Dalton Margot - Metamorfoza.rtf

(583 KB) Pobierz

 

Margot Dalton

 

Metamorfoza


Rozdział 1

 

Obudziła się ze świadomością otulającego ją ciepła, miękkości i poczucia bezpieczeństwa. Tak musi wyglądać szczęście, pomyślała. Z zamkniętymi oczami i z uśmiechem na twarzy poruszyła się i popłynęła po cichym, ciepłym oceanie. Nagle jednak uderzyła ją fala bólu.

Leżała przez chwilę bardzo spokojnie, z zaciśniętymi powiekami, usiłując o tym nie myśleć. Powoli jednak zaczęło do niej docierać, że ten ból i ona to jedno, że tkwi on w samym centrum jej jestestwa, a ciepło i miękkość zostały gdzieś poza nią.

Zmartwiło jato i przestraszyło. Ciepło zmieniło się w gorąco, które natarczywie zaczęło się wdzierać w jej ciało, zmuszając do otwarcia powiek, chociaż tak bardzo bała sieje unieść.

Zdobyła się jednak w końcu na ten wysiłek nie miała wyboru. Leżała więc mrugając powiekami i patrząc obojętnie przed siebie, usiłując przyjąć do wiadomości fakt, że to ciepło, a zarazem światło, pada strumieniem na jej twarz i boleśnie oślepia.

No i tamten ból, wielki, pulsujący, wszechobecny. A miękkość? Miękkość była czymś innym, czymś, co ją otaczało i było elastyczne, białe i ciepłe.

Stopniowo jej oczy oswajały się ze światłem i zaczęła odróżniać kształty i kontury, ostre kąty, różne odcienie szarości i jasnego błękitu. Koło niej leżał jakiś przedmiot, niezgrabny i bezwładny. Uniosła go i przez jakiś czas trzymała przed oczami wpatrując się w niego i ze zdumieniem odkrywając, że myśl, skupiona w bolesnym centrum jej osobowości, jest w stanie uruchomić ten przedmiot i sprawić, by jego poszczególne części rozsuwały się i zginały.

Ręka, pomyślała dziecinnie uszczęśliwiona, że znalazła właściwe słowo i skojarzyła je z odpowiednim przedmiotem.

– Ręka – wyszeptała ochryple, co zabrzmiało dziwnie głośno w nienaturalnej ciszy. Wróciło bolesne pulsowanie, ale prawie tego nie zauważyła. Była w dalszym ciągu pochłonięta tajemniczym związkiem pomiędzy dźwiękiem, słowem a przedmiotem, który miała przed sobą. – Ręka – mruknęła ponownie. – Palce.

Uśmiechnęła się niepewnie, czując jednocześnie ukłucie bólu. Ostrożnie opuściła rękę i poruszyła głową po tym czymś miękkim, bojąc się, że znów poczuje ból.

Wiedziała, że jeśli zamknie oczy, to zmniejszy mękę i ostre światło zostanie zastąpione chłodną, delikatną ciemnością. Zbyt jednak interesowało ją, to, co odnajdywała wzrokiem, wszystkie kształty i formy, które wypełniały świat. Do niektórych z tych przedmiotów przypisywała bez trudu słowa, na przykład krzesło, okno czy drzwi.

Inne przedmioty też muszą mieć swoje słowa, pomyślała, ale na razie nie mogła ich sobie przypomnieć, wydobyć z ukrycia. Nie ustawała jednak w wysiłkach, wiedząc, że to bardzo ważne, że słowa stanowią klucz do tego zdumiewającego świata, w którym się znalazła. Była już jednak ogromnie Zmęczona, a ból stawał się coraz silniejszy. Po chwili poddała się, pozwalając powiekom opaść i przeniosła się z powrotem w łagodnie kołyszącą ciszę.

Kiedy obudziła się po raz drugi, stwierdziła, że coś się obok niej porusza – jakiś duży, ciepły kształt. Jakby ona, a jednak nie ona.

Jakaś osoba, pomyślała, a potem, nagle: kobieta.

– Kobieta – mruknęła na głos ze wzrokiem utkwionym w tę nową istotę, która wypełniała prawie całą przestrzeń pomiędzy nią a oknem.

– Proszę, proszę – powiedziała tamta. – Ktoś się chyba obudził. Jak się czujesz, kochanie?

Leżąca w łóżku kobieta zamrugała, usiłując się skoncentrować. Osoba, która przed nią stała, uśmiechała się szeroko, ukazując białe zęby w ciemnej, lśniącej twarzy. Była biało-brązowa – ciemne ramiona i twarz ostro kontrastowały ze sztywnym, białym strojem okrywającym prawie całą sylwetkę.

Robiła wrażenie dużej, solidnej i pełnej ciepła. Leżąca w łóżku kobieta usiłowała odpowiedzieć jej uśmiechem, szczęśliwa, że nie jest jedyną istotą na tym nowym świecie.

– Nie przesadzaj z tym uśmiechem, kochanie – powiedziała ciemnoskóra kobieta. – Masz paskudnie przeciętą wargę i jeszcze przez kilka dni będzie cię bardzo bolało przy próbach uśmiechu.

Gały czas krzątała się przy łóżku tajemniczo żonglując papierem, szkłem i metalem.

– Powiedz mi, jak się czujesz, Leah. – Kobieta o ciemnej skórze wzięła ją za rękę i przytrzymała w przegubie lekko, ale fachowo.

– Lee? – powtórzyła pacjentka głosem, który jej samej wydał się ledwie słyszalny.

– Leah – poprawiła ciemna kobieta, wyraźnie dzieląc słowo. – Tak masz na imię, prawda? – dodała spoglądając na kartkę przypiętą do tabliczki, którą niosła. – Leah Temple. Tak się nazywasz. Dwadzieścia siedem lat.

– Leah – powtórzyła chora. – Imię.

Zmarszczyła brwi usiłując się skoncentrować i studiowała mały zadrukowany prostokącik przypięty do wydatnego biustu tamtej kobiety.

– Doris – powiedziała w końcu, zaskoczona i jednocześnie szczęśliwa, że potrafi drukowane symbole złożyć w jakiś sensowny ciąg. – Imię?

Ciemna kobieta uśmiechnęła się do niej.

– Jasne, kochanie, to jest moje imię. Doris Abigail Amelia Walsh. Ale możesz mi mówić Doris.

Leah uśmiechnęła się zapominając o swojej rozciętej wardze, o czym natychmiast przypomniał jej dotkliwy ból.

– Doris – wyszeptała, zachwycona imieniem, zachwycona ciemnoskórą kobietą, która spoglądała na nią tak ciepło.

Ale natychmiast poczuła się tym wszystkim nieprawdopodobnie zmęczona. Bała się, że może stracić Doris, a jednocześnie nie wyobrażała sobie, że mogłaby pozostać w tym samym świetle co tamta. Poczuła, jak opadają jej powieki, poczuła, jak ją ogarnia aksamitna ciemność, jak osuwa się lekko w tamten inny świat, gdzie nie ma światła ani bólu.

Dyplomowana pielęgniarka Doris Walsh stała, a na jej potężne ramiona padało światło słoneczne. Trzymała kruchą rękę Leah Temple w przegubie i marszcząc brwi przyglądała się leżącej w wąskim łóżku kobiecie.

Pięknej kobiecie, to nie ulegało wątpliwości. Nawet jeszcze piękniejszej, zdaniem Doris, po tym, jak jej zmyli cały ten krzykliwy makijaż, oczyścili i obcięli długie, wylakierowane paznokcie i przystrzygli utlenione, zmierzwione włosy.

Doris podejrzewała, że Leah Temple nie będzie zachwycona, gdy się ocknie i stwierdzi, że jej obcięto włosy. No, ale co mogli zrobić? Miała paskudne pęknięcie podstawy czaszki, a może nawet obrzęk mózgu, więc szarpanie się z taką gęstwą włosów nie byłoby wygodne, choćby ze względu na ból, jaki mogłoby wywołać.

A poza tym, pomyślała Doris, po obcięciu tych wszystkich nienaturalnie wyglądających kosmyków i pasemek objawił się prawdziwy, złocisty kolor włosów dziewczyny, w którym jej było znacznie bardziej do twarzy. Szpitalny fryzjer ostrzygł ją na chłopczycę, z przedziałkiem z boku, i zaczesał włosy tuż nad wielkim siniakiem, który zaczynał się nad uchem i pokrywał prawie całą prawą skroń. Nowa fryzura uwydatniła delikatne rysy jej twarzy, czyste linie kości policzkowych, brody i czoła.

Co za ślicznotka, pomyślała znów Doris, patrząc na gęste rzęsy spoczywające na bladych policzkach i przypominając sobie jasnobrązowe oczy chorej, nakrapiane złocistymi plamkami. Doris delikatnie odrzuciła kołdrę, rozpięła szpitalną koszulę i zaczęła dokładnie oglądać ciało śpiącej, marszcząc brwi na widok siniaków na jej kształtnych, pełnych piersiach, ciasnego bandaża nad wąską talią, który ściągał połamane żebra, i opatrunku na lewym ramieniu. Długie, szczupłe nogi i uda kobiety pokrywały siniaki i zadrapania, których lekarze nawet nie opatrzyli, pozostawiając je gojącemu działaniu powietrza.

– Ślicznotka – raz jeszcze wyszeptała Doris. – Ale co za podłość i wstyd. – Troskliwie zapięła chorej koszulę, z powrotem ją nakryła i przygładziła włosy na czole wspominając króciutką rozmowę z pacjentką i zdziwienie Leah, jakie wywołało jej imię.

Pielęgniarka zmarszczyła czoło, odwróciła się i cicho wyszła na korytarz. Mimo znacznej tuszy poruszała się lekko i z wdziękiem.

Zamyślona, nie zwracając uwagi na poranną krzątaninę, szła przez romby światła, które wpadało na korytarz przez otwarte okna. W dalszym ciągu zamyślona, zatrzymała się w dyżurce pielęgniarek, żeby załatwić kilka telefonów.

– Leah, Leah, słyszysz mnie?

Tym razem do światła nie było tak daleko i kiedy już się tam dostała, nie wydawało jej się to takie trudne. Głos przypominał linę, po której się wspinała w panice. Na szczycie otworzyła oczy i zobaczyła znajome otoczenie i przedmioty, które miały swoje nazwy.

Drzwi, okno, ręka, twarz. Mężczyzna, pomyślała przyglądając się twarzy. Nie Doris.

Leah poczuła się rozczarowana. Ogarnęło ją dziecinne pragnienie, by zobaczyć Doris z jej ciemną uśmiechniętą twarzą i delikatnymi rękami. Obwarowała się przed bólem i zaczęła studiować tę nową twarz.

W przeciwieństwie do Doris, mężczyzna miał jasną skórę. Nawet to, co miał na głowie, w bardzo zresztą skąpych ilościach, było białe. Oczy, całkowicie bezbarwne, przypominały jedynie refleksy światła w jego okularach. Leah wpatrywała się w niego z przerażeniem i zastanawiała się, czy są może ludzie, którzy zamiast oczu mają światło. Kiedy mężczyzna poruszył się na krześle i światło zmieniło kąt padania, z ulgą dostrzegła za szkłami okularów wyraźne szare kółka.

– Leah, czy wiesz, jak się nazywam?

Z wysiłku zmarszczyła czoło. Przyszły jej na myśl jedynie dwa imiona.

– Doris? – zapytała niepewnie. – Leah? Mężczyzna nachylił się i obserwował jej twarz.

– Kenneth Holcross, Leah, Jestem lekarzem. Nazywam się Holcross, ale zawsze mówiłaś do mnie Ken.

– Ken – powtórzyła i skrzywiła się. Imię wydało jej się nieoczekiwanie ostre. Wbiło się jak kolec w sam środek jej głowy, źródło największego bólu.

Lekarz nie spuszczał z niej pełnego skupienia wzroku.

– Boli – powiedziała unosząc rękę do głowy a następnie pozwalając jej opaść bezwładnie na łóżko.

– Boli? A gdzie boli najbardziej, Leah?

Zmarszczyła czoło starając się udzielić jak najdokładniejszej odpowiedzi na pytanie mężczyzny, jednocześnie zakłopotana zbyt trudnym zadaniem.

Leah nie była pewna, co należało do jej ciała, chociaż na przykładzie innych ludzi, jak Doris i Ken, zaczynała rozumieć, jak wygląda ludzkie ciało. Uświadomiła sobie, że poprzednio wszystko to, co odczuwała jako bolesne, było nią, to zaś, co wydawało jej się ciepłe i miłe, należało do kogoś innego.

– Wszędzie – powiedziała w końcu, mając nadzieję, że udzieliła właściwej odpowiedzi. – Boli wszędzie.

Doktor Holcross z powagą skinął głową, nachylił się nad nią i wyjął z kieszeni cienki srebrny walec. Leah z zainteresowaniem patrzyła, jak z walca wychodzi promień światła i jak doktor swobodnie gasi je i zapala.

– Światło – powiedziała uśmiechając się do Kena, – Tak – zgodził się z nią nieco zdziwiony, a następnie zaświecił jej w prawe oko. – Patrz przed siebie, Leah, obok mojego ucha. Dobrze, teraz drugie...

Lekarz oparł się wygodnie i schował do kieszeni latarkę, podczas gdy Leah obserwowała go w milczeniu.

– Powiedz mi, Leah – odezwał się wreszcie – ile zapamiętałaś z tego, co się wczoraj wydarzyło.

Znów zmarszczyła czoło, próbując zgłębić pojęcia wczoraj" i „pamiętasz". Owszem, dość mgliście zdawała sobie sprawę z tego, czego lekarz od niej chce, ale w głowie miała pustkę...

– Obudziłam się – powiedziała w końcu z wysiłkiem. Zobaczyłam Doris.

Doktor Holcross zabębnił o poręcz krzesła grubymi, krótkimi palcami.

– W porządku – powiedział. – Z tego by wynikało, że nie pamiętasz wypadku. To może nawet i lepiej – dodał posępnie. – A przedtem, Leah?

– Przedtem?

– W ubiegłym tygodniu, miesiąc temu? Czy pamiętasz, jak to było, kiedy przyszłaś do mnie w ubiegłym miesiącu? O czym wtedy rozmawialiśmy?

Leah wpatrywała się w bladą twarz lekarza, nie mając pojęcia, czego od niej chce.

– W ubiegłym miesiącu? – powtórzyła bezmyślnie. Doktor popatrzył na nią w milczeniu.

– Leah – powiedział po chwili, próbując zmienić taktykę. – Czy wiesz, że obcięli ci włosy? Chyba nigdy cię nie widziałem z krótkimi włosami.

Patrzyła na niego, usiłując wyodrębnić kluczowe słowo. Włosy, pomyślała patrząc na biały puch na głowie lekarza, a następnie unosząc rękę do własnej głowy i nieśmiało dotykając włosów.

– Włosy? – spytała.

– Tak, Leah – odparł przyglądając jej się z takim samym napięciem jak poprzednio. – Obcięli twoje wspaniałe długie włosy. Co o tym sądzisz?

Leah przyglądała się lekarzowi nie wiedząc, co powiedzieć. Doris miała włosy podobne do tych, jakie czuła teraz pod ręką na własnej głowie. Ciekawe, czy ona, Leah, ma włosy czarne jak króciutkie lśniące kędziory Doris, czy białe jak Ken.

Chciała o to zapytać, ale nie mogła znaleźć właściwych słów. A poza tym lekarz ciągle badawczo się jej przyglądał z tą samą dziwnie zatroskaną miną. Nachylił się nad nią, wyjął latarkę z kieszeni i powiedział łagodnie:

– Leah, prosiłbym cię, żebyś spojrzała na to światło, dobrze?

Patrz na światło i nie odwracaj wzroku. Patrz na światło, Leah.

Widzisz, jak wolno się porusza? Patrz, jak powolutku przesuwa się przed twoimi oczami.

Wkrótce twarz lekarza zniknęła, razem z małym srebrnym światełkiem i z dużym światłem, które było za nim, a ona znów zaczęła lecieć na łeb na szyję, zapadając się w miły, ciepły mrok.

Kiedy obudziła się ponownie, poczuła się spokojna, wypoczęta, w dobrym nastroju dzięki widocznej za oknami łagodnej miękkości. Na podłodze jasnymi kręgami kładło się światło, przyjaźnie migocząc na chromowanych rurkach łóżka. Leah najpierw się uśmiechnęła, a potem zasępiła na wspomnienie mężczyzny imieniem Ken, jego małej srebrnej latareczki i niepokojących pytań, jakie zadawał. Zastanawiała się, co te wszystkie pytania mogą oznaczać.

Czy za tym światem jest jeszcze jakiś inny świat, o którym nie wie? Ile ludzi żyje w tym innym świecie i jak wyglądają? Czy są jeszcze jacyś inni ludzie, niepodobni do Doris ani Kena?

Czy ona, Leah, żyła kiedyś w jakimś innym świecie, a teraz w dziwny sposób trafiła do tego? Nagle zmroził ją strach poczuła się jakoś dziwnie odizolowana od innych. Jej umysł jak gdyby zaszedł mgłą i uleciało całe łagodne ciepło, jakim się do tej pory cieszyła. W poczuciu narastającej paniki zaczęła dygotać, próbowała przygotować się na to, co ją jeszcze czeka.

Kiedy tak leżała z zamkniętymi oczami, kurczowo ściskając w palcach brzeg kołdry, usłyszała, że drzwi się otwierają i nieśmiało zerknęła w tamtą stronę.

Do pokoju wszedł ktoś zupełnie nowy – nie Ken ani nie Doris. Leah zapomniała o strachu i szeroko otworzyła oczy ze zdumienia, nie mogąc się nadziwić, jak wiele istnieje rodzajów ludzi.

Dotarło do niej, że istota, która właśnie weszła, jest jak ona i Doris kobietą, tylko że małą, z długimi złocistymi włosami i błękitnymi oczami. Kobieta miała na sobie jasnoniebieską suknię w tym samym kolorze co ściany i trzymała w rękach tacę z lśniącymi metalowymi czaszami.

Leah popatrzyła najpierw na kobietę, potem na tacę i poczuła jak wzbiera w niej, gdzieś w środku, nieprzyjemne ssanie, może nie ból, raczej niemiły ucisk.

– Czy jesteś głodna, Leah? – zapytała z uśmiechem złotowłosa kobieta.

– Głodna – powtórzyła Leah. – Tak – rzekła zdając sobie sprawę z tego, że to prawda, że kobieta odgadła, co ją dręczy.

– To dobrze, bo właśnie przyniosłam ci smaczny posiłek. Lubisz zapiekanego tuńczyka?

Leah zmarszczyła czoło, gorączkowo poszukując odpowiedzi.

– Nie wiem – powiedziała wreszcie.

– Ludzie zawsze spodziewają się najgorszego po szpitalnym jedzeniu, ale to jest naprawdę dobre. Sama często zamawiam tuńczyka w bufecie. Zaraz się przekonasz. Powiedz mi jeszcze, czy chcesz mleka do herbaty.

– Nie wiem – odpowiedziała znów Leah, czując ponownie narastającą panikę. Tyle pytań, a ona nie wie, jak na nie odpowiedzieć. Ci ludzie muszą czuć się bardzo zawiedzeni.

Złotowłosa kobieta najpierw patrzyła na nią przez chwilę niespokojnie, a potem obejrzała się przez ramię i rozpogodziła w poczuciu ulgi na widok Doris, która właśnie weszła do pokoju.

Leah niemal roześmiała się na głos, uszczęśliwiona widokiem znajomej ciemnej twarzy i ciepłego uśmiechu pielęgniarki.

– Doris! – wykrzyknęła. – Jestem głodna.

– Jasne, że jesteś głodna, kochanie. – Doris wzięła Leah za rękę i uśmiechnęła się do niej. – Amy, możesz iść na lunch. My tu sobie poradzimy z panią Tempie.

Mniejsza kobieta z wdzięcznością skinęła głową i pospiesznie wyszła z pokoju, pozostawiając pielęgniarce cały rytuał zdejmowania pokrywek i rozkładania sztućców.

– Najpierw podjedźmy z tym łóżkiem trochę do góry, zgoda?

Trzymaj się, Leah, zapraszam cię na małą przejażdżkę – powiedziała Doris wykonując jakieś tajemnicze czynności w nogach łóżka, które spowodowały, że Leah w magiczny sposób znalazła się w opozycji siedzącej.

Pokój rozpłynął się w feerii kolorowych kół, a Doris zamieniła się w brązowobiałą smugę.

– Kręci ci się w głowie? To posiedź chwilę z zamkniętymi oczami, a zobaczysz, że zaraz ci przejdzie. Ty naprawdę musisz coś zjeść, dziewczyno. No, a teraz otwórz oczy.

Leah zastosowała się do polecenia i ku swojemu zdumieniu stwierdziła, że Doris miała rację. Zawrót głowy przeszedł i pokój wydał jej się znów jasny i czysty, a nawet z tej nowej perspektywy bardziej interesujący niż dotychczas.

Leah ciekawie spoglądała na wielką kobietę zastanawiając – się, jak to jest możliwe, że Doris wie o wszystkim, co dzieje się w jej głowie, a ona o Doris nie wie nic. Chciała zapytać, ale znów nie potrafiła sformułować pytania.

Zamiast tego skoncentrowała się na niewielkim metalowym przedmiocie, który Doris trzymała przed jej oczami z pytającym wyrazem twarzy.

Leah zaczęła poszukiwać właściwego słowa, ryjąc w pamięci jak w szufladzie.

– Widelec – powiedziała wreszcie, uszczęśliwiona uśmiechem aprobaty na twarzy Doris.

– Wspaniale. A to?

– Łyżka. Nóż – dodała, zanim Doris zdążyła wziąć nóż do ręki.

– Pięknie. A teraz powiedz mi, czy jesteś prawo – czy leworęczna. Leah wpatrywała się tępo w Doris tracąc poczucie pewności.

– Nie przejmuj się. Tak czy owak, przez jakiś czas musisz być praworęczna, bo i tak z tym wielkim opatrunkiem nie możesz posługiwać się lewą ręką. A teraz spróbuj, czy nie zapomniałaś, jak się trzyma widelec.

Leah zmarszczyła czoło, biorąc od Doris widelec i niezdarnie obracając go w ręku.

– Przepraszam – powtarzała bezradnie – przepraszam... – Nie bądź głuptas – powiedziała energicznie Doris.

– O, popatrz, tak, widzisz? – Włożyła widelec do szczupłej dłoni pacjentki i zamknęła jej na nim palce. – Dobrze. Ten palec podtrzymuje, a te dwa trzymają i prowadzą. Rozumiesz, Leah?

Leah skinęła głową, starając się trzymać widelec według wskazówek Doris i robiąc nim na próbę kilka ruchów w powietrzu.

– Co za mądra dziewczynka – pochwaliła ją Doris ciepło, znów wzbudzając w Leah dziecinną radość. – A teraz spróbuj tego tuńczyka. To jest tuńczyk.

– Wiem.

– Wiesz? – Doris obrzuciła ją szybkim, czujnym spojrzeniem. – A skąd o tym wiesz, Leah?

– Amy mówiła.

Doris przez chwilę w milczeniu obserwowała, jak Leah niezdarnie usiłuje nabrać na widelec porcję tuńczyka.

– Leah, a co to jest tuńczyk? – spytała mimochodem Doris.

Leah zastanowiła się, nadal usiłując wykonać trudne zadanie nabrania tuńczyka na widelec.

– Woda? – spytała wreszcie nieśmiało. – Czy to ma coś wspólnego z wodą?

– No, owszem, blisko. A teraz ostrożnie, uważaj, uważaj... Wspaniale.

Doris rozpromieniona patrzyła, jak jej podopieczna wkłada widelec do ust, a następnie żuje i łyka jedzenie.

– Lubię tuńczyka – oznajmiła Leah z miną osoby, która dokonała wiekopomnego odkrycia.

– To świetnie, to ważna wiadomość, a teraz sprawdzimy, czy lubisz dynię.

– A która to jest dynia?

– O, ta mała kupka tutaj. Jaki ona ma kolor, Leah?

– Żółty – odpowiedziała szybko Leah. Wiedziała, że kolory należą do najłatwiejszych słów. Czując się już nieco pewniej, wbiła widelec w miękką żółtą masę, nabrała jej i włożyła do ust, ale niemal natychmiast wypluła z powrotem na talerz.

– Ouu – powiedziała zawstydzona. Doris zaśmiała się i wytarła jej usta serwetką. – Fuj, paskudne.

– O, proszę, a teraz już wiemy, że nie lubisz dyni – oznajmiła wesoło Doris. – Ale nie wypluwamy jej, w żadnym razie – dodała łagodnie. – A jeżeli już tak się zdarzy, że weźmiemy do ust coś, co nam nie smakuje, to łykamy, a potem szybko popijamy wodą i więcej tego nie próbujemy. Dobrze?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin