basn_o_dwoch_braciach.pdf

(567 KB) Pobierz
262133239 UNPDF
Baśń o dwóch braciach
“A droga wiedzie w przód i w przód,
Choć się zaczęła tuż za progiem -
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę...
Znużone stopy depczą szlak -
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł...
A potem dokąd? - rzec nie mogę.” 1
Daleko, daleko stąd, za górami, za lasami było Królestwo. W samym sercu tego Królestwa stał
pałac w którym mieszkali władcy owej krainy. Mieli oni dwóch synów: królewicza Wirgiliusza i
królewicza Filipa. Pałac ich otoczony był przecudnym ogrodem, a tak rozległym, że nawet sam
ogrodnik nie znał dobrze wszystkich jego zakamarków. Bezpośrednio do pałacu przylegał ogród
kwiatowy, którego najwspanialszą część stanowił Różany Labirynt. Rosły w nim wszystkie gatunki
i odmiany róż jakie tylko są na świecie, a wielbiciele tych kwiatów zjeżdżali się zewsząd, by je
podziwiać i wychwalać kunszt ich opiekuna - ogrodnika. Dalej rozpościerał się park z rozłożystymi
drzewami dębów, kasztanowców i lip. Były tam jeziora i strumienie, przytulne altanki, mostki i
wiaty, a jeszcze dalej zaczynał się las i właściwie nie wiadomo było czy stanowi on jeszcze część
zamkowego ogrodu czy już nie.
Mali królewicze uwielbiali swój ogród. Spędzali w nim wiele godzin spacerując, czytając książki w
cieniu wielkich drzew lub w ich konarach, łowiąc ryby, pływając na łódkach lub wpław. Jednak
najbardziej lubili bawić się w chowanego. Ta gra nigdy ich nie nudziła, gdyż trzeba było wykazać
się sprytem i przebiegłością wynajdując coraz to nowe kryjówki. Wirgiliusz, który był starszy,
zazwyczaj szybko znajdował Filipa. Ten zaś nie raz musiał się nieźle natrudzić nim znalazł
przyczajonego w swej kryjówce Wiga. Jednak pewnego dnia Wigo nie mógł znaleźć braciszka...
Przeszukał wszystkie kwietne zakątki, domki na drzewach i altanki. Nigdzie go jednak nie było.
- Ha, zgłodnieje to sam wyjdzie – pomyślał i poszedł do zamku na wieczerzę. Filip jednak, nie
zjawił się na wieczornym posiłku. Rodzice bardzo się tym zaniepokoili, jednak Wigo zapewnił ich,
że NA PEWNO znajdzie braciszka. Gdy Wirgiliusz wybiegł z sali jadalnej, poczuł jakieś dziwne i
nieprzyjemne ukłucie w sercu, jednakże było ono zbyt małe i ulotne by myśl mogła się na nim
zatrzymać. Królewicz biegł co tchu – Stary Dąb, przystań na jeziorze, wiata mała, wiata duża,
Polana Niedźwiedzia, Zagajnik Na Rozstajach, Grota Wiatrów i znowu Różany Labirynt. - Gdzie
ten mały mógł się schować? - zastanawiał się Wigo. A może schował się w pałacu? O, tego nie
powinien był robić! Mieli umowę, że w zamku się nie chowają. Tam było zbyt wiele pomieszczeń:
1 Wiersz Bilba, J.R.R. Tolkien w przekładzie W. Lewika.
1
różnego rodzaju komnaty (gabinety, saloniki, bawialnie, sale kominkowe), sale balowe i biesiadne,
pokoje służby, kuchnie, spiżarnie, korytarze, piwnice, kręte schody, wieże i wieżyczki...
Gdy Słońce zaczęło zniżać się ku horyzontowi Wigo był już bardzo zmęczony bezowocnymi
poszukiwaniami, ale chyba jeszcze bardziej przestraszony. Bał się też iść do rodziców, ale cóż było
robić? Przecież Filipek nie mógł zostać sam na dworze, zagubiony w chłodzie nocy. A może coś mu
się stało?
Tymczasem zarządzono poszukiwania. Szukano go całą noc i następny dzień, ale na próżno!
Małego królewicza nigdzie nie było. Trzeciego dnia Wigo siedział smutny i zasępiony na ławce
przy rabacie żonkili. Ich żółte główki, które nieraz tak bardzo cieszyły jego oczy, teraz wraz z nim
płakały ciężko pochylone ku ziemi. Nagle, tuż obok niego, na oparciu ławki przysiadła mała
sikoreczka. Modraszka trzymała w dzióbku duże czarne pióro. Patrzyła na Wirgiliusza chwilkę, a
potem upuściła pióro wprost na jego kolana i odleciała. Zadziwiony królewicz powoli podniósł
pióro. Jego czerń była taka głęboka... - To z pewnością pióro kruka – pomyślał. Zafascynowany
wpatrywał się w nie. Minuty niepostrzeżenie umykały. W pewnym momencie czyjś cień padł na
niego, gwałtownie wyrywając go z zadumy. Był to cień Leonorusa, nauczyciela królewiczów,
wielkiego mędrca i doradcy Króla. Leonorus był bardzo stary, chodził wsparty o sękaty kij, a biała
mleczna broda spływała mu na pierś. Twarz poorana była siecią drobnych zmarszczek, niczym
ziemia drogami i ścieżkami. Tylko oczy pozostały młode, ruchliwe i pełne blasku, a tak błękitne jak
pierwsze wiosenne fiołki.
Skąd to masz? - zapytał Leonorus.
Modraszka przed chwilą upuściła je tutaj – królewicz odpowiedział nieco speszonym głosem.
Daj mi je - rozkazał nauczyciel, a Wirgiliusz posłusznie spełnił tę prośbę. Mędrzec podniósł je
do góry pod światło. Chwilę patrzył na nie w skupieniu.
A teraz choć ze mną – powiedział. Kiedy znaleźli się w komnacie mędrca, na szczycie
najwyższej pałacowej wierzy, Leonorus starannie zamknął drzwi, a następnie usadził królewicza
przy stole.
Posłuchaj chłopcze – rzekł mistrz. Przypatrz się temu pióru uważnie. To nie jest pióro zwykłego
kruka. To pióro WORONA. Złego czarnoksiężnika.
Cóż to oznacza? - spytał królewicz. Leonorus chwilę milczał. Ważył słowa. W końcu powiedział
Woron porwał Twojego braciszka królewicza Filipa.
Oszołomiony Wigo wpatrywał się w nauczyciela szeroko otwartymi oczyma niemogąc
zrozumieć jego słów. Czuł, jak zasycha mu w gardle. W końcu, z trudem przełykając ślinę
zapytał:
Po co? Dlaczego?
Woron porywa czasem młodych, szlachetnie urodzonych chłopców, aby znaleźć sobie następcę.
2
Powoli zatruwa ich serca, by stali się podobni do niego, źli i bezwzględni. Twój brat jest w
wielkim niebezpieczeństwie. Możesz go stracić bezpowrotnie i tyko ty możesz go uratować siłą
swojej braterskiej miłości.
Co mam czynić? Zapytał Wirgiliusz.
Za siedmioma rzekami, za siedmioma morzami, na szczycie najwyższej góry świata wznosi się
zamek Worona. Musisz go odnaleźć i być może... przyjdzie ci stoczyć z nim krwawy bój.
Pociacham go na drobne kawałeczki! Zawołał z wielkim zapałem królewicz. Nauczyciel
popatrzył znad okularów na młodego ucznia z uwagą.
Pamiętaj jednak, że jeśli będziesz miał możliwość okazania mu dobroci i łaski nie wahaj się!
Oszczędź go.
Jak to? - wykrzyknął Wigo, czując jak narasta w nim bunt i złość. Mam okazać mu dobro
podczas gdy on wyrządził w świecie tyle zła? Porwał mojego ukochanego braciszka, zgubił tylu
niewinnych, a ty mówisz że mam go oszczędzić?!
Cóż, każdy człowiek jest zagadką, nigdy nie poznasz drugiego do końca, czy możesz zatem
wydawać wyrok? Tylko Najwyższy, którego obraz (choć często wykrzywiony i zamazany)
nosimy, może sądzić, bo tylko On zna całą prawdę o człowieku. Obrona własna jest
koniecznością, ale zawsze, jeśli tylko możesz, kieruj się miłością. - Wigo spuścił głowę i słuchał
wpatrzony w ziemię. - Czy mnie rozumiesz? - zatroskanym głosem spytał nauczyciel, czując, że
być może zbytnio się uniósł.
Tak – cicho powiedział królewicz.
Reszta nocy upłynęła im na studiowaniu map i gorączkowych przygotowaniach do drogi. Jeszcze
przed świtem Wigo osiodłał swego wiernego Kasztanka i pognał prosto na wschodni kraniec świata.
Rano król i królowa znaleźli w swojej sypialni taki oto list:
Kochani rodzice!
Wyruszyłem szukać mego braciszka. Wiem, że będziecie się martwić, a jednak proszę Was nie
denerwujcie się. Proszę Cię mamo nie płacz. Bóg da i wrócę, razem z Filipkiem szczęśliwie do
domu. Tylko się za nas módlcie.
Całuję i ściskam wasz Wirgiliusz.
P.S. Tato mam nadzieję, że rozumiesz – to mój obowiązek, nie mogłem postąpić inaczej.
Wigo nie napisał nic o Woronie, gdyż nie chciał dodatkowo zasmucać rodziców, jednak oni i tak
dowiedzieli się o wszystkim. Królowa, przez wiele dni płakała, a i król cierpiał ogromnie. Jednak na
dnie serca ciągle chowali nadzieję, że jeszcze kiedyś ujrzą swych synów i ta nadzieja
3
podtrzymywała ich przy życiu.
Tymczasem Wigo pędził przed siebie bez odpoczynku. Dopiero gdy nastała noc i na niebie
zakwitły pierwsze gwiazdy zatrzymał się. Nogi konia spętał rzemieniem, a sam rzucił się na ziemię
i zasnął twardym snem. Nazajutrz podjął dalszą podróż. Niebawem dotarł do pierwszej rzeki, jaką
przyszło mu pokonać. W jej zdradzieckich nurtach stracił sporo sił i prowiantu. Odtąd musiał
troszczyć się o pożywienie. Trzeciego dnia wieczorem, bardzo zmęczony i głodny zatrzymał się na
leśnej polance. Nieopodal, w gęstej trawie, spostrzegł gniazdo. Wspaniałe, duże jajka kusiły go.
Królewicz miał wielką ochotę, żeby wziąźć choć jedno i zjeść! Wtem na polanie zjawił się ogromny
ptak rajski. A tak piękny, pełen barw i blasku, że wokół niego było jasno jak przy stosie płonących
pochodni. Przemówił on do królewicza ludzkim głosem:
Szlachetny młodzieńcze! Nie czyń krzywdy moim dzieciom, nie zjadaj ich. Połóż się spać
głodny, a odwdzięczę ci się gdy będziesz w potrzebie! Wystarczy tylko, że zawołasz: “Rajski
ptaku, rajski ptaku! Przybądź mi ku pomocy! Ocal jak i ja ocaliłem.”
Zadziwiony królewicz, zlitował się nad nie wyklutymi jeszcze pisklętami rajskiego ptaka i poszedł
spać głodny. Zasypiając zastanawiał się czy to możliwe by kiedykolwiek potrzebował pomocy ptaka
i jak taki ptak mógłby mu pomóc. Rankiem, tuż po przebudzeniu znalazł, koło siebie koszyk ze
świeżym chlebem, serem, miodem i mlekiem. Kiedy już solidnie się posilił ruszył w dalszą drogę.
Wirgiliusz wędrował nie oglądając się za siebie. Przewodnikiem były mu gwiazdy. Czasami,
wspominając rodziców, lub braciszka płakał. Często czuł się bardzo samotny i smutny. Wtedy też
jego konik Kasztanek przychodził i trącał go łbem lub lizał szorstkim językiem po policzku i to
dodawało mu otuchy.
Pewnego dnia stanął nad brzegiem wielkiej rzeki. Musiał poszukać brodu, czyli dogodnego i
płytkiego miejsca, aby bezpiecznie przeprawić się na drugą stronę. Posuwał się wzdłuż brzegu na
północ, jednak wiedział już, że tego dnia będzie nocował na lewym brzegu. Puścił więc Kasztanka
luzem, by się pasł na świeżej trawie, a sam sporządziwszy prostą wędkę postanowił spróbować
szczęścia i złowić jakąś rybkę na kolację. Po paru godzinach, kiedy już miał zrezygnować nagle
spławik poruszył się nieznacznie. Wigo wstrzymał oddech. Jeszcze kilka drgnień ...i jest! Na końcu
żyłki szamotała się mała rybka. Królewicz wyciągnął ją bez entuzjazmu i sam nie wiedząc jeszcze
co z nią zrobi, zdjął ją z haczyka. Wtedy rybka przemówiła ludzkim głosem:
Ach, szlachetny młodzieńcze! Wypuść mnie proszę, połóż się spać głodny, a ja ci się odwdzięczę
gdy będziesz w potrzebie. - Wirgiliusz uśmiechnął się.
Jakżeż ty, mała rybko mogłabyś mi się odwdzięczyć? - spytał królewicz. Płyń sobie spokojnie – i
z tymi słowy puścił rybkę z powrotem w bystry nurt rzeczny.
Odwdzięczę się – zawołała rybka. Wystarczy tylko, że zawołasz “Rybko rzeczna, rybko morska
przybądź mi ku pomocy. Ocal jak i ja ocaliłem.”
4
Tego wieczoru nie miał już niczego w ustach i z zazdrością patrzył na okrągłe boki Kasztanka.
“Jaka szkoda, że nie mogę jeść trawy” - to była jego ostatnia myśl tego wieczoru.
Rano spostrzegł u swego boku talerz z wędzoną rybą, chleb i sól. Radość jego była ogromna. Od
razu też znalazł w sobie nowe siły i zapał by podążać w wyznaczonym kierunku.
Pory roku zmieniały się, a wraz z nimi i pogoda. Kiedy wyruszał z zamku była pełnia lata. Teraz
kończyła się jesień. Noce były chłodne i coraz częściej dął przenikliwy zimny wiatr. Nagie drzewa
nie dawały schronienia. Na dodatek jechał teraz przez niekończące się wrzosowiska. Piękny Różany
Labirynt i ciepło tamtych dni wydawały mu się już tylko fantastycznym snem z dzieciństwa. Trudy
podróży zmieniały Wirgiliusza. Nie był on już tym samym pyzatym chłopcem, który bawił się w
chowanego i łaził po drzewach. Urósł i zmężniał. Jago dłonie na początku otarte i pełne bąbli od
trzymania wodzy pokryły się teraz mocną i twardą skórą. Nauczył się też radzić w trudnych
sytuacjach i samodzielnie podejmować decyzje. Duch jego był coraz silniejszy, a jednocześnie
wsłuchany w otaczający go świat. Aby przeżyć musiał nauczyć się odczytywać znaki przyrody.
Pewnej nocy, kiedy siedział skulony pod kocem i wpatrywał się w żar dogasającego ogniska, a
rubinowo migoczące węgliki wykonywały swój szalony, dziki taniec dla srebrnych i dalekich
gwiazd, które jednak nie zwracały najmniejszej uwagi na swych małych kuzynów w jego sercu
narodziła się pieśń:
Bezdomnym wędrowcem pod nieba bezkresem,
Samotnym w zadumie nocy jestem.
Stopy depczą gościńca szlak,
Za mną kurz minionych dni.
Daleko w domu pozostały ukochane twarze,
I o schronieniu ciepłym już nie marzę.
Lecz póki w sercu nadzieja się tli,
Póki wiara trwa w sens,
Idę dalej, idę dalej, aż po horyzontu kres.
O drogę pytać nie muszę przewodniczek gwiazd,
Serce drogę mi wskazuje.
Rumak rączy mknie w dal,
Wiatr niesie moją pieśń,
I wolność rozdziera mi pierś.
I tylko czasem łza zakręci się,
Wraz z nią, na ziemię, spadają moje sny.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin