02 Julie Kenner - Wezwij mnie.docx

(287 KB) Pobierz

                               

                                                                                Wezwij                                                                                    Mnie

                                                                                 J. Kenner

                                                                                  PREKŁAD                                                                     BARBARA KWIATKOWSKA

Rozdział 1

Kończymy? - pytam. - Słońce zaszło już z pięć minut temu.   Blaine, kilka metrów ode mnie, lekko wychyla się zza płótna. Nie ruszam się, ale kątem oka dostrzegam jego ramiona, łysą głowę i wściekle rudą bródkę.  - Ja widzę cię wciąż skąpaną w słońcu. A teraz bądź cicho i nie ruszaj się.  - Nie ma sprawy - mówię i słyszę jego pomruk irytacji, że tak bezczelnie łamię reguły.  Chociaż stoję naga w otwartych drzwiach na taras, ta wymiana zdań wydaje mi się zupełnie zwyczajna. Przywykłam już do tego. Przywykłam do chłodnej oceanicznej bryzy drażniącej moje sutki. Do zachodu słońca, który budzi we mnie głęboko ukryte namiętności, tak że pragnę tylko przymknąć oczy i zatracić się w burzliwej feerii świateł i barw.  Już się nie spinam, gdy Blaine omiata mnie krytycznym wzrokiem, i nie wzdrygam się, gdy nachyla się tak blisko, że niemal ociera o moje piersi czy uda, ustawiając mnie w odpowiedniej pozie. Nawet gdy mruczy: „Doskonale. Cholera, Nikki, wyglądasz idealnie”, nie dostaję skurczów żołądka. Przestałam wyobrażać sobie, że w proteście zaciskam dłonie w

pięści i wbijam paznokcie głęboko w miękką skórę dłoni. Nie jestem doskonała - daleko mi do tego. Ale już nie wariuję, gdy słyszę te proste słowa.  Nawet mi się nie śniło, że mogłabym czuć się tak swobodnie, gdy jestem całkowicie obnażona. To prawda, przez większość życia paradowałam po scenach, ale na konkursach piękności zawsze byłam ubrana - choćby tylko w kostium kąpielowy, jednak swoje kobiece wdzięki miałam zasłonięte. Wyobrażam sobie, jaki szok przeżyłaby moja matka, gdyby mnie teraz zobaczyła - z podniesionym czołem, wygiętą w łuk, z czerwoną jedwabną wstążką wokół nadgarstków, która spływa między nogami i owija się delikatnie wokół uda.  Nie widziałam jeszcze obrazu Blaine’a, znam jednak styl tego artysty i potrafię sobie wyobrazić swój wizerunek, utrwalony za pomocą farb i pociągnięć pędzla. Efemeryczna. Zmysłowa. Uległa.  Bogini spętana.  Bez dwóch zdań - matka dostałaby zawału. Ja się świetnie bawię. Cholera, może właśnie dlatego. Zrzuciłam maskę Grzecznej Księżniczki Nikki, żeby zostać Nikki Zbuntowaną i naprawdę fantastycznie się z tym czuję.  Słyszę kroki na schodach, ale zmuszam się, żeby stać nieruchomo, choć marzę tylko o tym, by się odwrócić i spojrzeć na niego. Damien.  Damien Stark - jedyne co burzy mój błogi spokój.  - Oferta jest nadal aktualna. - Słowa płyną w górę marmurowych schodów aż na drugie piętro. W jego głosie, choć wcale go nie podniósł, pobrzmiewa tyle mocy i pewności siebie, że aż wibruje powietrze w pokoju. - Każ im dobrze przepatrzeć tabelki. Nie będą mieli żadnych zysków, a do końca roku stracą nawet firmy. Weszli w swobodny spadek, a gdy wylądują z hukiem, wszyscy ich pracownicy stracą pracę, spółka padnie, a patenty utkną na lata w sądach, bo wierzyciele będą walczyć o resztki mienia. Jeśli przyjmą moje warunki, dam im nowe życie. Ty to wiesz, ja to wiem. Oni to wiedzą.  Kroki cichną. Damien na pewno stoi już u szczytu schodów. Pokój jest otwartą przestrzenią zaprojektowano go do przyjmowania gości, więc zazwyczaj przychodzących witałby widok Pacyfiku za przeszkloną ścianą po drugiej stronie pomieszczenia.  Teraz jednak Damien widzi tylko mnie.  - Załatw to, Charles - mówi, nagle napiętym głosem. - Muszę kończyć.  Tak dobrze poznałam tego mężczyznę. Jego ciało. Krok. Ton. Nie

muszę go widzieć, żeby się zorientować, że to napięcie nie wiąże się z emocjami polowania na dobry kontrakt. Chodzi o mnie i ten prosty fakt sprawia, że szumi mi w głowie jak po szampanie wypitym na pusty żołądek. Całe imperium domaga się jego uwagi, ale w tej chwili to ja jestem jego światem. To mi pochlebia. Czuję się podekscytowana. I, owszem, podniecona.  Uśmiecham się.  - Nik, do diabła! - protestuje gwałtownie Blaine. - Przestań się szczerzyć.  - Przecież mojej twarzy nie malujesz na tym obrazie.  - Aleja wiem, że się uśmiechasz. Więc daruj sobie.  Drażni się ze mną.  - Tak, panie - mówię i omal nie wybucham śmiechem, bo Damien właśnie kaszle, ewidentnie chcąc ukryć rozbawienie.  To „tak, panie” to nasza tajemnica, taka gra, która tego wieczoru dobiegnie końca, bo Blaine właśnie robi ostatnie pociągnięcia pędzlem na obrazie zamówionym przez Damiena. Ta myśl raczej mnie smuci.  To prawda, będę szczęśliwa, że już nie muszę godzinami sterczeć nieruchomo. Nawet rozkosz związana z burzeniem wysokich murów pruderii mojej matki nie rekompensuje mi skurczów nóg pod koniec sesji. Ale będzie mi brakowało innych rzeczy, a zwłaszcza uczucia, jakie wywołuje we mnie wzrok Damiena. Powolne, intensywne, rozpalone spojrzenia, od których wilgotnieję między nogami i muszę tak mocno koncentrować się na tym, żeby się nie ruszać, że zaczynam czuć rozkoszny ból.  I, tak, będzie mi brakowało naszej zabawy. Ale pragnę czegoś więcej niż tej gry i nic na to nie poradzę, że z niecierpliwością czekam na jutro, na dzień, gdy znów staniemy się po prostu Damienem i Nikki. 1 nic nie będzie nas dzielić. Co do tajemnic, które wciąż kryją się gdzieś w mroku... no cóż, z czasem się ich pozbędziemy.  Trudno mi teraz uwierzyć, że z początku propozycja Damiena mnie oburzyła: milion dolarów w zamian za moje ciało. A konkretnie za obraz mojego ciała na płótnie, powiększony, ciągle wystawiony na widok publiczny, i za to, żebym ja sama poddała się rozkazom Damiena, bez względu na to, czego i w jaki sposób by sobie życzył.  Oburzenie ustąpiło jednak przed brutalnym pragmatyzmem, połączonym z zapałem i urazą. Chciałam mieć Damiena równie mocno, jak on chciał mnie, ale jednocześnie marzyłam o tym, by go ukarać. Byłam pewna, że widzi we mnie wyłącznie królową piękności i że gdy tylko

choćby zerknie na kruchą, zniszczoną kobietę kryjącą się pod tą wypielęgnowaną fasadą będzie cierpiał podwójnie: raz z powodu zawiedzionych nadziei, a dwa - z powodu braków w portfelu.   Nigdy jeszcze tak się nie cieszyłam z własnej pomyłki.  Nasza umowa obejmowała tydzień, ale tydzień płynnie przeszedł w kolejny, bo Blaine nadal pracował przy płótnie; postukiwał drewnianą końcówką pędzla o podbródek, marszczył brwi, mrużył oczy i mamrotał, że przydałoby mu się jeszcze troszkę czasu. Powtarzał, że chce, by wszystko wyszło - znów to przeklęte słowo - idealnie.  Damien bez problemu się na to zgodził - w końcu wynajął Blaine’a głównie z uwagi na jego rosnącą sławę i fakt, że niewątpliwie wyróżniał się jako twórca przesyconych erotyką aktów. Skoro artysta życzył sobie więcej czasu, Damien z przyjemnością spełnił tę prośbę.  Ja nie zaprotestowałam z mniej praktycznych przyczyn. Po prostu nie chciałam, żeby skończyły się te dni i noce z Damie-nem. Podobnie jak mój wizerunek dopiero budziłam się do życia.  Przeprowadziłam się do Los Angeles zaledwie parę tygodni temu z marzeniem, by w dojrzałym wieku dwudziestu czterech lat podbić świat biznesu. Myśl, że mężczyzna taki jak Damien Stark mógłby mnie pożądać - i nie tylko mnie samej, ale wręcz mojego portretu - nawet nie przyszłaby mi do głowy. Jednak gdy tylko spotkaliśmy się na jednej z wystaw Blaine’a, między nami rozgorzał ogień. Wiedziałam, że Damien pragnie czegoś, czego nie miałabym ochoty mu dać.  Nie byłam dziewicą ale też nie mogłam się pochwalić dużym doświadczeniem. Ktoś z moją historią - z moimi bliznami - raczej nie pali się do seksu. Już raz dałam się zniszczyć chłopakowi, któremu zaufałam. I co? Psychika w strzępach, poharatana tak samo jak ciało.  Damien jednak nie zauważa tych blizn. A może, ściślej rzecz ujmując, zauważa je, ale traktuje jak część mnie. To ślady po bitwach, które zwyciężyłam i które czasem wciąż muszę toczyć. Zawsze sądziłam, że te blizny to oznaka mojej słabości - dla Damiena są dowodem mojej siły. I właśnie to, że potrafi widzieć mnie taką jaka jestem - wyraźnie i całościowo - tak bardzo mnie do niego przyciąga. - Znów się uśmiechasz - mówi Blaine. - Nie potrzebuję trzech strzałów, żeby zgadnąć, o czym myślisz. Albo o kim. Czy muszę wykopać naszego osobistego Medyceusza z pokoju?   - Musisz raczej pogodzić się z tym, że się uśmiecha - odpowiada Damien, uprzedzając moje słowa, i znów z trudem powstrzymuję się, żeby nie odwrócić głowy. - Boja na pewno stąd nie wyjdę. Przynajmniej nie bez

Nikki.  Rozkoszuję się aksamitną gładkością tego głosu i wiem, że mówi szczerze. Przez całe popołudnie kupowaliśmy rzeczy z wystaw na Rodeo Drive, świętowaliśmy moją nową pracę, którą zaczynam jutro rano. Leniwie snuliśmy się wypielęgnowanymi uliczkami, trzymając się za ręce, sączyliśmy pełne kalorii mrożone kawy -i udawaliśmy, że nic poza nami nie istnieje. Wyjątkowo nie przeszkadzali nam nawet paparazzi, te sępy z aparatami, nieznośnie zainteresowane każdym naszym najdrobniejszym gestem.  Sylvia, asystentka Damiena, usiłowała przełączyć do niego mnóstwo rozmów, ale za każdym razem odmawiał.  - To jest nasz czas - powiedział, chociaż jeszcze nie zadałam pytania.  - Czy powinnam zawiadomić prasę finansową? — prowokowałam. - Jak zareagują rynki, jeśli Damien Stark zrobi sobie dzień wolnego?  - Zaryzykuję nawet światowy kryzys, jeśli dzięki temu zyskam kilka godzin z tobą. - Podniósł moją dłoń i ucałował po kolei czubek każdego palca. - Oczywiście im więcej kupimy, tym bardziej wesprzemy gospodarkę. - Mówił cicho, zmysłowo, a w każdym słowie kryła się ekscytująca obietnica. - A może powinniśmy wrócić o domu. Przychodzi mi do głowy wiele sposobów, jak spędzić to popołudnie bez wpływania na stan gospodarki.  - Kuszące - odparłam. - Ale poczucie winy chyba by mnie zabiło, gdyby przez jeden mój orgazm nastąpił krach na światowych rynkach.  - O, skarbie, na pewno niejeden.  

Zaśmiałam się. Ostatecznie pogodziliśmy ratowanie świata przed globalną katastrofą ekonomiczną (buty, które Damien mi kupił, są naprawdę wspaniałe) z moim orgazmem. A konkretnie z trzema. To naprawdę hojny fant. Co do rozmów telefonicznych, dotrzymał słowa. Chociaż komórka co chwila wibrowała, nie odbierał aż do chwili, gdy zatrzymaliśmy się przed domem w Malibu. Poprosiłam wtedy, żeby zlitował się nad natrętem, a sama pobiegłam do środka na spotkanie z Blaine’em. Damien został z tyłu i zaczął zapewniać swojego adwokata, że świat się nie zawalił tylko dlatego, że pan Stark na kilka godzin znikł z zasięgu telefonów komórkowych.   Jestem tak pochłonięta swoimi myślami, że nawet nie zauważam,

kiedy Blaine podchodzi bliżej. Dotyka mojej dolnej wargi koniuszkiem pędzla. Podskakuję.  - Cholera, Nikki, ale odpłynęłaś.  - Skończyłeś już? - Lubię pozować, a z Blaine’em trochę się zaprzyjaźniłam. Ale w tej chwili pragnę tylko, żeby już sobie poszedł. Chcę Damiena.  - Prawie. - Patrzy na mnie zza ramy. - O, tutaj. - Wskazuje pędzlem miejsce. - To światło na ramieniu, blask skóry, mieszanina barw... - Milknie i wraca na miejsce. - Ja jednak jestem, kurwa, genialny - mówi w końcu. - To cała ty, mała. Gdybym nie wiedział, że to obraz, myślałbym, że zaraz wyjdziesz z tego płótna.  - Czyli skończyłeś? Mogę zobaczyć?  Odwracam się gwałtownie, i nagle uświadamiam sobie, że pewnie Blaine chciał, żebym została na miejscu. Trudno, nic mnie nie obchodzi. Przestaję myśleć, wszystko znika - Blaine, obraz, świat wokół. Nie widzę płótna. Widzę Damiena.  Stoi tam, gdzie myślałam, na najwyższym stopniu, niedbale oparty o balustradę z kutego żelaza. W rzeczywistości wygląda jeszcze bardziej smakowicie niż w moich wyobrażeniach. Owszem, spędziłam z nim całe popołudnie, i co z tego? Każde spojrzenie jest jak łyk ambrozji, którą nie potrafię się nasycić.  Chłonę go, zawieszając wzrok na doskonałych rysach. Na mocno zarysowanej szczęce z kilkudniowym zarostem. Na rozrzuconych przez wiatr czarnych włosach, grubych, jedwabistych, tak dobrze znanych moim palcom. I na oczach. Na tych niesamowitych, dwubarwnych oczach, które są tak mocno skupione na mnie, że czuję ciężar tego spojrzenia.   Jest ubrany w dżinsy i białą koszulkę. Nawet w tym zwyczajnym stroju nie wygląda zwyczajnie. Damien Stark zawsze pozostaje ucieleśnieniem mocy, ujarzmionej energii. Mój jedyny lęk płynie ze świadomości, że nie da się schwytać pióra ani nim zawładnąć - a ja nie chcę stracić tego mężczyzny.  Nasze spojrzenia spotykają się, ten moment przyprawia mnie o dreszcz. Atleta, gwiazdor, biznesmen, miliarder - te wszystkie role ulatują zostaje tylko mężczyzna o takim wyrazie twarzy, od którego wrze mi krew. Cała aż się kurczę z tęsknoty. Jego wzrok jest tak pierwotny i dziki, że gdybym nie była naga, każdy strzęp materiału okrywającego moje ciało spaliłby się na popiół.  Przechodzą mnie ciarki, siłą się powstrzymuję, żeby nie pobiec do niego.

  - Damien - szepczę. Dźwięk jego imienia płynący z moich ust mnie obezwładnia. Słowo zawisa między nami, uwięzione w gęstniejącym powietrzu.  Blaine, za sztalugą odchrząkuje. Damien przesuwa się, żeby na niego spojrzeć. Wydaje się zdziwiony. Jak gdyby zapomniał, że nie jesteśmy sami. Podchodzi do Blaine’a i staje obok niego przed wielkim obrazem. Z mojego miejsca widzę drewnianą ramę, na której rozciągnięte jest płótno, i dwóch mężczyzn studiujących portret.  Serce mocno mi bije. Nie odrywam wzroku od twarzy Damiena. Jest w jego oczach zachwyt, jakby patrzył na obiekt czci, a ta nabożna cześć sprawia, że miękną mi kolana. Chcę wyciągnąć rękę i oprzeć się o filar łóżka, przy którym pozuję, ale nadal mam związane nadgarstki.  To przypomina mi, w jakiej jestem sytuacji. Po raz kolejny walczę, żeby nie wybuchnąć śmiechem - nie jestem wolna. Należę do Damiena.  

Według pierwotnego pomysłu miałam po prostu stać między trzepoczącymi kotarami i odwracać twarz od artysty. Obraz był zmysłowy, ale trochę zdystansowany, jak gdyby ktoś pożądał przedstawianej kobiety, ale nigdy by jej nie dotknął. Portret zapierał dech, a jednak czegoś brakowało. Damien zaproponował, by skontrastować swobodnie zwisające draperie, które delikatnie muskały moją skórę, z czerwoną wstążką która krępowałaby mi z tyłu ręce.   Nie wahałam się. Pragnęłam tego mężczyzny. Chciałam zostać do niego przywiązana. Stać się jego własnością. Należeć do niego. Mój wizerunek nie miał już być niedostępny. Kobieta na obrazie stała się nagrodą - efemeryczną boginią ujarzmioną przez mężczyznę, który jest jej godzien.  Przez Damiena.  Nie spuszczam oczu z jego twarzy, wypatruję reakcji, ale niczego nie widzę. Ma zwykłą minę, taką jak na spotkaniach biznesowych, nieprzeniknioną maskę, którą nosi, żeby nie zdradzać swoich tajemnic. Ten człowiek znakomicie strzeże sekretów.  - I co? - pytam, bo nie mogę już dłużej wytrzymać. - Jak ci się podoba?  Milczy przez chwilę. Blaine wierci się nerwowo. I choć mija tylko kilka sekund, ważą się sądy, które zmienią wieczność. Omal czuję frustrację malarza i rozumiem, dlaczego pozwala sobie na wybuch.  - No bez jaj. Jest doskonały, prawda?

  Damien bierze głęboki wdech, jego ramiona unoszą się i opadają. W końcu patrzy z szacunkiem na Blaine’a.  - Doskonały? To coś więcej. - Odwraca się w moją stronę. - To ona.  Zadowolony uśmiech Blaine’a jest jak samo słońce.  - Muszę przyznać, że nigdy nie krępowałem się chwalić własnych dzieł, ale to... to jest odlot. Prawda. Zmysłowość. A przede wszystkim uczciwość.   

Damien nie spuszcza ze mnie wzroku. Oddycham, drżąc. Mój puls staje się tak głośny, że zagłusza już prawie wszystko. Dałabym głowę, że widać ruchy mojej piersi, i boję się, że Blaine zauważa, jak rozpaczliwie staram się zdusić potężniejący strumień pragnienia. Z ogromnym trudem powstrzymuję się od błagania, żeby malarz wyszedł z pokoju, żeby Damien zaczął mnie całować. Dotykać.   Nasyconą ciszę przerywa ostre „biip”. Damien gwałtownie wyjmuje telefon z kieszeni, po czym wyrzuca z siebie przekleństwo, widząc treść wiadomości. Pochmurnieje. Nie odzywa się. Zaciskam wargi, bo zaczynam czuć pierwsze ukłucia niepokoju.  Blaine, który z przechyloną głową przygląda się swojemu dziełu, pozostaje nieświadomy zagrożenia. Przerywa mu przenikliwy pisk komórki. Spodziewałam się, że Damien nie odbierze, tak jak nie odpisał na SMS, ale się pomyliłam. Wciska przycisk i wychodzi z pokoju. Jego szybkie stanowcze kroki niemal zagłuszają ostre słowa.  - Co jest?  Unika mojego wzroku.  Zmuszam się, by stać nieruchomo z uwagi na Blaine’a, ale zmagam się z nagłą falą strachu. To nie telefon w interesach; Damien Stark nie denerwuje się takimi rozmowami. Wręcz przeciwnie, cieszy się polowaniem, walką podbojem.  Nie, to coś innego. Wciąż myślę o pogróżkach kierowanych pod jego adresem i sekretach, które nadal przede mną ukrywa. Damien widział mnie obnażoną pod każdym możliwym względem. A jednak wydaje mi się, że ja widziałam go zaledwie w przelocie i to ukrytego w półcieniu.  Weź się w garść, Nikki. Jeśli chce mieć odrobinę prywatności przy rozmowie przez telefon, jeszcze nie znaczy, że robi jakieś wielkie tajemnice. I nie każda rozmowa to element spisku, by ukryć przeszłość

albo jakieś nowe zagrożenia.  Wiem o tym wszystkim. Co więcej, wierzę w to. A jednak jakiś racjonalny głos nie pozwala mi ukoić delikatnego bólu w sercu. Żołądek nadal zaciska mi się ze strachu. Stanie w bezruchu, nago, ze związanymi nadgarstkami nie pomaga uporządkować myśli. To raczej popycha mnie ku krętej drodze niepokoju i teraz nagle staczam się tą ścieżką coraz niżej i niżej, bez żadnych hamulców, wściekła, że w ogóle tam zboczyłam.   Chciałabym się sama objąć, ale nie mogę.  Prawda jest taka, że nie zaznałam spokoju, odkąd mój były szef zaczął wygrażać Damienowi. Firma Carla próbowała sprzedać projekt działowi technologicznemu imperium Starka, a gdy Damien odmówił, to ja zostałam obwiniona za porażkę. Carl zwolnił mnie, ale to nie zaspokoiło jego żądzy zemsty i kiedy widziałam go po raz ostatni, przysięgał, że zamierza ściągnąć Damiena na dno. Jak dotąd nic takiego się nie wydarzyło. Ale Carl jest zdeterminowany i pomysłowy, a w dodatku w swoim przekonaniu postępuje słusznie. Bo według niego to Damien zniszczył mu interes życia. Przewidywana strata kapitału pewnie musi być liczona w milionach, a Carl nie z tych, co potrafią pogodzić się z porażką i nigdy nie daruje obrazy.  Fakt, że ponad tydzień Carl nie dawał o sobie znać, napełnia mnie niepokojem. Co może oznaczać ta cisza? Myślałam o tym w kółko i doszłam do wniosku, że coś jednak musiało się stać, tylko Damien postanowił mi o tym nie mówić.  Może się mylę - mam nadzieję. Ale strach i niepokój niszczą mnie od środka, szepczą że chociaż Damien odkrył wszystkie moje tajemnice, jego sekrety pozostały w mroku.  - Do cholery, Nikki, teraz marszczysz brwi. - Blaine zrzędzi, ale jest rozbawiony. - Czasem żałuję, że nie mogę wejść w ten twój pokręcony umysł. Chciałbym wiedzieć, co tam siedzi.  Zmuszam się do uśmiechu.  - Zamyśliłam się, ale nic nie knuję - mówię.  - To dobrze - odpowiada, jednak w błyszczących oczach kryje się pytanie i może nawet ślad troski.  Zastanawiam się, czy Evelyn, kochanka Blaine’a, która zna Damiena od dzieciństwa, opowiedziała malarzowi o przeszłości jego mecenasa. Rozważam, czy Blaine wie o Damienie więcej ode mnie - chociaż tak całkowicie dałam się pochłonąć namiętności. Jeszcze mocniej marszczę brwi. 

  Damien zniknął zaledwie na kilka minut, ale gdy wraca, znów ogarnia mnie pragnienie, by paść mu w ramiona.  - Co się stało? - pytam.  - Nic takiego, na co nie pomogłoby mi patrzenie na ciebie.  Śmieję się; mam nadzieję, że nie zauważy, jak głuchy to dźwięk. Znów nałożył tę maskę, którą nosi przy obcych. Aleja nie jestem obca i rozumiem więcej. Wpatruję się w niego badawczo i czekam, aż odpowie spojrzeniem. Kiedy przenosi na mnie wzrok, jest tak, jak gdyby ktoś włączył jakiś guzik. Twarde linie wokół ust miękną pojawia się szczery uśmiech - i znów rozświetla mnie żar bijący od Damiena.  Idzie w moją stronę, mój puls przyśpiesza w rytm jego kroków. Zatrzymuje się kilkanaście centymetrów ode mnie. Nagle oddychanie zaczyna sprawiać mi trudność. Po tym wszystkim, co razem zrobiliśmy, po tym, jak wyleczył mnie z tylu krzywd i poznał tyle moich tajemnic, czemu wciąż, ilekroć go widzę, czuję się tak, jak gdybym zobaczyła go pierwszy raz? - Czy wiesz, ile dla mnie znaczysz?  - Ja... - Biorę głęboki wdech i próbuję jeszcze raz. - Tak. Tyle samo, ile ty znaczysz dla mnie.  Drętwieję uwięziona jego rozpalonym spojrzeniem i bliskością jego ciała. Nie dotyka mnie jeszcze, ale mnie już przechodzi dreszcz. W tej chwili nie mam w sobie nic, co nie byłoby odbiciem Damiena, moich uczuć do niego i reakcji na to, co ze mną wyprawia. Chcę go przytulić, pogłaskać po policzku, zanurzyć palce w jego włosach. Chcę przyciągnąć jego głowę do moich piersi, szeptać słodkie słowa i kochać się z nim, powoli i czule, aż mroki nocy się rozwieją i poranek skąpie nas w kolorach.  Blaine odchrząkuje uprzejmie zza sztalugi. Damien się uśmiecha. Jego uśmiech jest odbiciem mojego. My tylko popatrzyliśmy sobie w oczy, a jednak wydaje się, że Blaine był świadkiem czegoś bardzo intymnego.  - Tak, rozumiem. No to ja się zbieram. Przyjęcie w sobotę o siódmej? Przyjdę po południu i sprawdzę, czy nie trzeba jeszcze czegoś poprawić. Powieszę obraz, kiedy już rozstawię resztę płócien na sztalugach.   - Znakomicie - mówi Damien, nie patrząc na niego.  - Muszę przyznać, że będzie mi tego brakowało - stwierdza Blaine, pakując rzeczy.  Na ułamek sekundy w oczach Damiena pojawia się melancholia, ale błyskawicznie znika bez śladu.

  - Tak, mnie też.  Nawet nie wiem, kiedy Blaine w końcu wychodzi z pokoju, ale czuję, że już go nie ma. Jest jednak Damien. Nadal mnie nie dotyka, a ja zaraz oszaleję, jeśli nie poczuję na sobie jego dłoni.  - Naprawdę skończył? - pytam. - Ja wciąż nie widziałam tego obrazu.  - Chodź tu.  Wyciąga rękę, więc staję do niego plecami, żeby mnie rozwiązał. On jednak tego nie robi. Kładzie mi tylko dłoń na ramieniu i obraca mnie tak, żebym zobaczyła płótno. Muszę poruszać się ostrożnie, bo czerwony jedwab oplątuje mi też lewą nogę, ale Damien absolutnie nie zamierza mnie uwolnić. Ani podać mi szlafroka, który leży u stóp łóżka. Pytająco unoszę brwi. Damien nawet nie udaje, że nie wie, o co chodzi.  - Jak to, pani Fairchild? Spodziewała się pani, że zmarnuję taką okazję?  - Mhm... - Staram się brzmieć surowo, ale jestem pewna, że słyszy śmiech w moim głosie.  Nie odpowiada, bo dotarliśmy do obrazu. Gwałtownie wciągani powietrze. To ja, o tak. Mój miękki tyłek, moja linia piersi. Ale też coś więcej. Dziewczyna na obrazie jest kusząca, choć uległa; silna, ale krucha. Jest także anonimowa, tak jak obiecał mi Damien. Na portrecie mam odwróconą twarz, a moje złote włosy są upięte na głowie, tylko kilka loków spływa łagodnie na szyję i ramiona. Tak naprawdę tych loków już nie ma, przycięłam włosy do ramion.  Marszczę brwi, kiedy przypominam sobie ciężar nożyczek w dłoni, gdy zaatakowałam włosy, choć naprawdę chciałam wbić ostry metal w ciało. Byłam wtedy zagubiona i jedyną drogą powrotu wydawał mi się ból, pewny jak lina ratująca życie.   Drżę. Nie podoba mi się to wspomnienie.  Odruchowo kieruję wzrok w stronę nóg dziewczyny na portrecie. Ale jej - moje - uda są ciasno złączone i ustawione pod takim kątem, że najgorszych blizn nie widać. Jest jednak szrama na lewym biodrze. Ale Blaine zdołał wtopić tę wypukłość w piękną kompozycję całego obrazu. Jej krawędzie są rozmyte, nieostre. Czerwona szarfa wpija się w uszkodzone ciało i wydaje się, jakby to zbyt mocno zawiązany materiał zostawił po sobie te rany.  I jest w tym sporo prawdy.  Odwracam głowę wytrącona z równowagi. Nie mogę uciec od

myśli, że dziewczyna na płótnie jest piękna, nawet mimo blizn.  - Nikki?  Kątem oka widzę, że Damien patrzy na mnie, a nie na obraz. Na jego twarzy maluje się troska.  - Ma wielki talent - mówię, a moje drżące usta usiłują się uśmiechnąć. - Piękny akt.  - To prawda - przyznaje. - Wszystko namalował dokładnie tak, jak chciałem. - W jego głosie pobrzmiewa znajoma natarczywość.  Rozumiem zarówno słowa, jak i to, co nie zostało wypowiedziane. Uśmiecham się, ale tym razem już nie tak sztucznie.  Damien mierzy mnie wzrokiem. Widzę w jego oczach figlarne błyski.  - No co? - pytam rozbawiona, ale zarazem ostrożna.  Wzrusza ramionami, po czym jeszcze raz spogląda na płótno.  - To będzie cud, jeśli kiedykolwiek uda mi się skupić na pracy w tym pokoju. — Kiwa głową w stronę kamiennej ściany nad kominkiem, gdzie ma wisieć obraz. — A już na pewno nie powinienem tu nikogo przyjmować.  - Czyżby?  Właśnie tutaj; w tym pokoju, za dwa dni ma się odbyć przyjęcie.  Śmieje się.  - Słyszałem, że zabawianie gości, gdy ciągle się ma erekcję, może być uznane za faux pas.  - W takim razie może powieś sobie to dzieło w sypialni.  - W sypialni go nie potrzebuję. Tam mam oryginał.  - Zgadza się - odpowiadam prowokująco. - Zapłacony i dostarczony. Więc możesz korzystać. Przynajmniej do północy, kiedy zamienię się w dynię.  Oczy mu ciemnieją, znika z nich rozbawienie.  - Do północy - powtarza i dziwi mnie twardość pobrzmiewająca w jego głosie.  W końcu to nie jest tak, że naprawdę się w coś zamienię, gdy minie czas obowiązywania naszej umowy. Z pewnością sobie nie pójdę. Szczerze mówiąc, już nigdy nie chcę odchodzić. Jedyne, co się zmieni, to to, że nie będzie więcej zasad, więcej „tak, panie”, rozkazów, słów kluczy. Odzyskam prawo do noszenia staników i dżinsów, kiedy zechcę. I do miliona dolarów.  Ale przede wszystkim zostanę z Damienem.  - Chodź za mną-mówi.

  Znów zerkam na nogę i lekko potrząsam węzłem.  - Rozwiąż mnie.  Przystaje na chwilę i nie odrywa ode mnie wzroku. Widzę, że gra ciągle się toczy. Czuję pulsowanie na szyi i twardnieją mi sutki. Z rękoma związanymi z tyłu, naturalnie prostuję ramiona i wypinam piersi - są pełne, spragnione. Muskam zębami dolną wargę, czekając na dotyk Damiena.

To jest gra, o tak. Ale podoba mi się. Tu nie ma przegranych.  Powoli przesuwa wzrok w dół mojego ciała. Oddycham płytko, na czoło występują mi małe kropelki potu. Czuję wilgoć między udami, narastające drżenie, pragnienie; z olbrzymim trudem powstrzymuję się, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Chcę prosić, błagać, żeby zaczął mnie pieprzyć. Łóżko stoi zaledwie kilka metrów dalej, służyło za dekorację do aktu. Tutaj..., weź mnie, tu i teraz, chcę krzyczeć.   Ale milknę. Znam tego mężczyznę. A przede wszystkim wiem, że na niego warto czekać.  W końcu nachyla się i zdejmuje wstążkę z mojej nogi, ale gdy dociera do nadgarstków, porzuca mnie. Czerwona szarfa spływa z moich dłoni jak ogon.  - Damien! - Staram się mówić surowym tonem, chociaż nie potrafię ukryć rozbawienia... i podniecenia. - Chyba miałeś mnie uwolnić.  - Przecież cię kupiłem, zapomniałaś?  - Ach... - wzdycham szeptem cichym jak sam oddech.  - Dojdziesz, obiecuję.  Natychmiast wychwytuję podwójny sens jego słów. Ułatwia mi to dotyk jedwabiu - Damien przesuwa szarfę między moimi nogami. Chwyta za jej koniec jak za smycz, bardzo erotyczną i bardzo kuszącą. Delikatna tkanina pobudza moją nabrzmiałą łechtaczkę, miękną mi kolana. Wcale nie jestem pewna, czy dojdę tam, dokąd Damien mnie prowadzi.  Ciągnie mnie lekko; jestem coraz bardziej podekscytowana. Gdy docieramy do łazienki, która bardziej przypomina spa, tracę siły z pożądania. Ogień przenika moje ciało. Z tęsknotą zerkam w stronę prysznica i jego ośmiu strategicznie rozmieszczonych kranów, z każdego wypływają oddzielnie strumienie wody. Myśl o tym, jak Damien stoi za mną z rękami na moich piersiach, wargami przyciśniętymi do szyi, jest niemal nie do zniesienia. Jęczę cicho.  Damien się śmieje. 

  - Później - szepcze. - Teraz zaplanowałem coś innego.  Kręci mi się w głowie od różnych możliwości. Minęliśmy już łóżko. Damien zupełnie nie zwrócił uwagi na moje pragnienia związane z prysznicem. Nic go nie obchodziła też głęboka wanna z jacuzzi. Nie mam pojęcia, co on kombinuje - to bez znaczenia. Tu nie chodzi o dotarcie do celu, ale o podróż. Z ręką Damiena na ramieniu i szarfą, która rozkosznie pobudza moją łechtaczkę, podróżowanie sprawia mi niespodziewanie dużo przyjemności.   Garderoba - bo tam mnie prowadzi Damien - jest wielkości salonu w mieszkaniu, które dzielę z Jamie w Studio City. To nie moja pierwsza wizyta w tym domu, a wciąż czuję, że przydałaby mi się mapa.  Gdybym chciała włożyć wszystkie ubrania, które Damien mi podarował, zajęłoby mi to całe lata. Chociaż lewa strona szafy niemal pęka w szwach od ciuchów, dałabym głowę, że pojawiło się co najmniej kilka nowych rzeczy od czasu, kiedy ostatnio się tu przebierałam.  - Nie przypominam sobie tej sukienki. - Kiwam głową w stronę srebrnej sukni, która błyszczy w półmroku. Wydaje się tak obcisła i głęboko wykrojona, by nie pozostawiać zbyt wiele wyobraźni.  - Nie? - Damien uśmiecha się niedbale, obrzucając mnie wzrokiem. - Zapewniam cię, że gdy już ją włożysz, nikt jej nie zapomni.  - A ty już na pewno? - kuszę.  Poważnieje i podchodzi bliżej - szarfa nie jest już tak napięta i nie wpija się w moje ciało. Rozczarowanie wywołane utratą dotyku jedwabiu nie trwa jednak długo, bo oto przy mnie zjawia się Damien, dzielą nas centymetry, a powietrze między nami niemal szumi od napięcia. Każdy włosek na moim ciele staje dęba, jak gdybym stała pośrodku wielkiej burzy i wszędzie wokół aż iskrzyło się od niebezpiecznych wyładowań. Jęczę, gdy Damien zaczyna lekko wodzić kciukiem po moich wargach, wkładać go do ust. Chcę zakosztować smaku Damiena. Chcę go pożreć, tak jak teraz pożera mnie ogień rodzący się z naszej bliskości.  - Nie potrafiłbym zapomnieć niczego, co się z tobą wiąże -odpowiada. - Na zawsze wyryłaś się w mojej pamięci. Twoje włosy w blasku świec. Twoja skóra, wilgotna i miękka po prysznicu. To, jak poruszasz się pode mną kiedy się kochamy. I to, jak na mnie patrzysz, jak gdyby nic, co zobaczysz, nie mogło sprawić, że uciekniesz.  - Bo nie ma nic takiego - mówię cicho. Nie odpowiada, ale nie odrywa ode mnie spojrzenia. Przybliża się,

sutkami niemal dotykam miękkiej bawełny jego koszulki. Przeszywa mnie elektryczny wstrząs. Przełykam jęk. Dygoczę, gdy delikatnie głaszcze moją nagą rękę; myślę tylko o tym, jak bardzo pragnę przytulić się do niego, poczuć go w środku. Czy będzie szorstki, czy delikatny - to mi obojętne. Po prostu go potrzebuję. Tu, teraz.   - Jak? - ledwo wyduszam ze ściśniętego gardła artykułowane słowo.  - Co „jak”?  - Jak ty to robisz, że kochasz się ze mną chociaż prawie mnie nie dotykasz?  - Jestem bardzo pomysłowy. Sądziłem, że już to wiesz. - Uśmiecha się samymi kącikami warg, w jego oczach widać ślad iskry. - Może powinienem zaprezentować ci coś bardziej efektownego?  - Efektownego? - powtarzam z zaschniętym gardłem.  - Zamierzam dać ci orgazm, najdroższa Nikki, nie dotykając cię ani dłońmi, ani inną częścią ciała. Ale będę patrzył. Zobaczę, jak rozchylasz usta, jak twoja skóra różowieje. Będę widział, jak usiłujesz nad sobą zapanować. I zdradzę ci sekret, Nikki. Ja też będę walczył o to, żeby zachować nad sobą kontrolę.  Nagle uświadamiam sobie, że cofnęłam się o krok i teraz opieram się o komodę, która dzieli garderobę na męską i damską część. Dobrze się składa, bo bez tego oparcia pewnie nie utrzymałabym się na drżących nogach.  - Co chcesz zrobić? — Nie rozumiem, czemu Damien twierdzi, że będę próbowała się opanować. Odkąd go poznałam, nauczyłam się wielu rzeczy. Jedno wiem na pewno: przy nim mogę pozwolić sobie na całkowite szaleństwo. Dlaczego miałabym się powstrzymywać? Czemu tego oczekuje?  Nie odpowiada na pytanie. Przygryzam wargę i patrzę na niego zmrużonymi oczami, jakbym szukała wskazówek, żeby go rozgryźć. Odsuwa się i chociaż jestem pewna, że tylko to sobie wmówiłam, wydaje mi się, że gdy zwiększa się dystans między nami, w pomieszczeniu robi się chłodniej. Podnosi z podłogi szarfę i zatrzymuje się niecałe pół metra ode mnie, ale nadal ciągnie jedwab - materiał znów przywiera do mojego ciała między nogami Damien porusza się powoli, a ja znów czuję nacisk materiału. Jestem tak podniecona, że ten delikatny dotyk wystarczy, żebym jęknęła. Drżę, niemal osiągam orgazm.   Odnajduję spojrzenie Damiena. Uśmiecha się triumfalnie.  - Proszę się nie martwić, pani Fairchild. Obiecuję, że czeka panią coś lepszego.

  Zbliża się, nadal napina szarfę tak, żeby materiał cały czas drażnił moje ciało. Jedwab leciutko się przesuwa. Przymykam oczy i skupiam się na tym, by nie przygryzać wargi i nie zaciskać ud. Nie wiem, co to za nowa gra, ale chcę się w to bawić jak najdłużej.  Muska palcami moją szyję. Błyskawicznie otwieram oczy. Przechylam głowę, chcę na niego popatrzeć, ale unika mojego wzroku. Jest skoncentrowany na swoim zadaniu.  A zadanie polega na tym, żeby zacisnąć szarfę wokół mojej szyi.  Przełykam ślinę, buzują we mnie emocje. Jestem podniecona, owszem, ale też trochę ogarnia mnie strach. Właściwie nie wiem dlaczego. Nie boję się Damiena - nie potrafiłabym się go bać. Ale, dobry Boże, dlaczego bierze mnie na smycz? Jak mocno zaciśnie materiał?  - Damien - mówię, co dziwne, całkiem normalnym tonem. -Co ty robisz?  - To, co tylko chcę - wyjaśnia i chociaż nie jest to odpowiedź na moje pytanie, zalewa mnie fala ulgi, a potem ogarnia nastrój rozkosznego oczekiwania.  Tak to się zaczęło. Od tych prostych słów. I nie chcę, żeby kiedykolwiek się skończyło.

Rozdział 2

Damien splata końce szarfy. Tworzy pętlę z bardzo długim ogonem, który biegnie między moimi piersiami, po łechtaczce i aż na plecy, gdzie są moje nadgarstki związane drugim końcem materiału. Przesuwam się lekko. Czuję się nakręcona, podniecona i, tak, jest mi trochę niewygodnie. Powoli mierzy mnie wzrokiem.   - Tak się zastanawiam, czy nie zamówić drugiego portretu, pani Fairchild. Myślę, że chciałbym zachować sobie widok pani w tej pozycji na zawsze.  Uśmiecham się drwiąco.  - Czy to początek negocjacji, panie Stark? Nie jestem tania, ale ktoś o tak wyrafinowanych gustach jak pan z pewnością może zaproponować satysfakcjonujące warunki.  Śmieje się i muszę przygryźć wargi, żeby mu nie zawtórować.

  - Mało jest rzeczy, które lubię bardziej niż negocjacje z panią. Ale obawiam się, że kończy nam się czas.  - Czas?  - Musimy iść w pewne miejsca. Poznać pewnych ludzi.  Ach tak. Nagle uwaga Damiena, że będę walczyła o to, by zapanować nad sobą nabiera znacznie więcej sensu.  Zerkam na swoje ciało, obnażone, spętane.  - Chyba nie jestem odpowiednio ubrana, żeby kogoś poznawać.  - Dobrze, że tradycyjna moralność naszego społeczeństwa nie pozwala mi zabrać cię z domu w tym stroju. Jestem strasznym egoistą i nie mam ochoty się tobą z nikim dzielić.  - Uwierz mi - mówię z cierpkim uśmiechem. - Ja nie lubię, żeby się mną dzielono. — Myślę o portrecie, który przedstawia mnie w podobnej sytuacji, związaną w powiększeniu. To płótno zawiśnie w pokoju przeznaczonym do przyjmowania gości. Pod tym względem Damien już zgodził się mną podzielić, a ja nie protestowałam. Ale na obrazie jestem anonimowa. To był główny warunek umowy.   - Niezwykle miło mi to słyszeć, pani Fairchild. Zwłaszcza że do północy, jak łaskawie pani przypomniała, pozostaje pani moją wyłączną własnością. I mogę dysponować panią według własnej woli. Czy to prawda?  - Tak.  - Mogę dotykać, drażnić i kusić.  Coś ściska mnie w środku, ale zdobywam się na to, żeby skinąć głową.  - Karać i chwalić.  - Damien... - Mój głos brzmi gardłowo. Ucisza mnie, delikatnie przytykając mi palec do ust. Potem powoli mnie okrąża.  - Ubierać i karmić. Jesteś moja, Nikki. - Jego oddech pieści mój kark tak subtelnie jak jedwabna szarfa muska mi łechtaczkę. - Mogę cię chronić i cenić. - Zrobił pełne okrążenie i stanął na wprost mnie. -1 mogę nad tobą panować. Nikki, powiedz mi to, co chcę usłyszeć.  - Jestem twoja - szepczę. Pożądam jego dotyku, moje ciało stało się tak nadwrażliwe na bodźce, jak gdybym zażyła narkotyk. A to tylko mój słodki narkotyk, Damien.  - Grzeczna dziewczynka — mówi cicho, niemal niesłyszalnie. Powoli znów zaczyna mnie okrążać; potem staje. Odwracam głowę, usiłując go zobaczyć, ale nie wiem, co robi, dopóki nie wyczuwam, że

rozwiązuje mi węzły na nadgarstkach.  - To dziwne. Po tym, co powiedziałeś, nie sądziłam, że mnie uwolnisz.  - A skąd pomysł, że cię uwolnię? - pyta zmysłowo. Jego głos otula mnie i elektryzuje. - Zajmę się tobą Nikki. Pod każdym względem.  Przymykam oczy w słodkim oczekiwaniu. Damien kończy rozsupływać węzeł. Wzdycham i rozcieram nadgarstki, które po tak długim czasie trochę zdrętwiały. Staram się odgadnąć, co zaplanował, ale na próżno. Nie dał mi żadnych wskazówek. Mogę tylko bezsilnie obserwować, jak przechodzi przez pokój do tej części garderoby, gdzie znajduje się więcej dizajnerskich topów niż w domu Neimana Marcusa w Dallas. Damien wybiera czarny bezrękawnik ze stójką. Wraca do mnie.   - Teraz cię ubiorę - oświadcza. - Ręce w górę.  Posłusznie wykonuję polecenie. Sweter jest mięciutki, ale obcisły, i nie przeczę, leży znakomicie. Ciesząc się swobodą ruchów, podnoszę dłoń do szyi i z radością odkrywam, że stójka zakrywa szarfę, która wciąż wisi między moimi piersiami.  Damien wyciąga do mnie skórzaną mini. Pokornie wkładam ją uważając, żeby nie przewrócić się o szarfę, której koniec wciąż leży przede mną. Po chwili Damien starannie ukrywa ją pod ubraniem.  - Słuchaj... - staram się mówić ostro, nie potrafię zamaskować podniecenia, które przenika te dwie sylaby. - Cicho. - Robi coś z tyłu za mną, prawdopodobnie chce zapiąć mi spódniczkę. Niespodziewanie sięga między moje nogi i pociąga do siebie szarfę.  Znów drętwieję, gdy kuszący jedwab dotyka mojej czułej jak nigdy skóry. Przeciąga szarfę pod spódnicą tak, by sam koniuszek wystawał zza paska. A potem zasuwa zamek błyskawiczny.  - Nie wiem, czy to pasuje do reszty stroju. - Oglądam się przez ramię na czerwony skrawek, który wygląda jak ekstrawagancki suwak.  - Ja uważam, że pasuje. I zdania nie zmienię - odpowiada, podkreślając wypowiedź powolnym, ale zdecydowanym szarpnięciem za materiał.  Krzyczę z rozkoszy i zdziwienia, bo jednoczesne podrażnienie łechtaczki i tyłka to niemal zbyt wiele.  - Potrzebujesz jeszcze czegoś na stopy - stwierdza łagodnie i tym razem idzie do części z butami. Chwyta parę czarnych sandałków na wysokich, wyzywających jak cholera obcasach. - Te będą w sam raz - oznajmia. - Chociaż bardzo podobasz mi się w rajstopach, dziś chyba je

sobie darujemy.   

Mogę tylko przytaknąć, potem siadam na białej skórzanej kanapie, do której mnie zaprowadził. Gdy zmieniam pozycję, szarfa zaciska się mocniej - jestem pewna, że to zamierzony przez Damiena efekt.   Przykuca przede mną po czym unosi moją stopę. Mam rozsunięte kolana, a gdy wkłada mi but i zapina malutką klamerkę wokół kostki, szuka wzrokiem moich oczu, po czym wbija spojrzenie w cień między moimi rozchylonymi nogami. Nie licząc czerwonej jedwabnej szarfy, pod spodem nie mam niczego. Jestem naga, wilgotna i tak przepełniona pożądaniem, że pragnę wypchnąć biodra i w milczeniu domagać się dotyku Damiena. Tego, żeby mnie wziął.  Jego nie trzeba błagać. Kiedy już zapiął drugi but, odstawia moją stopę na ziemię. Ze względu na obcasy moje kolana są teraz nad siedziskiem kanapy, a spódniczka trochę podjechała do góry. Damien ma teraz jeszcze lepszy widok.  Delikatnie przyciska dłoń do mojego nagiego kolana. Potem nachyla się i muska ustami wrażliwą skórę po wewnętrznej stronie uda. Drżę pod wpływem tego dotyku, a nacisk szarfy nadaje mu jeszcze bardziej erotyczny wymiar.  Jesteś dla mnie jak narkotyk. - Mówi to tak cicho, i tak nieznośnie drażni oddechem moją skórę, że muszę przymknąć oczy i jeszcze mocniej zacisnąć dłonie na oparciu. - Nie zamierzałem nawet cię dotykać, jeszcze nie teraz. Ale nie potrafię sobie odmówić twojego smaku.  - Tak. - To jedyne słowo, które jestem w stanie z siebie wydobyć. W tej chwili to jedyne ważne słowo.  - Wstawaj. - Pociąga za spódniczkę.  Zrywam się z kanapy, a Damien zadziera mi spódnicę z tyłu, więc gdy siadam z powrotem, dotykam gołym tyłkiem wygrzanego, skórzanego obicia. Ręce Damiena błądzą po moich biodrach, a kciuk delikatnie gładzi najgorsze blizny. Te, które powstały, gdy pocięłam się zbyt głęboko i za bardzo się bałam, żeby jechać na pogotowie. Wyratowałam się taśmą izolacyjną i mocnym klejem. Przeżyłam, ale blizna jest teraz ohydnym świadectwem emocjonalnych zniszczeń, które przyczyniły się do jej powstania.  Wargi Damiena muskają kolejną koszmarną szramę.  - Jesteś taka piękna - mruczy. - Silna i piękna. I moja.

  Drżę, mruganiem powstrzymuję łzy. Rozpaczliwie wierzę, że  ma rację, ale wciąż obawiam się, że moja siła jest jak gumka recepturka. Gdy zbyt mocno ją naciągnę, pęknie z trzaskiem.  Nie mogę teraz o tym myśleć. Nie mogę myśleć o niczym poza dotykiem jego warg i jego dłoni uciskających mi uda.  Delikatnie rozsuwa je szerzej, a ja chętnie, niemal desperacko się temu poddaję. Potrzebuję go, pragnę zatracić się w jego dotyku - i Damien mnie nie zawodzi. Czuję jego oddech na łechtaczce. Oddycham coraz szybciej, moje piersi unoszą się i opadają sutki napierają na tkaninę swetra.  Drażni się ze mną delikatnie głaszcząc językiem wrażliwe ciało między moimi nogami. Mocno zaciskam powieki i staram się nie wić. Nie mogę jednak pozostawać całkiem nieruchomo, a gdy się poddaję, ta cudowna, przeklęta szarfa znów pociera moją ociekającą wilgocią łechtaczkę. Jestem taka mokra i tak podniecona, że to jedno muśnięcie wystarcza, by przeniknął mnie prąd. Stawiam stopy na samych czubkach palców, jeszcze wyżej unoszę kolana. Pragnę więcej - więc pomóż mi, chcę jeszcze - i wtedy, co za ulga, język Damiena delikatnie omiata moją łechtaczkę. Niczego więcej nie potrzebuję. Rozpadam się na drobne części; odchylam głowę, zaciskam dłonie na kanapie tak mocno, że omal nie zdzieram skórzanej tapicerki.  Damien długo utrzymuje mnie w ekstazie; intensywnie pieści ustami, wdziera się językiem do mojego wnętrza. Orgazm, który mną wstrząsa, trwa bez końca. Zaciskam nogi. Zamykam Damiena w pułapce — nie wiem, czy dlatego, że nie chcę, żeby przestał, czy też nie jestem w stanie znieść tak olbrzymiej dawki rozkoszy.  Jego zarost drapie mnie po wewnętrznej stronie uda, chrapliwie chwytam powietrze i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że wstrzymywałam oddech. Pochylam się, wracają mi zmysły. Wsuwam palce w jego włosy. Nie chcę, żeby odsuwał głowę, ale w tej chwili po prostu muszę poczuć, jak mnie przytula. Muszę go objąć i pocałować. Stanowczo przyciągam go do siebie i całuję płomiennie, rozkoszując się smakiem własnych soków.  - Zabierz mnie do łóżka - błagam. Dopiero zaczęłam kosztować Damiena i jak wygłodniały tułacz jestem daleka od nasycenia. - Proszę, zabierz mnie do łóżka - powtarzam.  - Jeszcze nie - odpowiada, a w jego poważnych oczach czai się obietnica. - Najpierw zabiorę cię gdzie indziej. 

Szukam wygodnej pozycji na miękkim skórzanym siedzeniu pasażera. Damien wyprowadza eleganckiego, szybkiego bugatti veyrona na autostradę. Co prawda nigdy nie powiedział tego wprost, ale myślę, że to właśnie jego najbardziej ulubiony samochód ze wszystkich. Z pewnością używamy go najczęściej i nawet udało mi się w końcu zapamiętać nazwę modelu. Teraz to jest już dla mnie bugatti, a nie „to auto”.  Damien uśmiecha się, jazda ewidentnie sprawia mu przyjemność. Wiezie nas z Malibu cholera wie dokąd. Nie zdradził mi tej tajemnicy, a ja nie dociekałam. Gdziekolwiek się wybieramy, na pewno jest tam cudownie, więc radośnie zatracam się w przyjemności obserwowania Damiena. Mojego namiętnego, seksownego miliardera. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Mojego, myślę. To przecież ja należę do niego. Ale czy on do mnie? Czy to w ogóle możliwe, że mężczyzna i taki jak pan Stark- który pilnie strzeże źródeł swojej siły, a jeszcze pilniej swoich sekretów — miałby do kogoś należeć?  Na chwilę przestaje skupiać się na drodze i podnosi brwi z zaciekawieniem. Na niemal doskonałym czole pojawiają się dwie poziome zmarszczki.  - Chętnie złożyłbym nową propozycję. Co chcesz za swoje myśli? — pyta.  Zmuszam się do uśmiechu, przeganiam lęki.  - Nie zaglądałam ostatnio na pana konto, panie Stark, ale spodziewam się hojnej oferty.  - Pochlebia mi pani.  - Tym, że wysoko oceniam twoje możliwości?  - Tym, że o mnie myślisz. - Odrywa wzrok od drogi i zerka na mnie. - Z drugiej strony, nie powinienem się dziwić. Ja nie potrafię przestać o tobie myśleć, nawet na chwilę. - Jego słowa są jedwabiste jak whisky i równie szybko przyprawiają o zawrót głowy. - Gdybym musiał płacić choćby pensa za każdą myśl, która płynęła w twoją stronę, moja fortuna wyparowałaby już parę dni temu.   - Och. - Uśmiecham się łagodnie i idiotycznie, absurdalnie nieśmiało. Damien, na ten swój niepowtarzalny starkowy sposób rozwiał wszystkie moje obawy. - W takim razie odstąpię od pobierania opłat. Nie chciałabym, żebyś popadł w nędzę. - Uśmiecham się figlarnie i opieram wygodniej o miękkie skórzane siedzenie. -Za bardzo lubię twoje samochody.  - Domyślam się, że dzięki nim łatwiej znosisz moje towarzystwo.  - O, tak. Drogie auta, ubrania, samolot... - wyliczam na palcach.

  - Paparazzi? - Zerka na mnie z ukosa i nawet po tym krótkim spojrzeniu można poznać, że się martwi.  Krzywię się.  - Na ich widok mam ochotę wyciągnąć swoją leikę i sama pstryknąć im kilka fotek. Niech zobaczą jak to jest. - Marszczę brwi. - Z drugiej strony, kocham ten aparat. - Przypominam sobie dzień, w którym Damien sprawił mi go jako prezent niespodziankę, gdy zdradziłam mu, że fotografia jest moją pasją. - Nie chcę go splamić zdjęciami takich ludzi. — Te o...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin