Propozycja Rozdział 1-4.docx

(69 KB) Pobierz

Strona72

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

„Propozycja”
Rozdział 1

 

Był październik, dzień Halloween. Bella Swan spojrzała przez okno samochodu i pomyślała, że szare, pochmurne niebo, mżawka i wiatr przypominają raczej nieprzyjemne przedwiośnie niż piękną zazwyczaj jesień.

Zabrała torby, które leżały na tylnym siedzeniu, i wysiadła z samochodu. Zimny wiatr dmuchnął jej prosto w twarz. Zebrała poły żakietu, szybko podbiegła do bramy i nacisnęła dzwonek.

– Pospiesz się, Alice – mruknęła do siebie, podskakując dla rozgrzewki.

Po chwili drzwi się otworzyły i Bella weszła do środka.

– Dzień dobry, Zafrino. – Uśmiechnęła się lekko do siwowłosej kobiety, poruszającej się na wózku inwalidzkim. – Przyniosłam Alice kostium na Halloween. Czy jest w domu?

Zafrina spojrzała przez ramię na Bellę i wjechała do pokoju.

– Mam nadzieję, że zamkniesz w końcu te drzwi – powiedziała. – Dopiero co przeszłam bardzo nieprzyjemne zapalenie gardła.

– Przykro mi, że znów nie najlepiej się czujesz – odparła Bella, posłusznie spełniając polecenie Zafrina.

– W mojej sytuacji nie można wymagać od życia zbyt wiele, toteż muszę szanować tę resztkę zdrowia, która mi pozostała – powiedziała Zafrina.

– Witaj, Bello, już myślałam, że nie przyjdziesz. – Z korytarza wyłoniła się, trzymając w ręku długopis i notatnik, Alice Brandon.

– Buszowałam po sklepach i zobacz, co dla ciebie znalazłam! – Bella z tryumfującą miną wyciągnęła z torby kostium.

– Czy ty uważasz, że moja córka włoży coś takiego na przyjęcie dla dzieci? – Zafrina skrzywiła się, jakby zjadła cytrynę bez cukru.

– Tak właśnie myślę. – Bella uniosła ze zdziwienia brwi. – Uważam, że w takich kolorach Alice będzie wyglądała ślicznie. A jeśli do tego włoży szpilki...

– Nie zapomnij o długim szlafroku, który ukryje gęsią skórkę – przerwała jej Alice.

– Och, Alice! Czy nie ma w tobie odrobiny szaleństwa? Romantyzmu?

– Ani trochę, nie jestem szalona – odpowiedziała spokojnie Alice.

– No dobrze, w takim razie ubierz się w niedźwiedzią skórę, wtedy na pewno nie zmarzniesz i skutecznie odstraszysz wszystkich facetów – mruknęła Bella.

– Nie spodziewałam się po tobie takich uwag – wtrąciła się oburzona Zafrina. – Mówisz jak Rosali, ona zawsze jest gotowa zrobić wszystko, by zwrócić na siebie uwagę...

– To dobry pomysł, zaniosę ten strój Rosali – przerwała bezceremonialnie tę tyradę Bella.

– Ja w ogóle nie miałam zamiaru się przebierać – powiedziała szybko Alice, widząc minę matki. – W końcu jesteśmy tylko organizatorkami, chciałam się ubrać po prostu w dżinsy i podkoszulek.

– No co ty, nie wygłupiaj się! – krzyknęła Bella. – Nie psuj dzieciom zabawy, one uwielbiają przebieranki.

– Mamo, czy jesteś pewna, że nie chcesz z nami pójść? – Alice zmieniła temat. – Będzie tam przecież kącik seniora, nie musisz siedzieć sama w domu... Na przyjęciu może być nawet spokojniej niż w domu. Wiesz, te czeredy dzieciaków, które co chwila dobijają się...

– Nie musisz się o mnie martwić, Alice – ucięła zdecydowanie Zafrina. – Nie mam zamiaru nikomu otwierać drzwi. Położę się z książką do łóżka, pogaszę wszystkie światła, zostawię tylko nocną lampkę i nikt nie będzie wiedział, że ktoś jest w domu.

Bella zamknęła oczy. Zafrina, siedząca sama w ciemnym domu... cóż za wspaniały sposób na spędzenie Halloween... i Alice, którą przez cały wieczór będzie dręczyć poczucie winy, że zostawiła schorowaną matkę samą. Horror!

– Proszę, nie mówmy już o tym, Alice – poprosiła głosem nie znoszącym sprzeciwu Zafrina. – Muszę poszukać moich lekarstw.

– Czy znowu czujesz się gorzej? Boli cię gardło? – przestraszyła się Alice.

– Nie, nie czuję się gorzej. – Słowa Zafrina kontrastowały z tonem, jakim je wypowiedziała. – Nie chcę ci psuć wieczoru, przecież to żadna przyjemność zajmować się starą, schorowaną matką...

– Nie mów tak... – Alice bezradnie rozłożyła ręce.

– Zresztą i tak nie ma cię kto zastąpić... – Zafrina spojrzała na córkę, – Chyba że Rosali... przecież ona też wybiera się na to przyjęcie.

– Dwie osoby to za mało, by wszystko zorganizować – wtrąciła się Bella, dla której intencje Zafriny były zupełnie oczywiste; szacowna matrona postanowiła po raz kolejny popsuć córce zabawę i za wszelką cenę zatrzymać ją w domu.

– Myślałam, że to tylko niewielka zabawa dla dzieci pracowników filii jednego z przedsiębiorstw waszego klienta; organizowana po to, by dzieciaki nie ganiały po ulicy... – nie dawała za wygraną Zafrina.

– Tak miało być z początku, ale przyjęcie rozrosło się do rozmiarów wielkiej imprezy dla wszystkich dzieci z Cullen Electronics – odpowiedziała twardo Bella. – Będzie tyle dzieciaków, że zaangażowałyśmy po kilka opiekunek dla każdej grapy wiekowej, aby organizowały dzieciom zabawę i miały na nie oko.

– Edward Cullen będzie na przyjęciu dla dorosłych – nieśmiało wtrąciła Alice.

– My nie jesteśmy odpowiedzialne za przyjęcie dla dorosłych, ale musimy tak zorganizować zabawę dla dzieci, żeby nie przeszkadzały rodzicom – dodała Bella.

– Bardzo mi się to nie podoba, Alice. – Zafrina skrzywiła się. – Nie lubię, gdy musisz się zadawać z nie wiadomo kim....

Ona wciąż uważa, że Alice jest małą dziewczynką, która jeszcze nie zna się na ludziach i którą może omotać byle chłystek. Belli szczerze było żal przyjaciółki.

– Mamo, ja organizuję przyjęcie dla dzieci, a poza tym bardzo długo zabiegałyśmy o kontrakt z Cullen Electronics – powiedziała łagodnie Alice.

Bella wiedziała, że Alice tłumaczy swojej matce te oczywiste fakty nie po raz pierwszy.

– Jeśli Alice teraz się wycofa, możemy nie dać sobie rady, trudno będzie znaleźć kogoś na jej miejsce. – Bella postanowiła twardo bronić przyjaciółki. – A tak w ogóle, to powinnyśmy się pospieszyć, musimy zrobić jeszcze masę rzeczy, a czas płynie nieubłaganie...

Bella wraz z przyjaciółkami, Rosali i Alice, prowadziły firmę pod intrygującą nazwą  „Wypożyczalnia Żon” . Zajmowały się wszystkim, na co zapracowani ludzie nie mieli czasu. Organizowały przyjęcia, wynajmowały gosposie, ogrodników, sprzątaczki. Ich zadanie polegało na tym, by klienci mogli zapomnieć o trudach codziennego życia i skupić się na pracy zawodowej.

 

Gdy Bella weszła do atrium siedziby Cullen Electronics, w którym miało się odbyć przyjęcie dla dzieci, z radością stwierdziła, że większość dekoracji jest już zrobiona. Było to dzieło Rosali, która przy pomocy hostess przystroiła salę. Pod sufitem rozwieszone były wielkie pajęczyny, w których czaiły się pająki z ciemnego papier-mache. Na ścianach wisiały ogromne nietoperze o szeroko rozpostartych skrzydłach, a światła były przyćmione. Bella uśmiechnęła się z zadowoleniem. Dzięki pomysłowości udało się przekształcić pełne światła pomieszczenie w posępną i mroczną komnatę. Zabawa dla dzieci miała się odbywać w „nawiedzonym zamczysku".

Belli zostały do nadmuchania balony. Z doświadczenia wiedziała, że w ostatniej chwili zawsze może coś wyskoczyć, więc chociaż została jeszcze godzina do rozpoczęcia przyjęcia, postanowiła już teraz włożyć kostium. Zrzuciła ubranie i sprawnie przebrała się za czarnego kota.

Bardzo zależało jej na tym przyjęciu, gdyż była to ich pierwsza duża impreza organizowana dla Cullen Electronics, a szczerze mówiąc – pierwsza taka duża impreza w ogóle. Z początku miało to być tylko niewielkie przyjęcie dla dzieci, o zmianie planów Bella, Alice i Rosali dowiedziały się praktycznie w ostatniej chwili. Nie miały czasu na wymyślenie czegoś nowego i niezwykłego, skupiły się zatem na perfekcyjnym przygotowaniu przyjęcia w starym stylu. Bella zdawała sobie sprawę, że Edward Cullen widział już w życiu niejedno i trudno go będzie zadziwić czy olśnić. Była jednak dobrej myśli, bo jak na razie wszystko przebiegało zgodnie z planem.

Po napompowaniu pierwszej setki balonów zawołała chłopaka z obsługi, żeby je pozawieszał. Pompowanie balonów byłoby miłą pracą, gdyby nie to, że butla z helem stała tuż koło wahadłowych drzwi, którymi ciągle ktoś wchodził lub wychodził, i Bellę co chwila owiewała nieprzyjemna fala zimnego powietrza. Po napompowaniu drugiej setki była tak przemarznięta, że narzuciła na ramiona płaszcz. Niestety, nie miała szans na przesunięcie ogromnej i przeraźliwie ciężkiej butli w inne miejsce.

Zafrina będzie tryumfowała, gdy się przeziębię, pomyślała. A właśnie, gdzie jest Alice? – Rozejrzała się dokoła. Spojrzała nerwowo na zegarek, dzieci pewnie zaczną się schodzić lada moment.

Wzięła kolejne pięćdziesiąt balonów i postanowiła zanieść je do drugiej sali, przy okazji sprawdzając, czy nie ma tam Alice. Zaczęła zbierać rozsypane balony, gdy nagle ktoś z wielkim impetem otworzył drzwi. Spoza balonów niewiele widziała. Miała wrażenie, że nagle koło drzwi wyrosła potężna kolumna, której nigdy wcześniej tam nie było. Na dodatek, nie wiadomo skąd, na ziemię sfrunęła sterta listów. Zdziwiona, zaczęła rozgarniać balony, by sprawdzić, co to takiego. Nie, to nie była kolumna. One przecież nie przeklinają...

Przed nią stał bardzo wysoki mężczyzna o imponująco szerokich barach, ubrany w stalowoszary, skórzany strój motocyklisty. Twarz nieznajomego skryta była pod kaskiem.

– Niezłe przebranie – powiedziała bez zastanowienia. – Poza tym, przyszedł pan za wcześnie, przyjęcie rozpocznie się dopiero za pół godziny – dodała.

– Nie przyszedłem tu dla zabawy – odezwał się nieznajomy nieco zduszonym przez kask głosem.

– Chce pan powiedzieć, że pan się tak ubiera na co dzień? Hm, ciekawa koncepcja, skrzyżowanie Don Kichota z członkiem gangu motocyklowego – stwierdziła z lekką drwiną.

– Chcę powiedzieć, że po prostu tu wszedłem, z pocztą w ręku; nie spodziewałem się, że otwarcie drzwi spowoduje katastrofę. Lecz cóż, wpadła na mnie wyjątkowo źle wychowana kotka...

Bella fuknęła, jakby wczuwając się w rolę rozzłoszczonej kocicy, ale żadna dobra i cięta odpowiedź nie przyszła jej do głowy.

– Niech pani spojrzy, jakiego narobiła pani bałaganu. – Motocyklista wskazał rozsypane na podłodze listy.

Wzrok Belli powędrował we wskazanym kierunku. Na podłodze leżała ogromna sterta listów w małych i dużych kopertach, folderów i ulotek reklamowych.

– Faktycznie.... przykro mi, ale spoza tych balonów absolutnie niczego nie widziałam, pan natomiast mógł mnie przecież ominąć.

– Jak? Była pani dokładnie koło drzwi, które właśnie otworzyłem! Doprawdy trudno znaleźć gorsze miejsce do pompowania balonów!

– Nie ja je wybrałam – odparła chłodno. – Firma, która przywiozła budę z helem, ustawiła ją właśnie tu!

– Przecież ta butla jest na kółkach. – Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Ale ja i tak nie dałam rady jej ruszyć, waży pewnie ze sto kilo! Może mógłby...

Zanim zdążyła skończyć zdanie, motocyklista, niezwykle zwinnie jak na tak dużego mężczyznę, ominął ją, popchnął butlę i przestawił ją parę metrów dalej. Niestety, nie zauważył, że leżał tam kolejny pęk balonów, z których większość z wielkim hukiem pękła.

Niewiele myśląc, Bella, wykonała rozpaczliwy skok, żeby ratować te, które ocalały, ale nie spojrzała pod nogi. Z impetem wbiegła na koperty i poślizgnęła się. Zamachała gwałtownie rękami, puszczając ostatnie balony. Motocyklista, wykazując się błyskawicznym refleksem, natychmiast ją podtrzymał, ale również poślizgnął się na listach. Na dodatek padając, popchnął ogromną butlę z helem. Z wielkim hukiem, zwielokrotnionym jeszcze przez echo, przewrócili się na podłogę.

Bella odruchowo schowała głowę w ramiona. Choć wreszcie ucichł hałas, jeszcze przez kilka sekund bała się otworzyć oczy. Jej nic się nie stało, bo balony zamortyzowały upadek, ale wyobraźnia podsunęła jej obraz motocyklisty przygniecionego ogromną butlą.

W końcu odważyła się usiąść i otworzyć oczy. Wśród otaczających ich prawie dwustu balonów coś się nagle poruszyło. Dobrze, ten facet przynajmniej żyje, pomyślała. I skoro się rusza, to znaczy, że nie stracił przytomności.... Po chwili spośród balonów zaczęły dochodzić gniewne pomruki.

– Jak słyszę, żyje pan... – Nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć.

– Pani to potrafi narobić bałaganu! – rozległ się spod balonów wprawdzie zduszony, ale całkiem wyraźny głos.

– Chwileczkę, chce pan powiedzieć, że to wszystko moja wina?! – wykrzyknęła.

– A co, może moja? – Nieznajomemu udało się wysunąć głowę.

– Gdyby powiedział mi pan, co zamierza zrobić, przesunęłabym balony. Skoczył pan jak wariat do tej butli, nie patrząc, co za nią leży! A w ogóle, gdyby pan pozbierał swoją pocztę, to bym się na niej nie poślizgnęła.

– Mówi pani o tej poczcie, którą pięć minut temu wytrąciła mi z rąk? – spytał z przekąsem.

Przygryzła lekko wargi. Czuła, że nie jest zupełnie bez winy. Ta kłótnia zmierzała w złym kierunku, nie było sensu dalej jej ciągnąć.

– Pomogę panu wstać – powiedziała ugodowo.

– Dziękuję, dam sobie radę sam – odparł chłodno. Zaczął się podnosić, ale syknął z bólu i podparł się na łokciu. – Nie mogę wstać...

Belli zrobiło się gorąco. Tego jej jeszcze w tej chwili brakowało! Wyobraziła sobie tłum gości, ostrożnie omijających leżącego na środku sali rannego motocyklistę... Nerwowo rozejrzała się za jakąś pomocą. Na szczęście w ich kierunku szedł narzeczony Rosali, Emmett McConnell.

– Co tym razem się stało, Bello? – Zdziwiony Emmett stanął tuż nad nimi.

– Co masz na myśli, mówiąc: „tym razem"? – zapytał motocyklista, zdejmując kask.

Belli jego twarz wydała się znajoma, ale w tej chwili nie potrafiła sobie przypomnieć, czy już kiedyś się spotkali. Pomyślała poza tym, że jest całkiem przystojny... hm... nawet bardzo przystojny. Ciemnobrązowe, wijące się lekko włosy okalały pociągłą, opaloną twarz. Rzęsy miał takie, że gdyby był kobietą, nie musiałby w ogóle używać tuszu, przemknęło jej przez głowę; takie ciemne, długie, gęste i naturalnie wywinięte...

Nie był to jednak czas na rozmyślania o długich rzęsach nieznajomego, gdyż on, próbując wstać, krzywił się z bólu.

– Dzięki Bogu, że tu jesteś, Emmett! – zawołała. – On się przewrócił i chyba...

– Nie przewróciłem się – syczał przez zaciśnięte zęby motocyklista. – Podcięła mnie dzika kotka. I niestety obawiam się, że złamałem nogę w kostce.

– Pozwól, Edwardzie, że ją obejrzę. – Emmett przykucnął koło motocyklisty.

Emmett powiedział: „Edward". Bella czuła, jak uginają się pod nią kolana. Spojrzała na motocyklistę uważnie i tym razem już nie miała wątpliwości, skąd go zna. Raz już przecież widziała dziedzica fortuny Cullenów.

Dlaczego ze wszystkich ludzi na świecie musiałam podciąć nogi właśnie jemu, zawyła w duchu. Milioner, kobieciarz i, co najgorsze, jej najważniejszy klient!

Z rozpaczą popatrzyła na zabiegi Emmetta, któremu udało się wyswobodzić nieszczęsnego motocyklistę ze skórzanego kombinezonu. Kostka Edwarda spuchła tak bardzo, że nawet jeśli nie była złamana, to i tak nie było najmniejszych wątpliwości, że nie będzie mógł dzisiaj chodzić.

Nie ma co, jednak udało mi się zaskoczyć Edwarda Cullena, takiego przyjęcia z pewnością się nie spodziewał. Zrobiłam na nim piorunujące wrażenie, nie ma dwóch zdań, złorzeczyła w duchu.

– Dlaczego coś takiego zawsze musi się przytrafić właśnie mnie? – szepnęła z rozpaczą.

 

Bella siedziała nadal na podłodze, nieruchoma i milcząca. Lekarz bandażował nogę Edwarda, a sanitariusze przygotowywali nosze, by zanieść go do karetki. Wokół nich zgromadził się już spory tłumek gości. Na szczęście to Edward, a nie ona, przyciągał powszechną uwagę.

Była wciąż tak oszołomiona, że nie zauważyła, kiedy podeszła do niej Rosali.

– Spadły ci uszy – powiedziała przyjaciółka i nałożyła Belli na głowę trzymany w dłoni przedmiot.

– Nawet nie zauważyłam... Musiały odpaść, gdy się przewróciłam – odpowiedziała Bella nieswoim głosem. Wciąż wyglądała na mocno oszołomioną.

– Czy nie uderzyłaś się w głowę? – zaniepokoiła się Rosali. – Może poproszę lekarza, żeby ciebie też zbadał?

– Nie, nic mi nie jest. – Bella spojrzała na przyjaciółkę nieco przytomniej. – Alice mnie zabije, gdy dowie się, co zrobiłam... Co gorsza, nie mam nic na swoją obronę.

– Nie przesadzaj, w końcu tylko załatwiłaś naszego najważniejszego klienta. A poza tym, co się stało, to i tak się nie odstanie.

– Kochana jesteś – szepnęła Bella.

– Myślę, że Edwarda Cullena nikt jeszcze tak nie potraktował, a pewnie nieraz na to zasłużył – pocieszała ją Rosali.

Belli napłynęły do oczu łzy. Starała się je powstrzymać, ale nie do końca jej się to udało.

– Kochanie, nie przejmuj się tak bardzo. – Rosali pogłaskała przyjaciółkę po policzku. – Przecież nie zrobiłaś tego specjalnie.

– On uważa inaczej.

– Na pewno będzie się z tego śmiał, kiedy tylko przestanie go boleć kostka – powiedziała uspokajająco Rosali.

Lekarz skończył opatrywać Edwarda i dał znak, by sanitariusze zabrali go do karetki.

– Może powinnam pojechać do szpitala? – spytała lekarza Bella, podnosząc się z podłogi. – W końcu znam najlepiej przebieg wypadku...

– Nie pozwól jej na to, Emmett! – Edward zaczął rozpaczliwie wymachiwać rękami. – Jeśli ona wsiądzie do ambulansu, ja pójdę do szpitala piechotą.

Miała ochotę uciąć mu język, ale po namyśle postanowiła chwilowo wstrzymać się z akcją odwetową. Lepiej poczekać, aż Edward powróci do pełni sił, nie wypada pastwić się nad rannym.

Wtem drzwi się otworzyły i Bellę owiał przenikliwie zimny wiatr. Przez moment miała wrażenie, że śni. A może to wywołane stresem halucynacje?

W drzwiach stała królowa. Wyszywana brokatem suknia na szerokiej krynolinie i ogromna fryzura przesłoniły całe światło drzwi. Na twarzy monarchini odmalowało się niekłamane przerażenie.

– Co się stało, kochanie? – Królowa rzuciła się do leżącego na noszach Edwarda.

– To tylko niewielki wypadek. Nie ma powodów do histerii, Lauren – odparł Edward z pewnym zażenowaniem.

– Gotowa uznać go za bohatera. Żeby tylko nie zemdlała – mruknęła pod nosem Bella.

– Nie musisz też ze mną jechać do szpitala, nie psuj sobie zabawy – dodał szybko i z lekką paniką w głosie Edward.

– Ależ, najdroższy! O czym ty mówisz? – Lauren dramatycznym gestem przyłożyła dłoń do serca. – Jak mogłabym się bawić, gdy ty tak bardzo cierpisz! – zawołała z rosnącą egzaltacją.

– Proszę cię, Lauren, przestań robić przedstawienie. Nie pojedziesz w tym stroju do szpitala i koniec – powiedział ze złością.

Chwilę potem sanitariusze wynieśli Edwarda do karetki, a Lauren została, robiąc współczującą minę, póki nie zamknęły się za nimi drzwi.

– Chyba jej czas dobiega już końca – szepnęła Rosali do Belli.

– Dlaczego tak myślisz? Taki facet jak on pewnie uwielbia otaczać się bezmózgimi ślicznotkami.

– Może i tak, ale tej ma z pewnością dosyć. Widziałaś, jak na nią spojrzał, gdy zaczęła histeryzować? Ona go już tylko drażni – stwierdziła stanowczo Rosali.

– Nie ma o czym mówić – zmieniła temat Bella. – Chodź, pora na konkursy dla dzieci. Może zaczniemy od wyścigów w workach?

Bella odczytywała uważnie numery mijanych domów. Czyżbym coś źle zapisała? – zastanawiała się. Jednak adres się zgadzał, choć nie tak wyobrażała sobie mieszkanie milionera. Był to jeden z wielu niczym nie wyróżniających się domów na tej ulicy, w takich samych mieszkała większość jej znajomych. Spodziewała się raczej złotej bramy, która otwiera się tylko dla wybranych gości, lokaja w liberii i tym podobnych luksusów. Tymczasem dom wyglądał całkiem przeciętnie. Był to trzypiętrowy budynek, zaprojektowany w stylu kolonialnym i pomalowany na biało. Ozdobą niewielkich balkonów były kute balustrady i skrzynki z kwiatami. Przed domem był niewielki trawnik.

Na wszelki wypadek Bella jeszcze raz sprawdziła adres. Wszystko się zgadzało. Edward mieszkał właśnie tutaj. Nie musiała dzwonić do drzwi, bo właśnie się otworzyły i wyszedł z nich mężczyzna z lekarską torbą. A zatem dobrze trafiłam, pomyślała. Gosposia wskazała jej pokój, w którym leżał Edward.

Bella zatrzymała się i wyciągnęła z torby zapakowane w celofan kwiatki. Poprawiła je, zebrała się w sobie i ruszyła we wskazanym kierunku. Nie była pewna, czy Edward w ogóle będzie chciał z nią rozmawiać, lecz cóż szkodzi spróbować.

Zapukała do drzwi i delikatnie je uchyliła. W środku stał starszy mężczyzna, który wydawał właśnie polecenia dostawcy.

– Przepraszam, szukam Edwarda – powiedziała.

– Proszę pójść do pokoju po drugiej stronie – grzecznie wyjaśnił starszy pan.

– Och, kochanie, czy jesteś pewien, że nic nie mogę zrobić, żebyś poczuł się lepiej? – Bella usłyszała ten słodki głosik, w chwili gdy wycofywała się na korytarz. Dochodził z pokoju, w którym miał znajdować się Edward. Chyba jednak Rosali się pomyliła, czas Lauren jeszcze się nie skończył, pomyślała.

Drzwi były otwarte, lecz Bella zapukała. Zatrzymała się jednak tuż przed progiem, gdyż para znajdująca się w środku, najwyraźniej nie usłyszała pukania. Z korytarza mogła dostrzec, że pokój jest duży i jasny. Pod ścianą stało szerokie łoże, w którym leżał Edward. Lauren czule pochylała się nad ukochanym. Byli zajęci sobą, a właściwie Lauren była zajęta Edwardem.

– Skoro jesteś pewien, że nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić, to chyba rzeczywiście lepiej już pójdę. Choć wiesz, że wystarczy jedno twoje słowo... – szeptała Lauren, pochylając się coraz niżej nad Edwardem.

Bella poczuła się jak intruz. Ta para nie miała najmniejszego pojęcia, że ktoś ich obserwuje. Co robić? – zastanawiała się gorączkowo. Pierwszym, i jak się wydawało, najrozsądniejszym pomysłem, który przyszedł jej do głowy, była ucieczka. Niestety, nie zdążyła wprowadzić go w czyn, gdyż z pokoju w pośpiechu wypadła Lauren. Na widok Belli stanęła jak wryta.

– A co ty tutaj robisz? – Spojrzała podejrzliwie na Bellę. – Pan Cullen jest chory i nie przyjmuje interesantów. – Tayler, weź kwiaty od pani i wstaw je do wazonu! – przywołała starszego mężczyznę. – Teraz muszę wyjść, ale wrócę za godzinę. Dopilnuj, by absolutnie nikt nie przeszkadzał choremu.

Słowotok tej kobiety może każdego przyprawić o ból głowy, pomyślała Bella.

– Och muszę lecieć, jestem już spóźniona! – zawołała Lauren i nie sprawdzając, czy jej polecenia zostaną dokładnie wykonane – to znaczy, czy Tayler rzeczywiście natychmiast wyprowadzi nie zapowiedzianego gościa – pobiegła w stronę wyjścia.

Dopiero gdy Bella usłyszała trzask zamykanych drzwi, zaczęła się zastanawiać, co powinna teraz zrobić. Tayler stał naprzeciwko niej i grzecznie czekał. Widać było, że polecenia Lauren nie są dla niego najważniejsze.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin