CNOTY TEOLOGICZNE.doc

(35 KB) Pobierz
CNOTY TEOLOGICZNE

CNOTY  TEOLOGICZNE.

 

Mówienie o cnotach (łac. virtus) Jest dzisiaj sprawą dość skomplikowaną, choćby z uwagi na słownictwo. Słowo wirtualny dzisiaj oznacza coś, co nie istnieje. Słowo «virtu» (cnota) nie oznacza Już nic. Przede wszystkim z uwagi na rzadkość posługiwania się nim. Wielkie zalety osoby ludzkiej zostały zapomniane lub błędnie zastąpione przez kryteria zewnętrzne, nawet najmłodsi przyzwyczajają się

oceniać kogoś biorąc pod uwagę typ Jego butów gimnastycznych, dresów firmowych, zabaw komputerowych reklamowanych w telewizji. Rodzice i wychowawcy także często dostosowują się do tego. W ten sposób struktura

osobowa dzieci natrafia na ryzyko rozwoju kruchego i niekompletnego. Należy więc "nauczyć" dzieci cnót ludzkich i religijnych. Bajka, jaką proponujemy może stać się początkiem drogi wychowawczej dotyczącej klasycznych cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości.

 

Trzy kamienie

Dla chłopców z plemienia Wielkiej Równiny jedynym sposobem, by zostać uznanym za prawdziwego mężczyznę, było przejście przez straszliwą, kamienistą, spaloną słońcem Pustynię Maagh, aż do Góry Słońca. Stamtąd trzeba

było przynieść dziwny czerwony kwiat, który rósł tylko tam. Każdego roku wielu młodych ludzi próbowało to uczynić. Jednak od dawna nikt nie zdołał przynieść czerwonego kwiatu. Trzeba było zmierzyć się ze strasznymi przeszkodami. Pustynia Maagh otaczała Góry Słońca ze wszystkich stron i ciągnęła się przez wiele mil. Pośrodku nie było ani oaz, ani studni. Gwałtowne burze piaskowe, niszczące wszystko, spadały nagle na pechowców, którzy ośmielili się tam dotrzeć. Moce były lodowate, a dni upalne. Młodzi z Wielkiej Równiny mogli liczyć tylko na szczęście. Nawet na tych, którzy dotarli do Gór Słońca, czyhały niebezpieczeństwa. Na zboczach gór mieszkał dziki szczep rozbójników, którzy chwytali chłopców i sprzedawali ich bogatym kupcom z wybrzeża. Dlatego prawie wszyscy młodzi ludzie, którzy wyruszali z domów, po kilku dniach powracali pokonani, nie osiągnąwszy celu. Byli i tacy, którzy nigdy nie powrócili i nie było wiadomo, co się z nimi stało.

 

Omar i uparty osioł

Również dla Omara, syna kotlarza, nadszedł czas, by udowodnił swą dojrzałość. Postanowił zmierzyć się z Pustynią Maagh. Od dwóch lat gromadził oszczędności, aby móc kupić sobie konia. Ale konie dużo kosztują. Musiał więc zadowolić

się młodym osiołkiem, upartym i kapryśnym, który wyglądał jednak na odważne i mocne zwierzę. Nazwał go Zwycięzcą, na znak nadziei. Inni młodzi ludzie w jego wieku mogli sobie pozwolić na lepsze wierzchowce. Byli i tacy, którzy chcieli wyruszyć z dwoma czy trzema końmi na zmianę, z wielbłądami, mułami, a nawet z kilkoma ludźmi eskorty. Omar nie zniechęcił się. Pogłaskał łeb Zwycięzcy, który

prychał i poruszał długimi uszami. Młodzieniec sumiennie przygotował bukłaki na wodę oraz zapasy dla siebie i swego wierzchowca. Pewnego wieczoru, gdy zachodzące słońce rozpalało pustynię, a niskie warstwy powietrza wydawały się falować, młodzieńcy wyruszyli na swych wierzchowcach. Rumaki

i wielbłądy wznosiły tumany kurzu. Rodzice i rodzeństwo machali rękoma, żegnając swych ukochanych i życząc im szczęścia, niektóre matki ocierały ukradkiem łzy. Omar zawołał: "Wioo, Zwycięzco!". Osioł podniósł jedną nogę z wielką godnością i zrobił pół kroku. Potem zatrzymał się. Omarowi chciało się płakać. "Proszę...", błagał. Osioł prychał, ale w końcu zaczął biec drobnym truchtem. Wszyscy inni zginęli już na horyzoncie. Po kilku milach

chłopak i osioł szukali jakiegoś miejsca/ aby odpocząć i osłonić się od wiatru.

"Witajcie!". Usłyszeli jakiś spokojny głos dobiegający z pieczary położonej przy wąwozie, w którym się zatrzymali. "Kim jesteś?", spytał zaniepokojony Omar.

"A ty kim jesteś?"- dał się słyszeć głos. "Jestem jednym z młodych ludzi, którzy chcą się zmierzyć z pustynią". "Widziałem twych towarzyszy przed wieloma godzinami, pędzili niczym wiatr". "Wiem, ja mam tylko osła". Zwycięzca, jakby rozumiejąc, że o nim mowa, kopnął kamień. "Wybacz mi", wyszeptał Omar do osła. "Jest zwierzęciem bardzo wrażliwym", dodał. "Wejdź, synu". Omar wszedł do pieczary i w czerwonawym świetle żaru zauważył chudą postać starego pustelnika. Miał kaptur, który rzucał cień na jego twarz. Błyszczały jedynie oczy.

"Oni pędzili jak wiatr, ale nie dojadą. To nie konie ani uzbrojenie pozwalają dojechać. Potrzebne jest coś, co znajduje się tu!". Starzec położył rękę na piersi.

"Co takiego?"- spytał Omar. "Zbliż się. Dam ci coś, co pomoże ci w tym i wszystkich innych przedsięwzięciach, jakie zechcesz zrealizować". Starzec wyjął ze skórzanego woreczka trzy kolorowe kamienie i umieścił je, jeden po drugim, w dłoni chłopaka. "Żółty topaz przypominać ci będzie o zaufaniu, gdyż Pan

nigdy nie opuszcza swych synów... Zielony szmaragd jest nadzieją, bez której nie można żyć... Czerwony rubin niech przypomina ci o miłości, najpiękniejszej sile wszechświata. Miej te kamienie zawsze przy sobie, nie zgub żadnego, tylko dzięki nim dojdziesz do celu!". Omar wziął kamienie i umieścił je w swej torbie. Podzielił

się pożywieniem i ciepłem ze starym eremitą, i po kilku godzinach odjechał.

 

Oaza

Pustynia połknęła go swą piaszczystą i kamienistą paszczą. Zwycięzca poruszał się coraz wolniej. Serce Omara było smutne, a jego umysł ogarniały ciemne chmury.

„Może mnie oszukano... nic nie znajduje się za tą pustynią. Pewnie nigdy nic nie istniało. To pułapka, by nas wygubić!". W tym momencie z jego torby wyleciał topaz i upadł na piasek. Zwycięzca zaryczał. Omar schylił się, by podnieść kamień.

"Nie, nie! naprawdę jest jakaś meta na końcu pustyni. Muszę kontynuować jazdę", pomyślał, wyprostowując się. Właśnie w tej chwili ujrzał wielu młodych ze swego szczepu, którzy z pochylonymi głowami posuwali się z wysiłkiem. Wracali zrezygnowani. Omar mocno uchwycił topaz, symbol ufności, którą odnalazł i zachęcił Zwycięzcę do marszu. Minęło kilka dni. Słońce, wiatr, chłód nocy bezlitośnie doskwierały młodzieńcowi i jego wierzchowcowi. Coraz trudniejsze stawało się posuwanie naprzód. Horyzont nadal był płaską równiną. Żadnego śladu gór czy oazy. A w bukłakach zostały resztki wody. Omar obserwował innych towarzyszy powracających, zataczających się niczym widma. Również on sam był bliski załamania, gdy zauważył, że coś wysunęło się z torby. Był to szmaragd. Jego zielony blask rozbudził w nim ducha. "Musi mi się udać! Jutro z pewnością coś znajdę: jakąś oazę, studnię, coś na pewno. Ta pustynia musi się kiedyś skończyć!".

nadal więc wędrował i wreszcie zauważył rosnące gdzieś daleko krzaki. Otaczały stawek. Zwycięzca zebrał siły, aby dotrzeć do tej małej oazy. Jednak zbyt wielu wędrowców przechodziło tamtędy i na dnie stawu zobaczyli tylko trochę wody. Omar już chciał schylić się i napić, ale zauważył wielkie błagalne oczy osiołka oraz przypomniał sobie o trzecim kamieniu, o czerwonym rubinie, symbolizującym

serce. Zdjął z osła siodło, cugle i pozwolił, by zwierzę napiło się pierwsze. Gdy osioł napił się, w kałuży pozostało tylko trochę wody. Omar ukląkł i zebrał ją starannie do kubka. Już unosił go do ust, gdy zza krzaków dal się słyszeć lament: «Litości! Po-

móżcie mi... Trochę wody... Umieram!". Młodzieniec

przedarł się przez krzaki i potknął się o człowieka, leżące-

go na ziemi. Miał zamglone oczy i popękane usta. Jego

strój i broń wskazywały niezbicie, że należał do grupy zbój-

ców. Omar zapragnął napić się i szybko wyruszyć z oazy,

ale myśl o rubinie zatrzymała go. Schylił się i przybliżył ku-

bek do ust zbójcy.

Człowiek pił chciwie, a potem wyszeptał: "Dziękuję!".

Biedny Omar musiał zadowolić się kilkoma kroplami, które

zostały na dnie kubka.

Gdy człowiek przyszedł trochę do siebie, Omar posadził go

na ośle i znów rozpoczął wędrówkę. Po kilku godzinach za-

uważył na horyzoncie zarys Gór Słońca. Serce mu mocno

zabiło. Zwycięzca zaryczał radośnie. Ale ich radość nie

trwała długo. Zza piasku i wiatru wyłonił się oddział uzbro-

jonych aż po zęby zbójców i otoczył ich.

"Tym razem to już koniec!", pomyślał Omar. Ale człowiek,

którego uratował, podniósł rękę ku swym towarzyszom

i powiedział: «Ten chłopak uratował mi życie!". Zbójcy za-

miast go złapać, zaczęli mu dziękować. Zaopatrzyli go

w żywność i wodę, i wskazali najkrótszą drogę prowadzą-

cą do Gór Słońca.

I tak Omar stał się jedynym młodzieńcem, który powrócił

z czerwonym kwiatem do domu. "A wszystko to dzięki

trzem kamieniom!", opowiadał wszystkim.

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin