Paver Michelle 04 - Wyrzutek.rtf

(1087 KB) Pobierz

Michelle Paver

 

 

Wyrzutek

 

Rozdział 1

 

Wąż ślizgał się zygzakiem po brzegu rzeki. Położył płaski łeb na wodzie, a Torak zatrzymał się kilka kroków od niego, żeby gad mógł się spokojnie napić.

Bolały go ramiona, odłożył więc na bok ciężkie poroże jelenia, przykucnął w zagajniku i patrzył. Węże są mądre, znają wiele tajemnic. Kto wie, może ten pomógłby mu uporać się z jego sekretem?

Wąż pił niespiesznie. Co kilka łyków podnosił łeb, przyglądał się Torakowi i wysuwał rozdwojony język, by posmakować jego zapachu. W końcu zwinął się jednym skrętem i po chwili zniknął w gęstych paprociach. Nie dał mu żadnego znaku.

Przecież ty nie potrzebujesz znaku, powiedział sobie, zmęczony własnymi myślami. Wiesz, co robić. Po prostu im powiedz. Gdy tylko wrócisz do obozowiska. Powiedz po prostu tak: „Renn, Fin-Kedinnie, dwa księżyce temu coś się wydarzyło. Pochwycili mnie. Narysowali mi znak na piersiach. A teraz...

Nie. To nie wystarczy. Już sobie wyobrażał minę Renn.

- Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, a ty okłamywałeś mnie przez całe dwa księżyce!

Oparł głowę na rękach.

Po chwili usłyszał szelest, podniósł wzrok i na drugim brzegu rzeki zobaczył renifera. Stał na trzech nogach, wściekle drapiąc kopytem tylnej nogi po wyrzynających się nowych


rogach. Zwierzę wyczuło, że Torak nie poluje i drapało się dalej. Rogi krwawiły - swędzenie musiało być tak dojmujące, że tylko ból przynosił ulgę.

Właśnie tak powinienem postąpić, pomyślał Torak. Odciąć wszystko zdecydowanym ruchem. Niech boli. Zachowam tajemnicę. Wtedy nikt nie będzie wiedział.

Rzecz w tym, że nawet jeżeli zmusiłby się do wycięcia tatuażu, to by nie wystarczyło. Żeby się go pozbyć, musi odprawić odpowiedni rytuał. Dowiedział się tego od Renn, kiedy spytał ją od niechcenia o zygzakowate tatuaże na jej nadgarstkach.

-                      Jeżeli nie odprawisz rytuału, znaki po prostu wrócą - powiedziała.

-                      Wrócą) - przeraził się Torak.

-                      Oczywiście. Nie zobaczysz ich, ale będą sięgać do szpiku kości. Nie znikną.

Na tym skończyła - nie był w stanie zmusić jej do tego, by mu opowiedziała o rytuale, nie ujawniając, czemu chce to wiedzieć.

Poirytowany renifer potrząsnął jeszcze raz głową i ruszył truchtem do Lasu, a Torak podniósł z ziemi poroże i skierował się ku obozowisku. Miał szczęście, że znalazł rogi wystarczająco duże, żeby dać kawałek każdemu z klanu - będą idealne na haczyki do wędek i młotki do krzemienia. Fin-Kedinn będzie zadowolony. Torak próbował skupić się tylko na tym.

Nie udało się. Do tej pory nie rozumiał, jak bardzo tajemnica może odsunąć człowieka od innych ludzi. Myślał o tym cały czas, nawet wtedy, kiedy polował z Renn i Wilkiem.

Był początek Księżyca Wędrujących Łososi i rześki wschodni wiatr niósł zapach ryb. Torak szedł między sosnami, miażdżąc podeszwami butów korę oderwaną od drzew silnymi dziobami dzięciołów. Po jego lewej stronie długo więziona pod lodem Zielona Rzeka opowiadała coś kamieniom i drzewom, a po prawej ściana skały rosła ku Złamanej Grani. Była poznaczona bliznami w miejscach, w których klany wyrąbywały czerwony łupek przynoszący szczęście w polowaniu. Usłyszał szczęk kamienia o kamień. Ktoś wyrąbywał czerwoną skałę.

To powinienem być ja, pomyślał. Powinienem robić sobie teraz nowy toporek. Powinienem w ogóle coś robić.

-                      Tak dalej być nie może - powiedział głośno.

-                      Masz rację - odezwał się jakiś głos. - Tak być nie może.

Siedzieli w kucki na półce skalnej mniej więcej dziesięć kroków nad nim - czterech chłopaków i dwie dziewczyny - i patrzyli na niego niechętnie. Ci z nich, którzy należeli do klanu Dzika, nosili włosy do ramion i grzywkę opadającą na czoło; na szyjach mieli naszyjniki z szabli dzika, a na ramionach okrycia ze sztywnej skóry. Członkowie klanu Wierzby nosili we włosach wyszyte spiralnie skrawki kory, a nad brwiami mieli wytatuowane trzy czarne liście nadające ich twarzom wyraz nieustannego namysłu, jakby bez przerwy marszczyli brwi. Wszyscy byli starsi od Toraka. Dostrzegł delikatny zarost na twarzach chłopców, a pod tatuażami klanowymi dziewcząt zauważył krótkie czerwone kreski oznaczające, że miały już pierwszą krew miesięczną.

Wydobywali kamień. Torak widział kamienny pył na ich odzieniach. Tuż nad sobą dojrzał drabinę z pnia drzewa z wyciętymi stopniami, którą oparli o skałę, żeby wspiąć się na grań. Teraz jednak nie chodziło im o łupek. - Torak zerknął ku nim, mając nadzieję, że nie wygląda na przerażonego.

-                      Czego chcecie?

Aki, syn przywódcy klanu Dzika, wskazał ruchem głowy rogi jelenia.

-                      Są moje. Odłóż je.

-                      Nie, nieprawda - odparł Torak. - Ja je znalazłem.

Przypominając im, że jest uzbrojony, przesunął łuk na ramię i dotknął noża z błękitnego łupku na biodrze.

Na Akim nie zrobiło to wrażenia.

-                      Są moje.

-                      To znaczy, że je ukradłeś - włączyła się dziewczyna z klanu Wierzby.

-                      Jeżeli to byłaby prawda, oznaczyłbyś je swoim znakiem, a ja bym ich nie ruszał. -Torak zwrócił się do Akiego.

-                      Właśnie oznaczyłem. U podstawy. Starłeś mój znak.

-                      Oczywiście, że nie - mruknął Torak z niechęcią.

Wtedy zobaczył to, co powinien był wcześniej dostrzec - maźnięcie czerwonej glinki u podstawy jednego z rogów, tam, gdzie narysowano szable dzika. Poczuł, że uszy mu płoną.

-                      Nie zauważyłem tego. Niczego nie ścierałem.

-                      Odłóż je więc i wynoś się stąd - powiedział chłopak imieniem Raut, który zawsze wydawał się Torakowi uczciwszy od całej reszty, w przeciwieństwie do Akiego, który aż rwał się do walki. Torak nie miał ochoty go prowokować.

-                      W porządku - przyznał. - Popełniłem błąd. Nie zauważyłem znaku. Są twoje.

-                      Myślisz, że ujdzie ci to płazem? - spytał Aki.

Torak westchnął. Znał Akiego. Parł ślepo przed siebie jak szarżujący dzik - niepewny swojej pozycji, był zdecydowany dowodzić jej pięściami.

-                      Uważasz się za kogoś wyjątkowego - drażnił go Aki. - Bo Fin-Kedinn cię przygarnął. Bo potrafisz rozmawiać z wilkami i jesteś wędrującym duchem. - Przeciągnął dłonią po rzadkim zaroście na policzku, jak gdyby sprawdzał, czy wciąż go ma. - Tak naprawdę mieszkasz z Krukami tylko dlatego, że twój klan nie chce się do ciebie zbliżać. A Fin-Kedinn nie ufa ci tak bardzo, żeby cię przyjąć jak własnego syna. Torak zazgrzytał zębami.

Rozejrzał się ukradkiem. Rzeka była za zimna, nie dałby rady przepłynąć, poza tym na brzegu były głębokie jamy. Nie było sensu biec wzdłuż rzeki ani tam, skąd przyszedł. Był w pułapce, w rozwidleniu, gdzie Zielona Rzeka wpadała do Rzeki Rękojeści Topora bez szans na pomoc. Renn była w obozowisku Kruków na północnym brzegu, pół dnia marszu na wschód, a Wilk w nocy wybrał się na polowanie.

Odłożył poroże.

-                      Powiedziałem ci, że możesz je sobie zabrać - rzekł do Akiego. Ruszył ścieżką przez las.

-                      Tchórz! - rzucił za nim chłopak. Torak nie zwrócił na to uwagi. Oberwał w skroń kamieniem. Odwrócił się do nich.

-                       I kto tu jest tchórzem? Jesteście dzielni, bo sześcioro rzuca się na jednego? Kwadratowa twarz Akiego pociemniała pod grzywką.

-                      To niech będzie sprawiedliwie. Tylko ty i ja.

Zrzucił kurtkę, ukazując światu umięśnioną klatkę piersiową pokrytą rudawym meszkiem. Torak zamarł.

-                      I co? - zakpiła dziewczyna z klanu Dzika. - Boisz się?

-                      Nie - powiedział Torak.

Ale się bał. Przypomniał sobie, że ci z klanu Dzika rozbierali się do pasa przed walką. Nie mógł tego zrobić, bo zobaczyliby znak na jego piersi.

-                      Przygotuj się - warknął Aki, schodząc po drabinie.

-                      Nie - odparł Torak.

Jeszcze jeden kamień świsnął w jego stronę. Złapał go i odrzucił, a dziewczyna z klanu Dzika krzyknęła, chwytając się za krwawiącą łydkę.

Aki dotarł prawie do stóp drabiny, a jego kumple tłoczyli się za nim jak mrówki ciągnące do miodu. Torak chwycił poroże, skoczył za sosnę, zahaczył rogami o najbliższą gałąź i podciągnął się na drzewo.

-                      Mamy go! - krzyknął Aki.

Nieprawda, pomyślał Torak. Postanowił wejść akurat na to drzewo, bo rosło najbliżej skalnej ściany. Teraz czołgał się po gałęzi w kierunku półki, z której tamci dopiero co zeszli. Były tam ostre kawałki kwarcu, kamienie do mielenia ziarna, małe ognisko i wiaderko ze skóry łosia umieszczone w gorącym popiele, pełne sosnowej żywicy, która dzięki temu nie zastygała. Zbocze nad nim było mniej ostre, porośnięte jałowcem, dzięki czemu można się było na nie wspiąć.Rzucając w nich i uchylając się przed ich kamieniami, dobiegł do drabiny, chwycił ją i popchnął. Nie ruszyła się z miejsca. Była przywiązana do półki skalnej rzemieniami z surowej skóry, a Torak nie miał czasu, żeby ją odciąć. Postanowił zrobić jedyną rzecz, która mogła ich powstrzymać. Chwycił wiaderko i opróżnił je, lejąc żywicę po drabinie.

Usłyszał pełen wściekłości okrzyk i zdziwiony upuścił wiaderko na ziemię. Aki był szybszy, niż na to wyglądał, już prawie dotarł do półki skalnej. Torak niechcący wylał na niego gorącą sosnową żywicę.

Kwicząc jak dzik trafiony dzidą, Aki ześliznął się po drabinie.

Torak przytrzymał się krzewów porastających skałę i podciągnął w kierunku półki.

 

 

Biegł na północny wschód pośród drzew, okrzyki ścigających słabły. Nie znosił uciekać. Z drugiej strony lepiej, że go nazwali tchórzem, niżby się mieli dowiedzieć.

Zbocze złagodniało, teraz zsuwał się w dół, ku rzece, trzymając się z dala od ścieżki klanowej. Biegł wilczymi ścieżkami, na które trafiał, prawie o tym nie myśląc. Kiedy dojdzie do brodu, będzie mógł się przeprawić na drugą stronę, zrobić pętlę i wrócić do obozowiska Kruków. Będzie miał kłopoty, ale Fin-Kedinn stanie po jego stronie.

Zatrzymał się w wierzbowym zagajniku na brzegu rzeki. Ciężko oddychał, czując, że powietrze rozrywa mu piersi. Drzewa wokół niego wciąż budziły się z długiego zimowego snu. Pszczoły bzyczały między baziami, w promieniach słońca przysypiała wiewiórka z ogonem owiniętym wokół gałęzi. Na płyciźnie pluskała się sójka. Nikt się nie zbliżał. Las by go ostrzegł.

Drżąc z ulgi, oparł się o pień drzewa.

Bezwiednie sięgnął do kołnierza kurtki i dotknął tatuażu na piersi. Usłyszał z oddali syk Czarownicy Żmii: Ten znak będzie jak zadzior na harpunie wbitym w skórę foki. Przyciągnie cię jednym drgnieniem - nieważne, jak mocno byś walczył. Od teraz jesteś jednym z nas. - Nie jestem jednym z was - mruknął Torak. - Nie jestem! Jednak leżąc bez snu podczas zimowych nocy, wśród szalejących śnieżnych burz, czuł, że ten znak pali go pod skórą. Nawet nie chciał myśleć o tym, ile potworności może on wyrządzić. Do ilu złych uczynków może go zmusić.

Gdzieś na południu zawył Wilk. Złapał zająca i śpiewał o swojej radości Lasowi, swojemu bratu ze stada i każdemu, kto go słyszał. Ten głos poprawił Torakowi humor. Miał wrażenie, że Wilk nie przejmował się jego tatuażem. Podobnie jak Las. Las przecież wiedział, ale go nie odrzucił.

Sójka wzleciała z wody, trzepocząc skrzydłami, powietrze zamigotało delikatnymi rozbryzgami, a Torak przez chwilę wodził za nią wzrokiem. Odepchnął się od drzewa i dalej ruszył biegiem. Kiedy wypadł z zagajnika, Aki walnął go bykiem w klatkę piersiową i rozłożył na ziemi.

Chłopiec z klanu Dzika był nie do rozpoznania. Wpatrywał się w niego wściekle zaczerwienionymi oczami, głowę miał brudną, tłustą od sadzy, bił od niego zapach żywicy i nienawiści.

-                       Ośmieszyłeś mnie! - krzyknął. - Ośmieszyłeś mnie przed wszystkimi. Torak z trudem stanął na nogi i zatoczył się do tyłu.

-                      Niechcący! Nie wiedziałem, że jesteś na drabinie!

-                      Kłamiesz! - Aki zamachnął się toporkiem, próbując uderzyć Toraka w łydkę.

Ten uskoczył, przesunął się w bok i kopnął dłoń trzymającą toporek. Aki upuścił broń. Wyciągnął nóż. Torak również wyciągnął swój i teraz krążyli wokół siebie w milczeniu.

Torak czuł, że serce wali mu, jakby chciało wyskoczyć z piersi, próbował sobie przypomnieć wszystkie sztuczki walki na noże, których uczyli go Tata i Fin-Kedinn. Aki zaatakował. Rzucił się naprzód bez ostrzeżenia. O ułamek sekundy za późno. Torak kopnął go w brzuch i uderzył mocno pięścią w gardło. Dławiąc się, Aki upadł, chwytając za kurtkę Toraka. Rzemienie puściły i Aki to zobaczył! Znak na piersi Toraka.

Czas stanął w miejscu.

Aki puścił go i cofnął się chwiejnym krokiem. Torak poczuł, że nogi wrastają mu w ziemię.

Chłopak popatrywał to na znak na jego piersi, to na twarz Toraka. Pobladł z przerażenia pod warstwą żywicy.

Po chwili doszedł do siebie. Wskazał palcem na Toraka, celując mu prosto między oczy. Zrobił otwartą dłonią znak, jakby coś przecinał - Torak nigdy przedtem nie widział tego gestu.

Odwrócił się i ruszył biegiem.

Aki z pewnością wygrzebał spomiędzy drzew swoją dłubankę i wiosłował szybciej niż skaczący łosoś, bo kiedy Torak dotarł w końcu po południu do obozowiska Kruków, chłopiec z klanu Dzika już tam był. Kiedy Torak wbiegł na leśną polanę, od razu się tego domyślił po ciszy panującej w obozowisku.

Słychać było tylko szmer wody w rzece i skrzypienie stojaków do suszenia skór. Thull i jego kobieta, Luta, w których szałasie mieszkał Torak, wpatrywali się w niego, jakby był kimś obcym. Tylko ich syn, Dari, który miał siedem wiosen i wręcz uwielbiał Toraka, ruszył pędem, żeby go przywitać. Ojciec zatrzymał go gestem.

Z szałasu zbudowanego ze skóry renifera wypadła Renn, z rozwianymi ciemnorudymi włosami, zaciętą miną i oczami pełnymi oburzenia.

-                       Torak, jesteś w końcu! To wszystko jakaś pomyłka! Mówiłam im, że to nieprawda! Tuż zza niej wyłonił się Aki razem ze swoim ojcem, przywódcą klanu Dzika, i Fin-Kedinnem. Twarz przywódcy klanu Kruka była ponura, wspierał się na kosturze, przechodząc przez łąkę, ale kiedy przemówił, głos miał tak samo cichy, jak zawsze.

-                       Poręczyłem za ciebie, Torak. Powiedziałem im, że to nie może być prawda. Pokładali w nim tyle wiary. Nie mógł tego dłużej znieść.

Przywódca klanu Dzika patrzył na Fin-Kedinna z niechęcią.

-                      Nazywasz mojego syna kłamcą?

Był większą wersją Akiego. Ta sama kwadratowa twarz i zaciśnięte, gotowe do walki pięści.

-                      Nie kłamcą - odparł Fin-Kedinn. - Chłopak po prostu się pomylił. Przywódca klanu Dzika nie krył oburzenia.

 

-                      Mówiłem ci - powiedział Fin-Kedinn. - Ten chłopiec nie jest Pożeraczem Dusz. Mogę to udowodnić. Torak, zdejmij kurtkę.

-                      Co takiego? - Renn odwróciła się z niedowierzaniem w kierunku wuja. - Chyba nawet nie myślisz...

Fin-Kedinn uciszył ją spojrzeniem. Teraz zwrócił się do Toraka:

-                      No już, rozwiążmy tę sprawę raz na zawsze.

Torak rozejrzał się po twarzach ludzi stojących wokół niego. Przyjęli go, kiedy zginął jego ojciec. Przeżył z nimi niemal dwie wiosny. Zaczęli już się do niego przyzwyczajać. Teraz to się skończy.

Powoli zdjął z ramienia kołczan i łuk i położył je na ziemi. Rozpiął pas. W uszach słyszał dzwonienie. Jego palce należały do kogoś innego.

Zmówił modlitwę do Lasu i ściągnął kurtkę przez głowę.

Renn otworzyła usta, ale nie wydała z siebie dźwięku.

Dłoń Fin-Kedinna zacisnęła się na kosturze. - Mówiłem! - krzyknął Aki. - Trójząb. Mówiłem wam! To Pożeracz Dusz!

 

Rozdział 2

 

Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - zapytał Fin-Kedinn głosem, na dźwięk którego dorośli mężczyźni bledli ze strachu.

-                     Chciałem - odparł Torak. - Ale ja...

-                     Ale ty co? Torak zwiesił głowę.

Byli sami na polanie. Przywódca klanu Dzika i jego syn odeszli, żeby zwołać swoich ludzi. Rozesłano posłańców do klanów, które obozowały w zasięgu kilku dni marszu. Fin-Kedinn, który czyścił skórę renifera, zanim Aki wpadł jak burza do jego szałasu, teraz wrócił do pracy. Był to znak dla pozostałych, żeby zajęli się swoją robotą i zostawili go samego z Torakiem. Niektórzy poszli polować albo łowić ościeniami ryby w górnym biegu rzeki. Nie było śladu po Renn.

W obozowisku Kruków panowała niepokojąca cisza. Torak dostrzegł kajak ze skóry jelenia wyciągnięty na brzeg, widział sieć z kory drzewa suszącą się na krzaku jałowca. Drzewa wokół niego były zielone kolorem wiosennych liści, poszycie świeciło błękitem anemonów, żółtym jaskółczym zielem i srebrnymi rybimi łuskami. Nie było żadnych oznak tego, że nad jego głową zbiera się burza.

Patrzył, jak Fin-Kedinn zarzuca skórę na pniak i naciąga ją na kołkach. Żyły na ramionach przywódcy klanu Kruka nabrzmiały, a jego ruchy - zazwyczaj spokojne i niespieszne - były gwałtowne i pełne wściekłości.

-                     Że też mi nie powiedziałeś! Mogliśmy przecież znaleźć jakiś sposób.

-                      Myślałem, że pozbędę się tego, zanim się dowiesz - Torak zdał sobie sprawę, jak to brzmi: kłamstwo na kłamstwie.

Fin-Kedinn wziął żebro jelenia i zaczął krótkimi, gniewnymi ruchami zdrapywać tłuszcz ze skóry zwierzęcia.

-                     Sprowadziłeś znak zła do mojego klanu.

-                      Nie chciałem! Fin-Kedinnie, musisz mi uwierzyć! Próbowałem walczyć, ale było ich za dużo!

Przywódca klanu Kruków uderzył mocno skrobaczką w skórę zwierzęcia.

-                     Ale to ty ich znalazłeś! To ty się do nich zbliżyłeś!

-                     Musiałem! Przecież porwali Wilka!

-                      Zawsze jest jakiś powód! - Siła jego gniewu sprawiła, że Torak cofnął się o krok. -Jesteś taki sam jak ojciec! Ostrzegałem go, żeby się do nich nie przyłączał, ale nie chciał słuchać. Mówił, że mają dobre zamiary, nazywał ich Uzdrowicielami, nawet wtedy, kiedy przeszli na stronę zła. W końcu to go zabiło. Zabiło też twoją matkę.

Torak zobaczył głębokie bruzdy po obu stronach jego ust, ból w jasnobłękitnych oczach. Ogarnęło go poczucie winy. Zranił człowieka, którego pokochał.

Przywódca klanu Kruka wrócił do pracy. Torak czuł smród bijący od martwego renifera i patrzył na krwaw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin