Hart Jessica - Tylko jeden pocałunek.doc

(141 KB) Pobierz
Jessica Hart – Tylko jeden pocałunek

JESSICA HART TYLKO JEDEN POCAŁUNEK

 

Rozdział Pierwszy

              Caro przystanęła niepewnie przed wejściem na plac zabaw. Anthony, bo podobno właśnie tak się nazywał, znów tutaj był. Tak samo jak wczoraj. Niewiarygodne…

              Tyle tylko, że wczoraj zastała go przy huśtawkach, a dziś pomagał swemu małemu synkowi wdrapać się na zjeżdżalnię. Miała wrażenie, że cofnęła się w czasie i znów przeżywa to samo. To samo dziecko, ten sam mężczyzna w tej samej marynarce. Równie wspaniale zbudowany, czarujący i zniewalająco przystojny.

              Gdy się uśmiechał, drżały pod nią kolana.

              - No, na co czekasz? – spytała niecierpliwie Kate, która wraz z Bellą przyszła zobaczyć, jak Caro sobie poradzi.

              - Przecież twierdziłaś, że najlepiej poznać mężczyznę przez dziecko – przypomniała przyjaciółce Bella, a potem złośliwie zacytowała wypowiedź Caro: „On jest samotnym ojcem. Rodzice, którzy samotnie wychowują dzieci, spotykają się na placach zabaw i w parkach, to oczywiste. Żaden problem poderwać takiego faceta”.

              - Bo tak jest – upierała się Caro. – Samotni rodzice spotykają się w takich miejscach, by pogadać o problemach i o dzieciach. Doszliśmy do takiego wniosku podczas kolegium w „Glitzu”. Przygotowywaliśmy wtedy materiał „Dziesięć miejsc, w których najłatwiej poznać interesującego mężczyznę”. Doszliśmy do wniosku, że psy i dzieci to najlepszy sposób na nawiązanie kontaktów. Od razu jest jakiś wspólny temat i zagadnięcie kogoś wydaje się całkiem naturalne.

- Słyszałam o tym sposobie z psami – mruknęła Kate lekceważąco. – Spacerowałam z różnymi, rasowymi i kundlami, ale nic z tego nie wyszło. Jedynym mężczyzną, jakiego poznałam, to stary Jack Russells.

              Bella niecierpliwie machnęła ręką.

              - No dobrze, dziecko już mamy. – Wskazała na wózek. – Czy twoja siostra bez sprzeciwów powierzyła ci Jacke’a?

              - Żartujesz? Kiedy zaproponowałam, że spędzę z nim popołudnie, dosłownie wypchnęła nas z domu. – Obciągnęła spódnicę, a później starannie ją wygładziła. – Czy wyglądam jak młoda mamusia?

              Bella przyjrzała się uważnie przyjaciółce. Caro aż tryskała energią. Miała szczerą, otwartą twarz, błyszczące orzechowe włosy i skrzące się inteligencją brązowe oczy. By przyciągnąć nieznanego Anthony’ego, włożyła krótką czerwoną spódnicę, eksponując w ten sposób bardzo zgrabne nogi. No i te sławne buty, na wysokich obcasach, z wyciętymi palcami, zwieńczone rzucającą się w oczy kokardą.

              - Nie w tych butach – odpowiedziała stanowczo.

              Caro natychmiast straciła całą pewność siebie, jednak tylko wzruszyła ramionami i zacisnęła mocniej dłonie na uchwycie wózka.

              - No cóż, i tak już za późno, żeby je zmienić. No to do dzieła. Wyruszam na spotkanie z przeznaczeniem. – Uśmiechnęła się filuternie i zmysłowo kołysząc biodrami, ruszyła w stronę placu zabaw. Obróciła się jeszcze przez ramię i krzyknęła: - Zobaczycie, że wygram ten zakład!

              Popychała wózek nieco zbyt energicznie, ale Jake nie protestował. Cały czas bacznie obserwowała Anthony’ego i jego syna.

              Phoebe powiedziała, że mały nazywa się Tom. Wczoraj dokonała na placu zabaw rekonesansu. Postanowiła sprawdzić, czy mężczyzna, o którym marzy jej przyjaciółka, ma na palcu obrączkę.

              - Wolny, brak obrączki – złożyła raport po powrocie. – Ma na imię Anthony.

              - Anthony? – powtórzyła rozczarowana Caro. To nieco staroświeckie imię niezbyt pasowało do mężczyzny z jej snów. Ten przystojniak o ciemnych oczach i ujmującym uśmiechu chwytającym za serce każdą kobietę, powinien nosić bardziej męskie imię, na przykład Max, Jack albo Nick, jak przystało na twardego faceta, prawdziwego macho. A obiekt jej marzeń nazywał się po prostu Anthony? – Na pewno? – zapytała przyjaciółkę.

              - Tak mówił do niego ten maluch – wyjaśniła Phoebe. – To pewnie jeden z tych nowoczesnych tatusiów, którzy chcą, żeby dzieci mówiły do niego po imieniu. Mały nazywa się Tom. To uroczy chłopczyk. Są do siebie niezwykle podobni. Ojciec i syn, bez dwóch zdań.

              Phoebe miała rację, stwierdziła Caro. Tom wyglądał jak miniaturka ojca. Według niej miał około trzech lat. Wydawał się pogodny, dość pewny siebie i samodzielny. Wspinał się po drabinkach, a Anthony – swoją drogą, cóż za beznadziejne imię dla tak wspaniałego faceta – nie spuszczał go z oka.

              To dobrze, że był troskliwym i odpowiedzialnym rodzicem, ale dziecko tak bardzo go absorbuje, że nie zwróci na mnie uwagi, pomyślała ponuro.

              Na szczęście po krótkiej chwili Tom usadowił się w drewnianym wagoniku kolorowego pociągu, a Anthony spoczął na pobliskiej ławce. Caro natychmiast wykorzystała okazję. Zręcznie manewrując wózkiem, szybko dotarła do ławki, żeby nikt nie zajął jej miejsca. Zajrzała do torby, do której siostra spakowała rzeczy Jake’a, i wyjęła kubeczek z sokiem.

              - Czy nie będzie panu przeszkadzało, jeśli się przysiądę? – spytała Anthony’ego, udając, że dopiero go zauważyła. Wprawdzie każdy miał prawo do tej ławki, ale nie chciała, by uznał ją za osobę pozbawioną ogłady. No i wreszcie nawiązała pierwszy kontakt z obiektem swych pragnień.

              Gdy na nią spojrzał, uderzył ją niezwykły błękit jego oczu. To był głęboki ciemny odcień wód oceanu. A do tego ciemne włosy. Och, wspaniały.

              - Ależ nie, proszę bardzo – odpowiedział uprzejmie.

              A w dodatku miał piękny, aksamitny głos, w którym pobrzmiewały celtyckie nuty, może szkockie, a może irlandzkie. W takim razie powinien nosić jakieś trudne do wymówienia imię, pełne zbitek spółgłoskowych, w dodatku dziwnie akcentowane. Może Phoebe źle usłyszała i on wcale nie nazywa się Anthony, pomyślała z nadzieją Caro.

              Przytrzymywała kubeczek Jake’owi, a jednocześnie rzucała spod rzęs ciekawe spojrzenie na Anyhony’ego. Siedział z wyciągniętymi swobodnie nogami w starannie zapiętej marynarce, zapewne z powodu dość silnego wiatru.

              Z bliska nie wydawał się tak przerażająco przystojny, ale miał inteligentną twarz, a malutkie zmarszczki wokół oczu świadczyły o tym, że często się śmiał. Caro zawsze miała słabość do mężczyzn obdarzonych poczuciem humoru.

              To miła i pociągająca twarz, uznała. Anthony miał ciemne brwi, dość wydatny nos, a na mocno zarysowanych szczękach widniał ślad zarostu. Wyglądał trochę jak buntownik. Caro nieomal westchnęła z zadowolenia. Bardzo możliwe, że on jest moim przeznaczeniem, pomyślała. Wcześniej, gdy obserwowały Anthony’ego z daleka, stwierdziła buńczucznie do swych trzech przyjaciółek i zarazem współlokatorek:

              - Założę się o co chcecie, że go poderwę i zaprosi mnie na randkę.

              Jednak to wyzwanie okazało się mało interesujące dla Phoebe, Kate i Belli. Jeśli Caro naprawdę chciała się czymś wykazać i im zaimponować, powinna pocałować nieznajomego.

              - I żadne tam cmok, cmok w policzek – ostrzegła Kate. – To ma być prawdziwy, namiętny pocałunek.

              Caro roześmiała się i podjęła wyzwanie. Na początku potraktowała tę historię jak żart, jednak mina jej zrzedła, gdy przyjaciółki ustaliły, co będzie musiała zrobić w wypadku przegranej. Jeżeli nie pocałuje Anthony’ego i nie umówi się z nim na randkę, przez następny miesiąc będzie musiała sprzątać wspólną kuchnię. Nie znosiła tego zajęcia, toteż gotowa była niemal na wszystko.

              I oto siedziała tu teraz zaledwie kilka centymetrów od Anthony’ego. Tak bardzo jej się podobał, że sama myśl o pocałunku wprawiała ją w drżenie.

              Tylko jeden pocałunek… Tak brzmiał zakład.

              Czy odważy się na to?

 

Rozdział Drugi

              Ponownie zerknęła na niego ukradkiem. Uśmiechał się ciepło, obserwując syna. Mały Tom wraz z grupką innych urwisów próbował popchnąć drewniane wagoniki. Myśl o tym, że zmysłowe usta Anthony’ego być może wkrótce dotknął jej warg, powodowała przyśpieszone bicie serca.

              Nie mogła się już przysunąć bliżej, bo wyglądałoby to zbyt nachalnie. Trudno, trzeba było wymyślić jakiś inny sposób, by przyciągnąć jego uwagę.

              Kątem oka widziała Kate i Bellę, które stały na posterunku po drugiej stronie placu zabaw. Obie gestykulowały zawzięcie, zachęcając Caro do działania. Ależ one są subtelne, pomyślała, patrząc na nie ze złością. Powinny jeszcze rozwinąć transparent z napisem: „Anthony, nasza przyjaciółka oszalała na twoim punkcie”.

              Choć spojrzawszy na to z innej strony, taka bezpośredniość posiadała również swoje zalety. Wiktoriańskie panny miały o wiele lżejsze życie. Wystarczyło, że upuściły chusteczkę, a wybrany dżentelmen był obowiązany ją podnieść i rozpocząć konwersację. One nie musiały pożyczać siostrzeńców ani uciekać się do innych szalonych pomysłów, by poznać przystojnego nieznajomego.

              Choć z drugiej strony nie bardzo wyobrażała sobie Anthony’ego z monstrualnymi bokobrodami. Może więc i lepiej, że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, pomyślała.

              Czas wziąć się w garść. Mężczyzna z jej snów siedzi tuż obok, a ona nie potrafi zrobić nic, by zwrócić jego uwagę. Powinna powiedzieć coś na tyle zabawnego i oryginalnego, by go zainteresować.

              - Hm, mamy piękny dzień – stwierdziła, niemal kuląc się z powodu oczywistego banału. Co się z nią dzieje? Przecież nigdy nie miała kłopotów z nawiązywaniem konwersacji. Nieustannie zapraszano ją na przyjęcia, bo była duszą towarzystwa. Potrafiła rozruszać najbardziej ponurą imprezę. „Caro to taka śmieszka”, mówiono o niej.

              Osiągnęła tylko tyle, że Anthony na nią spojrzał.

              - Trochę zimno, nieprawdaż? – brnęła dalej w obawie, że Anthony zaraz odwróci wzrok.

              Ależ jestem błyskotliwa, westchnęła w duchu. I co on niby ma na to odpowiedzieć? Zaraz, zaraz, przecież on wcale nie ziewa ostentacyjnie, nie odwraca się z niechęcią. Bacznie i wyraźnym upodobaniem studiuje moje nogi.

              - W tej spódniczce musi być pani bardzo zimno – stwierdził.

              Jego zmysłowy ton i błysk w oczach, gdy ponownie przeniósł spojrzenie na twarz Caro, sprawiły, że oblała ją fala gorąca.

              Musiała mieć dość dziwną minę, bo Anthony uniósł brew i zapytał:

              - Czy pani tu często przychodzi? – Zaśmiał się z zakłopotaniem i dodał: - Przepraszam, to chyba najstarsza i najgłupsza odzywka.

              Caro była innego zdania. Dopóki tak uroczo się uśmiechał, mógł pleść, co mu ślina na język przyniesie.

              - Po prostu wydaje mi się pani znajoma. Czy myśmy się już wcześniej nie spotkali?

              Zapewne pamięta mnie z wczoraj, kiedy go obserwowałam – pomyślała w popłochu, ale zmusiła się do miłego uśmiechu.

              - Być może minęliśmy się parę razy na ulicy – rzuciła lekko, dzięki czemu mogła sobie pozwolić na wścibstwo. – Czy pan mieszka gdzieś w pobliżu.

              Przytaknął, a potem wskazał w kierunku dzielnicy, którą wszyscy agenci nieruchomości określali mianem niezwykle ekskluzywnej. Caro i jej przyjaciółki marzyły o przeprowadzce w tamte rejony, ale by urzeczywistnić te fantazje, musiałyby znaleźć bardzo zamożnych partnerów. Niestety były zapraszane na randki przez indywidua z pustymi kieszeniami. Przy takich mężczyznach kobieta nie ma co marzyć o życiowej stabilizacji.

              - A pani? – spytał.

              - Tam, po drugiej stronie. – Caro niedbale machnęła ręką. Ten gest mógłby sugerować, że dom Phoebe był przy samym parku, podczas gdy naprawdę znajdował się pół godziny stąd w o wiele gorszej dzielnicy.

              - Ile ma lat? – spytał Anthony, patrząc na Jake’a.

              - Hm, czternaście miesięcy – odpowiedziała niezbyt pewnie. Bała się kolejnych pytań o dziecko.

              - To wspaniały wiek, prawda?

              - Och tak – odpowiedziała ochoczo, choć nie miała o tym bladego pojęcia. – Wprost cudowny.

              - Może to niezbyt męskie, ale uwielbiam dzieci – wyznał Anthony.

              To zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe – pomyślała.

              - Nieustannie czymś nas zadziwiają, prawda?

              Caro milczała jak zaklęta. Anthony wydał się jej nie tylko niezwykle atrakcyjny, ale był też bardzo miły.

              - Musi pani być z niego bardzo dumna.

              Jake, jakby dla potwierdzenia tej opinii, z rozmachem cisnął kubeczek na ziemię.

              - Och tak, tak. Caro podniosła kubeczek, pogłaskała siostrzeńca i obiecała mu w duchu wspaniały prezent gwiazdkowy.

              To wszystko działo się zbyt szybko i szło podejrzanie gładko. Udało jej się nawiązać miłą pogawędkę, Jake spisywał się bez zarzutu. Przyszła pora, by jakoś dać do zrozumienia Anthony’emu, że jest nim zainteresowana.

              Na razie nie było na to szans, bo Anthony zapewne przypuszczał, że Caro ma męża, a w domu czeka na nią zlew pełen brudnych naczyń. Niektórzy mężczyźni uznaliby to za dodatkową podnietę, za fakt, który dodaje flirtowi pikanterii, jednak Anthony do nich z pewnością nie należał.

              Westchnęła lekko i powiedział z subtelną nutą cierpiętnictwa w głosie:

              - Oczywiście nie jest łatwo samotnie wychowywać dziecko.

              - Wiem – odpowiedział Anthony z tak dużą sympatią i współczuciem, że Caro poczuła się winna.

              - Czy pan też jest samotnym rodzicem? Widziałam, że bawił się pan z małym chłopczykiem.

              Zawahał się, a potem odpowiedział:

              - Tak, nazywa się Tom. Ma trzy lata.

              - Czy pan i matka dziecka jesteście w separacji? – Dzieci to naprawdę cudowny wynalazek – pomyślało Caro. Można o nich rozmawiać godzinami, niepostrzeżenie przechodząc do coraz bardziej osobistych pytań. Nikt nie odbierze tego jako wścibstwa, raczej jako życzliwe zainteresowanie.

              - Długo mieszkaliśmy razem – powiedział po długiej chwili milczenia. – Chętnie posłucham pani historii.

              O rany, dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej. Nie wolno jej wspomnieć o innym mężczyźnie, bo to zawsze komplikuje sytuację. Przez chwilę Caro zastanawiała się, czy nie powinna uśmiercić swego domniemanego partnera, ale to chyba byłaby przesada. Z drugiej strony nie chciała, by Anthony wziął ją za zgorzkniałą z powodu samotności kobietę.

 

Rozdział Trzeci

              Jeśli chciała wygrać ten zakład, musiała wymyślić naprawdę dobrą historię. Anthony powinien ją zobaczyć w korzystnym świetle jako niezależną, lecz spragnioną nowych wrażeń i otwartą na innych ludzi kobietę. Mówiąc wprost, musiała łgać jak z nut.

              - Zawsze byliśmy tylko we dwoje, ja i Jake.

              Anthony ze zdziwienia uniósł brwi.

              - Nie utrzymuje pani żadnych kontaktów z ojcem dziecka?

              - Nie, on nawet nie wie o istnieniu Jake’a. – Zbyt późno uświadomiła sobie, że zabrzmiało to tak, jakby nawet nie wiedziała, kto jest ojcem chłopca. Nie chciała, by Anthony źle o niej myślał, dlatego postanowiła dodać całej historii nieco blasku i tajemniczości. – On jest powszechnie znany – powiedziała w nagłym olśnieniu. – Pracuję w czasopiśmie i kiedyś wysłano mnie do Kalifornii. Miałam zrobić reportaż o tamtejszym stylu życia. Właśnie wtedy spotkałam… Nie, naprawdę nie powinnam mówić, kto to jest. – No tak, nareszcie trafiła we właściwy ton. Naiwna angielska różyczka uwiedziona przez cynicznego gwiazdora z Hollywood. Znęcona blaskiem jego sławy, zapomniała o zdrowym rozsądku. – Dopiero gdy wróciłam do domu, okazało się, że jestem w ciąży. Nie skontaktowałam się z ojcem dziecka, bo mógłby to odebrać jako moralny szantaż – zakończyła bardzo zadowolona z siebie.

              - A może chciałby wiedzieć, że ma dziecko?

              Wydaje się przejęty, pomyślało Caro. Coś takiego, a zatem uznał, że mogłaby wywołać wybuch namiętności u sławnego gwiazdora. Przecież tych facetów oblegają najpiękniejsze kobiety świata.

              - Zdecydowałam, że sama wychowam Jake’a. Wolę, by dorastał w Anglii, a nie w zepsutym Hollywood, w aurze niezdrowego przepychu i próżności – rzuciła z werwą, choć osobiście nie miałaby nic przeciwko tym okropnościom, o których przed chwilą tak obrazowo opowiadała.

              - Jake zapewne pewnego dnia będzie chciał się dowiedzieć, kto jest jego ojcem – nie ustępował Anthony, wyraźnie poruszony opowieścią Caro.

              - Wyjaśnię mu wszystko, gdy będzie dostatecznie duży, by zrozumieć – stwierdziła stanowczo, zastanawiając się, jak zmienić temat. Jeszcze chwila, a zaplącze się w sieć własnych kłamstw. – Na razie świetnie sobie radzimy, prawda, Jake?

              Ku jej przerażeniu chłopiec skrzywił buzię i zaczął płakać.

              - Co się stało? – Wyjęła go z wózka i ostrożnie posadziła sobie na kolanach. Kochanie, nie rób mi tego, błagała w myślach.

              - Chyba się nudzi – zasugerował Anthony.

              No to pięknie – pomyślało Caro. Właśnie teraz, kiedy wszystko zaczęło zmierzać w pożądanym kierunku, raczej nie uda się jej odgrywać roli kompetentnej mamusi.

              - Może chciałby pokarmić kaczki? – powiedział Anthony.

              - Niestety nie wzięłam chleba. – Kolejna wpadka – pomyślała w panice. Przecież wszyscy rodzice, gdy wybierają się z dziećmi do parku, zabierają coś dla kaczek.

              - Ja mam mnóstwo, chętnie się podzielę.

              Caro natychmiast poprawił się nastrój. Od paniki przeszła niemal do euforii.

              - Och, to wspaniale – rozpromieniła się, podczas gdy Anthony wołał Toma. – A ja w rewanżu zaproszę was do kafejki na herbatę i ciastka.

              Oczywiście chętniej zaprosiłaby go na kilka drinków, ale od czegoś trzeba zacząć.

              - Z przyjemnością. Najpierw nakarmimy kaczki, a później pójdziemy na herbatę – odparł z uśmiechem.

              Czy takie spotkanie nad filiżanką herbaty można uznać za randkę? – zastanawiała się Caro. Obserwowała, jak Anthony i Tom rzucają do stawu kawałki chleba. Cóż, nawet jeśli przyjaciółki okażą się w tym punkcie wspaniałomyślne, do pocałunku jeszcze daleko. Dzieci to dobry sposób na nawiązanie kontaktu, jednak teraz wyraźnie zawadzały. Należało zaplanować kolejne spotkanie, tym razem bez kochanych pociech.

              - Chyba powinniśmy się sobie przedstawić – zaproponował Anthony, gdy sadowili się przy stoliku w kawiarnianym ogródku.

              Choć było zimno, woleli usiąść na zewnątrz. Obaj chłopcy dostali lody i nie jedli zbyt schludnie. Caro próbowała ogrzać ręce o filiżankę z gorącą herbatą.

              - Nazywam się Anthony – powiedział, a Caro ledwie się powstrzymała, by nie krzyknąć: „Wiem!”. – Anthony Glichrist.

              - A ja Caroline Taylor, ale przyjaciele mówią na mnie Caro.

              Anthony siedział swobodnie, z jedną ręką przerzuconą przez oparcie krzesła. Czuła się przy nim trochę nieswojo, ta bliskość ją krępowała. Z trudem się powstrzymywała, by na niego cały czas zerkać. Zamiast zachwycać się błękitnymi oczami, zmysłowymi ustami i czarującym uśmiechem, powinna lepiej wczuć się w rolę samotnej matki. Spojrzała na Toma, który właśnie uporał się z lodami.

              - Jaki ładny chłopiec – powiedziała, wiedząc, że takimi komentarzami można sobie zjednać przychylność każdego rodzica. – Jak często go widujesz?

              - Głównie podczas weekendów. – Ku uldze Caro dokładnie wytarł buzię Toma. – Jego matka Sue, właśnie kończy pracę doktorską. Otworzyła przewód wkrótce po narodzinach Toma. Ale wierz mi, nie było jej lekko. Na szczęście już finiszuje. Staram się zabierać Toma tak często, jak tylko mogę.

              Wyglądało na to, że Anthony jest z siebie niezwykle dumny. Caro miała nadzieję, że nie należał do tego typu mężczyzn, którzy nieustannie porównują aktualne partnerki z byłymi. Jeśli tak, to już po nim. Nie miała żadnych szans w konfrontacji ze wspaniałą Sue. Nie miała również szans, jeśli gustował w intelektualistkach. Jej jedynym osiągnięciem w tej dziedzinie była dogłębna analiza przypadków w serialu „Kryminalne zagadki Miami”. Koncentrowała się nie tyle na żmudnych metodach śledczych, co na porównywaniu urody występujących tam aktorów. No i czasami jeszcze prowadziła ożywione dyskusje ze współlokatorkami.

              - Sue musi być bardzo inteligentna – powiedziała, a w duchu przypomniała sobie zasadę numer jeden: nigdy nie pokazuj, że jesteś zazdrosna o jego byłą, zwłaszcza jeśli masz ku temu powód.

              - Och tak – przyznał z dziwnym rozbawieniem. – Sue zawsze była bystra, jednak brak jej zmysłu praktycznego. Jej dom wygląda jak po przejściu tornada.

              Hm, czyżby był bałaganiarzem, tak jak jego eks? To nie wróży nic dobrego, pomyślała Caro.

              - A czym ty się zajmujesz? – spytał. – Wspomniałaś coś o pracy w czasopiśmie. Jesteś dziennikarką?

              Gdybym była dziennikarką, nie czułabym się w porównaniu z Sue tak żałośnie – pomyślała smętnie.

 

Rozdział Czwarty

              Czas powiedzieć prawdę, zdecydowała Caro. Oczywiście odpowiednio ubarwioną.

              - Jestem redaktorem w magazynie „Glitz”. – Skłamała tylko trochę, bo przecież naprawdę pracowała w „Glitzu”. Anthony był kiedyś związany z intelektualistką, dlatego nie miała zamiaru przyznawać się, że jest tylko asystentką, czyli nikim.

              - Ach, to wyjaśnia te buty! – zawołał.

              Caro, zadowolona, że zwrócił ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin