Masterton_Graham_-_Manitou.txt

(310 KB) Pobierz
   Graham Masterton
   Manitou
   Prze�o�y�: Piotr W. Cholewa
   Wydanie oryginalne: 1975
   Wydanie polskie: 1989
   
   "Zapytany jaki� jest Demona owego wygl�d, prastary Czarnoksi�nik Misquamacus zakry� twarz tak, �e jeno Oczy jego wida� by�o, po czem da� niezwyk�� a Szczeg�ow� Relacje. Prawi�, i� jest on czasem ma�y a masywny, jako Wielka Ropucha, czasem za� wielki i niby chmura; bez Kszta�tu lecz z obliczem, z kt�rego wyrastaj� W�e."
   H. P. Lovercraft
   
   PROLOG
   Zad�wi�cza� telefon. Nie podnosz�c g�owy doktor Hughes wysun�� r�k� w poszukiwaniu aparatu. Jego d�o� przesun�a si� przez stosy papier�w, butelki atramentu, gazety sprzed tygodnia i zgniecione pude�ka po kanapkach; wreszcie znalaz�a i podnios�a s�uchawk�.
   Doktor Hughes przy�o�y� j� do ucha. Wyostrzona irytacj� twarz upodabnia�a go do wiewi�rki, staraj�cej si� ukry� swoje orzechy.
   - Hughes? Tu McEvoy.
   - S�ucham? Przykro mi, doktorze McEvoy, ale jestem bardzo zaj�ty.
   - Nie chcia�bym panu przeszkadza�, doktorze Hughes, ale mam tu pewn� pacjentk�... Powinna pana zainteresowa�.
   Hughes poci�gn�� nosem.
   - Co to za pacjentka? - zapyta� zdejmuj�c okulary. - Prosz� pos�ucha�, doktorze, to bardzo uprzejme z pana strony, �e mnie pan zawiadomi�, ale mam tu g�r� papierkowej roboty i naprawd� nie mog�...
   McEvoy nie dawa� si� zby�.
   - Naprawd� uwa�am, �e to pana zaciekawi. Interesuj� pana guzy, prawda? No, wi�c mam tu guz nad guzy.
   - Co w nim takiego niezwyk�ego?
   - Jest zlokalizowany na karku. Pacjentka rasy kaukaskiej, dwadzie�cia trzy lata. �adnych danych na temat poprzednich naro�li nowotworowych, ani �agodnych, ani z�o�liwych.
   - I?
   - Ten guz si� porusza - oznajmi� McEvoy. - Rusza si�, jakby pod sk�r� by�o co� �ywego.
   Hughes rysowa� d�ugopisem kwiaty. Przez chwil� milcza� marszcz�c czo�o, po czym zapyta�:
   - Rentgen?
   - Wyniki za dwadzie�cia minut.
   - Pulsacja?
   - Na dotyk przypomina ka�dy inny guz. Tyle, �e si� wije.
   - Pr�bowa� pan naci�cia? Mo�e to zwyk�a infekcja.
   - Wol� zaczeka� na zdj�cia.
   Hughes w zamy�leniu ssa� koniec d�ugopisu. Przebiega� w my�lach karty wszystkich medycznych ksi��ek, jakie w �yciu czyta�, szukaj�c podobnego przypadku, precedensu, czegokolwiek co by przypomina�o poruszaj�cego si� guza. Jako� nie potrafi� niczego znale��. Mo�e by� zm�czony.
   - Doktorze Hughes?
   - Tak, jestem tutaj. Prosz� pos�ucha�, kt�ra teraz godzina?
   - Dziesi�� po trzeciej.
   - W porz�dku, doktorze. Zaraz schodz� na d�.
   Od�o�y� s�uchawk� i d�u�sz� chwil� przeciera� oczy. By� dzie� �wi�tego Walentego i na zewn�trz, na ulicach Nowego Jorku, temperatura spad�a do minus 10�C, a ziemi� pokrywa�a pi�tnastocentymetrowa warstwa �niegu. Pod pochmurnym, stalowoszarym niebem samochody pe�z�y przed siebie niemal bezszelestnie. Widziane z osiemnastego pi�tra Szpitala Si�str Jeruzalem miasto ja�nia�o tajemniczym blaskiem. Jakbym znalaz� si� na ksi�ycu, pomy�la� Hughes. Albo na ko�cu �wiata. Albo w epoce lodowcowej.
   By�y jakie� problemy z ogrzewaniem, wi�c siedz�c w �wietle sto�owej lampy nie zdejmowa� p�aszcza - wyczerpany m�ody cz�owiek w wieku trzydziestu trzech lat, z nosem ostrym i spiczastym jak skalpel i zwichrzon�, ciemnobr�zow� czupryn�. Wygl�da� raczej na m�odocianego mechanika samochodowego ni� na eksperta od nowotwor�w z�o�liwych.
   Drzwi gabinetu otworzy�y si� przed pulchn�, bia�ow�os� dziewczyn� w za�o�onych nad czo�em okularach w czerwonej oprawce. Nios�a plik dokument�w i fili�ank� kawy.
   - Jeszcze troch� papier�w, doktorze Hughes. Pomy�la�am, �e przyda si� panu te� co� na rozgrzewk�.
   - Dzi�kuj� ci, Mary - otworzy� teczk�, kt�r� przynios�a i mocniej poci�gn�� nosem. - Jezu, co to za paskudztwo? Mam tu by� konsultantem, a nie urz�dasem. Wiesz co? Zabierz to i daj doktorowi Ridgewayowi. On lubi papiery. Lubi je bardziej ni� cia�o i krew.
   Mary wzruszy�a ramionami.
   - Doktor Ridgeway kaza� przekaza� to panu.
   Hughes wsta�. W p�aszczu przypomina� Charlie Chaplina z "Gor�czki z�ota". Machn�� teczk� przewracaj�c sw� jedyn� kartk� na �w. Walentego, kt�r� - wiedzia� - przys�a�a mu matka.
   - No dobrze, przejrz� to p�niej. Zje�d�am na d� do doktora McEvoy. Ma tam jak�� pacjentk� i chce, �ebym j� obejrza�.
   - Czy d�ugo to potrwa, doktorze? - spyta�a Mary. - O szesnastej trzydzie�ci ma pan zebranie.
   Spojrza� na ni� ze znu�eniem, jak gdyby zastanawia� si�, kim jest.
   - D�ugo? Nie, nie przypuszczam. Tylko tyle, ile b�dzie trzeba.
   Wyszed� z gabinetu na rozja�niony �wietl�wkami korytarz. Szpital Si�str Jeruzalem by� drog�, prywatn� klinik� i nigdy nie pachnia�o tu niczym tak funkcjonalnym jak karbol czy chloroform. Korytarze wy�o�ono grubym, czerwonym pluszem, a na ka�dym rogu sta�y �wie�e kwiaty. Wygl�da�o to raczej na hotel, jeden z tych, do kt�rych wy�si urz�dnicy w �rednim wieku zabieraj� swoje sekretarki na weekendy m�cz�cego tarzania si� w grzechu.
   Hughes wezwa� wind� i zjecha� na pi�tnaste pi�tro. Patrz�c na swe odbicie w lustrze doszed� do wniosku, �e bardziej wygl�da na chorego ni� niekt�rzy z jego pacjent�w. Mo�e wybra�by si� na wakacje? Matka zawsze lubi�a Floryd�. Mogliby te� odwiedzi� jego siostr� w San Diego.
   Min�� dwie pary wahad�owych drzwi i wszed� do gabinetu McEvoya. Doktor McEvoy by� niewysokim, kr�pym m�czyzn�, kt�rego bia�e fartuchy niezmiennie mocno cisn�y pod pachami, przywodz�c na my�l podwi�zan� do operacji �y��. Przypominaj�c� ksi�yc w pe�ni twarz zdobi� ma�y, p�aski nos Irlandczyka. Grywa� w szpitalnej dru�ynie futbolowej, dop�ki w ostrym zwarciu nie p�k�a mu rzepka kolanowa. Od tamtej pory kula� - nieco przesadnie.
   - Ciesz� si�, �e pan przyszed� - u�miechn�� si�. - To naprawd� dziwny przypadek, a wiem, �e jest pan najlepszym specjalist� na �wiecie.
   - Przesada - odpar� Hughes. - Niemniej dzi�kuj� za komplement.
   McEvoy wsadzi� palec do ucha i pokr�ci� nim w zamy�leniu.
   - Zdj�cia powinny by� gotowe za pi��, dziesi�� minut. Do tego czasu w�a�ciwie nie wiem, co robi�.
   - Czy m�g�bym zobaczy� pacjentk�? - spyta� Hughes.
   - Naturalnie. Siedzi w poczekalni. Na pa�skim miejscu zdj��bym p�aszcz, bo pomy�li, �e �ci�gn��em pana z ulicy.
   Hughes odwiesi� swoje sfatygowane okrycie i ruszy� za McEvoyem do jasno o�wietlonej poczekalni. Na fotelach le�a�y kolorowe magazyny, w akwarium p�ywa�y tropikalne rybki. Poprzez �aluzje wpada� niezwyk�y, metaliczny poblask spad�ego po po�udniu �niegu.
   W rogu, czytaj�c numer "Sunset" siedzia�a szczup�a, ciemnow�osa dziewczyna. Mia�a poci�g��, delikatn� twarz - jak elf, pomy�la� Hughes. Ubrana by�a w prost� sukienk� koloru kawy, przy kt�rej jej cera zdawa�a si� troch� ziemista. Jedynie pe�na niedopa�k�w popielniczka i chmura dymu w powietrzu wskazywa�y, �e jest zdenerwowana.
   - Panno Tandy - odezwa� si� McEvoy. - To jest doktor Hughes, ekspert od tego typu chor�b. Chcia�by tylko pani� obejrze� i zada� kilka pyta�.
   Panna Tandy od�o�y�a magazyn i spojrza�a na nich.
   - Oczywi�cie - powiedzia�a z wyra�nym akcentem Nowej Anglii. Z dobrej rodziny, pomy�la� Hughes. Nie musia� zgadywa� czy jest bogata. Nikt nie przychodzi� si� leczy� do szpitala Si�str Jeruzalem je�li nie mia� wi�cej got�wki ni� mo�na zmie�ci� w d�oniach.
   - Prosz� si� schyli� - poprosi�. Dziewczyna sk�oni�a g�ow�.
   Odsun�� jej w�osy. Dok�adnie w zag��bieniu szyi tkwi�a g�adka, kulista naro�l wielko�ci szklanego przycisku do papieru. Hughes przesun�� po niej palcami. Zdawa�a si� mie� normaln� struktur� �agodnego nowotworu w��knistego.
   - Jak dawno pani to ma? - spyta�.
   - Dwa czy trzy dni - odpar�a. - Zam�wi�am wizyt� gdy tylko guz zacz�� rosn��. Ba�am si�, �e to... no, rak, czy co� takiego.
   Hughes spojrza� na McEvoya i zmarszczy� czo�o.
   - Dwa lub trzy dni? Jest pani pewna?
   - Absolutnie. Dzisiaj jest pi�tek, prawda? No wi�c, wyczu�am to gdy obudzi�am si� we wtorek rano.
   Hughes delikatnie �cisn�� naro�l. By�a g�adka i twarda, lecz nie wyczuwa� �adnych ruch�w.
   - Bola�o? - zapyta�.
   - Czu�am jakby �askotanie, ale nic wi�cej.
   - Czu�a to samo, gdy ja to �cisn��em - wtr�ci� McEvoy.
   Hughes pu�ci� w�osy dziewczyny pozwalaj�c jej si� wyprostowa�. Przysun�� sobie fotel i zacz�� notowa� na jakim� znalezionym w kieszeni �wistku papieru.
   - Jak du�y by� guz, kiedy go pani zauwa�y�a?
   - Bardzo ma�y. Wydaje mi si�, �e mniej wi�cej wielko�ci fasoli.
   - Czy r�s� przez ca�y czas, czy tylko w niekt�rych porach?
   - Mam wra�enie, �e tylko w nocy. To znaczy, ka�dego ranka kiedy si� budz�, jest wi�kszy.
   Hughes wyrysowa� staranny zygzak.
   - Czy czuje go pani normalnie? To znaczy, czy czuje go pani teraz?
   - Jak ka�dy normalny guz. Ale czasem wydaje mi si�, �e si� porusza.
   W ciemnych oczach dziewczyny by�o wi�cej l�ku, ni� w jej g�osie.
   - To jest tak - m�wi�a wolno - jakby kto� pr�bowa� u�o�y� si� wygodnie w ��ku. Wie pan, kr�ci si� przez chwile, a potem d�u�szy czas le�y nieruchomo.
   - Jak cz�sto si� to zdarza?
   By�a zdenerwowana. Musia�a wyczu� w g�osie Hughesa zdumienie i to j� zaniepokoi�o.
   - Trudno powiedzie�. Mo�e cztery, pi�� razy dziennie.
   Hughes zanotowa� co� i przygryz� warg�.
   - Panno Tandy, czy zauwa�y�a pani jakie� zmiany stanu zdrowia podczas ostatnich kilku dni, odk�d ma pani tego guza?
   - Jestem troch� zm�czona. Chyba nie sypiam zbyt dobrze. Ale nie straci�am na wadze ani nic takiego.
   - Hmm - Hughes zapisa� jeszcze co� i przez chwil� przypatrywa� si� swoim notatkom. - Jak du�o pani pali?
   - Zwykle nie wi�cej ni� p� paczki dziennie. Nie jestem na�ogowcem. Teraz si� denerwuj�.
   - Robi�a niedawno rentgena - wtr�ci� McEvoy. - P�uca s� czyste.
   - Panno Tandy - spyta� Hughes. - Czy mieszka pani sama? I gdzie pani mieszka?
   - Z ciotk�, na 82 Ulicy. Pracuj� dla firmy p�ytowej jako asystent. Chcia�am znale�� w�asne mieszkanie, ale rodzice uznali, �e lepiej b�dzie, je�li na pewien czas zamieszkam z ciotk�. Ma sze��dziesi�t dwa lata. To cudowna starsza pani. Znakomicie si� rozum...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin