Ludlum Robert - Strażnicy Apokalipsy tom 2.rtf

(908 KB) Pobierz
"Strażnicy Apokalipsy" - Tom II

Robert Ludlum

 

 

Strażnicy Apokalipsy

 

Tom II

 

przełożyli: SŁAWOMIR KĘDZIERSKI, ANDRZEJ LESZCZYŃSKI, ARKADIUSZ NAKONIECZNIK

 

 

Tytuł oryginału: "THE APOCALYPSE WATCH"

 

Warszawa 1995. Wydanie I

 

 


ROZDZIAŁ 23

 

- Jezu! Mam wrażenie, że oni są wszędzie. Poruszają się niczym duchy! - ryknął Drew, z wściekłości waląc pięścią w blat biurka. Jakim sposobem zdołali mnie odnaleźć? Claude Moreau stał przy oknie i w milczeniu wyglądał na zewnątrz. Po chwili rzekł cicho:

- Wcale nie ciebie, przyjacielu. Nic nie wiedzą o pułkowniku Websterze. Musieli śledzić mnie.

- Ciebie? Przecież mówiłeś, że prawie nikt w Paryżu cię nie zna - syknął złośliwie Latham. - Nie wyróżniasz się w tłumie, tym bardziej że zawsze dobierasz sobie jakiś kapelusz z całej cholernej kolekcji!

- To nie ma nic do rzeczy. Musieli wiedzieć, dokąd się wybieram.

- Skąd? - zapytała de Vries. Siedziała na krawędzi łóżka w swoim pokoju w hotelu "Bristol", gdzie postanowili się spotkać ponownie. Wracali z miasta pojedynczo, każde na własną rękę.

- No cóż, wasza ambasada nie jest jedynym miejscem, gdzie znajduje się przeciek - rzekł Moreau, odwracając się od okna; jego mina świadczyła o wściekłości pomieszanej ze smutkiem. - W moim własnym biurze też musi być jakiś informator.

- Czyżby do tego najświętszego ze świętych Deuxieme Bureau także się wkradł jakiś agent?

- Daj spokój, Drew - powiedziała Karin, kręcąc głową; wyraźnie uderzył ją fakt, że Moreau także jest bardzo poruszony tym, co się stało.

- Ja nie mówiłem o Deuxieme Bureau, monsieur - sprostował Francuz, kierując lodowate spojrzenie na Lathama. - Chodziło mi jedynie o mój gabinet.

- Nie rozumiem - rzekł cicho Drew, zapominając o złośliwości.

- To oczywiste. Nie znasz zasad, których musimy przestrzegać. Jako le directeur mam obowiązek zawsze zostawiać kontakt do siebie, na wypadek gdyby zaszło coś nieprzewidzianego. Oprócz Jacques'a, który codziennie pomaga mi rozplanowywać zajęcia, kontakt ze mną ma tylko jedna osoba, najbliższy współpracownik cieszący się moim pełnym zaufaniem. Ta osoba nie rozstaje się z przywoływaczem, aby mogła mnie zawiadomić o dowolnej porze dnia i nocy.

- Jaką on pełni funkcję? - zapytała Karin, pochylając się do przodu.

- Nie on, lecz ona. Mówię o Monique d'Agoste, mojej sekretarce. Pracuje w biurze od sześciu lat i jest nie tylko sekretarką, lecz także moim zaufanym pomocnikiem. Tylko ona wiedziała o naszym spotkaniu w kawiarni, tylko ona mogła o tym komukolwiek powiedzieć.

- I nigdy nie miałeś w stosunku do niej żadnych podejrzeń? spytała de Vries.

- A wy podejrzewaliście Janinę Clunes? - wtrącił Drew.

- No nie, ale to przecież żona ambasadora.

- A Monique to serdeczna przyjaciółka mojej żony. Jeśli mam być szczery, to właśnie moja żona zaproponowała jej kandydaturę na stanowisko sekretarki. Razem studiowały, później Monique skończyła kurs w Service d'Etranger i pracowała w dyplomacji, przeżyła też nieudane małżeństwo. Przez te wszystkie lata utrzymywały ze sobą ścisły kontakt... Teraz już chyba wiadomo, z jakiego powodu... - Moreau urwał i podszedł do biurka, przy którym siedział Latham, z uwagą przysłuchujący się tej rozmowie. - Były jak papużki nierozłączki... Nie, to nie wy byliście celem tego ataku, przyjaciele. Chodziło o mnie. Gdzieś tam zapadła decyzja, mój czas minął. Dlatego zapadł wyrok...

- O czym ty mówisz? - mruknął Latham, prostując się na krześle.

- Żałuję, ale nawet wam nie mogę tego wyznać. Moreau sięgnął po słuchawkę telefonu, wybrał numer i po chwili rozkazał po francusku:

- Proszę się natychmiast udać do SaintGermain, do mieszkania pani d'Agoste, i ją aresztować. Zabierzcie ze sobą jakąś funkcjonariuszkę i na miejscu przeprowadźcie dokładną rewizję osobistą Monique. Ona może mieć przy sobie truciznę... Nie będę udzielał żadnych wyjaśnień, proszę wykonać rozkaz! Francuz ze złością odłożył słuchawkę i usiadł na brzegu kanapy stojącej pod ścianą.

- To wszystko staje się po prostu przygnębiające - mruknął jakby sam do siebie.

- Ależ to dwie całkiem różne rzeczy, Claude - rzekł Drew. Nie rozumiem, jak możesz być równocześnie rozwścieczony i zasmucony. Jedno z tych uczuć powinno być dominujące. Przecież tu chodzi o twoje życie.

- Nie można wszystkiego zostawić zawieszonego w próżni, mon orni - dorzuciła de Vries. - Jeśli weźmiesz pod uwagę, przez co przeszliśmy, to chyba zasługujemy przynajmniej na jakieś pobieżne wyjaśnienie.

- Zastanawiam się, od jak dawna ona to planowała, ile informacji zdołała wykraść i przekazać...

- Komu, na miłość boską? - zapytał z naciskiem Drew.

- Tym, którzy są na usługach Bruderschaftu.

- Przestań kręcić, Claude - rzekł Latham. - Może jednak powiesz nam cokolwiek?

- Dobra. - Moreau odchylił się do tyłu i palcami lewej ręki przetarł oczy. - Od trzech lat toczę niebezpieczną grę, zbierając na swym koncie miliony franków.

- Jesteś podwójnym agentem?! - krzyknęła osłupiała de Vries, podrywając się na nogi. - Tak jak Freddie?

- Podwójnym agentem? - wycedził Latham, podnosząc się z krzesła.

- Właśnie, tak jak Freddie - odparł szef Deuxieme Bureau, spoglądając na Karin. - Byli przekonani, że jestem niezwykle cennym informatorem, ale ja nigdy im nie udostępniłem żadnych danych z archiwów biura.

- Czyli wynika stąd, że w mniejszym bądź większym stopniu byłeś na ich usługach - oświadczyła stanowczo de Vries.

- Owszem. Największy kłopot polegał na tym, że nie miałem żadnego zabezpieczenia, ponieważ nikomu, absolutnie nikomu w Paryżu nie mogłem ufać. Urzędnicy wciąż się zmieniają, ci bardziej wpływowi zakładają własne interesy, a politycy zawsze obracają się w tym kierunku, skąd wieje wiatr. Musiałem działać sam, bez żadnego wsparcia, całkowicie w pojedynkę, jak się to określa.

- Mój Boże! - wykrzyknął Drew. - Dlaczego zgodziłeś się na taką współpracę z nimi?

- Tego nie mogę wyjawić. Zaczęło się to dawno temu, od pewnego zdarzenia, o którym usilnie chciałbym zapomnieć... ale nie potrafię.

- Jeśli to naprawdę zdarzyło się dawno temu, to czy nadal może mieć tak wielkie znaczenie, mon ami?

- Dla mnie ma.

- D'accord.

- Merci.

- Spróbujmy pozbierać fakty do kupy - rzekł Latham, chodząc nerwowo przy oknie. - Powiedziałeś "miliony franków", zgadza się?

- Tak, oczywiście.

- Czy wydałeś coś z tych pieniędzy?

- Dosyć dużo. Wiodę taki tryb życia, na który moja dyrektorska pensja nie wystarcza. Weź pod uwagę, że zbieranie informacji również sporo kosztuje, ciągle trzeba kogoś przekupywać.

- To faktycznie działanie w pojedynkę. I co my mamy począć z tym fantem? Kogo o tym powiadomić?

- Właśnie to pytanie jest najistotniejsze.

- Powiedziałeś nam prawdę - wtrąciła Karin. - A to chyba też się liczy?

- Nie jesteście Francuzami, moja droga. Wręcz przeciwnie, prowadzicie tajną operację i działacie na zlecenie waszego rządu. Niemniej dla zwykłego obywatela ta sprawa to skrajny przykład korupcji.

- Wcale nie uważam, że jesteś skorumpowany - odparł z naciskiem Drew.

- Ja również, lecz obaj możemy się mylić - przyznał Moreau. - Mam żonę i dzieci, nie chciałbym, aby cierpiały z powodu mojej hańby... nie mówiąc już o tym, że mnie czekałby jakiś nieformalny pluton egzekucyjny albo lata więzienia. Mogę zgarnąć pieniądze, zaszyć się w jakimś zakamarku świata i żyć dostatnio do końca swych dni. Nie zapominajcie też, że jestem doświadczonym oficerem wywiadu, a tacy ludzie są bardzo poszukiwani. Nie, moi drodzy. Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem. Nie chcę umierać. Będę żył, nawet jeśli okrzykną mnie zdrajcą. Jestem to winien mojej rodzinie.

- A gdyby nie skazano cię za zdradę? - zapytała Karin.

- Wtedy rozliczyłbym się z każdego su, a resztę pieniędzy przekazał rządowi, dołączając do tego kompletną listę wydatków związanych z dotychczasową działalnością.

- W takim razie nie grozi ci oskarżenie o zdradę - rzekł Latham. - Nie możemy do tego dopuścić. Pomijając inne sprawy, ja nie mam nawet jednego miliona na koncie, miałem tylko brata, któremu jakiś bandyta strzelił prosto w głowę, a Karin miała męża, którego zamęczono torturami. Nie wiem, czym ty się gryziesz, Moreau, zresztą nie musisz tego wyjawiać. Przyjmuję w ciemno, że twoje pobudki są równie ważne dla ciebie, jak nasze dla nas. - Możesz być tego pewien.

- Więc myślę, że powinniśmy wracać do pracy.

- Z czym, mon ami?

- Z naszą inteligencją i wyobraźnią, bo chyba nic innego już nam nie zostało.

- Podoba mi się twoje podejście - rzekł szef Deuxieme Bureau. - Rzeczywiście, chyba nic innego już nam nie zostało. - Jego brat nie żyje, lecz obaj mieli wiele wspólnych cech powiedziała Karin, podchodząc do Lathama i biorąc go za rękę. - Zajmijmy się lepiej Traupmanem, Kroegerem i drugą panią Courtland - rzekł Latham, odsuwając się od Karin. Usiadł przy biurku, wysunął szufladę i zaczął z niej wyciągać hotelowe reklamówki.

- Trzeba nawiązać kontakt. Musimy to zrobić. Tylko jak? Pierwszą podejrzaną jest twoja sekretarka, Claude, Monique... zapomniałem nazwisko.

- To wielce prawdopodobne. Możemy sprawdzić listę połączeń telefonicznych, dowiedzieć się, do kogo dzwoniła.

- Warto by również skontrolować jej domowy numer...

- Certainement. To nic trudnego.

- Zbierz te dane i przedstaw je sekretarce. Obiecaj jej coś, jak będziesz musiał, to nawet przystaw pistolet do głowy. Jeśli Sorenson się nie myli, Traupman musi być informowany na bieżąco, a zapewne to właśnie ona przekazywała mu wiadomości. Później spróbujemy ugryźć tego świętoszkowatego naukowca, Heinricha Kreitza, ambasadora Niemiec. Dałbym głowę, że wystarczy go odpowiednio przycisnąć, a natychmiast zaalarmuje Bonn.

- Ostro pogrywasz, przyjacielu, nawet dyplomatyczne immunitety nie stanowią dla ciebie przeszkody. Brzmi to zachęcająco, ale może się odbić na nas rykoszetem.

- Pieprzę to! Znudziła mi się bezczynność. Zadzwonił telefon. Moreau podniósł słuchawkę, przedstawił się i przez chwilę słuchał w milczeniu. Przygryzł wargi i pobladł wyraźnie.

- Merci - rzekł w końcu. Odłożył słuchawkę i odwrócił się do nich.

- Kolejne niepowodzenie - mruknął, zaciskając silnie powieki. - Monique d'Agoste została pobita na śmierć. Czy Bóg nas całkiem opuścił?

 

Wiceprezydent Howard Keller mierzył sto siedemdziesiąt dwa centymetry wzrostu, ale sprawiał wrażenie znacznie wyższego. Wiele osób nie umiało sobie tego wytłumaczyć, stąd też krążyły najróżniejsze plotki. Chyba najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie przedstawił pewien nowojorski choreograf, który uważnie obserwując wiceprezydenta podczas któregoś ze spotkań w Białym Domu, organizowanych dla ludzi świata kultury, szepnął do stojącej obok, zaprzyjaźnionej tancerki:

- Przyjrzyj mu się. Niby zwyczajnie podchodzi do mikrofonu, żeby wygłosić przemówienie, lecz gdy popatrzysz uważnie, dostrzeżesz, że jak gdyby rozcinał przestrzeń przed sobą, przedzierał się przez zgęstniałe powietrze. Truman miał taki sam dar, poruszał się w identyczny sposób. Oto kogut, pan i władca całego podwórka. Bez względu na wszelkie plotki, Keller należał do szanowanych polityków; po czterech kadencjach spędzonych w Kongresie, z tego dwunastu latach na fotelu senatora, znał chyba wszystkie tajemnice waszyngtońskich gabinetów, zwłaszcza teraz, kiedy piastował stanowisko przewodniczącego niezwykle wpływowej Komisji Finansów. Zdołał przetrwać najgorsze burze z piorunami i bez większego żalu przyjął nominację na wiceprezydenta, chociaż był zdecydowanie starszy i bardziej doświadczony od kontrkandydata swojej partii, desygnowanego na stanowisko prezydenta. Uczynił to, ponieważ zależało mu na sukcesie macierzystej partii, co uważał za swój patriotyczny obowiązek. Ale w skrytości ducha darzył też wielkim podziwem prezydenta za jego odwagę i zdrowy rozsądek, chociaż ten musiał się jeszcze bardzo wiele nauczyć o chwytach stosowanych wśród waszyngtońskich polityków. Teraz jednak podobne rozważania były mu całkiem obce. Siedział za olbrzymim, zawalonym papierami biurkiem, znad których spoglądał badawczo na dyrektora Wydziału Operacji Konsularnych, Wesleya Sorensona.

- Słyszałem już o różnych niesamowitych stworach, ale przy tym King Kong sprawia wrażenie potulnego kotka budzącego postrach młynarza - mruknął w końcu.

- Zdaję sobie z tego sprawę, panie prezydencie...

- Przestań chrzanić, Wes, zbyt długo już ze sobą pracujemy przerwał mu Keller. - Czyżbyś zapomniał, że to właśnie ja wysunąłem twoją kandydaturę na stanowisko szefa wywiadu cywilnego? Miałem poparcie większości Senatu, tylko ty się postawiłeś okoniem.

- Nie zależało mi na pracy w wywiadzie, Howardzie.

- No to wpadłeś jeszcze gorzej. Nawet najgłupszą akcję musisz teraz uzgadniać z Departamentem Stanu, CIA oraz Białym Domem, nie wspominając już o rewolwerowcach z Pentagonu. Jesteś nawiedzony, Wes. Najlepiej ze wszystkich wiedziałeś, co cię czeka w tym wydziale.

- Przyznaję, że początkowo się łudziłem, iż głównie będę musiał służyć radą i pisać opinie... Tak, teraz już wiem, że to zadanie komisji Kongresu.

- Dzięki, że oszczędziłeś mi wyjaśnień... A jakby nie było ci dość tej izolacji, w której się znalazłeś, teraz przychodzisz do mnie, ponieważ jacyś dwaj bojówkarze ci nagadali, że jestem zwolennikiem nazizmu i gorąco popieram odradzający się faszyzm. Byłoby to przerażająco śmieszne, gdyby nie kontekst. To bowiem Hitler powiedział, że jeśli coś się powtarza wystarczająco długo i dobrze uzasadni kłamstwo, wszyscy w to uwierzą... Muszę przyznać, Wes, że jest to wprost odrażające oszczerstwo, niezwykłego kalibru. - Na miłość boską, Howardzie, przecież nie puściłem w świat tej wiadomości.

- Ale może już nie zdołasz nic poradzić. Wcześniej czy później tych dwóch skinów będzie przesłuchiwał ktoś inny, kto nienawidzi obecnego rządu, toteż natychmiast zadmie w fanfary, kiedy tylko złapie taką rewelację.

- Nigdy do tego nie dojdzie. Prędzej bym własnoręcznie udusił takiego łajdaka.

- W Ameryce myśli się jednak trochę inaczej, prawda? - rzekł Keller i zachichotał.

- Więc być może nie jestem typowym Amerykaninem. Poza tym mam już paru ludzi na sumieniu.

- Ale to było dawno temu, pracowałeś wówczas w terenie.

- Co mogę powiedzieć? Oskarżyli także przewodniczącego Izby Reprezentantów, a on jest przecież z innej partii.

- Mój Boże, cóż to za różnica? Zmierzasz najkrótszą drogą do urzędu prezydenckiego. Najpierw stary, za nim wice i przewodniczący Izby Reprezentantów. Twoi bojówkarze muszą dobrze znać naszą konstytucję.

- No cóż, rzekłbym, że jeden z nich wydaje mi się nieźle oczytany...

- Ale przewodniczący...? Ten przemiły, uczynny, staroświecki baptysta, którego jedynym grzechem jest odmawianie modlitw podczas głosowania nad jakąś kontrowersyjną sprawą, kiedy jego zdaniem nie ma innego sposobu na jej załatwienie?, Jak to możliwe, że właśnie jego wzięli na celownik?

- Twierdzą, że jest z pochodzenia Niemcem i w czasie drugiej wojny światowej osiadł w Ameryce jako uchodźca polityczny.

- Po czym zgłosił się na ochotnika do wojskowych służb medycznych i odniósł poważne rany, ratując życie naszym żołnierzom. W tym miejscu twoi naziści nie wykazali się inteligencją. Gdyby trochę lepiej sprawdzili akta personalne, dowiedzieliby się, że do dzisiaj nosi w kręgosłupie stalową płytkę, po tym, jak zniesiono go umierającego z plaży "Omaha", choć i tak protestował, że musi się zająć rannymi dziećmi. Został odznaczony orderem Srebrnej Gwiazdy. I to ma być wychowanek hitlerowców?

- Posłuchaj mnie, Howardzie - rzekł Sorenson, pochylając się na krześle. - Przyszedłem do ciebie tylko dlatego, że sądziłem, iż powinieneś o tym wiedzieć, a nie dlatego że dostrzegam choć ziarno prawdy w tym oskarżeniu. Myślę, że to powinno być dla ciebie oczywiste.

- Mam taką nadzieję. Biorąc pod uwagę to wszystko, co się obecnie dzieje w naszym kraju, należy uznać, że powiedzenie "ostrzeżony, uzbrojony" nabiera głębszego sensu.

- To jeszcze nic. W Londynie i Paryżu chyba już sprawdzają piwnice i zaglądają pod łóżka w poszukiwaniu neonazistów. - Co gorsza, kilku już znaleźli. Mówię: "co gorsza", bo mam wrażenie, że nagle wszystkich myśliwych zawiódł węch. Keller sięgnął po gazetę leżącą na biurku. Złożył ją tak, by na wierzchu znalazła, się notatka umieszczona w prawym dolnym rogu pierwszej strony, i wyciągnął w kierunku Sorensona.

- Sam popatrz. To dzisiejsza gazeta z Houston.

- Jasna cholera! - syknął Wesley, przeczytawszy tytuł. Pospiesznie przebiegł wzrokiem treść notatki. NAZIŚCI WŚRÓD PERSONELU SZPITALNEGO? Pacjenci skarżą się na obelżywe traktowanie Houston, 14 lipca. Tutejsza Komisja Etyki Zawodowej wydała oświadczenie, które potwierdza, nie wymieniając nazwisk podejrzanych, że wśród personelu szpitala Meridian wszczęto specjalne dochodzenie. Przyczyniły się do tego liczne skargi obywateli na lekarzy i pielęgniarki tegoż szpitala, jakoby okazujących jawnie antysemityzm, a także nastawionych wrogo do ludności pochodzenia afrykańskiego oraz katolików. Meridian nie jest placówką wyznaniową, ale powszechnie wiadomo, że jego klientelę stanowią głównie protestanci, w przeważającej mierze episkopaliści. Nie jest też żadną tajemnicą, że w kręgach lepiej sytuowanych obywateli szpital określany jest mianem "źródełka", co ma zapewne związek z podlegającym Meridianowi ośrodkiem leczenia nałogowych alkoholików, usytuowanym trzydzieści kilometrów na południe od miasta. Do naszej redakcji napłynęły kopie dwunastu listów ze skargami od byłych pacjentów szpitala, ale ze względu na dobro prowadzonego dochodzenia do czasu wyjaśnienia sytuacji powstrzymamy się z ujawnieniem nazwisk ludzi podejrzanych o uprzedzenia rasowe.

- Tu przynajmniej nie padło żadne nazwisko - rzekł Sorenson, odkładając gazetę z powrotem na biurko; nie zadał sobie trudu zajrzenia na drugą stronę, gdzie zapewne umieszczono obszerniejszy artykuł opisujący skargi obywateli.

- Ile to, według ciebie, może trwać? Nie zapominaj, że dziennikarze są wścibscy.

- Niedobrze mi się robi.

- Ale nic na to nie poradzisz, Wes. Dwa dni temu w Milwaukee zdewastowano browar, tylko z tego powodu że jego właściciel nosi niemieckie nazwisko, którym opatrzył również produkowane piwo. - Czytałem o tym. Nie dokończyłem nawet śniadania.

- Ale przeczytałeś cały artykuł?

- Nie, zapoznałem się tylko z faktami. Dlaczego pytasz?

- Bo to nazwisko tylko z pozoru było niemieckie, a naprawdę chodziło o rodzinę żydowską.

- Odrażające.

- A w San Francisco facet o nazwisku Schwinn zrezygnował z funkcji radnego, ponieważ jego rodzinę zasypywano pogróżkami. Powód? Ośmielił się publicznie powiedzieć, że nie ma nic do gejów, nawet wielu jego przyjaciół pochodzi z tego środowiska, ale uważa, iż marnotrawią oni znaczną część państwowych funduszy przeznaczonych na rozwój kultury. Ten sposób rozumowania kryje w sobie ziarno prawdy, gdyż bez udziału homoseksualistów zdobycze kulturowe ludzkości na pewno byłyby znacznie uboższe, ale w tym wypadku chodziło o zajęcie konkretnego stanowiska politycznego... Natychmiast okrzyknięto go nazistą, a dzieci zostały w szkole pobite.

- Jezu, coraz więcej mamy takich wypadków, prawda, Howardzie? Wystarczy jedynie przyczepić komuś jakąś łatkę, a wściekłe psy natychmiast rzucą się do nóg, bez względu na to, czyje to nogi.

- Nie musisz mi o tym mówić - rzekł Keller. - Mam wielu wrogów w tym mieście, nie wszyscy z nich należą do opozycji. Wystarczy, że twoi dwaj bojówkarze staną przed komisją senacką i oznajmią z całą swoją niemiecką stanowczością, że jestem jednym z nich, podobnie jak przewodniczący Izby Reprezentantów. Myślisz, że któryś z nas ma szansę to przetrwać?

- Jeśli zdemaskuje się ich jako bezczelnych kłamców, to nic wam nie grozi.

- Ale ziarna wątpliwości zostaną zasiane, Wes. Rozwścieczeni fanatycy natychmiast się rzucą na nasze akta personalne i z pewnością znajdą setki dowodów na to, że faktycznie prowadziliśmy taką działalność, podsycając w ten sposób nienawiść tłumów... Wspomniałeś imię Jezusa. Czy wiesz, że nie tak dawno KGB zgromadziło całe dossier Chrystusa, opierając się wyłącznie na przekazach Nowego Testamentu, i wywnioskowało na tej podstawie, że musiał on być marksistą, prawdziwym komunistą?

- Nie tylko wiem, nawet miałem okazję zapoznać się z tymi materiałami - odparł z uśmiechem dyrektor wydziału. - Wnioski były całkiem przekonywające, choć raczej przedstawiały Jezusa jako socjalistę reformatora, a nie komunistę. Niestety, nie znaleźli żadnych dowodów na to, aby kiedykolwiek opowiadał się za jakąś wybraną opcją polityczną.

- "Cesarzowi co cesarskie"...

- Dobrze, że mi przypomniałeś. Chętnie zajrzę do tego ponownie. - Obaj zachichotali, lecz Sorenson spoważniał szybko i rzekł: - Rozumiem, co masz na myśli. Statystycznie tak to już jest, że każdy fakt wyrwany z kontekstu można zinterpretować niemal w dowolny sposób.

- Co więc poczniemy z tym fantem? - zapytał wiceprezydent. - Każę rozstrzelać obu sukinsynów. A co innego?

- To na nic, ich miejsce zajmą inni. Nie, musisz ich publicznie ośmieszyć. Zażądaj przesłuchania przed komisją senacką, zaproś dziennikarzy i wtedy zrób z nich idiotów.

- Chyba żartujesz?

- Ani trochę. To może być skuteczne lekarstwo na tę zarazę, która ogarnia cały nasz kraj, Wielką Brytanię i Francję, a może także inne państwa.

- Ty oszalałeś, Howardzie! Pokazanie tych dwóch szaleńców w telewizji wywoła istną pożogę!

- Niekoniecznie, jeśli właściwie to rozegramy. Skoro oni mogą dąć w swoją tubę, to czemu nie sięgnąć po tę samą broń?

- Jaką tubę? Nie bardzo rozumiem.

- Tylko znajdź dobrych klakierów - rzekł Keller.

- Klakierów? O czym ty mówisz?

- To będzie wymagało trochę pracy, ale z pewnością znajdziesz wiarygodnych świadków, zarówno oskarżenia, jak i obrony. Z tymi drugimi sprawa jest prosta, i przewodniczący Izby Reprezentantów, i ja nie mamy się czego wstydzić, możemy przedstawić dziesiątki ludzi przemawiających w naszym imieniu, począwszy od urzędników z Białego Domu, a skończywszy na zwykłych obywatelach. Nieco trudniej będzie znaleźć świadków oskarżenia, czyli klakierów, ale to oni odegrają główną rolę.

- Jaką?

- W zatrzaśnięciu tych drzwi, za którymi bezkarnie grasuje szaleństwo. Musisz znaleźć kilku wariatów sprawiających wrażenie całkiem normalnych ludzi, miłych i sympatycznych, ale w głębi ducha zaciekłych fanatyków. Powinni być bez reszty oddani swojej obłąkańczej idei, ale w krzyżowym ogniu pytań dość łatwo się załamać i obnażyć swoją prawdziwą naturę.

- To nie będzie nazbyt bezpieczne - wtrącił Sorenson, marszcząc brwi. - A jeśli mimo wszystko wytrzymają napór pytań? - Nie jesteś prawnikiem, Wes, a ja tak. I mogę cię zapewnić, że istnieją pewne stare jak świat sztuczki, które zna każdy dobry adwokat. Co więcej, podobne metody niejednokrotnie stosowano przy produkcji filmów czy sztuk teatralnych, uzyskując znakomite efekty melodramatyczne.

- Zaczynam rozumieć. "Bunt Caine'a" albo postać kapitana Queega...

- A przede wszystkim każde nowe wcielenie Perry'ego Masona - dodał Keller.

- Ale to tylko literatura, Howardzie. Rozrywka. My zaś mówimy o rzeczywistości, o prawdziwych neonazistach!

- Czym oni się różnią od innych, komuchów, różowych bądź towarzyszy podróży? Czyżbyś zapomniał, jak traciliśmy z pola widzenia najlepszych sowieckich agentów, zaczynając się uganiać po wszystkich korytarzach za malowanym królikiem, podczas gdy tamci w Moskwie śmiali się do rozpuku?

- Owszem, pamiętam. Nie mam tylko pewności, czy ta analogia jest adekwatna. Zimna wojna miała miejsce w rzeczywistości, a ja jestem jej produktem. Jakże adwokaci mogą zaprzeczyć temu wszystkiemu, co się obecnie dzieje? Tu nie chodzi o malowanego królika uciekającego po korytarzach, jakim miałbyś się stać ty i przewodniczący Izby Reprezentantów, ale o ścigające was prawdziwe sępy, takie jak ów naukowiec, Metz, czy też asystent brytyjskiego Sekretariatu Spraw Zagranicznych, Mosedale... Jest jeszcze wielu innych, ale trochę za wcześnie, żeby o tym mówić. - Nawet nie przyszło mi na myśl, żeby proponować przyhamowanie na jakiś czas polowania na te twoje sępy. Po prostu z ochotą wbiłbym szpilkę w ten rosnący stale balonik, kiedy w każdym widzi się potencjalnego nazistę, a nigdzie nie widać malowanego królika. Jestem przekonany, że zgadzasz się z moim poglądem.

- Tak, tylko mam wątpliwości, czy przesłuchanie przed komisją senacką załatwi sprawę. Widzę jedynie nadciągający z oddali sztorm o sile osiemnastu w skali Beauforta.

- Więc coś ci wyjaśnię, na przykładzie nie tak dawnych wydarzeń. Nie zapominaj, że byłem zawodowym żołnierzem. Gdyby Sullivan, główny adwokat Olivera Northa, występował w imieniu komisji senackiej, to pan North do dzisiaj by siedział za kratkami, a nie zgrabnie planował swoją kolejną kampanię do następnego stanowiska w administracji państwowej. To jasne jak słońce, że podczas zeznań kłamał jak z nut, złamał przysięgę żołnierską, pohańbił mundur, a zarazem cały nasz kraj, domagając się od władz zatuszowania swoich uchybień, sącząc wszystkim do głów ten swój jad, dzięki któremu jego wina została przypisana niezbadanym wyższym mocom, może nawet samemu Bogu, a on przecież nie miał nic wspólnego z całą tą aferą.

- Chcesz powiedzieć, że tylko dzięki dobremu adwokatowi zdołał wykręcić się sianem?

- Owszem, podałem ci nawet konkretne nazwisko. Ale takich jak Sullivan można znaleźć wielu. W trakcie procesu zbieraliśmy się z kolegami w którymś z naszych gabinetów i przy szklaneczce whisky wysłuchiwaliśmy zeznań transmitowanych w telewizji. Robiliśmy wówczas zakłady, czy nie dałoby się znaleźć kogoś z palestry, kto by zdołał zmusić tego łajdaka do padnięcia na kolana i wyznania winy ze łzami w oczach. Byli wśród nas ludzie z obu partii i po pewnym czasie jednogłośnie wytypowaliśmy pewnego senatora ze Środkowego Zachodu, byłego prokuratora, który w naszej zgodnej opinii najlepiej by się nadawał na adwokata w tej sprawie. - I sądzisz, że teraz on mógłby tego dokonać?

- Nie mam wątpliwości. Ten facet służył kiedyś w piechocie morskiej i został odznaczony honorowym medalem Kongresu. Komisja odznaczeń doszła wówczas do wniosku, że gdy tylko ozdobi mu się klapę granatowej marynarki złotym medalem z czerwoną wstęgą, skończą się z nim wszelkie kłopoty.

- I co? Skończyły się?

- Nie zapomnę, co wówczas powiedział: "Szkoda waszego wysiłku. I tak będę robił wszystko, aby skusić przemysłowców do inwestowania w moim stanie." Tak, mam wrażenie, że on by się chętnie zgodził odegrać taką rolę.

- Zajrzę jeszcze do pewnych dokumentów - rzekł Sorenson, podnosząc się z krzesła. - Muszę jednak przyznać, że nadal mam poważne wątpliwości. Nigdy nie przejawiałem specjalnego zainteresowania puszką Pandory, dość się naoglądałem różnego robactwa podczas pracy w terenie. Ale teraz będę musiał otworzyć taką puszkę, najdalej za godzinę.

- Nie chcesz mi o niej powiedzieć czegoś więcej?

- Nie teraz, Howardzie, może kiedy indziej. Bardzo możliwe, że będę cię potrzebował do zorganizowania spotkania z prezydentem, albo przynajmniej do tego, żeby powstrzymać wściekłość sekretarza stanu.

- A więc chodzi o jakieś problemy ze sfery dyplomatycznej? - Owszem, do tego o ludzi postawionych bardzo wysoko.

- No cóż, z Bollingerem czasami trudno się dogadać, ale jest lubiany w Europie. Uważają go tam za intelektualistę. Mało kto zdaje sobie sprawę, że jego flegmatyczny sposób mówienia nie wynika z chęci starannego dobierania słów, lecz z ciągłego rozważania: "jak coś takiego obrócić na naszą korzyść?"

- Muszę przyznać, że jestem podobnego zdania. Zawsze uważałem go za człowieka pozbawionego wyższych ideałów.

- A tu się mylisz, Wes. Jego prawdziwym ideałem jest on sam. Na szczęście dla nas odnosi się do prezydenta z wielkim szacunkiem, rzecz jasna, głównie z tego powodu, że oczekuje za to nagrody. - Myślisz, że prezydent o tym wie?

- Z pewnością. To bardzo inteligentny człowiek, nadzwyczaj spostrzegawczy. Właściwy facet na właściwym miejscu. Mogę chyba powiedzieć, że naszemu koledze z Białego Domu przydałby się tylko od czasu do czasu lekarz, specjalista od nastawiania odpowiedniego kąta widzenia.

- Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Ale, jak sam powiedziałeś, jest bardzo inteligentny i szybko się uczy. - Gdybym jeszcze zdołał mu wbić do głowy, że czasami w tym mieście komuś trzeba naprawdę solidnie skopać dupę, wówczas wszystko poszłoby znacznie szybciej. I byłoby nam łatwiej. - Dzięki, że poświęciłeś mi tyle czasu, Howardzie... Panie prezydencie, będę w kontakcie...

- Niechże pan nie będzie taki obcesowy, panie dyrektorze. My, dinozaury, musimy się wzajemnie wspierać, pomagając tym młodym dwunożnym stworzeniom wychodzić na ląd.

- Nie wiem, czy damy radę.

- Jeśli nie my, to kto? Tacy Bollingerowie tego świata? A może inni nawiedzeni, tęskniący za polowaniem na czarownice?

- Odezwę się wkrótce, Howardzie.

W tym czasie w Paryżu było wczesne popołudnie; słońce grzało dość mocno na bezchmurnym niebie, panowała znakomita pogoda na pr...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin