Czekając.doc

(57 KB) Pobierz

Autor: Piotr Górski

Tytul: Czekając

 

Z "NF" 2/98

 

   Zobaczyli go po trzech tygodniach od dnia, gdy pocisk

trafił w bunkier. Wtedy, kiedy wydawało się już, że świat

wygasł i tylko oni muszą trwać na przekór światu.

   Żołnierz szedł powoli, ciężko, zatrzymując się i

odpoczywając. Z tej odległości nie widzieli wiele. Nie

rozróżniali munduru. Ale potem on potknął się, przewrócił i

leżał kilka minut w kurzu. Wstał z trudem. Zrozumieli, że

był wycieńczony i to ich przeraziło.

   - Umiera - powiedziała kobieta.

   Odezwała się po raz pierwszy od godziny. Przez ten czas

nie poruszyła się, tylko patrzyła jak żołnierz idzie, jak

cierpi, jak zdejmuje z pleców automat, ciągnie go po ziemi i

wreszcie zostawia, niczym zbędny balast.

   - Może wcale nie - rzekł mężczyzna ponuro, bez

przekonania.

   - Nie ma sił, Jezu, ledwo się porusza.

   - Dotrze tu. Nie umiera się tak od razu.

   Mężczyzna nauczył się mówić rzeczy, w które nie wierzył.

Robił to dla niej.

   - Zwariuję - rzekła.

   Jej głos brzmiał ponuro, pusto. Pośród wielu możliwości,

jakich nie mieli, nie mieli także możliwości ucieczki w

obłęd. Kobieta nie mogła zwariować. Wbudowano oporniki w jej

układ nerwowy.

   - On wciąż idzie - powiedział mężczyzna.

   - A jeśli nam nie pomoże?

   - Dlaczego?

   - Jeśli to wróg?

   - Tego się nie odmawia. Nie odmawia się nikomu.

   - Nie wiem, tak się boję.

   - Uspokój się. Proszę, uspokój się.

 

   Żołnierz wciąż istniał dla nich jako mała figurka na tle

krajobrazu. Gdyby utrzymał kierunek, mógłby wkrótce znaleźć

się dostatecznie blisko bunkra. Ale on nie trzymał stałego

kierunku. Szedł, żeby iść.

   - Włączył się system karmienia - powiedziała wstydliwie,

jakby chodziło o to, że dostała okres. Program podtrzymujący

podstawowe fukcje biologiczne działał bez zarzutu. Jeśli

zbiorniki z karmą nie zostały uszkodzone, to mogli wegetować

jeszcze wiele miesięcy. Sekundy upływały powoli. Każdą

przeżywało się oddzielnie i każda nieznośnie nużyła. Czas

się zatracił. Tracił wymiar.

   - Dotknij mnie - powiedziała.

   Nie mogli się dotknąć. Konstrukcja stanowisk

unieruchamiała ich ręce. Podniósł głowę, nawet nie próbując

się uśmiechnąć. Po prostu wyobraziła sobie, że wyciąga rękę i

głaszcze ją po policzku.

 

   Ptak leciał nisko nad ziemią. Przyglądała mu się. Potem

zamknęła oczy.

   - Tak tu ładnie - powiedziała.

   Mężczyzna nie zorientował się od razu. Nie chciał, żeby

to powtarzali kolejny raz.

   - Daj spokój - odparł.

   - Wiesz, co jest najpiękniejsze? Las. To dobrze, że są

chociaż drzewa i możemy na nie patrzeć.

   Westchnął. Musiał jej ustąpić.

   - Tak - rzekł.

   - Wiesz, to smutne, że gdy przyjdzie jesień, te wspaniałe

drzewa stracą liście. A zimą? Możesz sobie wyobrazić, jak to

będzie zimą?

   - Pusto.

   - I zimno. Śnieg będzie brudny, a drzewa i tak się spalą.

   Mężczyzna milczał. Ona otworzyła oczy. Pozostawali w

ciszy, przygnębieni.

   - To nie tak było - powiedziała, bardziej do siebie niż

do niego.

   Mężczyzna wbił wzrok w przestrzeń. Bunkier stał na

niewielkim wzniesieniu, więc widzieli zeń znaczny obszar.

Ale nie było wiele do oglądania. Spopielała ziemia, wrak

wozu pancernego, wszędzie umarli, miejscami żółty mech.

   I ten żołnierz, który wciąż szedł.

 

   Słońce stało wysoko.

   - On nie jest nasz. To wróg.

   Powiedziała to bardzo cicho. Zaciskając zęby.

   - Może i lepiej - odrzekł mężczyzna.

   Spojrzała na niego i był w tym żal i nadzieja. Odwrócił

głowę. Kobieta cierpiała tak samo, może bardziej, bo była

słabsza, a jednak czuł, że pozostaje obca i nie czyniła

mniej obcą tej pustki, która go przepełniała.

   Żołnierz posuwał się przed siebie, pochylony, zwrócony

twarzą do ziemi. Mundur miał zniszczony, przesiąknięty krwią

i brudem. Prawe ramię zwisało mu bezwładnie.

   Marsz nie miał celu. Jeśli cel kiedyś istniał, dawno się

zagubił. Marsz był życiem, a jego zaprzestanie śmiercią.

   - Idzie prosto na nas - powiedziała kobieta w bunkrze.

   Ta część ciała, nad którą miała władzę, drżała.

   Szukała wsparcia, jak gdyby mogła je znaleźć w jego

przerażeniu. Nic nie odpowiedział.

 

   Przestrzeń była gęsta i duszna. Wszystko wydawało się

martwe. To, co żyło, to były muchy. Całe ich roje unosiły

się nad ziemią, brzęcząc.

   - Jak długo jeszcze? - spytała.

   - Jest zbyt daleko.

   We wnętrzu bunkra  było chłodniej, ale muchy były tu

także.

   - Nie wytrzymam - rzekła.

   - Wytrzymasz. Wytrzymałaś tyle dni.

   - Mówię o muchach. Nie zniosę tego dłużej, jak ocierają

się o mnie w locie, jak brzęczą i spacerują po mojej twarzy,

Jezu, to wstrętne.

   Mężczyzna starał się odgrodzić od tego, co mówiła

kobieta. Wielka, granatowa mucha usiadła na jego powiece.

Zamknął oczy. Odleciała, nie widział nic, tylko czuł i

słyszał, że są wszędzie. Najgorsza była całkowita

bezradność, kiedy ciało pozostawało uzależnione od

mechanizmów, a mechanizmy już nie istniały. Był tylko stos

żelaza i błędne systemy.

   Dookoła rozlewało się kolejne letnie popołudnie. Pośród

porozbijanego sprzętu, nad rozkładającymi się zwłokami,

senne i monotonne, wciąż unosiły się muchy.

 

   - Zawołaj go.

   Mężczyzna wahał się.

   - No zrób to.

   - Jeszcze nie teraz, daj mi chwilę.

   - Jezu, na co czekać, czekałam tak długo.

   - Ja też czekałem, ale teraz nie mogę.

   - Jak to?

   - Po prostu nie mogę znieść myśli, że to już.

   - Pragnęliśmy, pragniemy tego oboje.

  - Tak.

   - Zrób to wreszcie. Mam za słaby głos, mnie nie usłyszy.

   - Zaczekajmy jeszcze.

   - Błagam, nie mam już sił.

   - Mówię ci, daj mi tylko chwilę. Nie mów nic, doprowadzę

się do porządku. Tylko nic nie mów.

   Kobieta zacisnęła zęby. perspektywa bliskiego wyzwolenia

dodała jej sił i odwagi. Nie chciała się wycofać. Żądała.

Mężczyzna jakby się załamał. Trwał w bezruchu, pozornie

spokojny, ale wiedziała, że jest z nim źle.

   Była zdeterminowana i bezlitosna. Musiała taka być.

   - Zrób to.

   Mężczyzna krzyknął. Potem jeszcze raz. Krzyczał coraz

głośniej. Żołnierz zatrzymał się. Patrzyli w napięciu.

 

   Wydawało mu się, że coś słyszy. Oddychał ciężko, płytko,

boleśnie. Musiał zatrzymać oddech, żeby wychwycić ten

dźwięk. Ktoś wołał.

   Podniósł głowę. Było mu wszystko jedno. Przygarbił się,

złożony niewidzialnym brzemieniem.

   Poszedł dalej. W stronę, skąd dochodził głos.

 

   - Stało się - powiedziała kobieta.

   Strach minął. Mężczyzna odczuł ulgę.

   Żołnierz zbliżał się. Widzieli jego twarz, pospolitą,

sczerniałą. Gasnące oczy i odbijające się w nich cierpienie.

   - A jeśli on zobaczy, kim jesteśmy i odejdzie?

   - A kim jesteśmy?

   - Nie wiem. Kimś... czymś potwornym.

   - Jesteśmy ludźmi - powiedział i było to kolejne

kłamstwo. Nic innego nie mógł dla niej zrobić.

   Wiele tygodni wcześniej współistnieli z bunkrem,

organicznie wbudowani w instalacje i systemy. Końcówki

układów wrosły w ich nerwy, a ich mózgi zyskały bezpośrednią

kontrolę nad systemami obronnymi. Ich układy pokarmowe

wydobyto na zewnątrz i nadzór nad nimi przejęły niezależne

konfiguracje fizjologiczne. Stali się częścią bunkra.

   Potem bunkier został zniszczony, a wraz z nim obumarły

części ich ciała. Pozostali zdani na łaskę wielokrotnie

zabezpieczonych systemów podtrzymywania życia, a one trwały.

Byli bezużyteczni i groteskowi. Byli przerażeni. Ich

nadzieją stał się żołnierz, umierający w marszu.

   A on dotarł pod bunkier. Wtedy równina jakby uniosła się

i opadła. Usiłował jeszcze złapać równowagę, nie potrafił.

Zachwiał się. Upadł i stracił przytomność.

 

   - Wszystko będzie dobrze - powiedział mężczyzna.

   Było to głupie, bo już nic nigdy nie miało być dobrze,

ale było to jedyne, co można powiedzieć.

   - Będziemy tak czekać zawsze. Do końca świata - rzekła.

   - On żyje. Możemy mieć jeszcze nadzieję, że zakończy nasz

świat.

   Tak brzmiały ostatnie słowa, jakie wypowiedzieli do

siebie.

 

   Ziemia spijała jego krew. Żołnierz uniósł głowę. Światło

słońca oślepiło go tak gwałtownie, że poczuł ból. Potem

jeszcze poczuł smutek i jakiś żal, bo zrozumiał, że umiera.

Nie mógł wstać. Ból był mocniejszy niż wszystko inne.

   - Człowieku...

   Znów ten głos. Dochodził z bliska albo z daleka. Już

wcześniej słyszał go, potem głos ucichł, więc żołnierz

zapomniał o nim, a potem znowu to słyszał i głos drażnił go,

bo opóźniał umieranie.

   - Zabij nas, człowieku...

   Podniósł się na łokciach i próbował spojrzeć. Świat nie

był już jak kilka minut wcześniej. Był ciemny i zimny, a i

słońce pokrywało się mrokiem.

   Bunkier stał o kilka metrów dalej. Inny niż inne bunkry.

Bunkier-człowiek - uświadomił sobie żołnierz i ogarnął go cień

wstrętu i nienawiści.

   - Zabij nas.

   Żołnierz dostrzegł ich pobladłe twarze, odległe, pod

pokrywą betonu, we wnętrzu, w ciemności. Nie miał sił się

poruszyć. Nie potrafił pokonać oporu sztywniejącego ciała.

   Był zbyt zajęty umieraniem, by tego chcieć.

 

   W chwili agonii wydało mu się, że znów jest w pełni sił.

Głos z bunkra osaczał go. Powoli sięgnął po granat, wyjął

zawleczkę i wrzucił granat do ciemnego wnętrza.

   Granat potoczył się po podłodze, obok stanowiska

mężczyzny, w róg komory bunkra.

   Mężczyzna i kobieta widzieli jeszcze, jak się toczy.

 

   Ranek powoli przeistaczał się w kolejne upalne

popołudnie. Równina stała nieruchoma, spowita w szare

powietrze. Znikąd nie dochodziły oznaki życia. Na równinie

leżało wielu martwych żołnierzy, a jeden leżał pod bunkrem.

Muchy krążyły nad zwłokami.

   Kobieta milczała. Patrzyła na to wszystko szeroko

otwartymi oczami. Patrzyła na pustkę i ciszę.

   Włączył się system karmienia. Kobieta zamknęła oczy i nie

otworzyła ich, dopóki karmienie nie dobiegło końca.

   Ściany bunkra zbryzgane były krwią. Szczątki mężczyzny

leżały wszędzie.

   Muchy wydawały się bardzo ożywione. Przybywało ich z

godziny na godzinę.

                                          Piotr Górski

 

                        PIOTR GÓRSKI

   Urodził się w 1971 roku na Mazurach, w Morągu. Polonista

i syn polonistów, już przed spotkaniem z pismem był

laureatem konkursów prozatorskich i poetyckich. U nas

zaczynał jako student III roku filologii polskiej

Uniwersytetu Gdańskiego, "Hordą" ("NF" 11/92) - zimnym i

przerażającym opowiadaniem dark future, o wojennych

przejściach zdziczałych niedorostków w zdegradowanym

świecie. Tak objawił się pierwszy, najbardziej konsekwentny

katastrofista "NF", autor opublikowanych póżniej

rewelacyjnych "Melomanów" (NF" 10/93) oraz przerażającej

"Wycieczki" ("NF" 10/94). Drukował też opowiadania w

"Fenixie". Obecnie, wiadomość z ostatniej chwili, pracuje w

bankowości.

   "Melomani" weszli z marszu do jubileuszowej antologii

"Miłosne dotknięcie nowego wieku" jako jedno z

najciekawszych opowiadań w tomie. Ponownie nawiązaliśmy więc

kontakt z Piotrem, co owocuje drukiem jego najnowszego

wstrząsającego kawałka, "Czekając". Dział krytyki dostał do

przejrzenia pracę magisterską Górskiego "Mechanizmy horroru

w ŻKsięgach Krwi® Clive'a Barkera" (Wydział Filologiczno-

Historyczny UG 1995); na pewno wybierze z niej coś dla

siebie. Zaś dział polski namawia Piotra, by rozbudował

nowelowy świat "Melomanów"-"Wycieczki" w parapowieściowy

zbiór. Jak dobrze pójdzie, będzie tomik jeszcze w tym roku.

                                                   (mp)

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin