R.4 Potrójna tożsamość i wyjaśnienia. Zbetowany.doc

(143 KB) Pobierz
R

R.4 Potrójna tożsamość i wyjaśnienia.

PWB

Stałam na balkonie patrząc w przestrzeń. Nie wiem, co chciałam dojrzeć przeszukując wzrokiem ścianę lasu i płynący nieopodal strumień. Po prostu stałam i patrzyłam w dal słuchając szumu wody. Zastanawiałam się nad tym, jak potoczy się dzisiejszy dzień. Czy naprawdę dobrze robimy ujawniając naszą tajemnicę. Nie wiem, co na to moi bracia, ale ja miałam nadzieję. Nadzieję na to, że dobrze robię, że w końcu poznamy kogoś, przed kim będziemy mogli być sobą, naprawdę sobą.

Wiedziałam, że William od dawna nosił się z zamiarem wyznania prawdy Tanyi. Ale nie dziwię mu się, to było jasne, że mają się ku sobie, więc dlaczego nie… Teraz miał przynajmniej pretekst, by to zrobić.

- Bello, chodź samolot już czeka. – Will zajrzał do mojego pokoju lekko uchylając drzwi.

- A Gabriel?

- Czeka na nas w aucie.

Odwróciłam wzrok od uspokajającego mnie widoku i wyszłam z domu zaraz za Williamem.

- No nareszcie! Bello, ja na prawdę zrozumiałbym, gdybyś się pakowała w dwanaście walizek, bo lecimy na cały rok na Grenlandię, no w końcu jesteś kobietą, ale przecież to tylko weekend u Carmen, więc co ci zajęło tyle czasu? Bo jak widzę Will nie robi za tragarza, a twoja torba jest już w samochodzie.

Założyłam ręce na piersi ignorując docinki Gabriela i spojrzałam na Williama.

- Wiesz Will, bardzo się cieszę, że jednak kupiłeś ten samolot. Nie będę się już musiała powstrzymywać, ani martwic o innych pasażerów, jeżeli Gabriel znów znajdzie natchnienie, by wyciągać swoje arcyciekawe wnioski, kiedy będziemy w powietrzu… jedźmy już. Chce zobaczyć to cacko! – Zakończyłam swoją tyradę dość entuzjastycznie, jednocześnie zasiadając na miejscu kierowcy.

Will gapił się na mnie z przerażeniem w oczach, po czym w jednej chwili znalazł się przed osłupiałym bratem. Położył mu dłonie na ramionach, mierzył go wzrokiem i przemówił błagalnym tonem:

- Gabriel, ja cię błagam!!!! Nie odzywaj się….!!!! Proszę, daj mi się nacieszyć tym samolotem, mam go dopiero drugą dobę, słyszysz?! Tylko raz nim leciałem!! Ja cię proszę, bądź dobrym bratem, nie doprowadzaj Belli do szału. Zastanów się, jeżeli nie dla nas, to dla siebie. To już nie będzie początkowy trening. W powietrzu trudniej będzie złapać twoją rękę. Zlituj się!! Nie wkurzaj jej. Nie odzywaj się, nie docinaj jej. No bądźże człowiekiem!!

Po tym ostatnim zdaniu Will ocknął się ze swojego amoku, skończył swój monolog i patrzył na mojego bliźniaka, który także przestał stać jak słup soli i na to ostatnie zdanie zareagował histerycznym śmiechem. Oczywiście ja już się skręcałam za kierownicą i próbowałam się powstrzymać, ale także śmiałam się do rozpuku. Will nie został nam dłużny i także zaczął się śmiać. Po chwili jednak zmroził naszego brata wzrokiem i powiedział tylko :

- Gabriel, ja mówię poważnie, nie odzywaj się. Ja chce dolecieć na Alaskę i wrócić tu tym samym środkiem transportu.

- Ok, Ok. Zrozumiałem! – Powiedział poirytowany, wyrzucając ręce w górę i dając upust narastającej frustracji. – Nie musisz mówić do mnie jak do dziecka! I przestańcie mi, do cholery, wypominać tę rękę!!! Jedźmy już – powiedział trzaskając drzwiami.

W ciszy dojechaliśmy na lotnisko. Po zaparkowaniu auta, weszliśmy do hangaru, gdzie stała Cessna 402b[1].

- No, no… Nie powiem, dobry wybór. - Klepnęłam Willa w plecy podchodząc do samolotu.

- No wiem! Odpowiedział dumnie. Moja dziecinka…

- Rozumiem, że w takim razie ty pilotujesz…

- Bello

- Spokojnie. To twoje cacko, wiesz, że wolę szybowce… Chociaż twoim maleństwem też nie pogardzę.

- No dobra, może popilotujesz z powrotem. – Odrzekł z uśmiechem na twarzy.

- Ok, moi drodzy, jeżeli już zakończyliście te pertraktacje, to możemy w końcu już lecieć? – Nasz Artysta – Iluzjonista podszedł do nas kładąc nam dłonie na ramionach.

- A co ty taki w gorącej wodzie kąpany? – uniosłam pytająco brew.

- Chcę mieć już tę farsę za sobą – rzucił, nonszalancko wchodząc na pokład.

Lot minął szybko, w przyjemnej ciszy. Co jakiś czas tylko wymienialiśmy jakieś spostrzeżenia, na temat pracy maszyny, Gabriel natomiast odpłynął do innego świata ze swoim szkicownikiem. Przed lądowaniem jednak wypadł ze swojego transu i spojrzał na nas.

- Czy my naprawdę dobrze robimy?

- Co masz na myśli? – odwróciłam się do niego

- To, że ujawniamy naszą tożsamość. Znamy tylko trójkę z nich. O Carlisle’u tylko słyszeliśmy, żebyśmy chociaż znali ich osobiście… Will przynajmniej zna Tanyę, rozumiem jego motywy, by powiedzieć jej prawdę. Ale Culllenowie… Nie jestem przekonany.

- Hm… może masz rację – wymamrotał Will.

- Dajcie, spokój. Mam przeczucie, że będzie dobrze. Musi być dobrze! Ja mam już dość… Chcę przestać się ukrywać, ile jeszcze będzie tych historyjek? Ile tożsamości? Dla ludzi jesteśmy kimś innym, w naszym świecie także nie jesteśmy sobą… Ja chcę zrzucić już tę maskę…. Dotąd tylko Carmen i Eleazar znali całą prawdę…

- A Volturi? – wtrącił Will.

- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi! - Odparowałam. - Oni wiedzą o tym, że mamy dar, ale nie znają prawdy, nie znają naszych możliwości! Nie wszystko!

- A Benjamin i Tia? – Nie dawał za wygraną...

- Tak, ale wiesz dlaczego. Przysługa za przysługę… To nie było bezinteresowne, nie liczy się, my ich nie wydaliśmy, a oni nas. Bardzo ich lubię, ale nie o to mi chodzi.

- TAK!!! A Lafayette też wiedział!!! Z dobroci twojego serca, wyznałaś mu sama z siebie i jak się to skończyło!!!??? – Teraz to Gabriel nie wytrzymał. - Chyba nie muszę ci tego przypominać!!! – krzyczał na mnie. Will spojrzał na nas i przez jego twarz przeleciało w tym momencie tak wiele emocji, litość, smutek i żal w stosunku do mnie, irytacja, złość, zrezygnowanie – w stosunku do mojego bliźniaka. Nawet nie zwróciłam uwagi, że już wylądowaliśmy.

- Gabriel. Dość. – Powiedział ostrzegawczo.

Nie obchodziło mnie to, patrzyłam pusto mojemu bratu w oczy, skamieniałam zewnętrznie, chociaż w środku chciałam się wydrzeć na cy głos, rzucać najcięższymi głazami, dać upust emocjom, wyżyć się, w końcu pozwolić popłynąć łzom i po prostu ze zmęczenia odpłynąć, usnąć i nie myśleć.

Zamiast tego, czym prędzej wyskoczyłam z samolotu i pędziłam ile sił przed siebie, kątem oka dostrzegłam wysiadających braci. Gabriel, stanął oszołomiony, chciał coś zrobić, ale William go powstrzymał, położył mu dłoń na ramieniu.

- No, teraz to przesadziłeś. Odpuść, zostaw ją. Teraz już nic nie zrobisz

- Bello!!! – Krzyknął.

- Zostaw…

Ten mu coś odpowiedział, ale nie obchodziło mnie to. Nie patrzyłam już w ich kierunku, Biegłam na klif, na moje miejsce, gdzie on nie ma prawa wstępu. Nie teraz, nie po tym, co wywlókł na światło dzienne. I doskonale o tym wiedział i nie zbliży się, jeśli mu życie miłe. Byłam już na miejscu. Usiadłam pod jedynym drzewem, które rosło półtora metra od urwiska. Hmm jeszcze trochę, a wyląduję w morzu. Szkoda…

Dlaczego on mi to robi… myślałam. Jest moim bratem, powinien stać za mną, a nie rozgrzebywać rany. Jest moim bliźniakiem, to on powinien rozumieć mnie najlepiej, to on powinien stać za mną murem! Więc dlaczego, do cholery, jest ciągle przeciwko mnie?!

Myślałam o tym wszystkim, patrząc na fale rozbijające się o skały. Miałam ogromny mętlik w głowie. Nagle wizja spadającej mnie bezwładnie do wody wydawała się taka kusząca… Jednak w moim wypadku, efektem byłoby tylko przemoczone ubranie i chodząc w nim wzbudzałabym tylko większe zainteresowanie. Taak… W moim wypadku, nic nie będzie skuteczne, na co mi taka nieśmiertelność, skoro mam związane ręce… Nie zrobię nic, bo na mnie to i tak nie zadziała… Nie mogę, płakać, nie mogę się zmęczyć, usnąć, dąć upust emocjom… Mogę tylko stać się żywym posągiem.

Podciągnęłam kolana pod brodę, obięłam rękoma i zaczęłam nucić pod nosem:

“ (...) Je suis un songe, un ectoplasme
Juste un mensonge, un pléonasme
Je reste de glace face à vos spasmes
Je ne trouve pas ma place dans vos fantasmes
Sous mon masque de fer
Des larmes qui lacèrent
Mes anciennes blessures…”[2]

 

Powoli zapadał zmrok. Will przyszedł do mnie, usiadł obok i nie mówił nic. Po prostu był. Oparłam głowie o jego ramię.

- Wiesz, Gabriel chciał tu przyjść. – Zaczął.

Zamknęłam oczy słysząc jego imię. William mówił dalej.

- Chciał cię przeprosić. Wie, że nie powinien o tym wspominać… Przysłał mnie, bym pomachał przed tobą białą flagą w jego imieniu. Miałem ci to przekazać, zanim się tu zjawi, byś nie rzuciła się na niego, zanim zdąży cokolwiek powiedzieć…

- On nie powinien w ogóle się odzywać, bo zawsze jak to robi, musi mi wybić nóż w plecy. Will, powiedz mi dlaczego?? Ja nie rozumiem!! Przecież on powinien mnie znać lepiej, niż każdy inny… Czy właśnie dlatego, że zna mnie najlepiej, to najmocniej mnie rani??

- Bell, siostrzyczko, to nie tak… - Podniósł moją brodę, by spojrzeć mi w oczy i kontynuował. – Ja nie pochwalam tego, co zrobił, uwierz mi, ja nie staje w jego obronie, ale jesteście moim rodzeństwem. Kocham was i znam najlepiej. Nie wiem, jaki miał w tym cel, ale on nie robi tego specjalnie. Gabriel nie chciał cię zranić, a już na pewno nie świadomie. Daj mu szansę, niech się wytłumaczy. Zaraz po tym, jak wybiegłaś, zrozumiał… Chciał cię dogonić, przeprosić, wytłumaczyć… Cudem go powstrzymałem. Stoi tam, chce podejść. Wysłuchasz go?

Kiwnęłam głową na zgodę.

- Mam odejść? - Spytał.

- Nie Williamie, nie mam przed tobą tajemnic.

Po chwili, Gabriel znalazł się przy nas.

- Bello, ja… - zaczął, ale przerwałam mu nadal patrząc przed siebie.

- Powiedz mi tylko dlaczego? Chcę w końcu zrozumieć. Jesteśmy rodzeństwem, dlaczego mnie nie wspierasz, dlaczego tylko wytykasz błędy… Nie kopie się lezącego

- Bello, wybacz. Ja nie chciałem Poniosło mnie. Nigdy nie wspomniałbym o nim świadomie. Naprawdę nie chciałem. Spójrz na mnie siostrzyczko. Ja wiem, że jestem wybuchowy, już ci o tym mówiłem wtedy w samochodzie… Proszę, wybacz. Ja się po prostu martwię o ciebie. Ja nie chcę cię ranić celowo. Uwierz mi. Powiedz, że mi wierzysz…

- Nie chcesz mnie ranić? – Spytałam. – Od kiedy wyjechaliśmy z Europy, co druga nasza rozmowa kończy się kłótnią, ja już tak nie mogę… Miarka się przebrała, gotuje się we mnie, a nawet nie mogę się tego pozbyć, a ty mi ciągle tego dokładasz. Nie chcesz mnie ranić, więc milcz.

- Bello…             

- Milcz, bo kolejnej kłótni, już nie wytrzymam. Wrócę do Genewy i radźcie sobie sami, nie obchodzi mnie, co na to inni. Będę żyć, tak jak mi się będzie podobać. Sama!

Podniosłam się z ziemi i obeszłam moich braci, rzucając tylko przez ramię…

- Chodźmy, trzeba się przebrać. Na pewno już na nas czekają.

Szybko znaleźliśmy się na terenie posiadłości naszych przyjaciół. Zanim wyszliśmy na spotkanie z nimi, weszliśmy do domku dla gości, który zazwyczaj zajmowaliśmy, by móc się przebrać i odświeżyć.

Zdecydowałam się na prostą, ciemnofioletową suknię na ramiączkach. Nie zakładałam biżuterii, nie licząc bransoletki, bo z nią się nie rozstaję, tak jak Will i Gabriel z sygnetami.[3] Włosy zostawiłam rozpuszczone. W końcu to nie jest jakieś święto… Nie ma co się stroić.

Gabriel założył ciemny garnitur i ciemnofioletową koszulę, podobną w odcieniu do mojej sukni, William natomiast miał szalik w takim samym odcieniu, również był ubrany w ciemny garnitur i ciemnoniebieską koszulę. Obaj nie założyli krawatów.

Spojrzałam na nich i omal się nie roześmiałam.

- Gdybyśmy się nawet umówili, to na pewno nie ubralibyśmy się tak podobnie jak teraz… - stwierdziłam. Obaj lustrowali się wzrokiem, a potem tak samo patrzyli na mnie, oni oczywiście nie kryli rozbawienia.

- Tak, to fakt - przyznał William, oferując mi swoje ramię.

Weszliśmy do budynku ramię w ramię. Gabriel po mojej prawej, Will zaś, po lewej stronie. Kiedy stanęliśmy, wszelkie rozmowy ucichły. Każdy odwrócił się w naszą stronę. Taak… Jak ja to uwielbiam… Nie ma to jak być w centrum uwagi… Will od razu wyczuł, moje nastawienie i ścisnął mnie delikatnie. Przebiegłam wzrokiem po zebranych.

Carmen i Eleazar stali z promiennymi uśmiechami na twarzy, Tanya nie mogła oderwać wzroku od Williama, on z resz zauważył tylko ją i tak już zostało. No tak, już byli zamknięci w swoim małym świecie… Kate i Garrett uśmiechali się lekko. Dalej stała Alice z jakimś wysokim blondynem, przy nich Rosalie i Emmett. Patrzyli na nas przyjaźnie, jednak mieli zdezorientowane miny. Przy Carmen stała niewysoka kobieta o pięknych karmelowych włosach, uśmiechała się delikatnie. Koło Eleazara zaś dostojny blondyn. Od razu, dzięki pewnemu obrazowi w Volterze i opowieściach Eleazara, rozpoznałam w nim Carlisle’a. Obok niego stał wysoki chłopak, szczupły ale dobrze zbudowany o miedzianobrązowych włosach w lekkim nieładzie… Zatrzymałam spojrzenie dłużej na jego twarzy i… O Boże!!!! Nie… To nie możliwe!

 

PWE

 

Cała trójka była do siebie bardzo podobna, ale mężczyzna stojący po jej prawej wyglądał niemal identycznie, podobny kolor włosów, podobny układ twarzy…

Brunet po jej lewej był nieco wyższy, wyglądał na trochę starszego niż pozostała dwójka, a ona…

Ona była piękna, drobna, lecz idealnie proporcjonalna sylwetka, piękne kasztanowe włosy opadające kaskadami do połowy pleców, subtelne rysy twarzy i ten wzrok. Widziałem, że wodziła oczami po twarzach  pozostałych zebranych. Kiedy napotkała moją twarz… Przysiągłbym, iż zatrzymała swój wzrok na mnie dłużej niż na innych, mimo, że to były tylko ułamki sekund. Kiedy patrzyła na mnie, miałem wrażenie, iż w jej oczach przez chwilę odbijał się szok i niedowierzanie. Oczywiście szybko to ukryła, nim ktokolwiek inny by to spostrzegł. Co dziwniejsze nie słyszałem jej myśli, a jej towarzyszy tylko szczątkowe zdania. Nie mogłem zrozumieć dlaczego. Chciałem wiedzieć, co wywołało w niej taką reakcję. Teraz, jestem pewien, że chcę się dowiedzieć o niej wszystkiego, że chcę ją poznać. Z myśli Alice, Rose i Emmetta wyczytałem zdezorientowanie co do dwójki z nich, Tanya już była raczej zamknięta w swoim świecie, razem z tamtym brunetem. Z myśli szatyna, wyczytałem, ni mniej nie więcej tylko: Cholera! Spokojnie, bo Bella ci nie daruje… Ta łatwo myśleć, gorzej zrobić..  Hmm, więc moja Bogini, nazywana jest Bellą. No tak, jej imię jest dokładnym odzwierciedleniem je...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin