Stefan Krukowski - Nad pięknym, modrym Dunajem - Mauthausen 1940-1945.pdf

(871 KB) Pobierz
Stefan Krukowski
Nad pięknym, modrym Dunajem
MAUTHAUSEN 1940 — 1945
Książka i Wiedza ¦ 196 6
Okładkę projektował JAN SLIWIISfSKI
Redaktor HELENA KLIMEK
'
Copyright by „Książka i Wiedza", 1966 Warszawa, Poland
SŁOWO WSTĘPNE
Tak, to właśnie nad szumiącym w melodyjnym rytmie strau- " sowskiego walca pięknym
modrym Dunajem wznieśli hitlerowscy ludobójcy warowne piekło, znane pod nazwą
obozu koncentracyjnego Mauthausen.
Okrucieństwo tego kontrastu musiało chyba podyktować Stefanowi Krukowskiemu
boleśnie przekorny tytuł książki.
Książka „Nad pięknym modrym Dunajem" jest nową, ważką pozycją w ciągle jeszcze
zasmucające skromnym dorobku polskiej literatury obozowej. A przecież Polakom, tak
ze względu na statystyczną liczbę ofiar, jak i na jej procentowy _stosunek do liczby
naszej ludności, przysługuje tragiczne pierwszeństwo na historycznym apelu poległych.
Od dnia, w którym rozwarły się bramy hitlerowskich obozów koncentracyjnych, od dnia,
w którym wyzwolone z tych obozów niedobitki wyruszyły w daleką, niekiedy trudną i
ciernistą drogę do ojczystego domu albo do jego> ruin i zgliszcz, upłynęło już 21 lat, na
pogorzeliskach drugiej wojny światowej wyrosło już nowe, znające wojnę tylko ze
słyszenia pokolenie, a nie tylko skromna polska literatura obozowa, ale nawet wszystkie
na ten temat publikacje, jakie ukazały się na świecie, nie zdołały odtworzyć całej
piekielnej prawdy o hitlerowskich' obozach koncentracyjnych.
I nie ma w tym nic dziwnego, a w każdym razie jest to mniej dziwne, niżby się mogło
wydawać.
Władcy haniebnej pamięci Trzeciej Rzeszy i wypełniający z sadystyczną nadgorliwością
wszystkie ich występne rozkazy oprawcy — a były ich setki tysięcy — od chwili
powstania obozów koncentracyjnych czynili wszystko, co było w ich mocy — a byli
przecież wszechmocni — żeby przed narodami świata z narodem niemieckim włącznie
ukryć, zamaskować, zafałszować, utopić w powodzi propagandowych kłamstw
prawdziwe przeznaczenie obozów koncentracyjnych, motywy osadzania w nich, stan
ich zaludnienia, śmiertelność, nie mówiąc już o nieludzkich warunkach bytowania,
morderczej pracy, biciu, torturach, katowaniu na śmierć, gazowaniu, masowych
egzekucjach itd. Oprawcy ci wmawiali w opinię publiczną świata i w otumaniony
narkozą propagandy naród niemiecki, że więźniami obozów koncentracyjnych są
wyłącznie skazani prawomocnymi wyrokami przestępcy i zbrodniarze, a następnie
pokazywali zagranicznym przedstawicielstwom i delegacjom, wyświetlali na ekranach i
fotografowali zainscenizowane obrazki, reklamujące humanitarne metody penitencjarne
ustroju faszystowskiego.
Kiedy po okresie tryumfalnych podbojów odwróciła się dziejowa karta i Niemcy stanęły
w obliczu nieuchronnej klęski, ideologów, twórców, organizatorów, administratorów i
komendantów obozów koncentracyjnych zaczął ogarniać utajony lub jawny strach przed
odpowiedzialnością za popełnione zbrodnie. Podjęli oni wtedy gorączkową akcję
zacierania śladów, niszczenia kompromitujących dokumentów, likwidowania martwych
dowodów winy i żywych świadków. Tylko chaos totalnej klęski uratował dziesiątki
tysięcy niedobitków od zarządzonych już odgórnie i przygotowanych oddolnie
masowych eksterminacji, a dymy wzbijające się w ostatnich dniach wojny nad nie
wyzwolonymi jeszcze obozami świadczyły o jednoczesnym paleniu zwłok i bardziej
jeszcze niż one oskarżających archiwów.
Dalszy ciąg zacierania śladów, usuwania dowodów, fałszowania zeznań, wprowadzania
w błąd opinii publicznej trwał nadal po zakończeniu wojny i trwa do dzisiejszego dnia, o
czym świadczą spóźnione o dwadzieścia lat procesy obozowych katów i listy gończe, z
których wiele nie odnajdzie nigdy dobrze ukrytych i pieczołowicie ukrywanych
zbrodniarzy.
Oto główne przyczyny trudności w wydobyciu na jaw całej, pełnej, ostatecznej prawdy o
hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Główne, ale nie jedyne. Na drugi kompleks
przyczyn składają się: bezprecedentalność i nieporównywalność historycznego
zjawiska, jakim były te obozy, odmienność od wszystkiego, co było przedtem i potem,
usystematyzowany obłęd względnie obłędny system, który stworzył te obozy i który w
nich panował, wielowarstwowe zakonspirowanie wszystkiego, co się w nich działo.
Prawda o obozach koncentracyjnych przekracza wszystkie granice
prawdopodobieństwa. Nigdy i nigdzie nie było dotąd tylu skoncentrowanych katów i tylu
śmiertelnych katowskich ofiar, tylu tak różnorodnych i tak wyrafinowanych sposobów
torturowania i zabijania. To jeszcze można by chociaż wycinkowo ogarnąć wyobraźnią.
Ale na to trzeba nałożyć, że wszystkie obozowe zbrodnie popełniane były w ramach
przemyślanego systemu, żelaznej dyscypliny, precyzyjnie opracowanych regulaminów,
niezliczonych nakazów i zakazów, pruskiego drylu. Teraz naieży przyjąć do wiadomości
i świadomości, że cały ten system z jego dyscypliną, regulaminami, nakazami i
zakazami był obłąkany, to znaczy że ulegał permanentnym zmianom, że jeden przepis
automatycznie przeczył drugiemu, że nakazy przekreślały zakazy i na odwrót, że w
pobliżu krematorium był dom publiczny, że boisko, na którym więźniowie grali w piłkę
nożną, graniczyło z dziedzińcem, na którym leżały stosy nagich trupów, przy czym
każdy z piłkarzy był w pełni świadom, że nie ma takiej siły, która mogłaby go uchronić
przed znalezieniem się kiedyś na takim stosie. A dla uzupełnienia tej surrealistycznej
wizji trzeba jeszcze dodać, że cała prawda obozowa była wielostronnie zaszyfrowana,
zakamuflowana, zafałszowana i zakonspirowana.
Każde słowo wypisane w kancelaryjnym dokumencie, umieszczone w obwieszczeniu,
zarządzeniu, wypowiedziane w esesmań-skim rozkazie czy informacji mogło co innego
głosić, a co innego znaczyć. I bardzo często co innego znaczyło. Od umieszczonego
nad obozową bramą napisu: „Arbeit macht frei" począwszy, każde zdanie władz
obozowych, pisane czy wypowiadane, podlega podejrzeniu o fałsz. Więźniowie
bestialsko zamordowani w obozie figurują na listach zgonów, podpisanych przez
esesmańskich lekarzy, jako zmarli na serce lub niewydolność krążenia; inni, dla
urozmaicenia, zostali „zastrzeleni w czasie ucieczki". Zwolnienie z obozu do domu
oznacza w większości wypadków wyrok śmierci. Autobus przewożący grupy ¦więźniów
do innego obozu to zmotoryzowana komora gazowa. I tak dalej, i tak dalej.
Odpowiedzią na te fałszerstwa władz obozowych jest zakamuflowana samoobrona.
Występuje ona i w mowie więźniarskiej, w której np. słowo-„zorganizować" znaczy
„zwędzić", i w więź-niarskim zbiorowym działaniu, które nierzadko ratowało skazańców
przez zmianę ich więźniarskich osobowości, co z kolei wprowadza na kancelaryjne listy
zmarłych człowieka pozostającego przy życiu pod nazwiskiem nie zarejestrowanego
zmarłego.
A pod osłoną tego obustronnego, zbrodniczego i obronnego,
nprrowania fałszem działa w ukryciu więźniarska organizacja bojowa, zaszyfrowana i
wobec władz, i wobec współwięźniów.
Podane tu niejako przykładowo dowody złożoności życia ooo-zowego wykazują, jak
trudna do wyłuskania jest prawda o obozach koncentracyjnych. Była ona przecież
dostępna tylko oprawcom i ich ofiarom. Znają ją więc w całej nagości jedynie ci, którzy
byli w piekle hitlerowskich obozów koncentracyjnych, którzy z niego ocaleli i którzy
pozostają nadal przy życiu. Ale pozostający przy życiu oprawcy milczą i będą milczeli
aż do śmierci. A spośród pozostałych przy życiu więźniów obozowych nie wszyscy chcą
i zarazem potrafią pisać.
Dlatego tak cenne, nie tylko dla przyszłych historyków epoki krematoryjnych pieców, są
wszelkie rejestrowane na taśmach czy płytach, spisywane w protokołach sądowych i
ankietach, a przede wszystkim ogłaszane drukiem relacje, pamiętniki, wspomnienia
ułaskawionych przez los skazańców. W każdej z takich publikacji kryje się ziarno
autentycznej, zdobytej za cenę niewysłowionych cierpień prawdy. A im któryś z autorów
tych publikacji dłużej cierpiał, bystrzej widział i dokładniej zapamiętywał, tym bardziej
ważkie jest jego świadectwo oskarżenia.
Z tego punktu widzenia książka Stefana Krukowskiego „Nad pięknym modrym
Dunajem" jest pozycją wyjątkowo bogatą i cenną.
Stefan Krukowski, wychowanek warszawskiego gimnazjum im. Adama Mickiewicza,
uczestnik kampanii wrześniowej w stopniu plutonowego-podchorążego, ranny w bitwie
pod Lwowem, po dwukrotnych udanych ucieczkach, raz z niewoli, a drugi raz z obozu
aresztowanych w ulicznej łapance, już w kwietniu 1940 roku znalazł się na Pawiaku,
skąd wkrótce deportowany został poprzez obóz koncentracyjny w Sachsenhausen do
obozu koncentracyjnego Mauthausen. W obozie tym przeżył Stefan Krukowski pełne
pięć lat, od maja 1940 do maja 1945. Przeszedł tam całą typową dla wieloletniego
więźnia politycznego, napiętnowanego czarnym i czerwonym punktem, drogę przez
mękę. Długo przebywał w karnej kompanii, jeszcze dłużej znosił morderczą pracę w
kamieniołomach i dopiero pod koniec obozowej niewoli wylądował na funkcji
magazyniera.
Jak z danych powyższych widać, autor książki „Nad pięknym modrym Dunajem" posiadł
w obozie olbrzymi kapitał doświadczeń, a znakomita pamięć pozwoliła mu utrwalić te
doświadczenia najpierw w głowie, a następnie na piśmie.
Nie jest to pierwsza jego wspomnieniowa publikacja. Przed
trzema laty, w roku 1963, nakładem „Książki i Wiedzy" ukazała się niewielka książeczka
Stefana Krukowskiego pod prowokacyjnym tytułem „Byłem kapo". Ukazała się i
błyskawicznie znik-nęła, rozkupiona przez co czujniejszych czytelników, co świadczy
zarówno o jej walorach, jak o 'wielkim społecznym zapotrzebowaniu na literaturę
obozową.
Autor „Byłem kapo" i „Nad pięknym modrym Dunajem" nie jest zawodowym pisarzem i
nie nadaje swoim książkom kształtu dzieł literackich. Pisze je w słusznym
przeświadczeniu, że spełnia w ten sposób moralny obowiązek wobec milionów
zamordowanych w obozach koncentracyjnych towarzyszy niedoli, którzy nigdy już nie
będą mogli upomnieć się o swoją krzywdę i o sprawiedliwy wyrok historii. A ponieważ
dysponuje niezwykle bogatym materiałem wspomnieniowym, dramatyczna treść jego
narracji rekompensuje z nawiązką niedostatki warsztatu literackiego i podnosi jego
publikacje do rangi pasjonującej lektury. Zwłaszcza że autor zaprawa je suto wisielczym
humorem i między mrożące krew w żyłach sceny wprowadza gdzieniegdzie niemal
groteskowe intermedia, jak na przykład umieszczona w końcowej partii niniejszej książki
opowieść o przywitaniu nowego kontyngentu wartowników, składającego się z
powołanych w ostatnich miesiącach wojny pod broń ramolowatych volkssturmistów
zjadliwym i śmiertelnie ryzykownym figlem. Wydarzenie to, jak zresztą wszystkie
relacjonowane przez Krukowskiego fakty, jest autentyczne.
Autor podzielił swoją książkę na cztery części. O ile jednak trzy końcowe części łączą
się w dość swobodnie operujący chronologią ciąg wspomnieniowy, a cała ich akcja
rozgrywa się na otoczonym kolczastymi drutami terenie obozu koncentracyjnego
Mauthausen, o tyle część pierwsza ogarnia znacznie szersze horyzonty i stanowi w
pewnej mierze odrębną i niemal zamkniętą w sobie całość.
W tej pierwszej części, którą należy uznać za pewnego rodzaju novum w polskiej
literaturze obozowej, autor, już nie tylko na podstawie osobistych przeżyć, podejmuje
próbę przedstawienia historycznych etapów w dziejach hitlerowskich obozów
koncentracyjnych, ich ulegających — w zależności od przemian w hitlerowskiej polityce
i gospodarce — zmianom przeznaczeń oraz wpływów, jakie te zewnętrzne przemiany
wywierały na wewnętrzne stosunki i warunki obozowe. Następnie autor usiłuje
wprowadzić czytelnika w tajniki ludobójczego mechanizmu, odsłonić transmisyjne pasy i
zazębiające się kółka, które uruchamiały
ten mechanizm i gwarantowały mu sprawne funkcjonowanie. Dalej autor stara się
zapoznać czytelnika ze skomplikowaną strukturą administracji obozowej, składającej się
z dwóch hierarchii: rozkazodawczej hierarchii esesmańskiej i wykonawczej hierarchii
więźniarskiej; z zakresem władzy obu tych administracji i z ich wpływem na los
więźniów. I wreszcie autor, w upartym dążeniu do prawdy, do ukazania życia
obozowego w pełnym świetle i we wszystkich jego aspektach, do obnażenia
wszystkiego, co wstydliwe, ale i do kategorycznego odparcia wszystkiego, co fałszywe,
sięga do najdrastyczniejszych tematów obozowych, jak problem bicia szeregowych
więźniów przez więźniów funkcyjnych, jak problem „klasowego" podziału więźniów na
„muzułmanów" i „prominentów", żeby wydobyć na jaw całą wieloznaczność
jednoznacznych w pozaobozowym życiu pojęć i kryteriów, żeby przestrzec przed
upraszczającym stosowaniem obowiązujących w znormalizowanym, samorządnym
społeczeństwie zasad, kanonów i ocen moralnych do celowo i perfidnie wynaturzonej
przez hitlerowców społeczności obozowej, a jednocześnie żeby nie pozostawić żadnych
luk i niedomówień.
Można ten czy inny pogląd autora poddać pod zawsze w takich okolicznościach
pożądaną dyskusję, nie można jednak nie uszanować jego bezkompromisowego
poszukiwania sprawiedliwości w ludzkich osądach. Zresztą książka Stefana
Krakowskiego jest wyraźnie napisana z intencją jeśli nie sprowokowania dyskusji, to w
każdym razie zachęcenia innych ocalałych więźniów obozu w Mauthausen i wszystkich
innych obozów koncentracyjnych do spisywania i utrwalania wspomnień,. do
uzupełniania jego doświadczeń innymi, utrwalonymi na razie tylko w zacierającej się
pamięci, gdyż zgromadzone w licznych archiwach, z centralnym międzynarodowym
archiwum w Arolsen i polskim archiwum w Oświęcimiu na czele, poobozowe dokumenty
i ze względu na świadomie spowodowane przez hitlerowców ubytki, i ze względu na
swój zaszyfrowany charakter mogą się stać dla przyszłych badaczy nie dość czytelne
bez obfitego, wielostronnego, oświetlającego materiał dokumentalny z różnych punktów
widzenia i pod różnymi kątami obserwacji pamiętnikarskiego komentarza. Komentarza
¦_¦ szyfru, komentarza — słownika, komentarza — klucza. A komentarza tego mogą
udzielić tylko byli więźniowie hitlerowskich obozów koncentracyjnych, którzy ocaleli jak
gdyby po to, żeby dać świadectwo prawdzie, żeby zbrodnie nie zostały zapomniane, a
ich sprawcy — rozgrzeszeni. Niestety, ocalało ich niewielu, od dwudziestu jeden lat,
jakie upłynęły cd dnia wy-
zwolenia obozów, szeregi ich są dziesiątkowane przez wyniesione z obozów
nieuleczalne urazy i nieubłagany czas, który zaliczył pokolenie obozowe do pokoleń
odchodzących na zawsze.
W drugiej, trzeciej i czwartej części książki autor przedstawia konkretne dzieje obozu w
Mauthausen, konkretne wydarzenia i konkretnych ludzi: oprawców i ofiary,
zwyrodnialców i męczenników, łajdaków i bohaterów. Zapoznajemy się tu z przeróżnymi
wyrafinowanymi metodami zbiorowych i indywidualnych tortur i morderstw, ze stałym
systemem i doraźnie organizowanymi akcjami eksterminacyjnymi, jak na przykład
słynna akcja H, wywodząca swój kryptonim od nazwy znanego uzdrowiska Hartheim, z
bezmiarem niedoli, cierpień i udręk. Gdyby można tu było wyróżnić jakieś szczególne
przejawy nieludzkiego bestialstwa, nie wywołując jednocześnie błędnych domysłów, że
pozostałe zbrodnicze akcje obozowe były mniej bestialskie, należałoby podkreślić
realistyczne, a nawet naturalistyczne opisy pastwienia się w kamieniołomach nad
kolumnami Żydów (pierwsze transporty żydowskie przybyły do Mauthausen w roku
1941 z Holandii), błyskawiczne likwidowanie kierowanych do obozu koncentracyjnego z
pogwałceniem wszelkich międzynarodowych konwencji radzieckich jeńców wojennych i
potraktowane przez esesmanów z dobrodusznym humorem wymordowanie gromadki
kilkuletnich ukraińskich dzieci.
Ileż ponurej groteskowości ma na tym tle komedia inscenizowana przez komendanturę
obozu dla przybywających do Mauthausen rodzin pomordowanych i ileż bezsilnej pasji
wzbudza relacja o wysyłaniu za opłatą rodzinom urn z rzekomymi prochami zmarłych
rzekomo naturalną śmiercią więźniów.
Ale oprócz budzących zgrozę spraw martyrologicznych autor przedstawia w szeregu
sugestywnych obrazów i opisów codzienne życie obozowe z całą jego niesamowitą
egzotyką.
Czytamy więc o głodowej gastronomii obozowej, mającej swoją kategorię „S" w postaci
paczek żywnościowych przysyłanych przez często od ust sobie odejmujące rodziny,
swoje urzędowe dożywianie w postaci tragihumorystycznej kantyny, swoje nazwane
przez autora „perskim rynkiem" targowisko, gdzie nabywa się np. ukrywane przez
szczęśliwych posiadaczy w odgrywających rolę bankowych safesów siennikach
Zgłoś jeśli naruszono regulamin