Legenda o sw.J.Szpitalniku- Flaubert G..pdf

(182 KB) Pobierz
2600836 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
2600836.001.png 2600836.002.png
Gustaw Flaubert
LEGENDA O ŚWIĘTYM
JULIANIE SZPITALNIKU
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
I
Ojciec i matka Juliana zamieszkiwali zamek wśród lasu, na stoku wzgórza.
Cztery narożne wieże miały spiczaste dachy z ołowianych łusek i podwaliny murów
wspierały się na stopniach skalnych, opadających stromo aż do dna fosy.
Płaskie kamienie, którymi był wyłożony dziedziniec, lśniły od czystości, jak posadzka w
kościele. Nachylone głowy smoków, którymi kończyły się rynny, wypluwały deszczówkę do
cysterny, a gzymsy okien na wszystkich piętrach zdobiły kolorowe doniczki, pełne kwitną-
cych bławatków i heliotropów.
Dalej ogrodzenie, zrobione z zaostrzonych pali, zamykało sad, ogród, na którego klombach
układano kwiaty w monogramy, szpalery winogradu, gdzie w lecie zawsze można było zaży-
wać chłodu, wreszcie placyk do gry w kręgle, ulubionej rozrywki paziów. Po drugiej stronie
zamku była psiarnia, stajnie, piekarnia, tłocznia i spichrze. Wszystko otaczał szeroki pas łąki
przeznaczonej na pastwisko, zamkniętej gęstym i kolczastym żywopłotem.
Pokój panował tutaj od tak dawna, że nikt nie spuszczał kolczastej kraty wiszącej nad bra-
mą, a w rowach stała woda; jaskółki lepiły gniazda w otworach strzelnic, a łucznik, który
przez cały dzień czuwał na wałach chodząc tam i z powrotem, gdy tylko słońce przygrzało
zbyt silnie, chował się do wieżyczki i zasypiał jak mnich.
Wewnątrz błyszczały wszędzie żelazne okucia, kobierce w komnatach chroniły przed zim-
nem, szafy były wypełnione przyodziewkiem, beczki wina piętrzyły się w lochach, dębowe
kufry trzeszczały od ciężaru worów srebra.
W zbrojowni, wśród sztandarów i łbów dzikich zwierząt, wisiała broń wszystkich narodów
i epok: od proc Amalekitów i włóczni Garamantów aż do ciężkich saraceńskich mieczy i dru-
cianych koszulek Normanów.
Na największym rożnie w kuchni można było obracać wołu, bogatego sprzętu kaplicy nie
powstydziłaby się rodzina królewska. Była nawet w odosobnionym miejscu łaźnia rzymska, z
której jednak pan zamku nie korzystał, poczytując ją za pogański wynalazek.
Otulony zawsze w pelerynę podbitą lisami, przechadzał się po zamku, rozsądzał sprawy
wasalów, godził zwaśnionych sąsiadów. W zimie przyglądał się spadającym płatkom śniegu
albo kazał czytać sobie głośno opowieści. Z nastaniem cieplejszych dni ruszał w objazd wło-
ści. Kierował muła polnymi drogami, brzegiem zieleniejących ozimin, gawędził z poddanymi
i udzielał im rad. Po wielu przygodach poślubił pannę z wysokiego rodu.
Była bardzo biała, w miarę dumna i poważna. Czepiec, który zwykle kładła, zawadzał
czubami o górną framugę drzwi, tren sukni ciągnął się o trzy stopy za nią. Poddała regułom
klasztornym zajęcia służby: każdego ranka rozdzielała pracę pannom respektowym, czuwała
nad smażeniem konfitur i przyrządzaniem pachnideł, przędła lub haftowała obrusy na ołtarz.
Ponieważ modliła się gorliwie, Bóg dał jej syna.
Wtedy zapanowała wielka radość i wydano ucztę, która trwała trzy dni i cztery noce. Bie-
siadowano przy świetle pochodni, dźwięku harf i na posłaniach z liści i kwiatów. Podano ku-
ry tłuste jak barany, przyprawione najrzadszymi korzeniami; ku wielkiej uciesze gości karzeł
wyszedł z olbrzymiego pasztetu; a kiedy tłum biesiadników wzrósł tak dalece, że nie star-
czyło kielichów, pito z hełmów i rogów.
4
Młodej matki nie było na uroczystościach. Leżała spokojnie w łożu. Obudziwszy się z
wieczora, zobaczyła w promieniach księżyca, które wpadały przez okno, poruszający się cień.
Był to starzec o wyglądzie pustelnika, w habicie z włosiennicy, z różańcem u pasa i torbą
przewieszoną przez ramię. Zbliżył się do wezgłowia i rzekł nie rozchylając warg:
– Raduj się, matko! Twój syn zostanie świętym!
Krzyknęła, lecz on, sunąc po smudze światła, uniósł się spokojnie w powietrze i znikł.
Śpiewy ucztujących doleciały wyraźniej. Usłyszała głosy aniołów i głowa jej opadła na po-
duszkę, nad którą wisiała kość męczennika w relikwiarzu wysadzanym diamentami.
Służący zapytywani nazajutrz oświadczyli, że nie widzieli pustelnika. Sen czy jawa, mu-
siał to być znak z nieba. Ale strzegła się, ażeby nie zdradzić nikomu tajemnicy, gdyż pomó-
wiono by ją o pychę.
Goście rozjechali się o świcie i ojciec Juliana stał przed furtką, do której odprowadził naj-
bardziej zapóźnionych, kiedy nagle z mgieł wyrósł przed nim żebrak. Był to Cygan o płoną-
cych źrenicach. Brodę miał splecioną w warkoczyki, a na nagich ramionach brzęczały srebrne
bransolety. W natchnieniu jakby wybełkotał kilka słów bez związku;
– Ach, ach, twój syn!... dużo krwi!... wielka sława!... wiecznie szczęśliwy... ród cesarski!...
I schyliwszy się, aby podnieść jałmużnę, zapadł pod ziemię albo rozwiał się w powietrzu.
Zacny kasztelan rozejrzał się w prawo i w lewo, zawołał, ile tylko miał sił. Nie było niko-
go! Wiatr świstał i rozganiał mgły poranne.
Przypisał ów majak zmęczeniu po nie przespanych nocach. ,,Jeśli opowiem o tym, wy-
śmieją mnie" – powiedział sobie. Jednak myśli o wspaniałej przyszłości syna olśniewały go,
mimo że obietnica była niejasna i wątpił chwilami, czy słyszał ją na pewno.
Małżonkowie nie wyjawili sobie sekretu. Oboje kochali chłopczyka równą miłością i uwa-
żając, że Bóg go naznaczył, mieli o niego szczególne i nie kończące się nigdy starania. Sypiał
w łóżeczku wysłanym najmiększym puchem, lampa o kształcie gołębicy paliła się nieustannie
nad posłaniem dziecka i kołysały je trzy mamki. Mocno zawinięte w pieluchy, z różową buzią
i niebieskimi oczami, w płaszczyku z brokatu i czepku ciężkim od pereł, było podobne do
małego Jezuska. Zęby wyrosły mu tak szybko, że nawet nie zdążyło zapłakać. Kiedy Julian
miał siedem lat, matka nauczyła go śpiewać. Ażeby zawczasu zaprawiać go do rzemiosła ry-
cerskiego, ojciec sadzał go na wielkim koniu, chłopiec śmiał się radośnie i prędko nauczył się
kierować wierzchowcem.
Stary, bardzo uczony mnich zapoznał go z Pismem świętym, cyframi arabskimi, literami
łacińskimi i nauczył malować piękne obrazki na welinie. Pracowali razem w komnacie na
szczycie wieży, z dala od hałasu.
Po skończonej lekcji schodzili do ogrodu i tam przechadzali się studiując budowę kwiatów.
Czasami z głębi doliny wysuwał się rząd jucznych zwierząt, obok których szedł człowiek
w szatach wschodnich. Kasztelan, widząc kupca, wysyłał po niego pachołka. Cudzoziemiec
okazywał zaufanie i zbaczał z drogi; wprowadzony do sali przyjęć wydobywał z kufrów sztu-
ki jedwabiu i aksamitu, wyroby złotnicze, pachnidła, przedmioty dziwaczne i nieznanego
przeznaczenia; wreszcie odchodził, zarobiwszy dobrze i nie doznawszy żadnej krzywdy. In-
nym razem grupa pielgrzymów stukała do bramy. Przemoczone szaty dymiły przed ogni-
skiem. Kiedy się najedli, opowiadali o swoich podróżach: zbłąkane nawy na spienionym mo-
rzu, wędrówki przez rozpalone piaski, okrucieństwa pogan, jaskinie w Syrii, Żłobek i Święty
Grób... Potem odczepiali przytwierdzone do opończ muszle i obdarowywali młodego pana.
Czasami kasztelan gościł dawnych towarzyszy broni. Wspominano przy kielichu wojny,
szturmy do fortec, zdobywanie maszyn oblężniczych i liczne rany. Julian przysłuchiwał się z
boku i wydawał okrzyki zapały. Wtedy ojciec nie wątpił, że syn zostanie zdobywcą. Ale wie-
czorem, gdy odmówiwszy Anioł Pański przechodził obok schylonych kornie biedaków, sięgał
do sakiewki ruchem tak skromnym i godnym, że matka oczyma wyobraźni widziała go na
tronie arcybiskupim.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin