swiadectwo_gustawa_mlynka.doc

(42 KB) Pobierz
Świadectwo Gustawa Młynka

Świadectwo

Gustaw Młynek

 

              Wychowany zostałem w rodzinie ewangelickiej, w której jednak Słowo Boże i Jezus nie były fundamentem. Dlatego też w moim domu rodzinnym nie wiedziano, co to jest pokój Boży lub miłość Boża. Od najmłodszych lat żyłem w atmosferze przesiąkniętej grzechami: złością, nienawiścią, cudzołóstwem, a później i alkoholizmem.

              Kiedy patrzę wstecz na całe swoje życie, to mogę powiedzieć, że zaznałem przedsmak piekła. Jako dziesięcio-, dwunastoletni chłopiec miałem umysł i serce całkowicie zniewolone przez diabła. Walki, bicie bez litości swoich kolegów, widok lejącej się krwi, płacz moich ofiar stanowiły wtedy głównie treść mojego życia. Byłem zadowolony, że z tego powodu uchodziłem za postrach całej szkoły. Mój umysł pełen był wizji walki i znęcania się nad dziesiątkami a może i setkami chłopców. Trudno w to uwierzyć, ale to wszystko dostarczało mi wiele satysfakcji.

              Kiedy skończyłem szkołę podstawową, te moje wizje zaczęły się realizować. Współczucie, litość, miłość były mi zupełnie obce. Swoje kroki kierowałem zawsze tam, gdzie wiedziałem, iż będę miał okazję do bójki. Często razem z kolegami napadaliśmy na przypadkowych ludzi. Rozkoszowałem się widokiem zranionych, okaleczonych lub padających nieprzytomnie ofiar. Zacząłem też trenować boks i dzięki temu miałem coraz więcej siły do bicia swych ofiar oraz coraz twardsze i złe serce. Najbardziej upajał mnie widok lejącej się krwi. Po tych krwawych jatkach często upijałem się do nieprzytomności, a wtedy moje ofiary dokonywały na mnie odwetu. Kiedy przytomniałem, byłem nieraz poraniony, we krwi. To mnie jednak nie zrażało, lecz wprost przeciwnie – ze zdwojoną energią i jak oszalały rzucałem się na nowo w wir opętańczego życia. Szczyciłem się tym, że od mojego ciosu ludzie padają nieprzytomni, są poranieni, trafiają do szpitala. Jednakże w takich sytuacjach niejednokrotnie pojawiał się w mojej duszy strach, że pobity przeze mnie człowiek umrze.

              Gdy coraz bardziej grzęzłem w rynsztoku tego świata i wciąż staczałem się coraz niżej, zacząłem widzieć beznadziejność i bezsens mojego życia. Dane było mi to dostrzegać tylko wtedy, gdy po wielkim przepiciu zaczynałem odzyskiwać świadomość i pełen lęku, niepokoju rozglądać się dookoła, czy znowu nie leżę w rowie, na drodze lub cmentarzu – zbity, pocięty, okaleczony. Lecz niestety, nie miałem siły żeby zmienić moje życie i wyzwolić się z diabelskich kajdan. Na dodatek wiedziałem, że niszczę nie tylko siebie, ale również życie swoich bliskich: rodziców, potem żony, córki. Nieraz musieli przede mną uciekać, chroniąc się u krewnych lub sąsiadów. Kiedy pijany wpadałem do domu, rzucałem się na nich, biłem, przeklinałem, niszczyłem wszystko, co wpadło mi w ręce.

              Zaczynałem mieć dość takiego życia. Wiedziałem, że jestem bardzo złym człowiekiem i jednocześnie nie widziałem drogi wyjścia. Nie zdawałem sobie wtedy jeszcze sprawy z tego, że jest ktoś, kto bardzo mnie miłuje i może uczynić wspaniały cud w moim życiu. Boża ochrona i opatrzność już wtedy w sposób bardzo wyraźny otaczały mnie. Wierzę w to, bo gdyby nie Boża wyciągnięta do mnie ręka, to zginąłbym marnie i nigdy nie poznałbym Jezusa jako mojego Zbawiciela. Kilkakrotnie uniknąłem śmierci. Szatan bardzo chciał mnie zniszczyć, gdyż wiedział, że już wkrótce straci swego wiernego sługę. Szeptał, mówił wyraźnie do mojego ucha: „Idź, powieś się!”. Dwukrotnie posłuchałem tego głosu i dwukrotnie byłem o krok od śmierci, lecz zawsze coś stawało mi na przeszkodzie. Dzisiaj doskonale rozumiem, co było tą przeszkodą – Boża, chroniąca mnie wtedy dłoń.

Pewnego razu na zabawie, kiedy byłem już bardzo pijany, napadło na mnie ze dwudziestu mężczyzn. Zbili do nieprzytomności, poranili kastetami i wrzucili do rzeki, myśląc, że jestem już martwy. Lecz i wtedy Bóg nie dał mi zginąć. Przeleżałem w tej rzece do rana, lecz nic mi się nie stało. Nie utopiłem się, bo moja głowa znalazła się na kamieniu.

              Takie życie zaczynało mi coraz bardziej doskwierać. Podświadomie pragnąłem zmiany i wyzwolenia. Nie wiedziałem, że jest ono tak blisko. Niejednokrotnie podsuwała mi rozwiązanie tej sytuacji moja babcia. Jawi się ona w mojej pamięci jako staruszka, która zawsze się modliła, czytała Biblię i wszystkim mówiła o Panu Jezusie. Nigdy nie chciałem jej słuchać; pogardzałem tym, o czym mówiła. Słowo „Jezus” nie mogło przejść mi przez gardło.

Ale wiem, że ona nigdy nie przestawała modlić się za mnie i za moich kuzynów. Jej modlitwy szły za nami i chroniły nas. Bóg jest wierny i odpowiada na modlitwy, które do Niego zanosimy. Odpowiedział również na nieustanne i gorące modlitwy mojej babci, które w cudowny sposób zostały wysłuchane.

              Boża łaska dosięgła w pierwszej kolejności moich dwóch kuzynów. Mogłem obserwować, jak ich życie nagle uległo całkowitej zmianie. Stali się zupełnie innymi ludźmi. Dotychczas byli to moi najlepsi „kumple” do bójki i picia. Zauważyłem, że teraz ich sposób mówienia, postępowania, stosunek do innych ludzi zaczął nosić znamiona życzliwości, dobroci, miłości, współczucia. Wszystko to było dla mnie jakieś dziwne i niezrozumiałe, a jednocześnie bardzo mnie złościło, gdyż straciłem najlepszych kompanów. Z niecierpliwością czekałem, kiedy znów ujrzę ich pijanych. Nie wierzyłem, że utrzymają się w abstynencji, dlatego że sam już byłem po nieudanych próbach uwolnienia się od alkoholu i wiedziałem, że środki medyczne nie były w stanie mi pomóc. Miałem wszyty „esperal”; żona dosypywała mi specjalne tabletki do jedzenia, lecz nie przynosiło to żadnych pozytywnych rezultatów. Piłem dalej i coraz więcej. Rosło we mnie przekonanie, że alkoholik musi wciąż pić i nie ma dla niego ratunku. Spodziewałem się, że teoria rychło sprawdzi się w życiu moich kuzynów. Czekałem na dzień, kiedy potwierdzi się to, że jeżeli alkoholik ma przerwę w piciu, potem musi ją nadrobić. Płynęły dni, tygodnie, miesiące, a ich nic nie było w stanie zachwiać i zawrócić z nowej drogi, po której zaczęli kroczyć. Na dodatek zapowiedzieli, że wkrótce zajmą się mną. Moją reakcją na to był bunt, złość i krzyk, że jakim niby to prawem chcą wtrącać się do mnie i do mojego życia. Mimo to głęboko w sercu zazdrościłem im, że nie muszą już pić, że są wolni i wiodą zupełnie inne życie.

              Mój bunt i sprzeciw nie przeszkodziły jednak Bogu w realizacji Jego planu dotyczącego mojego życia. Bardzo bliski był dzień mojego spotkania z Jezusem.

              Kuzyni zaczęli zapraszać mnie na ewangelizacje organizowane z myślą o alkoholikach. Bardzo niechętnie i po wielu wewnętrznych walkach godziłem się na udział w tych spotkaniach, gdyż czułem się tam bardzo źle. Na jednej takiej ewangelizacji, która miała miejsce w Wapienicy, moje serce zostało bardzo poruszone. Nagle spadły łuski z mych oczu i zapragnąłem oddać życie na służbę Bogu. Nim to uczyniłem, musiałem stoczyć ciężką walkę, gdyż fizycznie wprost czułem, jak jakaś niewidzialna siła trzyma mnie w miejscu, ciągnie za ramię do tyłu, nie pozwala wstać. Słyszałem głos mówiący mi: „To nie dla ciebie i drugi łagodny, zachęcający głos: „Chodź, pójdź do Jezusa”. Śpiewano wtedy pieśń: „Pójdź do Jezusa, dziś jeszcze czas, usłysz głos Jego, nie bądź jak głaz” – brzmiały ostatnie takty, a ja wciąż nie mogłem wstać. Byłem zrozpaczony, bo chciałem uczynić ten krok i nie mogłem. Jednocześnie zdawałem sobie z tego sprawę, że zrobię to teraz albo nigdy, bo później nie będę już miał takiej okazji. Kiedy uświadomiłem sobie, że pieśń dobiega końca i ewangelista będzie za moment rozpoczynał modlitwę, a mnie zabraknie pomiędzy tymi, którzy odpowiedzieli na wezwanie przyjęcia Jezusa, wtedy z determinacją wyraziłem pragnienie swego serca i zawołałem: „Jezu ja chcę!”

              W tym momencie zostałem jakby wyrzucony z krzesła i zacząłem biec przez całą salę do pokoju, w którym czekał ewangelista. Nie jestem w stanie w pełni opisać tego, co tam się ze mną działo. Wiem tylko, że łkanie i płacz wstrząsały całym moim ciałem, a strumienie łez lały się na podłogę. Krzyczałem do Boga, żeby mi wszystko wybaczył, wyznawałem Mu swoje okropne grzechy. Nie wiem, jak długo to trwało, lecz kiedy wstałem z kolan, byłem już innym człowiekiem.

              Bóg zupełnie odmienił moje serce, które już nie było kamienne, lecz stało się mięsiste i zaczęło odczuwać wszechogarniającą mnie miłość Bożą. Poczułem się lekki jak piórko, ciężary grzechów opadły, chciało mi się krzyczeć z radości. Wiedziałem, że Jezus mnie przyjął, że jestem dzieckiem Bożym, że stałem się nowym stworzeniem, którego serce zostało obmyte świętą krwią Jezusa. Miałem świadomość, że znajduję się w Jego ramionach, otrzymałem pewność zbawienia oraz wyraźnie odczułem, że została mi darowana wolność od alkoholu. Pobiegłem jak na skrzydłach do żony, która już wcześniej oddała swoje serce Jezusowi, chwyciłem ją w ramiona, uniosłem do góry i wołałem, że Jezus mnie zbawił. Ogarnęła nas wielka radość i po raz pierwszy w życiu płakałem ze szczęścia.

Pan Jezus odnowił moje małżeństwo, które było niemal rozbite i o krok od rozwodu. Na nowo połączył nas swoją miłością. Alkohol doprowadził mnie do ciężkiej, nieuleczalnej choroby, jaką jest marskość wątroby. Lekarze byli bezradni i przepowiadali mi rychłą śmierć. Lecz Pan Jezus dotknął się mego schorowanego ciała i przywrócił mi zdrowie.

              Bezpośrednio po moim nawróceniu paliłem jeszcze papierosy i nie widziałem w tym nic złego. Jednakże Duch Boży pracował nade mną i pokazał mi, że będzie to przeszkodą dla mnie w chodzeniu z Bogiem. Bóg przemówił do mnie przez sen. Zobaczyłem ludzi, po których przyszedł Pan Jezus, by zabrać ich do Swojego Królestwa. Szukałem w tym tłumie siebie, lecz przerażony stwierdziłem, że mnie tam nie ma! Kiedy się obudziłem, aż do świtu wołałem do Pana, aby uwolnił mnie od papierosów. Rano odczułem, że Pan Jezus dał mi wolność.

              Byłem również związany lekomanią. Przez 6 lat zażywałem tabletki na zobojętnienie. Nie wyobrażałem sobie życia bez nich. Zostałem pobudzony przez Ducha Świętego, aby to również oddać Panu Jezusowi. Często modliłem się w nocy, prosząc Pana o uwolnienie. Bóg mnie wysłuchał i pewnej nocy usłyszałem głos: „Ty już nie musisz zażywać tabletek”. Odczuwałem wielką radość, lecz jednocześnie, kiedy nadszedł ranek, zastanawiałem się, jak mój organizm zniesie nagłe odstawienie farmaceutyków. Jednak czułem się tak, jakbym nigdy ich nie zażywał. Pan Jezus dawał mi coraz większą radość i dzięki temu mogłem się do Niego przybliżać i coraz lepiej Go poznawać.

              O tym, w jaki sposób Pan Jezus zmienił moje życie, staram się przede wszystkim opowiadać tym ludziom, którzy podobnie jak ja, zostali przez szatana uwikłani w sidła alkoholu, cudzołóstwa i narkomanii. Bardzo miłuję tych zniewolonych ludzi i mówię im, że uwolnienie jest tylko w Jezusie Chrystusie. Wielu skorzystało już z Bożej łaski i w tej chwili cieszy się wolnością. Moim celem stało się niesienie pomocy takim ludziom.

              Postanowiłem całe moje życie podporządkować Panu Jezusowi i służyć Mu całym sercem za to wszystko, co dla mnie uczynił. Jestem również świadomy tego, że nigdy nie będę w stanie oddać Bogu takiej chwały, jaką powinienem, ani też wyrazić w pełni wdzięczności, którą odczuwam w swoim sercu.

 

Gustaw Młynek

             

1

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin