Asimov Isaac - Bierze się zapałkę.rtf

(53 KB) Pobierz
Isaac Asimov

Isaac Asimov

Bierze się zapałkę

 

Kosmos był czarny; czarny w którąkolwiek stronę by spojrzeć. Wokół nie było widać nic, ani jednej gwiazdy.

Działo się tak nie dlatego; że gwiazd tam nie było.

Na sama nawet myśl, że może nie być gwiazd, dosłownie żadnych gwiazd, Per Hanson odczuwał przenikający go do głębi dreszcz. Był to stary koszmar drzemiący gdzieś w podświadomości, tuż pod powłoka mózgu każdego , pilota dalekiego zasięgu.

Skąd, wykonując skok poprzez wszechświat tachionowy, możecie mieć pewność, gdzie nastąpi wyjście z niego? Sterowanie poborem energii w funkcji czasu może być tak precyzyjne, jak sobie tylko życzycie, a wasz Termojądrowiec może być najlepszy w całym kosmosie, ale zasada nieoznaczoności jest nieubłagana i zawsze istnieje prawdopodobieństwo rozrzutu.

A jeśli już chodzi o tachiony, to chybienie o włos może oznaczać tysiąc lat świetlnych.

Cóż zatem, jeśli wylądowaliście nigdzie, a chociażby tak daleko od gdziekolwiek, że nic na świecie nie posłuży wam za wskazówkę przy ustalaniu własnego położenia, a tym samym nic nie wskaże nam drogi powrotnej do gdziekolwiek?

To niemożliwe, mówili mędrcy. Nie ma we wszechświecie miejsca, z którego nie byłoby widać kwazarów, a według nich zawsze możecie określić swoje położenie. Poza tym szansa, że w następstwie zwykłego Skoku zostalibyście, za sprawą czystego przypadku, wyniesieni poza granice galaktyki, ma się tak jak jeden do miliona, a na odległość, powiedzmy, Mgławicy Andromedy, czy Maffei 1, może nawet jak jeden do kwadryliona.

Nie, nie bierzcie tego pod uwagę, mówili mędrcy.

Tak więc, kiedy statek wychodzi ze Skoku i powraca z pełnego przedziwnych paradoksów świata szybszych od światła tachionów do dobrze nam znanej przestrzeni tardionowej, to gwiazdy muszą tam być. A jeśli nawet ich nie widać, to wiadomo, że znajdziecie się w obłoku pyłu kosmicznego; to jest jedyne wyjaśnienie. Istnieją w galaktyce naszej, czy też dowolnej galaktyce spiralnej rejony zapylone, takie jakie kiedyś występowały na Ziemi, gdy była ona jeszcze jedynym domem ludzkości, a nie jak obecnie otaczanym pieczołowita opieką eksponatem muzealnym o kontrolowanej pogodzie, na którym życie znajduje się pod ochroną.

Hanson, wysoki i posępny mężczyzna, był starym wygą i czego o statkach hiperprzestrzennych, przemierzających wzdłuż i wszerz galaktykę i przyległe do niej rejony, nie wiedział on pomijając to co w tajemnicy utrzymywali Termojądrowcy - czekało jeszcze na zbadanie. Był teraz, tak jak lubił, sam w kabinie kapitańskiej. Miał tu pod ręką wszystko, co potrzebne było do nawiązania łączności z każdym na pokładzie, oraz do uzyskania dostępu do dowolnego urządzenia lub przyrządu. Podobała mu się taka niewidoczna obecność.

Teraz jednak nie podobało mu się nic.

Nacisnął klawisz i spytał: - Coś nowego, Strauss?

- Znajdujemy się w rozległym skupisku - rozległ się głos Straussa (Hanson nie włączył wizji ; równałoby się to z pokazaniem swej twarzy, a malujący się na niej wyraz zatroskania wolał zachować dla siebie).

- Przynajmniej wygląda to na rozległe skupisko - ciągnął Strauss - sądząc po poziomie promieniowania, jakie dociera do nas w zakresach dalekiej podczerwieni i mikrofalowym. Kłopot w tym, że nie potrafimy zlokalizować położenia źródeł tego promieniowania na tyle dokładnie, aby określić nasza pozycję. Nie ma nadziei.

- Nic w zakresie fal widzialnych?

- W ogóle nic, nawet w zakresie bliskiej podczerwieni. Obłok pyłu gęsty jak zupa.

- Jakie są jego rozmiary? - Trudno powiedzieć.

- Czy maże pan oszacować odległość dzielącą nas od najbliższego skraju? - Nie, nie potrafię nawet określić rzędu wielkości. Może to być tydzień świetlny, a równie dobrze dziesięć lat świetlnych. Nie ma absolutnie sposobu. - Rozmawiał pan z Viluekisem?

- Tak! - Odpowiedź Straussa była zwięzła.

- Co mówi?

- Niewiele. Dąsa się. Bierze to oczywiście za osobista zniewagę. . - Oczywiście - Hanson westchnął cicho. Termojądrowcy byli dziecinni jak dzieci, a ponieważ im właśnie przypadała w udziale romantyczna rola w otchłaniach kosmosu, tolerowano to.

- Powiedział pan mu chyba - odezwał się ponownie Hanson - że takie rzeczy są nie do przewidzenia i mogą zdarzyć się każdemu?

- Tak, powiedziałem. Jak się pan zapewne domyśla, odpowiedział: “Nie Viluekisowi”.

- Pomijając oczywiście, że mu się to przytrafiło. No cóż, nie mogę z nim porozmawiać. Cokolwiek bym powiedział, brzmiałoby, z racji zajmowanego przeze mnie stanowiska, jak pretensja i później nic byśmy już z niego nie wyciągnęli. ... Nie uruchomi czerpaka?

- Mówi, że nie może. Twierdzi, że by się zepsuł.

- Jak może się zepsuć pole magnetyczne?!

Strauss chrząknął.

- Niech mu pan tylko tego nie mówi. Odpowie, że z reakcją termojądrową związane jest nie tylko pole magnetyczne, a potem obrazi się twierdząc, że próbuje pan podważyć jego kwalifikacje.

- No cóż, miejcie uczy otwarte, zmobilizujcie wszystkich i wszystko do obserwacji obłoku. Musi przecież istnieć jakiś sposób na wyrobienie sobie pojęcia co do odległości dzielącej nas od najbliższego skraju i kierunku, w którym należy go szukać. - Przerwał połączenie i pogrążył się w myślach.

Najbliższy skraj! Było rzeczy wątpliwą, czy przy prędkości, z jaką poruszał się statek, ośmielą się zużyć tyle energii, ile pochłaniała radykalna zmiana kursu.

Weszli w Skok we wszechświecie tardionowym z szybkością równą połowie prędkości światła względem jądra galaktyki i z taką samą, oczywiście, szybkością wynurzyli się ze Skoku. Tkwił w tym zawsze jakiś element ryzyka. No bo wyobraźnie sobie na przykład, że kończąc Skok stwierdzacie, iż znajdujecie się w pobliżu jakiejś gwiazdy i pędzicie w jej kierunku z szybkością równa połowie prędkości światła.

Teoretycy zaprzeczali takiej możliwości. Obawa przed znalezieniem się w wyniku Skoku w pobliżu masywnego ciała była nieuzasadniona. Tak mówili mędrcy. Skok wykonywany był przy udziale sił grawitacji, które w trakcie przechodzenia od tardionów do tachionów i z powrotem do tardionów, spełniały rolę sił odpychających. I to właśnie nigdy do końca nie wyjaśniony losowy efekt oddziaływania wypadkowej siły grawitacyjnej odpowiedzialny był za związany ze Skokiem spory współczynnik niepewności.

Poza tym, powiedzieliby, zaufaj instynktowi Termojadrowca. Dobry Termojądrowiec nigdy nie błądzi.

Tak, tylko ten Termojądrowiec Skoczył z nimi w obłok.

- Ejże! To się może przydarzyć każdemu. Nie ma się czym przejmować. Wiecie przecież jak rzadka jest większość obłoków. Nie będziecie nawet wiedzieli, że znajdujecie się w jednym z nich.

(Nie ten obłok, o mędrcze).

- Prawdę mówiąc, obłoki są dla was pożyteczne. Czerpaki nie muszą tak długo i ciężko pracować dla podtrzymania reakcji termojądrowej i nagromadzania energii.

(Nie ten obłok, o mędrcze).

- No cóż, pozostawcie zatem głowienie się nad sposobem wyjścia Termojądrowcowi.

(A jeśli nie ma wyjścia?)

Ta ostatnia myśl przejęła Hansona dreszczem. Próbował usilnie nie myśleć o tym, ale jak nie myśleć o czymś, co najgłośniej tłucze się po głowie.

 

Henry Strauss, astronom pokładowy, znajdował się w nastroju głębokiej depresji. Gdyby to, co miało właśnie miejsce, było konkretną katastrofą, można by się z tym pogodzić. Nikt ze znajdujących się na statku hiperprzestrzennym nie może całkowicie przymykać oczu na możliwość katastrofy. Przygotowano was na taką ewentualność, a przynajmniej próbowano przygotować... Gorzej oczywiście z pasażerami.

Kiedy jednak z katastrofa wiąże się coś, za obserwację i zbadanie czego dalibyście sobie wyrwać oba kły, i kiedy stwierdzacie, że przełomowe odkrycie naukowe, którego dokonaliście, jest akurat tym co was zabija...

Strauss westchnął ciężko.

Był tęgim mężczyzną, a barwione szkła kontaktowe nadawały nieautentycznej jasności i koloru jego oczom, które bez tego pasowałyby idealnie do bezbarwnej osobowości astronoma.

Kapitan nie mógł tu nic poradzić. Strauss zdawał sobie z tego sprawę. Kapitan mógł sobie być autokratą w stosunku do całej reszty statku, ale Termojądrowiec rządził się własnymi prawami i tak było zawsze. Termojądrowiec, nawet dla pasażerów (Strauss pomyślał o tym z pewnym rozgoryczeniem) był imperatorem kosmicznych szlaków i każdy kurczył się przy nim do rozmiarów atrybutu impotencji.

W tym przypadku chodziło o kwestię podaży i popytu. Komputery mogły wyliczyć dokładnie wielkość zapotrzebowania na energię i rozkład jej poboru w funkcji czasu bądź ściśle określić miejsce i kierunek wejścia w Skok (jeśli słowo “kierunek” ma jakiekolwiek znaczenie przy przechodzeniu od tardionów do tachionów), ale margines błędu był ogromny i zawęzić go mógł tylko utalentowany Termojądrowiec. Skąd brały się u Termojądrowców te predyspozycje, nie wiedział nikt - nie produkowano ich, rodzili się jak normalni ludzie. Termojądrowcy zdawali sobie jednak sprawę, że są obdarzeni talentem i nie było jeszcze takiego, który nie zrobiłby z niego użytku.

Viluekis nie był zły, jak na Termojądrowca. Stosunki między nim a Straussem układały się poprawnie i nawet odzywali się do siebie, chociaż Viluekis, nie zadając sobie wiele trudu, sprzątnął Straussowi sprzed nosa najładniejsza pasażerkę na pokładzie, mimo że Strauss zauważył ją pierwszy. (Stanowiło to część niepisanych królewskich przywilejów, jakie przysługiwały Termojądrowcowi w podróży).

Strauss połączył się z Antanem Viluekisem. Termojądrowiec nie zgłosił się od razu, a kiedy już to uczynił, wyglądał na zirytowanego, spoglądając niechętnie spod zmarszczonych brwi.

- Co z dyszą? - spytał ostrożnie Strauss.

- Zamknąłem ją chyba w samą porę. Sprawdziłem całą i nie widzę żadnego uszkodzenia. Teraz - tu spojrzał w dół na siebie - muszę się oczyścić.

- Dobrze chociaż, że nic się jej nie stało.

- Ale nie możemy jej używać.

- Być może użyjemy jej, Vil - ciągnął przymilnym tonem Strauss. - Nie potrafimy przewidzieć co się tam na zewnątrz stanie. Gdyby dysza uległa uszkodzeniu, to co się tam dzieje nie miałoby najmniejszego znaczenia, ale w takiej sytuacji, gdyby obłok się przerzedził...

- Gdyby, gdyby, gdyby; powiem ci co by było gdyby: Gdybyście wy, tępi astronomowie, wiedzieli, że ten obłok tu jest, mógłbym go ominąć.

To była uwaga stanowczo nie na miejscu i Strauss nie dał się sprowokować.

- Być może się przerzedzi - powiedział.

- Jakie są wyniki analizy?

- Niedobre, Vil. To jest najgrubszy obłok hydroksylowy, jaki kiedykolwiek obserwowano. O ile wiem, nie ma w galaktyce miejsca, w którym hydroksyl występowałby w takim zgęszczeniu.

- A nie ma wodoru?

- Trochę wodoru oczywiście jest. Około pięciu procent.

- Za mało - stwierdził sucho Viluekis. - Tam jest coś jeszcze oprócz hydroksylu. Tam jest coś, co sprawia mi więcej kłopotów niż sam hydroksyl. Wykryłeś to?

- A tak. Formaldehyd. Formaldehydu jest więcej niż wodoru. Zdajesz sobie sprawę, Vil, co to znaczy? Jakiś proces wywołał w przestrzeni koncentrację niesłychanych ilości tlenu i węgla. Wystarczająco dużo, aby zużyć cały wodór z obszaru jakiegoś sześciennego roku świetlnego. Nie istnieje nic takiego, o czym bym wiedział, albo mógł sobie wyobrazić, co wywołałoby taką reakcję.

- Co próbujesz przez to powiedzieć. Strauss? Chcesz mi wmówić, że to jest jedyny taki obłok w kosmosie, a ja byłem na tyle głupi, żeby się w niego wpakować?

- Tego nie mówię, Vil. Mówię tylko to, co słyszysz, a nie słyszałeś, żebym coś takiego powiedział. Ale żeby się stąd wydostać, Vil, jesteśmy zdani na ciebie. Nie mogę wezwać pomocy bo nie wiedząc, gdzie się znajdujemy, nie mogę wycelować hiperwiązki. Nie potrafię stwierdzić, gdzie się znajdujemy, bo nie potrafię zlokalizować żadnych gwiazd.

- A ja nie mogę użyć dyszy termojądrowej i dlatego jestem kanalia? Ty też nie możesz wywiązać się z tego, co do ciebie należy, więc dlaczego kanalia jest zawsze Termojądrowiec? - Viluekis kipiał ze złości. - To zależy od niebie, Strauss, od ciebie. Powiedz mi, gdzie skierować statek, żeby znaleźć wodór. Powiedz mi, gdzie jest kraniec tego obłoku. ... Albo, do diabła z krańcem obłoku, znajdź mi kraniec tego hydroksylawo-farmaldehydawego interesu.

- Chciałbym - bronił się Strauss ale jak daleko mogę wysondować swoimi detektorami, nic tylko hydroksyl i formaldehyd.

- Nie możemy użyć tego świństwa. - Wiem.

- No właśnie - uniósł się Viluekis. - Oto najlepszy przykład na to, że władze nie maja racji, próbując narzucić z góry ustawę o superbezpieczeństwie, zamiast pozostawić to decyzji znajdującego się na miejscu Termajądrowca. Gdybyśmy dysponowali zapasem energii wystarczającym na następny Skok, nie byłoby problemu.

Strauss wiedział bardzo dobrze, o co chodzi Viluekisowi. Istniała zawsze tendencja do oszczędzania czasu przez wykonywanie dwóch, szybko po sobie następujących Skoków. Ale jeśli już jeden Skok niósł ze sobą pewien, nie dający się uniknąć, element niepewności, to dwa, następujące jeden po drugim, poważnie tę niepewność uwielokrotniały i nawet najlepszy Termojądrowiec nie mógł na to wiele poradzić. Zwielokrotniony błąd wydłużał znacznie całkowity czas podróży.

Surowe prawo hipernawigacji nakazywało bezwzględną konieczność pełnego dnia żeglugi pomiędzy kolejnymi Skokami, a zalecało pełne trzy dni. Dawało to dosyć czasu na przygotowanie się do następnego Skoku z całą należną temu starannością. Aby zapobiec łamaniu tego przepisu, każdy Skok wykonywany był w takich warunkach, że pozostający po nim zapas energii nie wystarczał już na wykonanie następnego. Czerpaki, przynajmniej przez jakiś czas, musiały gromadzić i sprężać wodór, syntetyzować go i akumulować energię, zanim zapłon kolejnego Skoku stał się możliwy. Zmagazynowanie takiej ilości energii, która pozwalała na wykonanie Skoku trwało zwykle cały dzień.

- Ile ci brakuje energii, Vil? - spytał Strauss.

- Niedużo. O, tyle - Viluekis trzymał kciuk oddalany na ćwierć cala od palca wskazującego. - Tyle powinno wystarczyć.

- Szkoda - powiedział Strauss bez przekonania. Zapas energii był na ścisłym rozrachunku, ale Termojądrowcy znani byli ze sporządzania raportów w taki sposób, aby pomimo to wygospodarować sobie nadwyżkę na drugi Skok.

- Jesteś pewien? - spytał. - A może włączysz generatory awaryjne, wyłączysz wszystkie światła...

- I obieg powietrza, i przyrządy, i urządzenia hydroponiczne, Wiem, wiem. Wyliczyłem sobie to wszystko, ale i tak nam nie starczy... To ten wasz idiotyczny przepis bezpieczeństwa, zabraniający drugiego Skoku.

Strauss usiłował jeszcze zapanować nad sobą. Wiedział przecież - każdy to wiedział - że grupa nacisku, która domagała się wprowadzenia tego przepisu w życie było właśnie Bractwo Termojądrowców. Podwójny Skok, zarządzany czasami przez kapitana, w większości przypadków podkopywał autorytet Termojądrowca... Z drugiej strony wypływała z niego chociaż. jedna korzyść. Dzięki przepisowi obowiązkowej żeglugi między Skokami powinien upłynąć co najmniej tydzień, zanim pasażerowie zaczną się niepokoić i coś podejrzewać, a w ciągu tego tygodnia coś mogło się zmienić. Jak dotąd, nie minął jeszcze dzień.

- Jesteś pewien, że nic nie da się zrobić z twoją instalacją? Odfiltrować trochę zanieczyszczeń?

- Odfiltrować zanieczyszczenia! To nie są zanieczyszczenia, z tego składa się cały ten obłok. Tutaj zanieczyszczeniem jest wodór. Słuchaj, potrzebowałbym pół biliona stopni do przeprowadzenia termojądrowej Syntezy atomów wodoru z atomami tlenu; być może nawet cały bilion. Tego nie da się zrobić i nawet nie zamierzam próbować. Jeśli coś próbuje i to się nie udaje, to cała odpowiedzialność spada na mnie, a więc będę temu przeciwny. Od ciebie zależy, czy naprowadzisz mnie na wodór i zrób to. Steruj statkiem tak, żeby natrafić na wodór. Nie obchodzi mnie ile czasu to zajmie.

- Nie możemy poruszać się z większa niż obecnie prędkością z uwagi na gęstość ośrodka, Vil - odezwał się Strauss. - A przy szybkości równej połowie prędkości światła będziemy może musieli lecieć dwa lata, ... może dwadzieścia lat...

- Trudno, ty szukaj wyjścia. Albo niech się tym martwi kapitan.

Strauss z rezygnacją przerwał połączenie. Prowadzenie sensownej rozmowy z Termojądrowcem było po prostu niemożliwe. Słyszał wysuniętą ostatnio teorię, głoszącą (i to zupełnie poważnie), iż -powtarzające się Skoki wpływają na mózg. Podczas Skoku każdy tardion zwykłej materii musi zostać przetworzony w ekwiwalentny tachion, a następnie z powrotem w pierwotny tachion. Jeśli taka podwójna konwersja byłaby w najmniejszym stopniu niedoskonała, to efekt niewątpliwie objawiłby się przede wszystkim w mózgu, który stanowił bezsprzecznie najbardziej skomplikowany kawałek materii, kiedykolwiek poddawany tej transformacji. Oczywiście, nie stwierdzono nigdy eksperymentalnie żadnych zmian chorobowych i żaden rocznik oficerów statków hiperprzestrzennych nie wykazywał objawów degeneracji z upływem czasu, pomijając zmiany, które można było przypisać normalnemu procesowi starzenia się. Ale być może to coś, tkwiące w mózgach Termojądrowców, co czyniło ich Termojądrowcami i sprawiało, że posługując się zwykłą intuicją przewyższali najlepsze komputery, było szczególnie skomplikowane, a tym samym podatne na uszkodzenia.

Bzdury! Nie w tym rzecz! Termojądrowcy są po prostu rozpieszczeni! Zawahał się. A może połączyć się z Cheryl? Jeśli ktokolwiek mógł tutaj coś poradzić, to tylko ona, a kiedy już stary dzieciak - Vil - zostanie odpowiednio ukołysany, pomyśli może o sposobie uruchomienia dysz termojądrowych bez względu na to, czy jest tam hydroksyl, czy go nie ma.

Czy naprawdę spodziewał się, że Viluekis mógłby to zrobić niezależnie od panujących na zewnątrz warunków? Czy też może spróbował oddalić od siebie myśl o wieloletniej żegludze? Statki hiperprzestrzenne były wprawdzie przygotowane na taką ewentualność, ale ewentualność taka nigdy jeszcze nie wystąpiła i załogi, a tym bardziej pasażerowie, z pewnością przygotowani na nią nie byli.

Ale jak miał rozmawiać, z Cheryl, żeby nie brzmiało to jak namawianie do uwiedzenia? Minął dopiero jeden dzień i astronom nie był jeszcze gotowy do stręczenia na korzyść Termojądrowca.

Ale zaraz! W każdym razie chwileczkę!

 

Viluekis zmarszczył brwi. Poczuł się nieco lepiej zażywając kąpieli i był zadowolony ze swej stanowczej postawy wobec Straussa. Niezły facet ten Strauss, ale tak jak oni wszyscy (”oni wszyscy” to kapitan, załoga, pasażerowie i cała reszta głupich nie-Termojądrowców we wszechświecie) usiłował zrzucić z siebie odpowiedzialność, zwalić wszystko na Termojądrowca. Była to bardzo stara śpiewka, a on był tym Termojądrowcem, który nie da się w to wrobić.

To całe gadanie o latach żeglugi było po prostu chwytem obliczonym na nastraszenie go. Jeśli by się naprawdę przyłożyli do roboty, znaleźliby te granice obłoku, a gdzieś przecież musiał znajdować się jego najbliższy skraj. Przesadą byłaby przypuszczenie, że wylądowali w samym jego środku, chyba że wyjście ze Skoku nastąpiło w pobliżu jednego skraju, a teraz poruszali się w stronę przeciwległego...

Viluekis wstał i przeciągnął się. Był wysokim mężczyzną, a nawisłe brwi tworzyły nad oczyma coś na kształt baldachimu.

Przypuśćmy, że zabierze to kilka lat. Żaden statek hiperprzestrzenny nie żeglował nigdy latami. Najdłuższy lat trwał osiemdziesiąt osiem dni i trzynaście godzin, a było to wtedy, gdy jednemu z nich zdarzyło się znaleźć w niekorzystnym położeniu względem gwiazdy dyfuzyjnej, i zanim stał się zdolny do wykonania następnego Skoku, musiał wytracać szybkość, która narosła do ponad 0,9 prędkości światła.

Ocaleli wtedy, a lot trwał ćwierć roku. No oczywiście - dwadzieścia lat... Ale to jest niemożliwe.

Lampka sygnalizacyjna musiała rozbłysnąć trzy razy, zanim Viluekis w pełni to sobie uświadomił. Jeśli jest to sam kapitan, to wyleci stąd szybciej niż przyszedł.

- Anton !

Głos był cichy, ponaglający. I część malującego się na twarzy Viluekisa niezadowolenia ulotniła się bez śladu.- Odblokował drzwi, które rozsuwając się znikły w szczelinie framugi. Weszła Cheryl i drzwi zasunęły się za nią ponownie.

Miała około dwudziestu pięciu lat i zielone oczy, silnie zarysowany podbródek, matowo rude włosy i świetna figurę, której nie starała się ukryć.

- Anton - zaczęła - czy coś się stało?

Viluekis nie był na tyle zaskoczony, aby przyznać się do czegoś takiego. Nawet Termojadrowiec wiedział, że lepiej niczego przedwcześnie nie wyjawiać pasażerowi.

- Nie, nic. Skąd to przypuszczenie? - Jeden z pasażerów tak mówi. Człowiek o nazwisku Martand.

- Martand? Co on może o tym wiedzieć? - Spytał Viluekis i dodał podejrzliwie - a jak to się dzieje, że słuchasz jakiegoś głupiego pasażera? Jak on wygląda?

Cheryl uśmiechnęła się blado.

- To po prostu ktoś, z kim nawiązałam rozmowę w świetlicy. Ma chyba z sześćdziesiąt lat i jest zupełnie nieszkodliwy, a przynajmniej odnoszę wrażenie, że nie chciałby takim być. Ale nie o to chodzi.,. Nie widać żadnych gwiazd.

Wszyscy to widza i Martand powiedział, że to coś znaczy.

- Tak powiedział? Przechodzimy właśnie przez obłok kosmicznego pyłu. W galaktyce jest pełno takich obłoków i statki hiperprzestrzenne często przez nie przelatują.

- Tak, ale Martand mówi, że nawet znajdując się w obłoku można zwykle dostrzec kilka gwiazd.

- Co on może o tym wiedzieć? powtórzył się Viluekis. - Jest może jakimś starym kosmicznym wyjadaczem?

- Nie-e - przyznała Cheryl. - Zdaje się, że to w ogóle jego pierwsza podróż. Wygląda jednak na takiego, który dużo wie.

- Spodziewam się. Słuchaj, idź do niego i powiedz mu, żeby się zamknął. Może za to powędrować do izolatki. I nie powtarzaj takich bredni.

Cheryl przechyliła głowę na bok.

- Szczerze mówiąc, Anton, zachowujesz się tak jakby jednak były jakieś trudności. Ten Martand - nazywa się Louis Martand - to interesujący gość. Jest nauczycielem ósmej klasy szkoły podstawowej.

- Nauczyciel podstawówki ! O Boże, Cheryl...

- Powinieneś jednak go wysłuchać. On twierdzi, że uczenie dzieci to jeden z niewielu zawodów, w których trzeba wiedzieć po trosze o wszystkim, bo dzieciaki zadają różne pytania i potrafią rozpoznać wykrętna odpowiedź.

- Jeśli tak, to może rozpoznawanie wykrętnych odpowiedzi powinno stać się również twoją specjalnością? No, idź teraz Cheryl i powiedz mu, żeby się zamknął, albo ja to zrobię.

- No dobrze. Ale jeszcze jedno - czy to prawda, że lecimy przez obłok hydroksylowy, i że dysza termojądrowa jest zamknięta ?

Usta Viluekisa otworzyły się najpierw, a potem ponownie zamknęły. Minęła spora chwila, zanim się odezwał.

- Kto ci to powiedział?

- Ten Martand. No to idę.

- Nie - warknął Viluekis - Poczekaj chwilę. Ilu jeszcze ludziom opowiadał o tym Martand?

- Nikomu. Powiedział, że nie chce siać paniki. Byłam tam, kiedy się nad tym zastanawiał i przypuszczam, że nie mógł się powstrzymać, żeby się z kimś nie podzielić swoimi spostrzeżeniami.

- Czy wie, że mnie znasz: Cheryl zmarszczyła lekko czoło.

- Zdaje się, że coś o tym wspominałam.

- Tylko nie wyobrażaj sobie - warknął Viluekis - że ten zwariowany staruch, którego poderwałaś, chce ci koniecznie udowodnić, jaki to on jest uzdolniony. To na mnie próbuje wywrzeć wrażenie, za twoim, oczywiście, pośrednictwem.

- Nic z tych rzeczy - powiedziała Cheryl. - Prawdę mówiąc nalegał na mnie, żebym ci nic nie mówiła.

- Wiedząc oczywiście że od razu do mnie przylecisz.

- Jaki miałby w tym cel?

- Chce, żebym zdradził, co wiem. Czy zdajesz sobie sprawę co to znaczy być Termojądrowcem? Mieć wszystkich przeciwko sobie, ubliżających ci, bo jesteś taka potrzebna, bo...

- Ale co to ma do rzeczy? - przerwała mu Cheryl. - Jeśli Martand się myli, to z czym miałbyś się przed nim zdradzić? A jeśli ma rację... Ma rację, Anton?

- A więc, co on dokładnie powiedział?

- Nie jestem oczywiście pewna, czy wszystko pamiętam - powiedziała z namysłem Cheryl. - To było wtedy, gdy wyszliśmy ze Skoku, czyli ładnych parę godzin temu. Wszyscy rozmawiali o tym, że za oknem nie widać żadnych gwiazd. Każdy w świetlicy mówił, że zaraz powinien być drugi Skok, bo co to za podróż kosmiczna, jeśli nie ma widoków. Wiedzieliśmy oczywiście, że musimy żeglować cały dzień. Wtedy wszedł Martand, zobaczył mnie i podszedł, żeby porozmawiać. Zdaje mi się, że mnie raczej lubi.

- A mnie się zdaje, że go raczej nie lubię - wtrącił ponuro Viluekis. - I co dalej?

- Powiedziałam, że jest dość ponuro bez widoków, a on odparł, że tak na razie pozostanie i wyglądał na zafrasowanego. Zapytałam naturalnie dlaczego tak mówi, a on odpowiedział, że dlatego, bo wyłączona została dysza termojądrowa.

- Kto mu to powiedział? - Tego było już za wiele jak dla Viluekisa.

- Zwierzył mi się, że w jednej z męskich toalet słychać było ciche brzęczenie, a teraz już go nie słychać. Powiedział też, że w sali gier było takie miejsce, w którym ścianka była ciepła, bo ogrzewała ją dysza termojądrowa i to miejsce nie jest już teraz ciepłe.

- Czy to wszystkie dowody jakie ma? Cheryl zignorował to pytanie i ciągnęła dalej.

- Powiedział, że nie widać żadnych gwiazd, bo znajdujemy się w obłoku pyłu kosmicznego i trzeba było zatrzymać dysze termojądrowe, gdyż jest w nim mało wodoru. Powiedział, że nie wystarczy prawdopodobnie energii na następny Skok i jeśli zaczniemy szukać wodoru, to będziemy może musieli żeglować całe lata, aby wydostać się z obłoku.

Niezadowolenie malujące się na twarzy Viluekisa przerodziło się w furię.

- To panikarz. Czy ty wiesz co to... - On nie jest panikarzem. Prosił mnie, żebym nic nikomu nie mówiła, ponieważ, jak powiedział, mogłoby to wywołać panikę i że poza tym nie dojdzie do tego. Swoimi spostrzeżeniami podzielił się tytko ze mną, bo właśnie to sobie wydedukował i był tak podekscytowany tym odkryciem, że musiał z kimś porozmawiać. Ale twierdzi, że istnieje proste wyjście i że Termojądrowiec będzie wiedział jak w tej sytuacji postąpić, a więc nie ma się czym niepokoić... No a ty jesteś Termojądrawcem, więc przyszło mi do głowy, żeby zapytać się ciebie, czy on miał rację co do tego obłoku i czy ty naprawdę zająłeś się tą sprawą.

- Ten twój nauczyciel podstawówki nie wie niczego o niczym - powiedział Viluekis. - Trzymaj się lepiej z dala od niego... Aha, a powiedział, co to za tak zwane proste wyjście?

- Nie. Mam go zapytać?

- Nie. Po co miałabyś go pytać? Co on może o tym wied...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin