragiczna wiadomość. W wyniku jakiejś warszawskiej epidemii umiera w roku 1788 siedemnastoletnia Teodora Sułkowska. List, w którym zbolały ojciec donosi o tej stracie księciu Antoniemu (książąt Augusta i Aleksandra nie było już wtedy wśród żyjących), brzmi jak skarga Hioba: Le temps passe, mes annces decoulent, et moi paurre, je suis plonge dans les plus grandes malheurs du monde". *

*/ Czas mija, lata biegną, a ja jestem pogrążony w najstraszliwszych nieszczęściach

W trzy lata po tym ciosie paurre diable rozstaje się ze swym nieudanym życiem. W testamencie z dnia 14 października 1791 roku zapisuje „ukochanemu synowi hrabiemu Józefowi Sułkowskiemu" dwie pułkownikowskie szable, kilka książek i sto dukatów gotówką. Według wszelkiego prawdopodobieństwa Józef nigdy tych stu dukatów nie dostał. Niemniej zdobył jeszcze jedno pisemne potwierdzenie swego legalnego pochodzenia.

Ale nie na wiele to się zdało. Z bogato udokumentowaną tezą prof. Skałkowskiego o legalnym pochodzeniu Józefa Sułkowskiego nie zgadza się inny wybitny historyk tego okresu — prof. Szymon Askenazy.

Opierając się na osiemnastowiecznych plotkach, uparcie powtarzanych przez ówczesnych pamiętnikarzy, oraz na analizie różnych zapisków archiwalnych, Askenazy twierdzi, że wszystkie dokumenty, na które powołuje się Skałkowski, zostały specjalnie sfabrykowane przez książąt Sułkowskich celem ukrycia prawdziwego pochodzenia Józefa. Zdaniem autora dzieła Napoleon a Polska Józef Sułkowski był synem naturalnym „ojca wielu dzieci", awanturnika, marnotrawcy i dziwkarza — księcia Franciszka de Paula Sułkowskiego. Datę urodzenia Józefa Askenazy oblicza mniej więcej na rok 1770, a więc na trzy lata wcześniej, niż to wynika z korespondencji rodzinnej Sułkowskich.

Kontrowersja między dwoma uczonymi jest już dziś niemożliwa do rozstrzygnięcia, gdyż Skałkowski broni swej tezy trudnymi do obalenia pisemnymi dokumentami, Askenazy zaś przeciwstawia im liczne i wiarygodne świadectwa współczesnych pamiętnikarzy oraz ustną tradycję rodzinną, podtrzymywaną do ostatnich czasów w rodach Sułkowskich i Potockich.

Zresztą wątpliwości co do osoby ojca tej czy innej postaci historycznej zdarzały się dość często. Założyciel linii książęcej Sułkowskich, książę Aleksander Józef, także miał przecież dwóch ojców: oficjalnego — burgrabiego Stanisława Sułkowskiego, i sekretnego — króla Augusta II.

Natomiast nader rzadko spierano się w historii o osobę matki dziecka. Już pradawna zasada rzymskiego prawa cywilnego: mater semper certa est stwierdzała wyraźnie, że wywód macierzyństwa nie powinien nastręczać żadnych wątpliwości.

Ale w wypadku Józefa Sułkowskiego takie wątpliwości istniały. O matkę jego spierano się jeszcze goręcej niż o ojca.

Istnieją w tej sprawie aż trzy hipotezy naukowe.

Konsekwentny Skałkowski, zgodnie z dokumentami, uważa za ślubną matkę Józefa Węgierkę panią Quelise, podopieczną proboszcza z Raab.

Askenazy jest odmiennego zdania i z osiemnastowiecznej plotki wyprowadza sensacyjną fabułę, nader wdzięcznie przyjmowaną przez literackich biografów Sułkowskiego.

Według Askenazego swawolny książę Franciszek de Paula w okresie Konfederacji Barskiej nawiązał romans z emigrantką francuską prostego pochodzenia, którą według wszelkiego prawdopodobieństwa była owa Małgorzata Zofia de Fleville, późniejsza żona grafa Teodora. Ze stosunku tego około 1770 r. miał się narodzić Józef Sułkowski. W trzy lata po narodzinach nieślubnego syna w życie księcia Franciszka de Paula wkroczyła wspomniana już Judyta Maria Wysocka. Ambitna aktorka, zamierzająca w przyszłości zostać księżną na Bielsku, nie tolerowała w zasięgu swej władzy rywalek — nawet zwyciężonych. Wzięty pod pantofel książęcy kochanek musiał usunąć z dworu bielskiego pannę de Fleville z synem i na razie odesłał ich do starszego brata Aleksandra do Wiednia. Później za podszeptem swej nowej pani Franciszek de Paula w porozumieniu ze starszymi braćmi: Augustem i Aleksandrem uknuł misterną intrygę, mającą mu zapewnić spokój w domu i uchronić go od kłopotliwych roszczeń spadkowych.

Wykorzystano „szczęśliwy" zbieg okoliczności, że ubogiemu krewnemu w dalekiej mieścinie węgierskiej Raab zmarli właśnie żona i mały synek. Moment na podrzucenie dziecka był wprost idealny i wszystko odbyło się lege artis, co nie powinno nikogo dziwić, jako że podrzucanie nieprawych dzieci należało już do rodowych tradycji książąt Sułkowskich, a tonący w długach paurre diable był człowiekiem łatwym do kupienia (prof. Askenazy zwraca uwagę na pojawiającą się w listach z tego czasu tajemniczą zapomogę w wysokości dwudziestu pięciu dukatów, którą „biedny sirota'" z Raab zaczyna regularnie pobierać od rydzyńskiego seniora rodu). Zdaniem znakomitego znawcy epoki w wyniku tej zmowy rodzinnej doszło w roku 1773 do czarodziejskiej metamorfozy: trzyletni Pepi Sułkowski, nieprawy syn księcia Franciszka de Paula i panny de Fleville, zmienił się w dwumiesięcznego legalnego syna grafa Teodora i jego zmarłej małżonki pani Quelise.

W kilka lat po tym fakcie książę Franciszek de Paula — uwolniony od skutków francuskiego romansu — zawiera potajemnie małżeństwo z Judytą Wysocką i uprawnia dwóch synów, których zdążył spłodzić z nią przed ślubem. Ten mezalians brata doprowadza do furii księcia Augusta. Bezdzietny senior rodu ma wszelkie powody do obaw, że po jego śmierci oraz po śmierci chorowitego i również bezdzietnego księcia Aleksandra — cała olbrzymia ordynacja rydzyńska może przejść w drodze spadku na synów znienawidzonej „aktorzycy". Potężny ordynat, będący jednocześnie jednym z najwyższych dygnitarzy państwowych — postanawia temu zapobiec. Intryga, uknuta przez księcia Franciszka de Paula na szkodę syna nieprawego, zostaje nagle obrócona przeciwko jego synom uznanym. Książę August — dowiedziawszy się o ślubie brata — natychmiast jedzie do Wiednia, przejmuje opiekę nad małym Józefem i zabiera go z sobą do Rydzyny z wyraźnym zamiarem zrobienia go, na złość bratu, swoim spadkobiercą. W tym samym mniej więcej czasie trzej książęta Sułkowscy: August, Aleksander i Antoni wszczynają proces o ubezwłasnowolnienie księcia Franciszka de Paula. Postępowanie sądowe przebiega po ich myśli. Franciszek de Paula wraz z żoną i synami musi opuścić Bielsko. Zarząd księstwa bielskiego przechodzi w ręce księcia Augusta. Wtedy właśnie osiedla się w pustym zamku bielskim dymisjonowany pułkownik austriacki Teodor Sułkowski ze swoją drugą żoną z domu de Fleville. Kiedy w kilka lat później książę Franciszek de Paula powróci do odzyskanych włości — jego pierwszym posunięciem będzie wyrzucenie z zamku tych dwojga rezydentów.

Trzecią z kolei, odmienną hipotezę w sprawie matki Józefa Sułkowskiego wysunął prof. Władysław Konopczyński — autor Dziejów Polski Nowożytnej i Konfederacji Barskiej.

Konopczyński podziela pogląd Askenazego, że Józef Sułkowski był synem naturalnym księcia Franciszka de Paula, urodzonym około roku 1770, ale za matkę jego nie uważa Francuzki panny de Fleville.

Wytrawnemu znawcy dziejów Konfederacji Barskiej udało się wyszperać, że książę Franciszek de Paula Sułkowski w swoim okresie konfederackim miał jeszcze jeden poważny romans. Bohaterką tej przygody miłosnej była jedna z najgłośniejszych dam polskich owego okresu, żona Radziwiłła „Panie Kochanku", zwana powszechnic „księżną Miecznikową", ta sama, która służyła za natchnienie sławnemu pisarzowi francuskiemu Bernardin de Saint-Pierre przy pisaniu powieści, Paweł i Wirginia.

Konopczyński twierdzi, że księżna Miecznikowa podczas romansu z księciem Franciszkiem de Paula odbyła około 1770 roku sekretny poród w Wiedniu. Dzieckiem, które się wtedy urodziło, miał być właśnie Józef Sułkowski.

Spór trzech uczonych o matkę Józefa jest tak samo trudny do stanowczego rozstrzygnięcia, jak spór o jego ojca. Biografowie Sułkowskiego najchętniej zawierzają romantycznej hipotezie Askenazego. Wzmianki o matce Francuzce „gminnego pochodzenia" (panna de Fleville była córką adwokata z Nancy) odnajdujemy prawie we wszystkich utworach literackich, poczynając od tragedii Sułkowski Żeromskiego, a kończąc na dramacie Brandstaettera Znaki wolności. Przyjmują tę hipotezę także różni historycy polscy i obcy, np. autor najświeższej powojennej pracy o Sułkowskim — historyk francuski Marcel Reinhard.

Najzabawniejsze, że najwięcej materiału dokumentarnego na poparcie przypuszczeń Askenazego dostarczył jego główny oponent w tej sprawie — Adam Skałkowski, autor pracy pt. Rodowód Józefa Sułkowskiego.

Listy oraz inne dokumenty opublikowane w tej książce rzucają ciekawe światło na stosunki między naszym bohaterem a Małgorzatą Zofią de Fleville-Sułkowską.

Za życia grafa Teodora kontakty Józefa z Bielskiem nie były specjalnie ożywione. Teodor chwalił się wprawdzie w listach do księcia Augusta, że „syn o nim nie zapomina i często pisuje z podróży" — niemniej jedyny zachowany list Józefa do legalnego ojca nosi późną datę 28 lipca 1786 roku i pochodzi z czasów, kiedy młody Sułkowski był już porucznikiem pułku Działyńskich w Warszawie.

W liście tym nie ma ani śladu synowskich czułości czy sentymentów. Cały — od początku do końca — poświecony jest szczegółowemu opisowi ćwiczeń kawaleryjskich, które Józef oglądał pod Czumowem w okolicy Lwowa. W zakończeniu listu, po podpisie: „wierny i posłuszny syn Józef Sułkowski porucznik", następuje ceremonialne postscriptum, przeznaczone dla żony ojca:

„Madame Fleville, je vous fait mes compliments et vous prie de me conserrer Votre amitie". Chłodno, grzecznie, poprawnie.

W ostatnich dniach 1791 roku stary graf Teodor umiera. Świeżo mianowany kapitan Józef Sułkowski jedzie do Bielska na pogrzeb ojca i po odbiór zapisanych w testamencie szabel.

W Bielsku zastaje macochę w stanie nader żałosnym. Wypędzeni z zamku przez księcia Franciszka de Paula, małżonkowie urządzili się w zwykłym domu czynszowym w mieście. Teraz wdowa mieszka tam sama, pozbawiona opieki i środków do życia. Marnotrawny graf Teodor przeszastał wszystkie powierzone mu pieniądze, a żonie pozostawił jedynie nie dokończony proces z biskupem z Raab oraz kilka wątpliwych hipotek na majątkach ziemskich swych braci: Ignacego i Kazimierza Sułkowskich.

Sytuacja biednej Francuzki jest nie do pozazdroszczenia. Pani de Fleville-Sułkowska ma już sześćdziesiąt lat i cierpi na ciężką dolegliwość oczu. Czuje się w Bielsku obca, samotna i bezradna. Nie potrafi sama wyegzekwować swych hipotek, a z zamku — na którym rządzi despotyczna księżna Judyta z Wysockich — nie może oczekiwać żadnej pomocy. Do kogóż ma się więc uciec „biedna sirota"? Jedyną jej nadzieją i ostoją jest młody kapitan warszawski, który niegdyś był jej wychowankiem. Między macochą a pasierbem toczą się w Bielsku długie rozmowy. Ale treści tych rozmów nie zna niestety nikt — nawet prof. Skałkowski.

W każdym razie po tym spotkaniu bielskim stosunek Józefa do macochy zupełnie się zmienił. Z jego późniejszej korespondencji wynika, że otoczył on wdowę po ojcu prawdziwie synowską opieką. Przez cały rok 1792 pisuje do niej listy i energicznie domaga się od stryjów zwrotu jej należności. W listach nazywa ją odtąd „drogą matką", a podpisuje się jako „pokorny i posłuszny syn". Natomiast sama treść korespondencji dotyczy wyłącznie spraw majątkowych, których załatwianie napotyka na ogromne trudności.

Nawet po opuszczeniu kraju Józef nie zapomina o macosze. Dwa listy do Małgorzaty Zofii de Fleville wysyła z Wiednia, gdzie załatwia swoje ostatnie sprawy przed wyjazdem do Paryża. W jednym z tych listów „posłuszny syn" donosi „drogiej matce", że chociaż jego własne sprawy nie przedstawiają się najlepiej, „uznał za swój obowiązek zatroszczyć się o jej utrzymanie w najbliższych latach". Przekazał w tym celu administratorowi Sułkowskich, Koerberowi, sumę 600 florenów, zobowiązując go do wypłacania „drogiej matce" corocznie 200 florenó...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin