Opowiedzcie jak tam żyjecie (Come tell me how you live) - Agatha Christie - Ebook.docx

(255 KB) Pobierz

AGATHA CHRISTIE

 

 

 

 

 

 

 

 

OPOWIEDZCIE,

JAK

TAM ŻYJECIE

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mojemu mężowi Maxowi Mallowanowi,

Pułkownikowi, Bumpsowi, Macowi i Guilfordowi

tę meandrującą kronikę z najżywszymi uczuciami poświęcam

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WPROWADZENIE

 

Są książki, które się czyta, nieustannie uśmiechając się w duchu. Ten uśmiech od czasu do czasu staje się widoczny, a niekiedy nawet słyszalny. Opowiedzcie, jak tam żyjecie należy do tego gatunku, a czytanie tej książki to czysta przyjemność.

W 1930 roku szczęśliwy przypadek zetknął młodego archeologa, Маха Mallowana, z Agathą Christie, znaną już wówczas pisarką. Będąc w Bagdadzie, poznała Leonarda i Katharinę Wooleyów i przyjęła ich zaproszenie do Ur[1], gdzie od kilku lat prowadzili wykopaliska. Ich asystentowi Maxowi powierzono misję odwiezienia Agathy do cywilizowanego świata i pokazanie po drodze zabytków. Zapoczątkowana w ten miły sposób znajomość skończyła się ślubem przed upływem roku i tak zaczął się ich długotrwały i niezwykle twórczy związek.

Agatha nie uważała swej własnej sławy za przeszkodę w uczestniczeniu w zajęciach męża. Od początku brała udział we wszystkich pracach wykopaliskowych Маха w Syrii i Iraku, dzielnie znosząc niewygody i znajdując komiczne akcenty we wszystkich katastrofach, jakie przytrafiają się archeologom. Jej znajomi, nie mający pojęcia o tajnikach prowadzenia wykopalisk w obcych krajach, wypytywali ją o to dziwne życie - a ona postanowiła odpowiedzieć na ich pytania w lekkiej, niefrasobliwej książce.

Agatha zaczęła pisać Opowiedzcie, jak tam żyjecie jeszcze przed wojną i chociaż odłożyła pisanie na bok na cztery lata działalności na rzecz ofiar wojny, książka zarówno duchem jak i treścią należy do lat trzydziestych. Jako zrównoważona, bien elevee[2] przedstawicielka burżuazji, nie uważała dramatów ludzkiej egzystencji za ważniejsze niż jej strony komediowe i jej przyjemności. W owych czasach archeologia na Bliskim Wschodzie nie była zbyt przeciążona wyrafinowaną, pracochłonną techniką. Był to świat, w którym archeolog, odprowadzany przez tłum krewnych, wsiadał na dworcu Victoria do pulmanowskiego wagonu w „długim, chrypiącym, niecierpliwym, życzliwym pociągu z wielką, sapiącą lokomotywą", w Calais przesiadał się do Orient Expressu jadącego do Stambułu i docierał wreszcie do Syrii, gdzie Francuzi zapewniali porządek, dobre jedzenie i szczodrze udzielali zezwoleń na prowadzenie wykopalisk. Co więcej, był to świat, gdzie Agatha mogła z równą swobodą żartować z pracujących przy wykopaliskach Arabów, Kurdów, Ormian, Turków i „czcicieli diabła" - jezydów, jak z uczonych z Oxfordu, ze swego męża i samej siebie.

Autorka nazywa swoją książkę „błahostką [...] o codziennych wydarzeniach" i „niesystematyczną kroniką". W istocie materia opowieści jest bardzo zręcznie spleciona z pięciu różnych sezonów wykopaliskowych w terenie. Zaczyna się późną jesienią 1934 roku od przeglądu starożytnych kopców osiedleńczych, czyli telli, którymi usiane są brzegi rzeki Al-Chabur w północnej Syrii. Celem przeglądu było wybranie najbardziej obiecującego archeologicznie tellu.

Max wykazał się znakomitą intuicją, wybierając Czaghar Bazar i Tell Brak z pięćdziesięciu pobieżnie zbadanych kopców osadniczych, gdyż oba te stanowiska archeologiczne w czasie czterech kolejnych sezonów wykopaliskowych pozwoliły znacznie poszerzyć naszą wiedzę o wczesnej Mezopotamii. Agatha ze swej strony wykazała charakterystyczną dyscyplinę pisarską, pomijając wszelkie szczegóły naukowe, co pozwoliło zachować lekkość i zwartość książki.

W prymitywnych warunkach owych czasów i miejsc i wobec różnic kulturowych „codzienne wydarzenia" są dostatecznie niezwykłe, by zainteresować czytelnika: kłopotów przysparzali ludzie, podobnie jak maszyny, myszy, nietoperze, pająki, pchły i niewidzialne nośniki choroby, którą nazywano wówczas „egipskim brzuchem". Agatha nie tylko zabawnie opowiada epizod po epizodzie, ale w jej relacji znajdujemy świetną charakterystykę postaci. Jeśli można powiedzieć, że pisząc powieści kryminalne, wyciągała stereotypowych bohaterów z szufladek, tu na wielu stronicach obserwujemy, jak zręcznie potrafiła nadać życie poszczególnym postaciom.

Jednej tylko interesującej sprawy autorka w swej skromności nie podkreśliła dostatecznie - a mianowicie znacznej roli, jaką ona sama odgrywała w codziennym funkcjonowaniu ekspedycji. Wzmiankuje swoją pracę jedynie przy okazji relacjonowania wysiłków, jakich nie szczędziła, by uzyskać przyzwoite zdjęcia bez porządnej ciemni, i podczas opatrywania metryczkami znalezisk - a to o wiele za mało. Kiedy później miałam szczęście spędzić z Mallowanami tydzień w Nimrudzie w pobliżu Mosulu, ze zdumieniem obserwowałam, jak wiele robiła poza staraniami o dobre wyżywienie i porządek w domu. Na początku każdego sezonu wykopaliskowego zasiadała do pisania w swym pokoiku, ale kiedy tylko prace w terenie nabierały tempa, porzucała własne zajęcia zawodowe i poświęcała się całkowicie archeologii. Wstawała wcześnie, by razem z Махеm przeprowadzić obchód wykopalisk, katalogowała i etykietowała, a niekiedy zabierała się do wstępnego czyszczenia cudownych wyrobów z kości słoniowej, które pochodziły z fortu Salmanasara. Mam w oczach jej obraz, jak stoi przed jedną z owych rzeźb, z pędzelkiem do czyszczenia w ręku i z przechyloną głową, śmiejąc się figlarnie z rezultatów swej pracy.

Ten zapamiętany moment umacnia mnie w przekonaniu, że choć Agatha Christie poświęcała archeologii tak wiele czasu, była duchem daleka od niej. Znajdowała przyjemność w życiu archeologa w odległych zakątkach świata i wykorzystywała te doświadczenia we własnej pracy pisarskiej. Wiedziała wiele o archeologii, ale pozostawała kimś z zewnątrz - zadowolonym, świetnie bawiącym się widzem.

Wiele stron Opowiedzcie, jak tam żyjecie mówi nam, jaką sympatię odczuwała Agatha Christie dla prymitywnej wsi mezopotamskiej i żyjących tam ludzi. Na przykład jest w książсе opis pikniku, kiedy ona sama i Max rozsiedli się wśród kwiatów na krawędzi niewielkiego wulkanu. „Panuje tu cudowny spokój. Ogarnia mnie fala szczęścia i uświadamiam sobie, jak bardzo kocham ten kraj i jak pełne i satysfakcjonujące jest to moje życie...". Podobnie w krótkim epilogu, cofając się myślą do lat przedwojennych, przywołuje najlepsze wspomnienia znad Chaburu słowami: „Pisanie tej prościutkiej relacji nie było ciężką pracą, lecz dziełem miłości". Jest to niewątpliwie prawdą, gdyż wszystkie te codzienne czynności, nawet przykre lub absurdalne, opromienia w jej relacji jakieś wewnętrzne światło. To właśnie tłumaczy, dlaczego -jak to stwierdziłam na początku - czytanie tej książki jest prawdziwą przyjemnością.

 

Jacąuetta Hawkes

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SPOTKANIE NA TELLU

(Z przeprosinami dla Lewisa Carrolla)

 

Posłuchaj mnie, przyjacielu - Co powiem, nie jest mitem -Spotkałam kiedyś na tellu młodego erudytę. „Kim jesteś i co tu robisz?" -Pytam, a on zdziwiony rzekł, słowa sącząc powoli jak krew na książek strony:

„Skorup tu mnóstwo gdzieś leży z epok obrosłych dziś w kurz. Muszę je znaleźć, pomierzyć i w głąb, i wszerz, i wzdłuż. Potem - jak ty - z piórem siądę i uczonymi słowami ostro rozprawiać się będę z kolegów mych błędami".

Lecz ja myślałam w tym czasie, jak bankiera utrupić, Czy ciało rozpuścić w kwasie, czy do chłodni podrzucić... Po dłuższej milczenia chwili, stropiona, proszę go tak: „Powiedz, gdzie oni tu żyli! Kiedy, dlaczego i jak?".

„Przed pięciu tysiącami lat -tłumaczył mi łagodnie -Najlepiej nasz wyglądał świat i ludzie żyli godnie. Gdy Nową pogardzisz Erą, Chęć będziesz miała i dryg, «Dziś» będzie tylko chimerą i tell przekopiemy w mig!".

Lecz ja myślałam, jak dodać arszenik do herbaty, nie mogłam się przystosować do nagłej zmiany daty... Westchnęłam więc po cichutku, bo sympatyczną miał twarz, „Powiedz, jak żyjesz, odludku? Co do roboty tu masz?".

„Na ślady ludzi poluję, na dzieła człowieczych rąk, Potem je fotografuję i w pakach odsyłam stąd. Za złoto ich nie sprzedaję ani za złą mamonę, lecz do muzeów oddaję; Tam miejsce im sądzone.

Czasem amulet wykopię, figurkę sprośną strasznie, Bo też ci prapraszczurowie to goście dość rubaszni. Stąd radość życia czerpiemy, Bogactwa nam nie w głowie, Lecz za to długo żyjemy i tęgie mamy zdrowie".

Pilnie tym razem słuchałam, bo plan mój był skończony, A trupa zdecydowałam w wodzie gotować słonej. Podziękowałam serdecznie za popis erudycji i obiecałam koniecznie wziąć udział w ekspedycji.

Dziś, kiedy wsadzę przypadkiem palec do kwasu roztworu lub rąbnę doniczką z kwiatkiem w przypływie złego humoru, gdy patrzę, jak płynie rzeka, gdy słyszę krzyk w oddali, pomnę młodego człowieka, Tell, gdzieśmy się poznali...

 

W oczach sama łagodność, słowa cedził tak wolno,

myślą błądził w epoce kamiennej...

Pełne skorup kieszenie, gadał strasznie uczenie

I wyrazy znał tak niecodzienne...

On wzrokiem pełnym blasku wodził po brudnym piasku,

Chciał do racji mnie swoich przekonać;

że powinnam to wiedzieć - zamiast na tellu siedzieć,

Mam z nim kopać i sprawa skończona!

 

Przełożyła Anna Bańkowska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PRZEDMOWA

 

Ta książka jest odpowiedzią. Odpowiedzią na pytania, jakie ludzie często mi zadają.

- O, prowadzicie wykopaliska w Syrii? Opowiedzcie o tym. Jak wy tam żyjecie? Śpicie w namiotach? - I tak dalej, i tak dalej.

Wielu ludzi prawdopodobnie wcale nie chce tego wiedzieć. Chodzi tylko o zmianę tematu rozmowy. Ale zdarza się niekiedy, że ktoś jest naprawdę zainteresowany.

Takie samo pytanie zadaje Przeszłości Archeologia: Opowiedzcie nam, jak tam żyliście?

I za pomocą kilofów, łopat i koszyków znajdujemy odpowiedź.

„W tych garnkach gotowaliśmy". „W tym wielkim spichrzu trzymaliśmy zboże". „Tymi kościanymi igłami szyliśmy odzież". „To były nasze domy, to łazienka, to nasza kanalizacja". „W tym garnku są złote kolczyki na posag dla mojej córki". „Tu, w tym małym dzbanuszku, są moje kosmetyki". „Wszystkie te garnki do gotowania są całkiem pospolite. Znajdziecie ich setki. Kupowaliśmy je u garncarza na rogu. U Woolwortha, mówicie? Tak się to nazywa za waszych czasów?".

Od czasu do czasu archeolodzy trafiają na pałac królewski, niekiedy na świątynię, znacznie rzadziej na królewski grobowiec. To są spektakularne odkrycia. Wiadomości o nich pojawiają się w nagłówkach gazet, na ekranach kinowych, wygłasza się o nich odczyty, wszyscy się o nich dowiadują! Sądzę jednak, że dla badacza prowadzącego wykopaliska bardziej interesujące jest to, co dotyczy codziennego życia - życia garncarza, rolnika, wytwórcy narzędzi, artysty rzeźbiącego pieczęcie i amulety o postaci zwierzęcej, rzeźnika, piekarza, wytwórcy świec.

Ostatnie ostrzeżenie, żeby nikt nie doznał zawodu. To nie jest poważna rozprawa - nie rzuci nowego światła na archeologię, nie będzie tu wspaniałych opisów krajobrazu, żadnego omówienia problemów gospodarczych, żadnych refleksji na tematy rasowe, żadnej historii.

Jest to w istocie błahostka - mała książeczka o codziennych czynnościach i codziennych wydarzeniach.

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Wyjazd do Syrii

 

Za kilka tygodni wyjeżdżamy do Syrii!

Kupowanie odzieży na pobyt w gorącym klimacie sprawia jesienią lub zimą pewne trudności. Letnie ubrania z poprzedniego roku, które -jak optymistycznie mieliśmy nadzieję -„ujdą", wcale nie chcą „ujść", kiedy zbliża się pora wyjazdu. Po pierwsze wydają się (jak przygnębiające uwagi na liście przedsiębiorstwa zajmującego się przeprowadzkami) „podniszczone, uszkodzone i poplamione". (A także się skurczyły, wyblakły i wyglądają dziwacznie!). Po drugie - z bólem trzeba to przyznać! - są za ciasne.

Wybieramy się więc do sklepów i salonów mody, gdzie słyszymy:

- Ależ, szanowna pani, nikt nie pyta teraz o takie rzeczy! Mamy tu parę eleganckich garsonek: w ciemniejszych odcieniach, rozmiar dla nietypowych!

Och, nienawistny „rozmiar dla nietypowych"! Jakież to poniżające być „nietypową"! I jeszcze bardziej poniżające być z miejsca uznawaną za „nietypową"! (Choć zdarzają się lepsze dnie, kiedy widząc sylwetkę otuloną długim, czarnym płaszczem z wielkim futrzanym kołnierzem, sprzedawczyni mówi: „Ależ szanowna pani jest tylko odrobinę pełniejsza! Szanownej pani zapewne wystarczy rozmiar dla nieco tęższych").

Patrzę na garsonki z układanymi spódniczkami i dodatkami z futra w niespodziewanych miejscach. Tłumaczę ze smutkiem, że potrzebuję czegoś do prania, z jedwabiu lub bawełny.

- Może szanowna pani spróbuje w naszym dziale turystycznym?

Szanowna pani próbuje w dziale turystycznym - choć bez większych nadziei. Turystyka wciąż jest spowita mgiełką romantycznej fantazji. Ma w sobie coś arkadyjskiego. Turystykę uprawiają dziewczęta - dziewczęta młode i szczupłe, które noszą niemnące się płócienne spodnie, rozszerzane w kostkach i ciasno opinające biodra. To młode dziewczęta uprawiają sporty w zachwycających strojach sportowych. To dla młodych dziewcząt przeznaczone są szorty w osiemnastu wzorach!

Urocze stworzenie zawiadujące „naszym działem turystycznym" nie wykazuje zbytniego zrozumienia.

- Nie, proszę pani, nie mamy w sprzedaży nietypowych rozmiarów. - (Cóż za horror, nietypowy rozmiar i wycieczka? A gdzież tu romantyzm?).

Sprzedawczyni dodaje:

- Te fasony byłyby raczej nieodpowiednie dla pani, prawda? Przyznaję ze smutkiem, że istotnie byłyby raczej nieodpowiednie.

Jest jeszcze jedna nadzieja. Istnieje „nasz dział tropikalny".

„Nasz dział tropikalny" sprzedaje głównie hełmy tropikalne - brązowe hełmy tropikalne, białe hełmy tropikalne, specjalne patentowane hełmy tropikalne. Nieco z boku, jako odrobinę frywolne, stoją podwójne kapelusze tropikalne z szerokim rondem i podwójnym denkiem, różowe, błękitne i żółte, jak dziwne tropikalne kwiaty. Jest tu także olbrzymi drewniany koń i wybór bryczesów.

Ale - a jakże! - są tu również i inne rzeczy. Oto stosowne stroje dla żon Budowniczych Imperium. Szantung![3] Żakiety i spódnice z szantungu, o prostym kroju - żadnych dziewczęcych nonsensów. Tusza jest tu uwzględniona podobnie jak i przesadna chudość! Znikam w kabinie z naręczem strojów w różnych fasonach i rozmiarach. Po kilku minutach wychodzę przekształcona w memsahib![4]

Teraz kolej na dobranie właściwego kapelusza. Ponieważ w dzisiejszych czasach nie istnieje właściwy rodzaj kapelusza, muszą mi zrobić nakrycie głowy na zamówienie. Nie jest to takie proste, jak się zdaje.

Czego na pewno nie dostanę, a czego potrzebuję i co mam zamiar mieć - to filcowy kapelusz o rozsądnych proporcjach, który będzie dobrze siedział na głowie. Jest to taki fason kapelusza, jaki wkładano dwadzieścia lat temu, by wyprowadzić psa na spacer lub rozegrać partyjkę golfa. Niestety, teraz dostępne są tylko małe kapelusiki, które przyczepia się do głowy, nasuwając je na jedno oko, na ucho lub zsuwając do tyłu na szyję - zależnie, jak dyktuje aktualna moda - lub też kapelusze tropikalne o rondzie co najmniej metrowej średnicy.

Tłumaczę, że potrzebny mi kapelusz o denku jak Tropikalny i czterokrotnie mniejszym rondzie.

- Ależ, szanowna pani, specjalnie się je robi takie szerokie, by w pełni chroniły przed słońcem.

- Tak, ale tam, dokąd jadę, niemal zawsze straszliwie wieje i kapelusz z szerokim rondem nie utrzyma się na głowie nawet minuty.

- Możemy szano...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin