Odzyskać siebie Prolog-Rozdział 7.doc

(351 KB) Pobierz
Mysterious Girl

 

 

 

 

Odzyskać siebie

by kokomona

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

              Zapadał zmierzch. Biegła ciemnymi ulicami Nowego Jorku, potykając się raz za razem. W jej oczach szalał strach i łzy. Łzy płynące strumieniem po jej zmęczonych policzkach, wpadające jedna po drugiej do jej malinowych ust. Szlochała. Nie rozumiała, dlaczego on ją goni. Chciała się schronić, ale był niedaleko. Nie mogła pozwolić, by ją złapał. Nie mogła mu pozwolić na dotyk, którego nie rozumiała. Nawet nie wiedziała, kim on jest, dlaczego była w jego mieszkaniu, dlaczego tak czule na nią patrzył.

 

Boże pomóż mi – pomyślała łapiąc kolejny, szybki oddech. Niech on zostawi mnie w spokoju, niech znajdzie sobie inną ofiarę – wbiegła w kolejną ciemną ulicę mając nadzieję, że zdoła się przed nim wreszcie ukryć. Zobaczyła kilka śmietników, ustawionych jeden przy drugim pod mokrym murem jednego z obskurnych budynków, na którym widniały okropne graffiti. Nie zastanawiając się dłużej nad lepszą kryjówką, wbiegła pomiędzy śmietniki i ukryła się za największym z nich. Smród był okropny. Jakby w pobliżu rozkładały się zwłoki jakiegoś zwierzęcia, albo człowieka. Dziewczynę przeszedł zimny dreszcz na samą myśl, że on jest już blisko i pewnie ją znajdzie. A wtedy nie zdoła uciec.

 

              Spojrzała na zamalowany mur. Na dużej powierzchni znajdowały się cztery, ogromne malowidła. Dziewczyna w pierwszej chwili nie mogła się nadziwić, jak ktoś zdołał farbami w sprayu namalować tak idealnie wszystkie, nawet najdrobniejsze szczegóły, od lśniącego rewolweru, aż po błyszczące ostrze noża. Nagle zamarła. Skuliła się podciągając nogi pod brodę. Przyjrzała się dokładniej obrazom i zrozumiała, co przedstawiają. Śmierć.

Pierwszy od lewej eksponował bladego mężczyznę o zielonych oczach i wąskich ustach, miał zmarszczone czoło, a wyraz jego twarzy.. był zrezygnowany. Na głowie miał niewielki, czarny kapelusz, a w ręku trzymał przystawioną do swojej skroni broń.

Serce dziewczyny zaczęło bić szybciej. Przeniosła wzrok na kolejne malowidło, na którym widniała młoda kobieta o długich, blond włosach, jakby wykrzywiona w grymasie rozpaczy i mężczyzna. Ten sam blady mężczyzna, o zielonych oczach i delikatnych wargach, tym razem zaciśniętych, jakby walczył ze sobą. Walczył, nie chcąc zrobić tego co zamierzał. W dłoni uniesionej tuż nad zgrabną, łabędzią szyją młodej kobiety, dzierżył myśliwski nóż. Nawet w ciemności, nóż wydał się dziewczynie niezwykle ostry. Wzdrygnęła się.

 

Jestem w piekle – pomyślała, gdy nagle usłyszała cichy łomot. Odwróciła wzrok od malowideł w przekonaniu, że już po nią przyszedł, ale jej oczom nie ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna, o bujnej czuprynie i brązowych oczach, lecz… szczur.

Szczur, to tylko szczur – uspokajała się w myślach, próbując wyrównać oddech. Zdała sobie sprawę, że oddycha zbyt głośno i łapczywie, że ktoś mógłby ją usłyszeć. Nie ktoś, tylko on.

 

Wtedy usłyszała czyjeś kroki i wstrzymała oddech. Schowała się najlepiej, jak tylko mogła. W ciemnym, śmierdzącym zakamarku koszmarnej ulicy, pośród śmietników. Kroki były coraz bliżej, ale kątem oka dziewczyna zobaczyła, że mężczyzna – bo niewątpliwie był to mężczyzna – nie wszedł w tą ulicę. Przystanął, a jego sylwetkę oświetlały reflektory mijających go samochodów.

 

- Bello! – zawołał – Bello, gdzie jesteś? Dlaczego ode mnie uciekłaś, nie rozumiem tego – w jego głosie dziewczyna usłyszała ból i rozpacz

 

Czy on mówi do mnie? – dziewczyna oparła głowę na kolanach i przełknęła ślinę – przecież, ja nie mam tak na imię – pomyślała – a właściwie, to jak ja się nazywam i kim jestem? ile mam lat? – do jej oczu ponownie napłynęły łzy, ale powstrzymała szloch, nie chcąc zdradzić swojej obecności.

Mężczyzna stał tam jeszcze przez chwilę i wpatrywał się z nadzieją w ciemną uliczkę, ale gdy tylko pojawiły się pierwsze krople rzęsistego, wiosennego deszczu westchnął, i wplatając dłonie w swoje brązowe włosy ruszył dalej. Pobiegł ciemną nocą nadal nawołując imienia, którego dziewczyna skulona za śmietnikami nie znała, a po chwili wyczuła, że już go nie ma. Odszedł

Rozdział 1.

 

              Siedziała w nocnym klubie „Day and Night”, znajdującym się w jednej z najbardziej odrażających i obskurnych dzielnic Nowego Jorku. Klub był specyficzny, nie dlatego, że jego wystrój przypominał hallowenowe party i zamiast stroboskopów, pomieszczenia były oświetlane lampami w kształcie trupich czaszek, ale ze względu na klientelę, która była wyjątkowa.

 

- All czego się napijesz? – zapytał wysoki, umięśniony barman posyłając dziewczynie kokieteryjny uśmieszek.

- Poproszę to, co zwykle – dziewczyna posłała mu promienny uśmiech i obróciła się na barowym krześle, by móc obserwować sytuację na parkiecie – Pojawił się ktoś nowy? – zapytała patrząc w tłum tańczących.

- Nie – barman podał jej drinka i wychylił się znad barowej lady tak, że jego usta znajdowały się tuż przy jej uchu – Przychodzisz tu nie wiem sam, jak długo i jeszcze nie znalazłaś swojej drugiej połówki? – chłopak szepnął do jej ucha, po czym przygryzł delikatnie jego płatek, a dziewczyna zachichotała.

- Dobrze wiesz, że nie..

- All – przerwał jej barman Mieszkamy razem i wiesz, że jeśli zechcesz ja mogę być z Tobą, tak na poważnie – w jego głosie brzmiała troska.

- Jesteśmy przyjaciółmi Emm – dziewczyna odwróciła się i spojrzała prosto w czułe oczy chłopaka – Kocham cię, ale jak brata rozumiesz? Wiesz kim jestem i jestem ci wdzięczna, że zawsze jesteś przy mnie, i że mogę z Tobą mieszkać, że się nie… brzydzisz – spuściła wzrok.

 

Tak. Dziewczyna wstydziła się tego, kim jest, ale nic nie mogła na to poradzić. Tylko tutaj, wśród ludzi takich, jak ona mogła czuć się w miarę normalnie i znaleźć kogoś, kto by ją pokochał.

 

- Przestań, nigdy bym się nie brzydził tego, kim jesteś – chłopak chwycił ją pod brodę i spojrzał w jej granatowe oczy – Jesteśmy przyjaciółmi pamiętasz? Sama to powiedziałaś – posłał jej szeroki, przyjacielski uśmiech, a dziewczyna lekko uniosła kąciki ust.

- Tak odetchnęła i upiła łyk drinka.

 

              Kolejna noc dobiegała końca, a Alice, dziewczyna o kruczoczarnych, długich włosach, granatowym, ciemnym spojrzeniu i bladej cerze siedziała w klubie, opierając głowę na ramieniu i wpatrując się w maleńkie bąbelki, bezwiednie unoszące się w kolejnej szklaneczce drinka.

Chciałabym być jednym z tych bąbelków – pomyślała – ich życie jest takie krótkie, rodzą się na dnie, dryfują jak maleńka łódź na bezkresnym oceanie, a potem dobijają do brzegu, krawędzi.. i giną.

Alice za dużo wypiłaś – skarciła się w myślach – pora wracać do domu.

 

              - All zaraz kończę robotę barman wyrwał dziewczynę z zamyślenia widząc, że prawie zasypia – wracamy razem do domu?

              - Tak wracajmy – Alice oderwała wzrok od szklanki i lekko ziewnęła.

 

Muzyka brzmiała już o wiele ciszej, a na parkiecie w rytm delikatnej melodii, kołysały się pojedyncze pary. Alice poczuła ból w klatce piersiowej, tak silny, że złapała się za serce. To był ból samotności. Dwudziestotrzyletnia dziewczyna tak pragnęła miłości, drugiej osoby, kogoś komu mogłaby się codziennie zwierzać, kogoś, z kim mogłaby się śmiać i bawić i … kochać.

To pragnienie rozrywało ją od środka. To pragnienie było silniejsze, niż cokolwiek innego. Chciała być kochaną. I była. Ale nie tak, jak tego chciała. Ta miłość miała być zachłanna i namiętna, bezlitosna i niecierpliwa, delikatna i brutalna. Miała być… jedyna.

 

              - All zaczekaj tu na mnie – Emmet założył na ramiona skórzaną kurtkę – Pójdę jeszcze namalować kolejne dzieło w moim ulubionym miejscu, i za 15 minut wracam – rzucił dziewczynie oczko i piękny uśmiech, po czym zniknął za tylnym wyjściem.

 

I kolejna, beznadziejna, zmarnowana noc – westchnęła Alice w myślach – Nigdy nie znajdę, nie poznam tej jedynej… osoby. Jak długo jeszcze mam czekać? Boże, jak długo każesz mi jeszcze czekać?

 

              -Alice! – Emmet wbiegł nagle do klubu – Alice chodź szybko! – krzyknął wymachując z niedowierzaniem rękami.

              - 15 minut? – dziewczyna spojrzała na zegarek – Minęło nie całe 5. Emmet nie mów, że w pięć minut namalowałeś swoje kolejne, mroczne graffiti – Alice zaśmiała się i zaplotła ręce na klatce piersiowej.

              - Nic nie namalowałem, bo nie zdążyłem – jęknął dysząc ciężko, jakby przebiegł co najmniej kilometr – Alice, tam ktoś jest – powiedział resztkami sił.

              - Jak to? Ale kto? Ktoś cię zaatakował? Przyłapał? – dziewczyna szeroko otworzyła oczy i wbijała w niego wzrok, ale ten tylko kręcił przecząco głową, nie mogąc złapać tchu.

 

Dostał zadyszki – Alice zaśmiała się w myślach – w tym tempie nigdy nie dowiem się, o co chodzi. Cały Emmet.

 

              - Dobrze, chodźmy tam – dziewczyna zeskoczyła z barowego krzesła i przewróciła oczami – Od ciebie raczej niczego się nie dowiem sądząc po tym, że ledwo żyjesz – poklepała chłopaka po ramieniu i pociągnęła w stronę drzwi – A tak poza tym, powinieneś przestać jeść te obrzydliwe Fast Foody, widzisz do czego cię doprowadzają? – stanęła obok niego, gdy gasił światła w klubie i zamykał drzwi na klucz – Nie możesz przebiec nawet kilkunastu metrów, dziwię się, że te twoje mięśnie jeszcze nie zamieniły się w tłuszcz – zachichotała dźwięcznym głosem.

              -Alice nie czas na żarty, uwierz mi – chłopak powiedział zimnym tonem, chwycił ją za rękę i pociągnął biegiem w kierunku uliczki, lekko oświetlonej przez słabe światło wczesnego poranka.

 

              Stanęli w ciszy trzymając się za ręce. Ich oddechy były przyspieszone, a serca wybijały ten sam rytm.

 

              - Emmet, przecież tu są same śmietniki – Alice rozejrzała się dokoła – i obrzydliwie śmierdzi – zmarszczyła czoło i zatkała nos dwoma palcami spoglądając pytająco na przyjaciela.

              - Zobacz tutaj – podszedł bliżej największego ze śmietników – leży nieprzytomna – wskazał ręką na dwa sportowe buty wychylające się zza rogu, bezwładnie leżące na zimnym, betonowym chodniku.

 

Alice ze ściśniętym gardłem i bijącym sercem podeszła do Emmeta, który prawie pochylał się nad czymś, albo kimś… i wtedy ją zobaczyła. Serce Alice chciało wyrwać się z piersi na widok leżącej bezbronnie, nieprzytomnej dziewczyny o twarzy anioła. Anioła o brązowych, lekko kręconych włosach, bladej cerze, takiej jak jej własna, o kruchej budowie, jak u laleczki z porcelany i pełnych, malinowych ustach. Dziewczyna była piękna, drobna i delikatna. Alice poczuła ukłucie w brzuchu, ale wtedy jeszcze nie wiedziała, co to oznaczało. Wiedziała tylko, że musi zaopiekować się tą bezbronną istotą.

 

              - Co jej się stało? Oddycha? – Alice pochyliła się nad ciałem dziewczyny, obok Emmeta, który trzymał jej bezwładną dłoń i sprawdzał puls.

              - Straciła przytomność, gdy tutaj przyszedłem – chłopak powiedział prawie szeptem – chyba siedziała tu całą noc, zobacz jest zziębnięta.

              - Całą noc? – Alice dotknęła jej lodowatego, bladego policzka i przeszedł ją dreszcz – Musimy ją stąd zabrać, natychmiast – powiedziała stanowczo posyłając Emmetowi znaczące spojrzenie.

              - Jak mnie zobaczyła, zaczęła krzyczeć, nie wiemy, jak zareaguje, gdy ją stąd zabierzemy i obudzi się w obcym miejscu – Emmet próbował wytłumaczyć przyjaciółce.

              - Proszę cię, obcym? Nasz dom nie może być bardziej obcy, niż ta zimna ulica i śmierdzące śmietniki – skwitowała Alice – zobacz, przecież nie zostawimy jej tutaj, tu są szczury – powiedziała z obrzydzeniem, widząc szczura wspinającego się do jednego z śmietników.

 

              Emmet chwycił wątłe ciało dziewczyny w ramiona i razem z Alice zabrali ją do swojego, niewielkiego domu, na obrzeżach Nowego Jorku.

 

Alice rozpierało multum uczuć. Podniecenie, radość, ekscytacja. Czuła, że ta dziewczyna jest kimś wyjątkowym, kto odmieni jej życie, kto sprawi, że Alice uwierzy w siebie i będzie jej powiernikiem i przyjacielem od serca. Gdy już straciła wszelką nadzieję, znikąd pojawiła się ona. Piękna dziewczyna o miękkich włosach, zziębnięta i bezbronna, leżąca teraz bezpiecznie w łóżku Alice, która siedziała przy niej trzymając jej dłoń. Dziewczyna, która jest tak blada, że mogłaby zlać się w jedność z kolorem skóry Alice, dziewczyna, która właśnie wybudza się ze snu…

 

              - Witaj piękna – powiedziała delikatnym, dźwięcznym głosem Alice widząc, że nieznajoma zamrugała kilkakrotnie próbując zrozumieć, co się z nią dzieje.

              - Oh obudziłaś się wreszcie – do pokoju wszedł Emmet, trzymając w ręku kubek gorącej herbaty. Podszedł do dziewczyny i podał jej go delikatnie, gdy ta usiadła na łóżku odgarniając z twarzy niesforne kosmyki włosów.

 

Dziewczyna nic nie powiedziała. Rozglądała się dziko po pomieszczeniu,  w którym się znajdowała i upiła łyk orzeźwiającej herbaty. Pokój był stylowo urządzony. Wszystko pasowało do siebie jak ulał i dziewczynie od razu rzuciło się w oczy, że urządził go stylista wnętrz, lub projektant. Piękne, delikatne pomarańczowe ściany idealnie kontrastowały ze stylowymi meblami w odcieniach ciemnej zieleni. Na podłodze królował ogromny, zapewne miękki, zielony dywan, który dziewczyna zapragnęła poczuć pod swoimi stopami. Nagle zdała sobie sprawę, że siedzą przy niej dwie, obce osoby, a ona spokojnie popija herbatę.

Spojrzała na siedzącą przy niej piękność, o czarnych włosach i granatowych oczach i od razu pozazdrościła jej urody. Miała takie delikatne rysy twarzy, zgrabny nosek i szczery uśmiech. Tak. Uśmiechała się serdecznie ukazując rządek białych, równych ząbków.

 

Kim ona jest? – pomyślała dziewczyna upijając kolejny łyk herbaty – Czy powinnam się bać? Przecież ich nie znam. Nikogo nie znam. Nawet nie wiem, co ja tu robię i kim jestem – zdała sobie sprawę, że jest sama. Nie ma nikogo, nie zna nikogo, ani nie pamięta. Nie pamięta nawet swojego imienia, kim jest, kim była. Jakby narodziła się dopiero w tej chwili. Jej ciało ogarnęła fala smutku i podciągnęła kolana pod brodę. Spojrzała na przystojnego chłopaka siedzącego z drugiej strony dużego łóżka, który posyłał jej ciepłe, przyjazne spojrzenie.

 

Jest przystojny i duży – pomyślała. Nie znała jego imienia, ale czuła, że na pewno jest wyjątkowe, tak jak jego ciepłe spojrzenie. Miał krótkie, prawie czarne włosy i dziewczyna pomyślała, że pewnie jest bratem czarnowłosej piękności. Jego ciało wyglądało na wysportowane. Obcisły t-shirt opinał jego muskularne ramiona, na których dziewczyna przez chwilę utkwiła wzrok. Gdy zdała sobie sprawę, że zbyt długo się w niego wpatruje, jej policzki zapłonęły rumieńcem i odwróciła wzrok.

 

              - Kim jesteście? – wreszcie odważyła się zapytać.

              - Ja jestem Alice – dźwięk głosu granatowookiej ogłuszył dziewczynę. Była oszołomiona tym miękkim, brzmiącym jak dzwoneczek głosem, którego mogłaby słuchać bez przerwy. Był taki melodyjny.

              - Emmet miło mi – chłopak wyciągnął dłoń w zapraszającym geście do dziewczyny, a ona uścisnęła ją delikatnie. Poczuła ciepło, jakie rozlało się po jej ciele, gdy go dotknęła. Poczuła, że ten chłopak o wyjątkowym imieniu zostanie jej bratnią duszą – A ty? Jak masz na imię? – zapytał z zaciekawieniem malującym się, na jego przyjaznej twarzy.

 

Dziewczyna jeszcze bardziej się zarumieniła i westchnęła.

 

              - Ja… nie wiem – powiedziała prawie szeptem, przygryzając dolną wargę i spuszczając wzrok.

 

 

 

Rozdział 2.

 

              Nie spał od wielu dni. Jego ciało rozrywał ból i tęsknota, których nie potrafił nie czuć. Bella była dla niego wszystkim. Była jego całym światem, jedyną, prawdziwą miłością i nie potrafił, nie chciał żyć bez niej. Takie życie nie miało dla niego sensu. Nie miał prawa istnieć, gdy nie było jej przy nim. Tak czuł od ponad dwóch tygodni. Nie miał o niej żadnych wieści, odkąd uciekła i nie rozumiał dlaczego.

 

Czy zrobiłem coś nie tak? – co noc zadawał sobie to pytanie, siedząc w ich mieszkaniu i popijając whisky – Dlaczego uciekła? Dlaczego patrzyła na mnie, jak na obcą osobę? Jakby mnie nie pamiętała, albo… nie chciała mnie znać? – westchnął kręcąc głową – Dlaczego, do cholery dlaczego? – gniew zawrzał w jego żyłach. Zmarszczył czoło, a w oczach stanęły łzy. Jego twarz zaszła niewyobrażalnym bólem i bezsilnością. Zacisnął mocno pięść na szklance niedokończonej whisky, po czym cisnął ją prosto w portret wiszący nad kominkiem w salonie. Nie miał już siły tak żyć.

 

Szklanka rozprysła się w drobny mak, a mokry portret przedstawiający uśmiechniętą dziewczynę o brązowych włosach i malinowych ustach, oraz chłopaka o bujnej, brązowej czuprynie, czule wpatrzonego w piękną twarz dziewczyny, spadł z hukiem na ziemię.

 

              - Nie! – krzyknął widząc, jak po pięknej twarzy dziewczyny pozostaje rozmazana plama – Kochanie, przepraszam… przepraszam – rzucił się na kolana, łapiąc portret w dłonie i przyciskając go do piersi. Zaczął kołysać się delikatnie w przód i w tył, jakby chciał utulić dziewczynę z portretu do snu, a po jego policzkach płynęły łzy rozpaczy.

 

              Był zmęczony. Zmęczony poszukiwaniami, udręczony brakiem wiadomości, zraniony i zdesperowany. Oderwał portret od piersi i czułym wzrokiem, przesłoniętym przez mokrą, słoną ciecz spojrzał na twarz, której już nie rozpoznawał. Zrozumiał, że teraz stracił ją na zawsze. Zrozumiał, że nie ma już nic, nawet jednego zdjęcia, które przypominałoby jej delikatne rysy i malinowe usta. Jednego zdjęcia, które pokazywałoby jej głębokie, brązowe spojrzenie i porcelanową twarz. Westchnął pełen bólu i złożył delikatny pocałunek na nieznajomej twarzy. Zamknął oczy i łapiąc dwa głębokie oddechy zaszlochał.

 

              - Żegnaj Bello, moja jedyna.. – powiedział szeptem przerywanym łkaniem, po czym wstał i powiesił portret na jego miejscu.

 

              Usiadł za biurkiem w małym pokoju, który Bella dostojnie nazywała gabinetem. Nie lubił, gdy tak mówiła, gdyż nie uważał swojej dopiero rozwijającej się, małej firmy projektującej ogrody za życiowy sukces. Owszem, lubił swoją pracę i cieszyło go, gdy kolejne, niewielkie projekty zakańczały się sukcesem. Sukcesem, który Bella zawsze musiała uczcić. Jednak jego prawdziwą pasją był śpiew. Tak.

 

Oparł się wygodnie w fotelu, który Bella nazywała jego tronem i zamknął oczy. Z lekkim, acz smutnym uśmiechem tańczącym na jego zmęczonej twarzy, zaczął wspominać ich wspólne wypady do ulubionego klubu karaoke. To tam mógł bez reszty oddać się swojej pasji, to tam poznał swoją miłość. Bella urzekła go swoją delikatnością i słowiczym śpiewem.

 

Odkrył ją pewnego letniego wieczoru, gdy razem z Jasperem, swoim serdecznym kumplem poszli do owego klubu. Edward, żeby pośpiewać, a Jasper, żeby pośmiać się z niego i jego ulotnych marzeń. Gdy tylko zobaczył ją stojącą nieśmiało na scenie przed mikrofonem, serce zabiło mu mocniej. Była wystraszona i wyraźnie speszona, tym bardziej, że tuż przy scenie gwizdała jej przyjaciółka Rosalie, która myślała, że w ten sposób doda jej otuchy. Edward pomyślał, że ta mała chyba nie wie, jak używa się mikrofonu i wtedy zabrzmiała muzyka..

Usiedli z Jasperem przy jednym ze stolików znajdujących się tuż przy scenie, a on nie mógł oderwać od niej wzroku, a gdy z jej delikatnych ust wydobył się śpiew zaniemówił z wrażenia. Jej głos był najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek słyszał i zdał sobie sprawę, że tylko tego głosu chce słuchać, gdy codziennie budzi się rano.

 

              - Byłaś taka realna Bello, a teraz.. – Edward westchnął otwierając oczy – Nie ma Cię przy mnie i nawet nie wiem, co się z Tobą dzieje, gdzie jesteś, czy żyjesz? – wplótł dłonie we włosy i martwo spojrzał w sufit.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin