Aldiss Brian W. 02 - Lato Helikonii.rtf

(2546 KB) Pobierz
Brian W

Brian W. Aldis

 

Lato Helikonii

 

 

 

W człowieku jest symetria świetna, Proporcje wiążą jego członki, podobieństwem Kojarzą wszechświat z pojedynczym życiem;

Najdalsze części ciała są rodzeństwem:

owa jest siostrą stopy i nić je sekretna Łączy z przypływem i księżycem.

Człowiek na każdej swojej drodze Spotkać może liczniejsze, niż spostrzega, sługi:

Depcze je, choć mu niosą pocieszenie, Kiedy choroba umęczy go srodze. O, potężna Miłci. Być światem i drugi Świat mieć na każde swe skinienie'

 

 

George Herbert

Człowiek

 

 

 

 

I. WYBRZEŻE BORLIEN

 

 

 

Fale szły ukosem plaży, cofały się i podchodziły od nowa. Pochód fal rozbijał się o masyw zwieńczonej zielenią skały przybrzeżnej. Niby głaz graniczny dzieliła płycizny od otchłani. Niegdyś była częściąry w głębi lądu, nim wulkaniczne spazmy cisnęły ją w wody zatoki. Teraz nosiła własne imię. Nazywano ją Skałą Linien. Od niej wziął nazwę ten skrawek ziemi i zatoka Grawabagalinien. Za skałą po horyzont rozpostarło migotliwe lazury Morze Orłów. Fale, mętne od zebranego po płyciznach piachu, biły z pluskiem o brzeg i rozpuszczały zagony białej piany, które zapędzały się na plażę i lubieżnie tonęły w piasku.

Opłynąwszy bastion Skały Linien fale z różnych stron schodziły się przy plaży, zalewając ją ze zdwojonym rozmachem i kipiąc wokółg złoconego tronu i nóg czterech fagorów stawiających tron w piasku. W kipieli nurzało się dziesięć różanych palw stóp królowej Borlien.

Pozbawieni rogów ancipici zastygli w bezruchu. Mimo panicznej obawy przed wodą trwali w mlecznej powodzi, co najwyżej strzepując uchem. I mimo że nieśli swój królewski ciężar przez pół mili od pałacu Grawabagalinien, nie było po nich widać zmęczenia. Niczym nie okazywali, że dokucza im skwar. Nie okazali też zainteresowania, gdy królowa nago zstąpiła z tronu w morze.

Na wydmie za plecami fagorów dwaj niewolnicy z rasy ludzkiej rozpięli namiot pod okiem pałacowego majordoma, który asnoręcznie rozkładał barwne madiskie kobierce.

Drobne fale lizały kostki królowej Myrdeminggali. Ją to borlieński lud nazywał królową królowych. Myrdeminggali towarzyszyła córka poczęta z królem, księżniczka Tatra, i kilka przybocznych dam dworu. Księżniczka skakała przez fale, piszcząc z radości. W wieku dwóch lat i trzech tennerów uważa się morze za ogromne, nierozumne, przyjazne stworzenie.

- Och, jaka wielka fala, patrz, mamo! Największa ze wszystkich! I druga... idzie tutaj... oooch! Jaki potwór, wysoki do nieba! Och, one są coraz większe! Coraz większe i coraz większe, mamo, mamo, zobacz! Zobacz tylko tę teraz,zobacz, zaraz buchnie i... ooch, już idzie druga, jeszcze większa! Zobacz, zobacz, mamo!

ysząc zachwyty córki nad drobnymi łagodnymi falami, królowa z powagą kiwała głową, lecz spojrzeniem tonęła w dali. Na południowym widnokręgu zbierały sięowiane chmury, zwiastuny bliskiej już pory monsunów. Morskie tonie syciły barwę, dla której określenie "lazurowa" było zbyt ubogie. Obok lazurów widzia królowa akwamaryny, turkusy i szmaragdy. Na palcu nosiła kupiony od domokrążcy w Oldorando pierścień z kamieniem - rzadkim i nieznanego pochodzenia - harmonizującym z kolorami morza o poranku. Miała uczucie, że jej los, i los córki, jest wobec życia tym, czym ten kamyk wobec oceanu. Z owej kolebki bytu przychodziły fale, budzące zachwyt Tatry. Dla dziecka każda fala stanowiła osobne wydarzenie, niepowtarzalne przeżycie oderwane od tego, co minęło i musiało nadejść. Każda fala była jedyną falą. Tatra żyła jeszcze w wiecznej teraźniejszości dzieciństwa.

Królowej fale mówiły o ciąym przemijaniu, wspólnym zarówno dla oceanu, jak i dla losów świata. W tych losach było i odtrącenie przez męża, i armie maszerujące za widnokręgiem, coraz większy skwar i żagiel codziennie z nadzieją wypatrywany na horyzoncie. Nie było dla niej ucieczki od żadnej z tych spraw. Przeszłość i przyszłość, obie współistniały w jej groźnej teraźniejszości.

Krzyknąwszy Tatrze na do widzenia, pobiegła przed siebie i zanurkowała w fale. Brała rozbrat z maleńkim wylęknionym dziecięciem płycizn, aby poślubić ocean. Pierścieńysnął jej na palcu, gdy przecięła dłmi toń. Woda lubieżnie pieściła członki i chłodziła rozkosznie. Moc oceanu przenikała ciało. Na wprost bieliła się linia przyboju, wytyczając granicę między wodami zatoki a pełnym morzem, gdzie wielki prąd wschodni, oddzieliwszy skwarny kontynent Kam-panniat od mroźnego Hespagoratu, toczył wody dookoła świata. Poza tę granicę Myrdeminggala nigdy nie wypływała bez wodnych przyjaciół u boku. Wodni wasale już przybywali, zwabieni intensywną aurą jej kobiecości. Otoczyli królową zwartym kołem. Nurkując z nimi słuchała muzyki głosów przemawiających w tonalnym, wciąż jeszcze niezbyt zrozumiałym języku. Ostrzegali królową, że zaraz się coś wydarzy - coś nieprzyjemnego wychynie z morskiej toni.

Królowa była w Grawabagalinien wygnanką, zesłaną w zapadły kąt na samym południu Borlien, do starożytnej krainy, nawiedzanej przez upiory wojsk poległych tu dawno temu. Tyle jej się ostało z całego królestwa. Ale odkryła inne - wśd fal. Dokonała odkrycia przypadkiem, wypłynąwszy kiedyś w morze podczas menstruacji. Swoim zapachem zwabiła wodnych przyjaciół. Od tego spotkania zawsze towarzyszyli królowej, która w ich kompanii zapominała o wszystkim, co utraciła i co jej zagrażo.

Pośd orszaku wodnych wasali Myrdeminggala obróciła się na wznak, wystawiając delikatności ciała na żar wysoko stojącej Bataliksy. Szum wody wypełnił uszy królowej Miała drobne piersi o cynamonowych sutkach, szerokie usta, cienką kibic Jej skora lśniła w promieniach słca Opodal swawoliły damy z ludzkiej świty Niektóre wypłynęły aż pod Skałę Lmien, inne hasały po plaży, wszystkie podświadomie przyjmując królową za punkt odniesienia Ich okrzyki tłumił łoskot fal Za plażą w oddali, poza wodorostami wyrzuconymi przez fale na brzeg, ponad urwistym brzegiem wznosił się białozłoty pałac Grawabagali-men, przytułek dla wygnanej królowej, oczekującej rozwodu - lub śmierci z ręki mordercy Pływakom jawił się pałac jako malowane cacko

Fagory stały nieruchomo na plaży Hen na morzu tkwił nieruchomy żagiel Południowe chmury jak gdyby stanęły w miejscu Wszystko stanęło Tylko czas płynął Mijał połdzien - nikt z wyższych sfer nie przebywałby pod gołym niebem po wschodzie obu słone na tych szerokościach geograficznych U schyłku połdnia chmury spiętrzyły się groźniej, żagiel odszedł pomyślnym halsem na wschód, dążąc do portu w Ottassolu

W wybranej przez siebie porze fale przyniosły ludzkie zwłoki To była owa nieprzyjemność, przed któ ostrzegali królową wodni wasale Pisnęli ze wstrętem Kołysząc się jak żywy i jak gdyby z własnej woli, topielec opłynął ostrogę Skały Limen i utknął w płytkim rozlewisku Leż tam niedbale na brzuchu Mewa przysiadła mu na łopatce Myrdeminggala dostrzegła błysk bieli i popłynęła to cos obejrzeć Jedna z dam dworu z odrazą w oczach JUŻ oglądała tę niezwykłą rybęste czarne włosy były Zjezone pod wpływem słonej wody Wywichnięte ramię obejmowało szyję Wzdęte ciało zdążo JUŻ podeschnąc w słcu zanim na me padł cień klowej

Zwłoki spuchły od rozkładu Chmara maleńkich krewetek kłębiła się w rozlewisku, objadając złamaną w kolanie nogę Dama dworu przewróciła trupa końcem stopy na plecy Wiiące się rybkosmoczki zwisały gęstwiną z twarzy, chciwie wyżerając usta i oczodoły Nawet blask Batahksy nie przerwał im biesiady

Usłyszawszy dreptanie małych nóżek królowa obróciła się z gracją Schwyciła Tatrę, podrzuciła ponad głowę, wycałowała, uspokoiła ciepłym uśmiechem i z dziewczynką w ramionach wybiegła na piasek Biegnąc wezwała majordoma

- SkufBar' Zabierz to z naszej plaż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin