W matni 1-29.doc

(1078 KB) Pobierz
W matni

HARRY POTTER

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W matni

 


 

 


Akcja rozpoczyna się trzynaście lat po wydarzeniach opisanych w ff „Szczęśliwe dni w piekle” (do rozdziału 14) przed czytaniem, konieczne jest więc zapoznanie się z tamtym opowiadaniem.


***

Harry Potter został pochowany, po jego śmierci Hermiona wróciła do świata mugoli i zarwała wszelkie kontakty z czarodziejami, Draco Malfoy zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, Ron Weasley skończył szkołę i pracuje jako szef Biura Aurorów, Albus Dumbledore został Ministrem Magii, a Severus Snape dyrektorem Hogwartu.
W Zakonie Feniksa panuje ogólne przygnębienie. Voldemort postanowił połączyć metody mugolskie z magicznymi i opanować cały świat. Śmierciożercy są w większości rządów i organizacji międzynarodowych. Sytuacja staje się coraz bardziej napięta…

 


Spis treści

Rozdział 1              4

Rozdział 2              7

Rozdział 3              13

Rozdział 4              19

Rozdział 5              27

Rozdział 6              37

Rozdział 7              44

Rozdział 8              52

Rozdział 9              60

Rozdział 10              74

Rozdział 11              87

Rozdział 12              97

Rozdział 13              108

Rozdział 14              119

Rozdział 15              132

Rozdział 16              142

Rozdział 17              151

Rozdział 18              162

Rozdział 19              170

Rozdział 20              178

Rozdział 21              188

Rozdział 22              194

Rozdział 23              203

Rozdział 24              210

Rozdział 25              221

Rozdział 26              228

Rozdział 27              236

Rozdział 28              244

Rozdział 29              253


Rozdział 1

- Mamo, co mam jeszcze ze sobą zabrać? – mała, jedenastoletnia dziewczynka z wypiekami na twarzy biegała po korytarzach dużej, eleganckiej willi położonej na obrzeżach Waszyngtonu, usiłując dokończyć pakowanie kufra. Następnego dnia miała wyruszyć na największą przygodę swojego życia.
Miała jechać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Lecz w tej chwili Emma Stevenson zajęta była szukaniem w półkach wszystkich ulubionych bluzek, zabawek i książek. Jedzie przecież na pół roku, musi zabrać ze sobą wszystko co konieczne!
Jako dziecko żołnierza, a później dyplomaty, co więcej jako wnuczka Prezydenta Stanów Zjednoczonych, była przyzwyczajona do ciągłych wyjazdów, spotkań z obcymi ludźmi i proszonych kolacji, na których trzeba było zaprezentować się odpowiednio. Nie bała się tego, jednak spotkanie z innymi dziećmi, które tak jak ona – choć dowiedziała się o tym całkiem niedawno i przez przypadek – też umieją czarować, napawało ją pewnym lękiem.
- A jak czegoś zapomnę? – spytała po raz kolejny siedzącą przy fortepianie matkę.
- To doślemy, spokojnie kochanie. Jestem pewna, że sobie poradzisz – kobieta uśmiechnęła się ciepło.
Kiedy dowiedziała się, że jej jedyna córka jest czarownicą, z początku była przerażona. Przecież nie ma czegoś takiego jak czary, to niedorzeczność! I to jeszcze w takiej rodzinie – przecież byli cały czas na świeczniku, non stop obserwowani, nie było dnia żeby o kimś nie mówili w wiadomościach. Sama czasem śmiała się, że jej mąż i ojciec powinni wykupić osobną stację telewizyjną - tylko na ich konferencje prasowe. A tu nagle – magia! Bała się, że to zrujnuje im pozycję, za długo przecież na to pracowali…

Sama zdziwiła się, kiedy jej mąż na wieść o liście z Hogwartu, zamknął się na kilka godzin w pokoju - robił tak zawsze kiedy targały nim wyjątkowo silne emocje, których nie chciał pokazywać innym. Były to niezwykle rzadkie przypadki, w końcu obecny Sekretarz Obrony i szef NATO w jednym, należał to najbardziej opanowanych ludzi jakich znała. W sumie nie miał innego wyjścia. Posiadał olbrzymią władzę i często decydował o losach milionów.
A tu nagle, zamiast awantury, bądź też cynicznego niedowierzania, jakiego się spodziewała w takim przypadku, usłyszała tylko – To będzie dla niej dobre, odpocznie od ciągłej ochrony, zobaczy co to jest być zwykłym dzieckiem. Emma tego nie zna, a najwyższy czas, żeby wreszcie zobaczyła jak to jest. Poza tym, tam będzie bezpieczna, a sama wiesz jak wygląda teraz sytuacja.
Tak więc po kilku dniach rozmów, dwaj najpotężniejsi mężczyźni w kraju zgodzili się, że tak będzie najlepiej, a babcia Emmy, zapominając jakby o obowiązkach Pierwszej Damy i trzymaniu fasonu, po prostu się popłakała na wieść, że jej jedyna wnuczka na iść do „jakiejś wariackiej szkoły”.
Od tej pamiętnej rozmowy minęły już trzy dni, Prezydent i Sekretarz musieli pilnie jechać na jakąś międzynarodową konferencję w sprawie broni atomowej, i w efekcie cały ciężar przygotowań spadł na dwie kobiety. Na nieszczęście podczas nieobecności prezydenta, Pierwsza Dama miała sporo obowiązków i oficjalnych spotkań, więc Emily Stevenson przeżyła najdziwniejsze trzy dni w swoim życiu, pomagając córce wymieniać pieniądze na czarodziejskie (!), kupować różdżkę, kociołek, księgi zakląć…
Za każdym kroku miała nadzieję, że wreszcie znajdzie się ktoś, kto powie prima aprilis i zakończy ten cyrk, ale nikt nie chciał się nad nią ulitować. Co więcej, Sekretarz Obrony twardo obstawiał przy swoim stanowisku i choć nie mógł uczestniczyć w przygotowaniach, zdecydowanie popierał pomysł wysłania córki do Hogwartu.
- Będzie miała tam trochę normalności – powiedział podczas jednej w licznych w tym czasie międzykontynentalnych rozmów telefonicznych.
Emily długo zastanawiała się jak naukę czarów można nazwać „normalnością”, ale nie oponowała więcej. Nauczyła się słuchać męża we wszystkich najważniejszych sprawach. Wiedziała, że dla rodziny zrobi wszystko, absolutnie wszystko. Skoro więc postanowił tak, a nie inaczej, widocznie wiedział co robi.
Jak zawsze.
Aczkolwiek kupowanie tego wszystkiego, w szczególności uciekanie przed agentami Secret Service i udane (na szczęście!) próby przemycenia tego do domu, według niej dość mocno odbiegały od klasycznego pojęcia normalności.
Patrząc jednak na córkę radośnie biegającą po domu uznała, że może jednak to jedyne dziwactwo jej zwykle opanowanego i chłodno kalkulującego męża, wyjdzie im wszystkim na dobre.

***

Droga na dworzec King’s Cross była jednym z najtrudniejszych przedsięwzięć logistycznych jakie Emily przyszło organizować. Stwierdziła, że wolałaby kolejne wielotysięczne proszone bale ze wszystkimi światowymi dygnitarzami i agentami ochrony chodzącymi za nią nawet do ubikacji, niż jeden wypad z córką.

Nie, to nie był wypad. Ona miała zawieźć dziewczynkę do szkoły z internatem, z której mała wróci do domu dopiero na przerwę świąteczną. Co więcej, nigdy tej szkoły nie widziała, nie rozmawiała z dyrektorem i nauczycielami, jak to miało miejsce w przypadku wszystkich innych szkół, nie tylko Emmy, ale też jej dwóch młodszych braci.

- Wariactwo, jakieś kompletne wariactwo! – powtarzała sama do siebie, powoli kierując się na parking przy dworcu. Siedząca z tyłu dziewczynka, na wszelki wypadek wolała się nie odzywać, dawno przecież nie widziała matki w takim stanie.

Wyjazd tutaj wymagał od Emily pełnej perfekcji w kłamstwach i sporej biegłości dyplomatycznej. W końcu niełatwo jest uzasadnić nagły, konieczny wypad do Wielkiej Brytanii!

Ale przecież miała koło siebie najwybitniejszych polityków tego kraju, więc nie powinno stanowić to dla niej problemu. Była jednak wściekła, że ci najwybitniejsi politycy akurat byli bardzo zajęci. A Michael, niby taki troskliwy tatuś zapatrzony w swoje dzieci, nie może nagle odprowadzić córki do zupełnie nowej szkoły!

Kiedy wreszcie pozbyły się agentów ochrony, wyciągnęły kufer i znalazły się na dworcu, Emily odetchnęła. Teraz trzeba tylko znaleźć odpowiedni pociąg, wsadzić tam Emmę, a potem… czeka ją tylko bardzo poważna rozmowa z Michael’em. Oj poważna – uśmiechnęła się złowieszczo.

I pomyśleć co jakaś szkoła magii robi z dotychczas spokojną i ugodową żoną!

- To z jakiego peronu odjeżdża twój pociąg? – spytała córki, kiedy razem z olbrzymim kufrem usiłowały przecisnąć się przez kłębiący się wszędzie tłum.

- Tu jest napisane, że 9 i ¾, ale ja nie wiem gdzie to jest mamo… - dziewczynka zdziwiona wpatrywała się w trzymany w ręku list.

- To nie jest miejsce ani pora do żartów młoda damo! Wystarczająco dużo już musiałam się denerwować żeby tu dotrzeć, więc nie przeginaj! Dobrze ci radzę – dopowiedziała wyraźnie poirytowana.

- Ale naprawdę mamo, zobacz – podała jej zwitek papieru.

Kiedy Emily przeczytała karteczkę, nogi się pod nią ugięły.

- To jakiś żart, to MUSI być jakiś żart…

 

 

 


Rozdział 2

Minister magii, Albus Dumbledore pospiesznie przemierzał korytarze Hogwartu. Choć od trzynastu lat tu nie pracował, był tak przywiązany do szkoły, że właściwie nigdy jej całkowicie nie opuścił. Brał udział we wszystkich sierpniowych naradach poprzedzających nowy rok szkolny, był zawsze na uczcie powitalnej, ważniejszych meczach Quidditcha, a nawet przychodził tu bez okazji.
To była jego szkoła.
Mimo wszystko.

Nie oznaczało to bynajmniej, że nie ufał obecnemu dyrektorowi. Severus Snape był najlepszym kandydatem na to stanowisko, człowiekiem całkowicie oddanym swoim obowiązkom, którego lojalności i poczucia odpowiedzialności za innych, Albus był pewien. Praca tutaj w pewnym stopniu pozwalała Snape’owi zapomnieć o dawnych wydarzeniach, była szansą na prowadzenie przynajmniej w miarę normalnego życia.

Albus doskonale pamiętał dzień, w którym przekazał swoje obowiązki przyjacielowi. Było to następnego dnia po pogrzebie Harry’ego Potter’a, kiedy społeczeństwo magiczne przyszło do Albusa z petycją, w której prosili go o objęcie funkcji Ministra Magii. Uważali, że po tym, co zaszło jest jedynym człowiekiem, który będzie w stanie zapewnić im choć namiastkę bezpieczeństwa i pokierować ministerstwem zdominowanym przez zwolenników Czarnego Pana.

Dla załamanego i zdruzgotanego Severusa, który uważał że nie ma po co żyć, kierowanie szkołą było najlepszą propozycją, jaką mógł dostać. Albus czasem z przerażeniem patrzył, jak jego młodszy kolega rzucił się w wir pracy, byle nie mieć czasu na myślenie i nie rozpamiętywać minionych porażek.

Przez trzynaście lat, które minęły od śmierci chłopca, Severus nie pozbierał się całkowicie. Stał się odludkiem, samotnikiem, który mógł godzinami wpatrywać się z zdjęcia dziecka, które powiesił w swoim gabinecie. Oczywiście o ich pokrewieństwie wiedział tylko Albus, chodziło tu o bezpieczeństwo nowego dyrektora, jak również o świat magiczny. Dla nich, bohaterem był Harry Potter, nie Harry Snape. Nikt nie mógł przewidzieć, jak zareagowaliby ludzie na tą wiadomość, więc na wszelki wypadek woleli jej nie rozgłaszać.

Poza tym, od śmierci Harry’ego, Severus stał się najbliższym przyjacielem Syriusza Black’a. Strata chłopca była bolesna dla nich obu, wspólny ból ich połączył. Żaden też nie próbował założyć rodziny, tak jak Remus Lupin, który rok po tamtych wydarzeniach ożenił się z Dorą Tonks, a ich jedyny syn Henry miał iść w tym roku do Hogwartu. Dla Syriusza, Lily i James byli rodziną, a Harry przybranym synem; Severus po śmierci brata, a później bratanka stracił wszystkich, których kiedykolwiek kochał. Syriusz nie wiedział, że chłopiec, nie był synem jego najlepszego przyjaciela, a Severus nie chciał go wyprowadzać z błogiej nieświadomości.

Ponure rozmyślania przerwało mu pojawienie się ducha Gryffindoru, Prawie Bezgłowego Nicka, który właśnie patrolował korytarze. Było to dawne zarządzenie Severusa, który w ten sposób starał się jeszcze bardziej większych bezpieczeństwo uczniów.

- Witam Ministrze – powiedział duch bacznie mu się przyglądając – Coś się stało? Wygląda pan na smutnego albo zamyślonego, nie wiem.

- Zawsze byłeś spostrzegawczy Nicolasie – Albus uśmiechnął się lekko – Rozpoczynamy kolejny rok szkolny. Minęło już tyle lat od kiedy straciliśmy Harry’ego – westchnął cicho. Nadal nie umiał tego przeboleć, obwiniał się o to, że zaniedbał opiekę nad chłopcem, że zawiódł właśnie wtedy, kiedy Harry pokonał tyle przeciwności, kiedy mógł żyć. A on, Albus Dumbledore, nie potrafił go dopilnować.

Stracili chłopca. Przez niego.

- Nic nie możesz na to poradzić Albusie. Nie możesz się zamartwiać, on by tego nie chciał – odparł duch, po czym odfrunął w sobie tylko znanym kierunku.

- Łatwo ci mówić Nicolasie, łatwo ci mówić – szepnął Albus bardziej do niebie niż do ducha.

Znalazł się właśnie pod kamienną chimerą. Rzeźba rozsunęła się, jak zwykle bez konieczności podawania hasła, wpuszczając go do gabinetu dyrektora.

***

Supernowoczesny samolot powoli przygotowywał się do startu. Kilkudziesięcioosobowa załoga, w skład której wchodzili oprócz pilotów, stewardess i obsługi, również agenci ochrony, analitycy, informatycy, żołnierze i cały sztab doradców, starała się przygotować wszystko na tajną konferencję, która miała się odbyć poprzez najnowsze i najbezpieczniejsze łącza satelitarne pomiędzy dwoma najważniejszymi pasażerami samolotu, Prezydentem i Szefami Sztabów znajdującymi się z Pentagonie i kilkoma dowódcami NATO.

Z konferencji celowo zostali wyłączeni przywódcy europejscy, gdyż wśród nich znajdowali się członkowie Syndykatu próbującego od lat przejąć panowanie nad światem, należało więc ograniczyć możliwość zdrady do minimum. Państewka afrykańskie również nie nadawały się na partnerów w rozmowach, bo na ich terenie znajdowały się główne bazy wojskowe Syndykatu, natomiast Bliski Wschód był główną siedzibą jego przywódców.

Członkowie grupy, która miała podjąć strategiczne decyzje dotycząca przyszłości świata, zostali bardzo starannie dobrani, było ich niewielu, dlatego też ewentualny przeciek zostałby od razu wykryty. Nie można było pozwolić sobie na błędy.

Gra toczyła się o zbyt dużą stawkę.

Dwaj młodzi mężczyźni powoli usiedli na skórzanych fotelach przygotowując się do startu. Cały sztab ludzi pracował na to, żeby to właśnie oni wzięli udział w konferencji. Jeden z nich, Michael Stevenson, był Sekretarzem Obrony posiadającym niemal nieograniczone kompetencje i posiadającym pełne zaufanie Prezydenta Stanów Zjednoczonych, jak również szefem NATO decydującym o wszystkich posunięciach Sojuszu; drugi, Daryl Jones, był szefem CIA, również dysponującym nieograniczonymi kompetencjami i funduszami. Michael miał pełną zgodę prezydenta na realizacje wszystkich swoich pomysłów, Daryl zaś był jego prawą ręką i kierował Agencją Wywiadu tak, żeby możliwie najbardziej ułatwić przyjacielowi zadanie.

Znali się od lat, lecz z początku nie lubili się. Dopiero kiedy poszli do wojska i obaj znaleźli się na froncie, a ich życie zależało od tego, czy będą współpracować i ufać sobie, wszystko się zmieniło, a z wrogów stali się przyjaciółmi gotowymi oddać za siebie życie i rozumiejącymi się bez słów. Od tego czasu byli nierozłączni, ich żony – obie silne kobiety, gdyż takie muszą być żony polityków – przyjaźniły się, dzieci wychowywały praktycznie razem, a prezydent i jego żona przygarnęli Daryla i jego rodzinę, jak swoje własne dzieci.

Niektórzy znajomi w żartach nazywali ich Rodziną Panującą i z całą pewnością mieli w tym sporo racji.

- Proszę zapiąć pasy, za minutę startujemy – rozległ się głos pilota.

Obaj mężczyźni w milczeniu wykonali polecenie. Michael spoglądał przez okno, gdzie na sygnał startowy czekały trzy myśliwce, które miały ich eskortować przez całą drogę. Pamiętał jak z początku nie umiał przyzwyczaić się do tych nadzwyczajnych środków ostrożności i ciągłej ochrony. Dopiero po długich rozmowach z prezydentem, Pierwszą Damą i własną żoną, uległ i zgodził się na wszystko. Cóż. To byli jedyni ludzie, którym całkowicie ulegał, i którzy mogli go zmusić praktycznie do wszystkiego. Byli przecież jego najbliższą rodziną.

Powoli ruszyli na pas startowy przy akompaniamencie ogłuszającego buczenia silników. Samolot był niewykrywalny dla radarów i niemal bezgłośny, ale dopiero w powietrzu. Na ziemi należało udawać, że się nie słyszy wycia maszyny.
Pasażerowie zostali wciśnięci w fotel i po chwili samolot wystartował.

- Włączam zabezpieczenia antyradarowe.
- Rozpoczynam przygotowania do przejścia w cichy stan pracy silnika.
- Kontakt z myśliwcami pełny.
- Urządzenia systemowe sprawne.

Rozległo się jeszcze kilka temu podobnych meldunków, po czym pilot dał znać, że wszystko w porządku. Wszyscy doradcy przeszli do specjalnie wydzielonego pomieszczenia, w którym miała się dobyć wewnętrzna narada poprzedzająca konferencję satelitarną.

- Wszystko w porządku, można odpiąć pasy, narada może się rozpocząć o każdej porze na pana rozkaz – w drzwiach pokazała się głowa Mike’a Newella, asystenta Stevensona. Dwaj mężczyźni odpięli pasy.

- Dobrze, narada za pięć minut. – Michael zastanawiał się jeszcze przez chwilę. – Znajdź mi brytyjskie raporty finansowe o dostawach dla armii z ostatnich pięciu lat – dodał.

- Tak jest. – Asystent skinął głową i wyszedł.

Współpracował ze Stevenson’em właśnie dlatego, że nie istniało dla niego pojęcie „niemożliwe”. Dla niego wymagało to po prostu nieco więcej czasu. Jego efektywność była tak duża, bo miał cały zespół ludzi na rozkazy i kiedy trzeba było nawet szpiegów. Michael’a to jednak nie obchodziło. Rozkazy były wypełniane w terminie i bardzo skutecznie. To wszystko czego wymagał.

Chwilowo zostali sami.

- Denerwujesz się? – zagadnął Daryl przeciągając się na fotelu.

- Nie… - odparł zdziwiony – Nie takie rzeczy się robiło. – Po czym zachichotał na samą myśl.

- Ty masz wieczne problemy z zachowaniem powagi, nawet w najtrudniejszych sytuacjach – fuknął szef CIA z wyrzutem.

- Wiem, ale to jest swego rodzaju… chyba broń, wiesz. Żeby nie brać tego wszystkiego na poważnie. Inaczej bym zwariował z nerwów, ciągłego napięcia… - Nie dokończył, nie musiał.

Daryl doskonale go rozumiał. Sam miał barwne życie. Wiedział jednak, że przyjaciel przeżył zdecydowanie więcej i niejednokrotnie był bliski śmierci. Potrafił w najtrudniejszych momentach zachować spokój, cynicznie zwracać się do przeciwników i za wszelką cenę ratować przyjaciół. Michael znał wartość życia, a każdy rozkaz którym wysyłał kogoś na front i nie był spokojny o wynik starcia, przeżywał bardzo mocno.

Chcąc rozładować nieco atmosferę, Daryl zagadnął z innej strony.

- A w ogóle jak tam Emma? Powinny już być na dworcu, nie? - spytał.

- Tak, mam nadzieję, że nie było problemów – westchnął cicho.

- Wiedzą jak się dostać na peron?

- Nie, jak niby im miałem powiedzieć?

Daryl nabrał głośno powietrza, po czym przez chwilę wpatrywał się w przyjaciela.

- Nie powiedziałeś im? Kazałeś im jechać do Anglii, a nie powiedziałeś że nie dostaną się na peron od tak po prostu? Żartujesz sobie, prawda? – spytał w nagłą nadzieją w głosie.

Michael odwrócił się do niego gwałtownie i spojrzał z rozpaczą.

- A jak miałem to zrobić? Iść z nimi na peron i wyjaśniać skąd wiem jak się na niego dostać? Potem iść do dyrektora i stwierdzić, że muszę z nim poważnie porozmawiać? A może wyjaśnić swojej córce, że to wcale nie jest takie dziwne, że jest czarownicą?!

- Nnie… - szepnął Daryl zdziwiony tym wybuchem przyjaciela, ale Michael nie dał mu dojść do głosu.

- Nie mogę tego zrobić, nie mogę. Dawno temu podjąłem decyzję… Ba! Obaj ją podjęliśmy! Teraz musimy się trzymać tamtych ustaleń, za późno już. Poza tym nasze rodziny są bezpieczne, dopóki nie znają prawdy. Wiesz o tym, bo przecież twoje dzieci też nie wiedzą, że niedługo dostaną list i będą reagować dokładnie tak samo jak Emma.

Patrzyli na siebie przez chwilę bez słowa, po czym Daryl wolno skinął głową. Zrozumiał. Nie mieli innego wyjścia, wybrali takie, a nie inne życie i teraz muszą trzymać się planu ze wszystkimi jego konsekwencjami.

- Mam nadzieję, że ktoś znajdzie Emmę i Emily i wytłumaczy im wszystko – powiedział do przyjaciela, który tylko pokiwał smętnie głową.

- Właściwie, nie dopuszczam innego rozwiązania – mruknął Michael po chwili.

- Ale mimo wszystko, czeka cię ciężka rozmowa jak już wrócisz do domu – dodał Daryl z figlarnym błyskiem w oku, po czym zachichotał.

 


Rozdział 3

 

Emily Stevenson rozejrzała się niespokojnie wokół, jakby szukając skądś pomocy. Kiedy przeczytała podany przez córkę list, nagle uświadomiła sobie, że tak się starała, żeby dotrzeć na ten dworzec, a nie przeczytała nawet do końca instrukcji. Teraz wydało jej się to wszystko jakimś idiotycznym snem.

Peron 9 i ¾ - dźwięczało jej w uszach. Dobrze wiedziała, że nie ma czegoś takiego. Była na tym dworcu już wielokrotnie. Pytanie się strażnika również uznała za głupi pomysł. Facet pewnie oglądał wiadomości, rozpoznały ją od razu. A news dnia, o tym jak córka prezydenta Stanów Zjednoczonych znalazła się w Wielkiej Brytanii, pytając o coś czego nie ma, czyli niechybnie zwariowała, był ostatnią rzeczą na jaką miała ochotę. Był też ostatnią rzeczą jaką potrzebowali jej ojciec i mąż.

Spojrzała ze smutkiem na córkę stojącą obok niej.

- Nie wiem, co teraz zrobimy kochanie. Nie ma takiego peronu…

Dziewczynka wpatrywała się w matkę z przerażeniem. Emily w pewnym sensie ją rozumiała. Mała bardzo się cieszyła na ten wyjazd i naukę w tej szkole. A tu nagle pat! W ostatnim momencie!

Nagle usłyszała idącą obok siebie grupę ludzi.

- Na 9 i ¾ z pewnością będzie tłok, jeśli nie chcecie się spóźnić na pociąg, trzeba się pospieszyć.

Emily odwróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz ze starszą, rudowłosą kobietą, za którą szło kilkoro dzieci i dorosłych. Wyglądało na to, że mają jedyną okazję, żeby dotrzeć na ten cholerny peron!

- Przepraszam panią bardzo – zaczęła niepewnie – ale wygląda na to, że szukamy tego samego peronu i nie wiem…

Kobieta przyglądała się jej przez chwilę krytycznie.

- Nie wiesz jak się na niego dostać? – odparła z uśmiechem po chwili. Emily postanowiła zignorować to przejście na „ty” i skinęła głową. – Jak rozumiem córka pierwszy raz do Hogwartu? – dopytywała się tamta.

- Tak – powiedziała dziewczynka.

- To tak jak Henry – kobieta wskazała na drobnego brązowowłosego chłopczyka, który uśmiechnął się nich lekko – Joshua - tutaj przed szereg wyszedł blondynek – David i Dafne. – Dwoje dzieci wyglądało jak bliźnięta. – No a nasza Elizabeth idzie już do drugiej klasy. – Dziewczynka o zarozumiałym wyrazie twarzy pokiwała głową.

- Babciu, musimy się pospieszyć bo pociąg nam ucieknie.

- Wiem kochanie - powiedziała do dziewczynki. - A w ogóle nazywam się Molly Weasley – wyciągnęła rękę do Emily.

- Emily Stevenson, a to jest Emma. - Uścisnęły sobie dłonie.

- Za nami są jeszcze Dora Lupin – pokazała na kobietę z wściekle zielonymi włosami - i Ron Weasley, mój syn, który nadal nie może się ustatkować – powiedziała Molly przedstawiając resztę towarzystwa.

- Świetnie mamo, że musisz wygadywać te bzdury nawet przy nowo poznanych ludziach – fuknął na nią cicho, ale kobieta zignorowała przytyk.

- Jak rozumiem nie jesteś czarownicą – spytała Molly. To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.

- Nie, zajmują się działalnością charytatywną, mieszkamy w Stanach Zjednoczonych.

- No tak, kawał drogi musiałyście przejechać – stwierdził Ron, który jednak postanowił nie obrażać się na matkę.

- Oj tak, nie było łatwo. – Emily uśmiechnęła się z przymusem. – W ogóle byliśmy bardzo zdziwieni, kiedy mała dostała list. Ale mój mąż się uparł, że ma jechać do tej szkoły. No to jesteśmy - dodała, wzruszając ramionami.

- Pani mąż jest czarodziejem? - spytała właścicielka oryginalnej fryzury.

- Nie, właściwie nie wiem czemu był tak bardzo zadowolony z tego pomysłu…

Zapadła chwila ciszy.

- No dobrze – powiedziała w końcu Molly. – Żeby dotrzeć na peron, musicie iść prosto na barierkę, przejdziecie przez nią i będziecie na miejscu.

- Jak to „przez nią”?! – wykrzyknęła Emily zaskoczona. Molly uśmiechnęła się wyrozumiale.

- Obawiam się, że musi mi pani zaufać.

Emily patrzyła na nią jakby zupełnie nie wiedziała co powiedzieć. W końcu Ron się zlitował, złapał kufer Emmy, ją samą wziął za rękę, a Emily pod ramię. W momencie kiedy kobiecie wydawało się, że zaraz uderzy się o barierkę i narobi zamieszania, które trafi do dzisiejszego wydania wiadomości, zamknęła oczy. Zrobiła jeszcze kilka kroków, lecz nic się nie wydarzyło. Kiedy wreszcie postanowiła spojrzeć i zorientować się co się dzieje, zobaczyła przed sobą dużą czerwoną lokomotywę, napis „Peron 9 i ¾” i uśmiechającego się lekko Rona Weasleya.

- Udało się – powiedziała ni to do niego, ni do siebie.
- Oczywiście, że się udało – odparł ze śmiechem i zaniósł kufer Emmy do wagonu.

Zostały same.

- Poradzisz sobie, kochanie. – Przytuliła córkę lekko. – Jesteś dzielną dziewczynką, a ci ludzie wydają się być mili.

- Wiem mamo. Będzie dobrze. – Po tym ewidentnym pokazie czarów Emmie powrócił dobry humor i znów wyglądała na podekscytowana zaistniałą sytuacją.

- Pamiętaj, pisz do nas gdyby cokolwiek się działo. Ktoś po ciebie przyjedzie… - Nie zdążyła dokończyć, bo przerwała jej Emma.

- Spokojnie – dziewczynka zachichotała. – Dam sobie radę. Tato przecież zawsze mnie uczył, że trzeba radzić sobie w trudnych sytuacjach. A ta nie wydaje się aż tak trudna. - Po czym przytuliła lekko zdezorientowaną matkę, odwróciła się, pomachała jej raz jeszcze i weszła do wagonu.

Emily z mieszanymi uczuciami wpatrywała się w pociąg, który zapełniał się dziećmi. Dopiero teraz rozejrzała się ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin