Numer katalogowy - 00085Autor - Michail ZoszczenkoTytuł - AgitatorTłum. - Halina PilichowskaOpracowanie - Jaroslaw Basaj
Woźny szkoły lotniczej, Grigorij Kosonosow, pojechał na urlop na wieś.- Cóż, towarzyszu Kosonosow - mówili doń przed odjazdem przyjaciele - pojedziecie, to już, tego ten, poagitujcie ano trochę w tej wsi. Powiedzcie kmiotkom, że to, uważacie, lotnictwo rozwija się... Może kmiotkowie na aeroplan się złożą.- Możecie być pewni - powiedział Kosonosow - poagituję. Co jak co, ale o lotnictwie rzeknę, nie trapcie się.Do wsi przyjechał Kosonosow jesienią i pierwszego zaraz dnia udał się do sowietu.- Życzenie takie mam - powiada - poagitować. Że to z miasta poniekąd przyjechałem. Czy nie można by zebrania zwołać?- Czemu nie - powiada przewodniczący. - Było nie było, zbiorę jutro kmiotków.Nazajutrz zebrał kmiotków koło szopy strażackiej.Grigorij Kosonosow wyszedł do nich, ukłonił się i nieśmiało, jako że niezwyczajny był tego, zaczął mówić drżącym głosem:- A to tego tak... - rzekł Kosonosow - lotnictwo, towarzysze, właśnie... Że to wy ludziska, wiadomo, ciemni, to tego, o polityce powiem. Tu, powiedzmy, Niemcy, a tu Cherson. Tu Rosja, a tu... w ogóle...- Ty niby tu o czym, mileńki? - nie zrozumieli kmiotkowie.- O czym? - obraził się Kosonosow. - O lotnictwie przecie. Rozwija się, uważacie, lotnictwo. Tu Rosja, a tu Chiny.Kmiotkowie ponuro słuchali.- Nie marudź! - krzyknął ktoś z tyłu.- Ja nie marudzę - rzekł Kosonosow. - Ja o lotnictwie... Rozwija się, towarzysze włościanie... Budują aeroplany i latają potem. Po powietrzu niby. No, poniektóry, wiadomo, nie utrzyma się - buchnie w dół. Na ten przykład towarzysz Jermiłkin. Frunąć - frunął, a potem jak fiknął kozła, to aż bebechy wyleciały...- Nie ptak przecie - powiedzieli kmiotkowie.- Toż powiadam - ucieszył się Kosonosow - wiadomo, nie ptak. Ptak spadnie, otrząśnie się, jak gdyby nigdy nic i dalej... A tu naści, użyj... Drugi, także lotnik, towarzysz Michał Iwanycz Popkow. Poleciał pięknie, ładnie, bęc - z motorem klapa... Jak fiknie...- Ejże?... - spytali chłopi.- Dalibóg... A jeden jeszcze nadział się na drzewo. I wisi nieboraczek... Spietrał się, drze się, opera... Rozmaite bywają wypadki... A raz znów krowa u nas pod śmigła się napatoczyła. Szast-prast i na miazgę. Gdzie rogi, a gdzie w ogóle brzuch - niepodobna rozpoznać... Psy także czasem wpadają...- A konie? - spytali chłopi. - To i konie wpadają? Powiedz nam, miły.- I konie - powiedział Kosonosow. - Całkiem jasne.- Ciewy, dranie, pies im mordę lizał - rzekł ktoś. - A to wymyślili! Konie patroszyć... I cóż, miły, rozwija się toto?- Powiadam przecie - rzekł Kosonosow - rozwija się, towarzysze włościanie... Wy, tego ten, zbierzcie się do kupy i ochfiarujcie co.- Niby na co, kochanie, ochfiarować? - spytali chłopi.- Na aeroplan - rzekł Kosonosow.Z ponurym śmiechem zaczęli się chłopi rozchodzić.
K O N I E C
gosiunia1979