Harry Potter the boy who lived in Japan.doc

(1698 KB) Pobierz

HARRY POTTER – THE-BOY-WHO-LIVED-IN-JAPAN

 

 

PROLOG

 

 

Anglia.

Kaizume i Aiko byli bardziej niż zdenerwowani. Mimo iż podjęli tę decyzję oboje i zdawali sobie sprawę z jej konsekwencji, to jednak trudno było im opanować nerwy i wątpliwości, kte ich teraz opanowały. Za chwilę miało być po wszystkim. Jeszcze tylko kilka minut, a wszystkie formalności zostaną zakończone i ich życie zmieni się bezpowrotnie. Nie będą już tym samym małżeństwem.

Drzwi otworzyły się i do środka weszła pielęgniarka, niosąc w ramionach drobnego chłopca. Czuprynka czarnych włos opadająca na człko nie była w stanie zasłonić dużych, niezwykle zielonych oczu, kte przyglądały się parze z zainteresowaniem, ale rnież z niepewnością.

- Ach, mały Harry – powiedziała z uśmiechem dyrektorka sierocińca.

Aiko czym prędzej podniosła się z fotela i podeszła do pielęgniarki, uśmiechając się ciepło.

- Witaj, maleńki – odezwała się czule, starając się nie przestraszyć chłopca, a zdobyć jego zaufanie, kte, mimo iż widywali się kilkakrotnie, za każdym razem musiała na nowo sobie zaskarbiać. Nie mogła uwierzyć, że ktoś młby oddać bez mrugnięcia okiem takie słodkie dziecko.

Kiedy zdecydowali się na adopcję i zjawili się w sierocińcu na pierwsze spotkania, niemal od pierwszych chwil, Harry zdobył ich sympatię. Może nie był taki głośny i żywotny jak inne dzieci, ale za to kiedy obdarzył ich swoim pierwszym uśmiechem, mieli wrażenie, że niebo się rozstąpiło. Ta maleńka istotka w jednej chwili zawładnęła bezpowrotnie ich sercami, i choć nie potrafili zrozumieć, jak jego własna rodzina wolała się go pozbyć, to jednak byli szczęśliwi, iż tak się stało. Teraz to oni mogli sprawić, aby Harry miał szczęśliwe życie i wspaniałą rodzinę.

Kiedy pogładziła cieplutki policzek Harry’ego, ten zdał się przylgnąć do tej drobnej pieszczoty. W następnej chwili chłopiec już całkiem zapomniał o strachu i wyciągnął ku niej swe rączki. Serce Aiko wypełniło się przyjemnym ciepłem, kiedy brała chłopczyka na swoje ręce, tuląc i gładząc po włoskach.

- A więc pamiętasz mnie, skarbie? – spytała cichutko, a Harry pokiwał nieznacznie głką, obejmując ją za szyję i chowając twarz w jej długich włosach. – No już dobrze. Już nigdy nie będziesz sam, m maleńki. Obiecuję ci to.

Dyrektorka i Kaizume uśmiechnęli się, przyglądając się tej scenie.

- Cieszę się, że Harry znalazł dla siebie nową rodzinę – powiedziała dyrektorka, a w jej głosie, pomimo tylu lat doświadczenia, wyczuwało się szczere wzruszenie. – Mam nadzieję, że dzięki państwu wreszcie się trochę otworzy. Jego poprzedni opiekunowie, prawdę miąc, jego własna rodzina, nie byli zbyt zadowoleni z faktu, iż musieli się nim opiekować. Widziałam ich tylko raz, ale mogę państwa zapewnić, że nie byli to dobrzy ludzie. Choć nie było widać ślad, aby go bili, jednak samo ich podejście wystarczyło, aby chłopiec zamknął się w sobie. Dzieci są czułe na takie rzeczy, bardziej nawet niż dorośli.

- Może pani nam wierzyć, postaramy się jak najlepiej, żeby Harry był wreszcie szczęśliwy – odparł Kaizume. – Nasz starszy syn już nie może się doczekać kiedy wrimy z Harrym do domu. Niedługo wracamy z powrotem do Japonii, więc cieszymy się, iż wszystkie formalności zostały już zakończone.

- Och, nie było z tym żadnych problem. Są państwo naprawdę wspaniałą rodziną i powierzam wam Harry’ego z pełną świadomością, iż dobrze się nim zaopiekujecie.

Kaizume kiwnął głową i spojrzał z powrotem na swoją żonę, tulącą chłopczyka i szepczącą do niego czule. Jakiż to był słodki widok.

Zawsze chcieli mieć więcej dzieci. Niestety nie było im to dane. Po ciężkiej ciąży i rnie niespokojnych narodzinach Sakio, lekarze zapowiedzieli, iż następna ciąża Aiko może zakończyć się jej śmiercią. Był to dla nich czas zaprawiony wielką goryczą. Wreszcie mieli swoje dziecko, upragnione i wyczekiwane z niecierpliwością. Jednakże nie potrafili się pozbyć smutku, iż miało to być ich ostatnie dziecko. To nie było sprawiedliwe.

W końcu jednak doszli do wniosku, iż przecież jest tyle innych możliwości. Na świece tyle jest osamotnionych i porzuconych dzieci, że na pewno znajdzie się wśr nich przynajmniej jeszcze jedno, ktemu będą mogli ofiarować dom i swoją miłość.

Decyzję o adopcji podjęli o długich rozmyślaniach. W końcu dziecko nie jest przecież zabawką, ktą można wyrzucić, gdy się już znudzi. W podjęciu decyzji jakimś boskim zrządzeniem losu pomogła wizyta w jednym z sierocińc. Tam to właśnie po raz pierwszy zobaczyli Harry’ego. I od tamtego dnia byli już pewni, iż to właśnie on był im pisany.

Jak powiedzieli Sakio, iż będzie miał braciszka, nie posiadał się on ze szczęścia, zasypując ich pytaniami niemal o wszystko. Teraz pewnie siedział w domu, cały czas spoglądając przez okno i czekając na ich powr.

- W takim razie nie widzę innego wyjścia, jak życzyć państwu szczęścia – rzekła z uśmiechem dyrektorka. Przez wszystkie te lata, kte przepracowała w sierocińcu, za każdym razem w takich chwilach, wiedziała dlaczego wybrała właśnie tą pracę. Widok szczęścia na twarzach dzieci i ich nowych rodzic z nawiązką rekompensował wszelkie problemy.

Podniosła się z krzesła i uścisnęła rękę Kaizumiego.

- To my jesteśmy pani wdzięczni za pomoc i życzliwość – stwierdziła Aiko. – Nigdy się pani nie odwdzięczymy.

- Oj, najlepiej zrobicie to, będąc dla Harry’ego kochającą rodziną.

- I taką będziemy – zapewnił Kaizume. – Może być pani tego pewna.

Pożegnali się z dyrektorką i wyszli z gabinetu. Harry cały czas ściskał mocno szyję Aiko, jakby bojąc się, że jednak go zostawią i odejdą. Kaizume uśmiechnął się do niego i pogładził go po głce.

- No i jak, Harry? – powiedział do chłopca. – Chcesz z nami jechać?

Chłopczyk spojrzał najpierw na Aiko, pźniej na niego, by w końcu kiwnąć głką na zgodę.

- Cieszymy się, maleńki – szepnęła Aiko, całując swojego nowego synka w człko. – Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszymy.

 

--o0o--

 

Sakio siedział przy oknie i ani na chwilę nie chciał od niego odejść. Nawet rżne propozycje zabawy wysuwane przez jego opiekunkę, nie były w stanie oderwać go od niego. Od samego rana nie mł usiedzieć na miejscu. To był ten dzień. Dzisiaj wreszcie jego mama i tata mieli przywieźć do domu jego nowego braciszka. Już nie mł się doczekać ich powrotu. Chciał już, aby byli w domu i żeby Harry też był z nimi. W jego małej głce już układały się plany, co mu powie, co pokaże jako pierwsze. Chciał, aby Harry go polubił od samego początku.

Kiedy rodzice po raz pierwszy mu powiedzieli o tym, iż będzie miał braciszka, zareagował jak każde dziecko w jego wieku, pytając skąd go wezmą. Sprowali mu to wytłumaczyć i mimo iż nie zrozumiał wszystkiego, co chcieli mu przekazać, powoli zaczął się cieszyć myślą, iż nie będzie sam. Bo w końcu zabawa z nianią to nie to samo, co zabawa z prawdziwym braciszkiem, prawda ? Zwłaszcza, że często się przeprowadzali i zmieniali otoczenie. Sakio brakowało kogoś, kto młby być zawsze z nim i zrozumiał jego dziecięce myślenie. Choć miał już sześć i pł roku i uważał się za dużego chłopca, to jednak dorośli wciąż zdawali się tego nie dostrzegać i go lekceważyć. Dlatego myśl, iż będzie starszy od swojego brata i będzie mł się nim opiekować i czuwać nad nim, jak przystało na starszego brata była dla Sakio naprawdę wielką przyjemnością.

- Sakio-chan – odezwała się Mishiyu, jego opiekunka. Ta młoda kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna, przez cały dzień nie mogła się pozbyć rozbawienia, jaki wzbudzał w niej widok wyczekującego Sakio. Opiekowała się nim już prawie dwa lata i jeszcze nigdy nie widziała go takiego podekscytowanego. Owszem, był żywym dzieckiem i zwykle miała wrażenie, że wszędzie go pełno, ale dzisiaj po prostu jakby nie był sobą. Siedział cały czas przy oknie, z twarzą niemal przyklejoną do szyby i doskonale wiedziała, iż z trudem powstrzymuje się od zapytania, chyba po raz setny, kiedy wrą jego rodzice. On naprawdę przeżywał fakt, że od dzisiaj będzie miał brata. – Sakio-chan!

- Tak, Mishiyu-san. – Sakio niechętnie oderwał się od szyby, by spojrzeć na swoją opiekunkę. Nie chciał przegapić chwili, kiedy samoch rodzic wjedzie na podjazd.

- Chodź, zjedz coś – powiedziała Mishiyu, uśmiechając się zachęcająco. – Od rana nic nie jadłeś. Na pewno musisz być głodny.

Jednak chłopiec pokręcił przecząco głową.

- Zjem jak tata i mama wrą – oznajmił i powrił do swoich obserwacji.

Mishiyu westchnęła, wiedząc, że nie ma sensu się z nim kłić. Poza tym cała ta sytuacja była raczej rozczulająca i gdyby teraz Sakio poprosił ją o cokolwiek, nie byłaby w stanie mu odmić. Zresztą rzadko kiedy była do tego zdolna.

Nie widząc innego wyjścia, powriła do przerwanego wyszywania, za kte się wzięła, nie mając nic innego do roboty, skoro Sakio nie miał ochoty na zabawę.

Nie minęło kilka minut, jak chłopiec oderwał się od okna i z głośnym krzykiem, wybiegł z salonu.

- Wrili!!!

Mała burza przeleciała przez hol, otworzyła drzwi wejściowe i zaskoczywszy stojących na zewnątrz ochroniarzy, skierowała się ku limuzynie. Kierowca nie zdążył nawet otworzyć drzwi, jak Sakio już przy nich był.

- Ojoj, maleńki, uspok się. I czemu wybiegłeś z domu bez kurtki ? Jeszcze się przeziębisz – roześmiał się Kaizume, wysiadając z limuzyny i biorąc podskakującego syna na ręce, aby choć trochę okryć go własnym płaszczem. – A gdzie całus na powitanie ?

Sakio uściskał ojca, składając na jego policzku dużego całusa.

- Jak ci minął dzień, skarbie?

- Nie mogłem się doczekać, kiedy wricie – wyznał chłopiec, wzbudzając tym nową falę rozbawienia ze strony ojca. Ale niemal natychmiast ich uwagę skupiła Aiko, ktej kierowca pomagał wysiąść z samochodu. Na rękach cały czas trzymała, otulonego grubym kocykiem Harry’ego. Chłopczyk niemal rozpaczliwie do niej przylgnął, nieśmiało rozglądając się dookoła.

Sakio spojrzał na niego z szerokim uśmiechem.

- Ohayo!

Harry jeszcze bardziej przytulił się do Aiko, wystraszony.

- Shhhh, m maleńki – szepnęła do niego kobieta. – Jesteśmy w domu. Tutaj jesteś bezpieczny, m mały Harry. Nie musisz się niczego bać.

Chłopczyk spojrzał na nią, po czym zwrił sw wzrok na Sakio, kty po raz pierwszy ujrzał tak bardzo zielone oczy. Oczy, w ktych zdawała się odbijać cała dusza.

Weszli do domu, w jego przyjemne ciepło. Kaizume postawił Sakio na podłodze, samemu ściągając płaszcz, by następnie wziąć od żony Harry’ego. Kocyk nie był już potrzebny i dopiero teraz widać było, że chłopiec dopiero co wyrł z wieku niemowlęcego.

- Witaj w swoim nowym domu, Harry – powiedział Kaizume, tuląc czule swojego nowego syna. Następnie przykucnął przed Sakio, kty cały czas przyglądał im się z szeroko otwartymi oczyma.

- Harry, poznaj Sakio. Sakio, to jest Harry, tw młodszy brat – przedstawił ich sobie Kaizume. – Mam nadzieję, że zaprzyjaźnicie się.

Sakio wyciągnął do niego rączkę, ale Harry tylko niepewnie mu się przyjrzał.

- Sakio, skarbie, Harry jest jeszcze mały i nie wie, co znaczą pewne gesty – wytłumaczył mu Kaizume, skrzętnie chowając przed synem swoje obawy.

Z tego, co miła dyrektorka, Harry był ze swoimi poprzednimi opiekunami zaledwie kilka tygodni. Jednak to już wystarczyło, aby zalęgła się w chłopcu niepewność i bojaźliwość, nie spotykana u innych dzieci. Kaizume wolał nie myśleć, co to musieli być za okropni ludzie, by być w stanie tak skrzywdzić niewinne dziecko. Jednak teraz Harry był z nimi i zamierzali zatrzeć przykre wspomnienia. Już oni uczynią wszystko co w ich mocy, by na tą dziecinną twarzyczkę znowu powrił uśmiech.

- Acha – stwierdził Sakio, po czym nieoczekiwanie przytulił Harry’ego. Ten przez chwilkę nie reagował, ale gdy zorientował się, iż ten nieznajomy chłopiec nie chce zrobić mu krzywdy, a jego objęcia są delikatne, tak jak Aiko, nieśmiało także sprował go objąć.

Przyglądający się temu Aiko i Kaizume, wymienili porozumiewawcze uśmiechy.

Przez resztę dnia Sakio niemal na krok nie odstępował Harry’ego, będąc zawsze przy nim, jak na prawdziwego starszego brata przystało. Nie rozumiał dlaczego Harry tak się wszystkiego boi, ale zamierzał sprawić, iż jego braciszek zapomni o strachu. Dzięki niemu Harry powoli opuszczał swoją małą skorupkę. Z każdą sekundą widać to było coraz bardziej i choć była jeszcze przed nim daleka droga, do stania się normalnym, beztroskim dzieckiem, pierwsze kroki zostały poczynione.

Wieczorem, kiedy Aiko i Kaizume zajrzeli do pokoju chłopc, wreszcie tak naprawdę dotarło do nich, iż Harry teraz jest ich synem. On i Sakio leżeli na jednym łżku, otuleni kocem i pogrążeni w głębokim śnie. Harry, ściskając w rączkach pluszowego misia, kty był pierwszą zabawką, ktą wziął do rąk i ktej nie chciał już puścić, tulił się do śpiącego obok Sakio. Starszy chłopiec obejmował go ramieniem, zupełnie, jakby chciał go chronić.

Kaizume przytulił żonę, składając na jej głowie drobny pocałunek.

- Wiesz, jaka jestem szczęśliwa, koi? – spytała go szeptem.

- Pewnie rnie mocno, jak ja – odparł Kaizume. – Jak na nich patrzę, to nawet teraz nie mogę uwierzyć, iż jest już po wszystkim. Mimo, iż wiem, że Harry już na zawsze zostanie z nami, to jednak chyba to do mnie jeszcze nie dotarło. Nie zdziw się, jeśli rano wyskoczę z łżka, aby przekonać się na własne oczy, że nie śniłem.

Aiko zachichotała cicho.

- Ach, ty m ukochany. Nie musisz się obawiać, to wszystko jest najprawdziwszą prawdą i rano nic się nie zmieni. Harry wciąż tu będzie.

- Mhmmm…

- Jak myślisz, spodoba mu się w Japonii?

- Oj, na pewno – zachichotał Kaizume. – Zobaczysz, jak tylko wrimy do domu, nie będziesz mogła go poznać. Mogę się założyć, że w ciągu kilku chwil oplecie sobie wokł palca całą służbę i ochronę. Poza tym, razem z Sakio będą tam mieli więcej swobody i wolności.

- Oj tak. W to nie wątpię. Wystarczy, że się raz uśmiechnie tym swoim przesłodkim uśmiechem, a wszyscy będą do niego należeli. Będzie razem z Sakio oczkiem w ich głowach.

Kaizume, słysząc to, roześmiał się. Już sam Sakio dyrygował całą obsługą ich rezydencji w Japonii. A teraz, do pary z Harrym pewnie będzie jeszcze ciekawiej.

- Chodź, kochanie – szepnął do ucha Aiko. – Na nas też czas. Jutro czeka nas trochę zwariowany dzień, a wolałbym być wypoczęty, niż trzymać oczy na siłę otwarte. A i chłopcy będą szczęśliwsi, jeśli będę w stanie poświęcić im całą swoją uwagę.

Zamknęli po cichu drzwi i skierowali się do swojej sypialni na końcu korytarza.

- Jak myślisz, ile ci jeszcze zajmie dokończenie wszystkich spraw? – zapytała Aiko. – Karoshi-san ma przylecieć na początku przyszłego tygodnia.

- Wiem i nie obawiaj się. Zostało mi jedynie sprawdzenie ostatnich dokument. Wolę się upewnić, by wszystko było w porządku, zanim przekażę mu swoje stanowisko. Poza tym, nie byłoby mi miło, gdybym pozostawił nowemu ambasadorowi bałagan. I tak z początku będzie miał wystarczająco pracy na samym początku. Nie potrzebuje jeszcze się martwić sprawami papierkowymi.

Otworzył przed nią drzwi i weszli do sypialni.

- Nie zazdroszczę ani jemu, ani jego żonie – westchnęła Aiko, rozpinając bluzkę. – Aż za dobrze pamiętam ten cały bałagan, kty towarzyszył twojej nominacji. Do tej pory nie wiem, jak udało mi się zapamiętać imiona tych wszystkich ludzi w tak krkim czasie.

- Po prostu jesteś wyjątkową osobą. Nie jedna na twoim miejscu już dawno by mnie zostawiła, aby m żyć spokojniej – zażartował Kaizume.

Aiko obrzuciła go skrzywionym nieco spojrzeniem.

- Kochanie, jakbym chciała wieść spokojne życie, to bym nie zakochała się w dyplomacie – wytknęła mu łagodnie. – Poza tym, po powrocie do Japonii nasze życie znacznie się zmieni. A już na pewno nieco uspokoi. Cieszę się z tego. Przynajmniej będę mogła trochę więcej czasu spędzać z chłopcami, a nic im nie zastąpi obecności przy nich rodzic. Ale jestem pewna, że i tak nie będę się nudzić.

Kaizume uśmiechnął się. Podszedł do Aiko od tyłu i objął ją czule, obsypując pocałunkami jej szyję. Byli małżeństwem prawie siedem lat i otaczającym ich ludziom wciąż się zdarzało sądzić, iż mają do czynienia z nowożeńcami. Niektzy zazdrościli im tak gorącego uczucia, kte w sferach dyplomatycznych było prawdziwą rzadkością. Tutaj na porządku dziennym ludzie się zdradzali i oszukiwali, chcąc osiągnąć własne cele. Ale oni się tym nie przejmowali. Mieli oparcie w sobie nawzajem, dzięki czemu udawało im się przetrwać najbardziej zwariowane i nerwowe wydarzenia.

- Mhmm, skarbie, czyżbyś się niecierpliwił? – drażniła go żartobliwie Aiko, odchylając jednak szyję, aby dać mężowi do niej lepszy dostęp.

- Z ust mi to wyjęłaś – i z tymi słowami, odwrił ją twarzą do siebie i zamknął jej usta gorącym pocałunkiem. Może i niedaleko spali ich dwaj synowie i raczej nie byłoby dobrze, aby się obudzili z powodu pewnych niewytłumaczalnych hałas. Ale przecież to w niczym nie przeszkadzało, aby dwka zakochanych ludzi nie mogła okazać sobie nawzajem pełnego pasji uczucia. Oczywiście, dopi zachowywali się po cichu.

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

1991, Anglia, Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart.

- Jak to, nie ma go?! – krzyknął Syriusz. Z każdą chwilą jego porywczy charakter coraz bardziej dawał o sobie znać. Choć tym razem z całkiem zrozumiałego powodu, gdyż nie był jedynym, kty zaczynał być coraz bardziej zły. W gabinecie dyrektora Hogwartu, Albusa Dumbledora zebrała się całkiem pokaźna grupka ludzi i żaden z nich nie mł uwierzyć w to, co właśnie przekazał im dyrektor.

- Chcesz mi powiedzieć, że m chrześniak zniknął? – wycedził Syriusz, po raz pierwszy w życiu będąc naprawdę złym na swojego dawnego profesora. Odrzucił na bok wszelkie grzeczności i chciał się najzwyczajniej w świecie dowiedzieć, co się dzieje.

- Niestety, ale tak – odparł jak zwykle spokojnie Dumbledore. Jego zwykle szaleńczo błyszczące oczy były matowe i ktoś, kto by go bardzo dobrze znał, młby powiedzieć, że jest zaniepokojony. – W domu przy Privet Drive 4 nie ma ani Dursley’, ani Harry’ego. Nie wiemy co się stało, ani gdzie się podziali. Bariery ochronne są nietknięte, więc nie przypuszczam, aby miała z tym coś wspnego magia.

- Jednak tak czy inaczej, Pottera tam nie ma – stwierdził lakonicznie Snape.

- Zgadza się, Severusie. Prowałem dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe, ale wszelki ślad po Harrym zaginął. Nikt go nie zna i nikt go nigdy w Surrey nie widział. Tak, jakby on w oge nie istniał.

Syriusz warknął i wyrzuciwszy w powietrze ręce, wrzasnął.

- Nie wierzę! Kiedy kazałeś mi oddać Harry’ego do jego krewnych, twierdząc, że tam będzie bezpieczniejszy, nie przypuszczałem, iż będzie to ostatni raz, kiedy go zobaczę. A tymczasem minęło dziesięć lat i mimo iż powinien się pojawić w Hogwarcie, aby zacząć nauki, to jednak go tu nie ma. A ty, Dumbledore, teraz mi misz, że on zniknął. Co ja mam o tym myśleć, co?? Powiedz m!

- Syriuszu, uspok się, proszę – prował jakoś opanować wybuch przyjaciela, stojący obok niego Remus Lupin, ale w tym przypadku nic nie było w stanie załagodzić złości Syriusza.

- Nie, Remy, nie uspokoję się! – krzyknął Syriusz i Remus aż się skrzywił. – Powierzyłem Harry’ego jego opiece. Uwierzyłem mu na słowo, że wśr swoich krewnych będzie bezpieczny. A teraz dowiaduję się, że on zniknął i nikt nie ma pojęcia gdzie przebywa, dlaczego nie zjawił się w Hogwarcie i czy w oge żyje. Nie wiem, jak ty, ale ja nie przyjmuję takich wiadomości spokojnie. Tu chodzi o Harry’ego!

- Wiem, ale krzyczeniem niczego nie zmienisz – rzekł spokojnie Remus, kładąc delikatnie dłoń na ramieniu przyjaciela. Tyle lat już się znali, tyle razem przeszli i Remus doskonale wiedział, że Syriusz dla Harry’ego poszedłby w ogień. Dziesięć lat temu oddał go tylko dlatego, iż po upadku Voldemorta zapanował totalny chaos i wyruszając na kolejne misje, by pozbyć się jego Śmierciożerc nie miałby dla chłopca czasu, nie miąc już o tym, że niepotrzebnie by go narażał. Wtedy jakoś wspnie sobie pomogli przeżyć rozpacz po stracie James’a i Lily, ale teraz Remus szczerze wątpił, by im się udało. Syriusz zbyt mocno kochał Harry’ego.

- Lupin ma rację – dodał Snape, krzywiąc się nieznacznie, gdy zorientował się, iż przyznał rację przyjacielowi Black’a. – Jak zwykle od razu widzisz najczarniejsze scenariusze. To, że Pottera nie ma w Hogwarcie, to wcale nie znaczy, że mu się coś stało. Przecież jego rodzina mogła się wyprowadzić, a on sam może chodzić do innej szkoły. W końcu Hogwart nie jest jedyną tego typu szkołą na całym świecie. Zamiast od razu popadać w histerię, może zacząłbyś używać tej resztki szarych komek, w kte zaopatrzyła cię natura, Black. Choć nie, przepraszam, ty ich w oge nie masz i nigdy nie miałeś.

Syriusz już się chciał na niego rzucić i pokazać, co myśli o nim i o jego radach, ale Remus przytrzymał go w ostatniej chwili.

- Nie czas teraz na to – wytknął im obu, choć jego ostry wzrok skierowany był na Syriusza. – Można by pomyśleć, że po tylu latach, wreszcie dorośniecie. Zamiast kłić się, musimy zacząć myśleć i zrobić wszystko, aby odszukać Harry’ego. To jest teraz najważniejsze. Zwłaszcza, że zwolennicy Voldemorta zaczynają się na nowo podnosić i z każdym dniem jest znowu coraz niebezpieczniej. A skoro jest niebezpiecznie dla nas, to pomyślmy jakie to stwarza zagrożenie dla Harry’ego.

Przez cały czas nie przestawał mierzyć Syriusza wzrokiem, pi ten nie skinął głową na zgodę i nie usiadł zrezygnowany w fotelu. Wciąż nie podobało mu się to wszystko, ale nie mł zaprzeczyć słowom Remusa.

Kiedy wszyscy wreszcie znowu usiedli i trochę się uspokoili, Dumbledore ponownie się odezwał.

- Musimy przede wszystkim zapobiec panice wywołanej przez media. Wolę nie myśleć, jaki chaos wywoła wzmianka w Proroku Codziennym, iż Harry Potter zniknął. Najlepiej będzie jak oficjalnie stwierdzimy, że jest on gdzieś ukryty i pobiera lekcje samotnie. Da nam to trochę czasu i ułatwi prowadzenie poszukiwań. Dlatego nie możemy po sobie dać poznać, że coś jest nie w porządku. Wszyscy będziemy zachowywali się tak, jak zwykle. I chyba nie muszę przypominać, że ta rozmowa, nie ma prawa wyjść poza te cztery ściany. Rozumiemy się?

Trka mężczyzn skinęła głowami, choć dwh z nich uczyniło to dość niechętnie.

- Dobrze. Miejmy nadzieję, że niedługo wszystko się wyjaśni. – Błyski wriły do niebieskich oczu dyrektora, kty podnił się i wygładziwszy swoją długą szatę, uśmiechnął się promiennie. – A teraz, moi panowie, chyba już najwyższy czas, abyśmy zjawili się w Wielkiej Sali na obiedzie. Na pewno wszyscy już tam na nas czekają.

Miny zarno Syriusza jak i Severusa nie były zbyt ciekawe. Nawet Remus, pomimo całego swojego opanowania, nie wyglądał na zbyt przekonanego. Jednak nie mieli innego wyjścia. Po prostu z Dumbledorem się nie dyskutowało, bo i tak, bez względu na argumenty, on zawsze postawił na swoim, zostawiając innych z głupim przekonaniem, iż właśnie zostali mistrzowsko wymanipulowani w pole. Nie wiedzieć czemu, większość tych, ktzy dość dobrze znali Dumbledore’a, była zdania, iż jest on czasami bardziej niebezpieczny od samego Lorda Voldemorta. Ale to było tylko ich prywatne zdanie, toteż reszta świata czarodziej żyła w błogiej nieświadomości. I oby jej to wyszło na zdrowie.

 

 

ROZDZIAŁ 2

Rok 1996. Gdzieś… w powietrzu.

Harry przełożył stronę i sprował ponownie skupić się na lekturze, jednak z siedzącym obok niego młodszym bratem było prawdziwym cudem, iż udało mu się przeczytać choć te kilka stron. Właśnie lecieli samolotem i niedługo mieli wylądować w Anglii, a dla pięcioletniego chłopca już sama ta podrż była niesamowita i pobudzała jego ciekawość.

- Toushi, usiądź spokojnie – powiedział bratu, odkładając książkę i zwracając się do chłopca.

- Ale popatrz, Hari – odpowiedziało dziecko, mało co sobie robiąc ze sł brata i niemal przyklejając się do szyby okienka. – Takie fajne chmury. Czy można je złapać?

- Raczej nie, otouto – Harry westchnął. – Jakbyś sprował, rozpłynęłyby się.

Chłopcu najwyraźniej się to nie spodobało, bo zrobił niezadowoloną minkę. Jednak i tak wrił do spoglądania przez okno.

Siedzący obok Sakio, zachichotał.

- Coś mi się widzi, że przez najbliższy czas zasypie nas pytaniami. A dlaczego to? A po co tamto?

- Ja tam się tym zbytnio nie przejmuję – Harry wzruszył ramionami. – To ty będziesz miał go na głowie 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Ja będę w szkole, więc mnie ominie większość zabawy.

- Szczęściarz z ciebie – mruknął Sakio. Ale zastanowiwszy się chwilkę, dodał. – Choć raczej nie. Nie zazdroszczę ci. Z tego co słyszałem, Anglicy są strasznie konserwatywni i lubią zamykać się w sztywnych ramach. Będziesz w ich szkole powiewem świeżości.

- Raczej egzotycznym zwierzątkiem – prychnął Harry. – Tak jak mama miła, poczytałem trochę o Hogwarcie i o europejskiej magii tak w oge. Wiesz, że oni albo nie wierzą w to, iż można czarować bez rżdżki, albo uważają to za coś niezwykłego. Nie miąc już o tym, iż tutejsi czarodzieje są bardzo zamkniętym społeczeństwem i nie lubią innych ludzi. Coś mi się widzi, że będę musiał im pokazać nowe spojrzenie na pewne sprawy. Wzdech, już sobie to wyobrażam.

- Ale musisz przyznać, że pomimo tego, chętnie nauczysz się czegoś nowego – zauważył Sakio. – Dobrze cię znam i wiem, że nie jesteś typem, kty chętnie odmi nowej wiedzy i wszelkiego typu nowinkom.

- A ty to niby jesteś inny?

- No… Nie – przyznał szczerze Sakio i obaj zachichotali.

Patrząc na całą trkę, na spos w jaki się do siebie odnosili, nikt by nie powiedział, że nie są rodzonymi braćmi. Może w ich żyłach nie płynęła ta sama krew, ale byli sobie bliżsi, niż nie jedno rodzeństwo. Nie liczyło się dla nich w oge to, iż mają rżnych rodzonych rodzic, bo teraz stanowili rodzinę i to było najważniejsze.

Harry i Sakio przyjęli z otwartymi ramionami do siebie maleńkiego Toushi. Był on wtedy zaledwie niemowlęciem, ale tak jak kiedyś Sakio w stosunku do Harry’ego, tak teraz obaj otoczyli swojego małego braciszka miłością i ochroną. Żaden z nich nigdy nie czuł się zaniedbywany przez rodzic. Oni zawsze mieli dla każdego czas; czas by wysłuchać, przytulić, pocieszyć lub poradzić. A w końcu właśnie taka miłość była dla rodziny silniejszym spoiwem, niż wszystkie więzy krwi.

Siedzący przed nimi rodzice, odwrili się w swoich fotelach w ich stronę.

- Jak tam chłopcy, zdenerwowani? – zapytał Kaizume, obdarzając ich uśmiechem.

- Raczej podekscytowani – poprawił ojca Harry. – A już najbardziej Toushi.

Aiko roześmiała się cicho, ale jak zwykle miało się wrażenie, że ten jej drobny uśmiech jest w stanie rozświetlić nawet najbardziej ponury dzień.

- Maleńki, nie skacz tak – zwriła się do swojego najmłodszego dziecka. – Niedługo lądujemy.

- Kiedy ? – zawołał Toushi, tylko na chwilkę odrywając się od szyby.

- Lada chwila powinni poprosić o zapięcie pas, więc usiądź grzecznie, skarbie.

Toushi obrzucił tęsknym spojrzeniem okno, ale spełnić prośbę matki i usiadł w swoim fotelu. Widać było, że trudno mu usiedzieć spokojnie. Kaizume pogładził synka po jego gęstych, roztrzepanych złocistych lokach, a ten aż zachichotał z radości.

- Zobaczycie, jak jutro pdziemy na miasto, to dopiero będziecie mieli co oglądać.

- Pdziemy też na Ulicę Pokątną ? – zainteresował się Harry. – Słyszałem, że jest to jedyne w swoim rodzaju miejsce i choć takich ukrytych ulic jest wiele na całym świecie, to jednak ta ma podobno wyjątkowy urok.

- Nie miąc już o tym, że można dostać tam rnie niesamowite rzeczy – dodał Sakio. – Mam całą listę zamień od przyjacił i wątpię, abym zdążył to wszystko kupić jednego dnia.

- Ja to samo – przyznał Harry.

Melodyjny dzwonek rozbrzmiał się w samolocie, po ktym usłyszeli przyjemny głos stewardessy.

- Przygotowujemy się do lądowania. Proszę państwa o zapięcie pas. Mamy jednocześnie nadzieję, że miło spędzili państwo z nami swoją podrż. Dziękujemy za wspnie spędzone chwile i życzymy miłego pobytu w Wielkiej Brytanii.

- No to dolecieliśmy – westchnął Sakio, biorąc się za zapinanie pasa bezpieczeństwa.

--o0o--

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin