Fenton Julia - Błękitne orchdee.pdf

(1452 KB) Pobierz
Julia Fenton BŁĘKITNE ORCHIDEE
Julia Fenton BŁĘKITNE ORCHIDEE
Rozdział pierwszy
Dzień premiery,11 października 1991
I ntensywny, zmysłowy zapach olejku kąpielowego Fendi unosił się w
powietrzu. Valentina łagodnie otarła nadmiar piany wzdłuż zgrabnego
przedramienia, aby następnie kontynuować gruntowne namydlanie tych
wszystkich kształtów, które dopiero co stały się ozdobą najnowszej
okładki modnego magazynu „Sports Illustrated”, specjalnego wydania
prezentującego piękności w strojach kąpielowych.
Nie ruszając się z wanny, Valentina Lederer mogła ponad drzewami
Central Parku spoglądać na migocący świetlnymi klejnotami ciąg
nowojorskich wieżowców, których obraz rozmywał się teraz w deszczu.
Coraz więcej świateł błyskało w zapadającym zmierzchu.
Deszcz. Valentina spojrzała na ciężkie srebrne wskazówki zegara. Była
czwarta czterdzieści pięć!
O, do diabła. Wyskoczyła z wanny, rozchlapując wodę na podłogę.
Chwyciła pospiesznie jeden z grubych ręczników, zarzuciła na siebie i
osuszyła się, klepiąc dłońmi w tkaninę frotte, a następnie pędem
pobiegła do ubieralni.
To ogromne pomieszczenie służyło do przechowywania wszelkich
strojów i elementów garderoby, rozmieszczonych na niezliczonych
półkach i wieszakach, odpowiednio do przeznaczenia. Stroje
wieczorowe - powódź szyfonów, jedwabi, organdyn i koronek.
Kostiumy, rzeczy na różne okazje, dżinsy. Obudowane szuflady z
jedwabną bielizną. Osobna ściana przeznaczona na najróżniejsze
obuwie, torebki i dodatki. W potrójnym lustrze odbijało się ciało
Valentiny, jej długie i wspaniale zgrabne nogi tancerki, krągłe piersi,
które nic nie wiedziały o silikonie, kształtny wzgórek łonowy z kępką
jedwabiście zmierzwionych ciemnych włosów.
Valentina spieszyła się, wzięła więc pierwszą parę majteczek, na którą
natrafiła, nie szerszą niż przepaska. Potem wciągnęła pończochy, takie z
koronkami u góry, bardzo sexy. Wciąż czuła się podekscytowana i
napięta, ciepła kąpiel niewiele pomogła na przed- premierową tremę. To
1
miał być jej wieczór. Po upadku na samo dno szła teraz ponownie w
górę, modląc się tylko, aby prasa i telewizja już nigdy nie miały okazji
do rzucania się na nią z pazurami.
Nie będę sobie zawracać głowy makijażem - postanowiła i sięgnęła po
modny kombinezonik od Boba Mackie, z białej skóry, wygodny i
wspaniale przylegający do bioder. „Cher z zaokrągleniami” - napisał
kiedyś o niej popularny plotkarski magazyn „People”. Uśmiechnęła się
na to wspomnienie, gdyż porównanie przypadło jej do gustu. Lubiła
stroje, lubiła w nich błysk, jaskrawość, namiętność...
Jeszcze włosy! Valentina pospiesznie usunęła spinki, uwalniając
ciemne zwoje, które opadły poniżej linii ramion. Czarne kędzierzawe
włosy, wciąż wilgotne, były gęste i sprężyste.
Nie ma teraz czasu na rozczesywanie. Zrobią to w teatrze... Przebiegła
przez apartament ku wyjściu, chwytając po drodze torebkę i zaglądając
jeszcze na chwilę do pokoju dziecinnego, gdzie niania układała właśnie
do snu jej roczną córeczkę Kristę. Dziewczynka miała włosy takie same
jak matka, czarne i błyszczące. Miała też zielone oczy Valentiny i jej
nieprawdopodobnie jasną i świeżą cerę.
- Wychodzę, pani Davies. Niech mi pani życzy szczęścia - powiedziała
Valentina, pochylając się, aby ucałować Kristę. Poczuła łagodny zapach
luksusowego dziecięcego szamponu.
- Moje maleństwo! - szepnęła. - Tak cię kocham!
Dziewczynka sennie wydęła policzki.
- Powodzenia, panno Lederer! - powiedziała niania. - Niech pani ma
dużo szczęścia.
- Dziękuję, pani Davies!
Oderwała się od dziecka i zbiegła w dół do wyjścia. Z wbudowanej w
ścianę wielkiej szafy z okryciami wyjęła leciutkie futerko z białych
soboli, które zarzuciła sobie na ramiona. Przy drzwiach zatrzymała się
przed zawieszoną na ścianie starą fotografią. Zdjęcie, zrobione jeszcze w
latach pięćdziesiątych, ukazywało pełną wdzięku postać baleriny o
gładkich włosach koloru hebanu i ciemnych, smutnych oczach.
- Mamo! - szepnęła Valentina, zatrzymując się na chwilę, żeby dotknąć
2
obrazu pod szkłem. - Ja tego dokonam! Zrobię to dla ciebie i dla Keitha.
Obiecuję ci!
Z otwierającej się bezgłośnie windy przebiegła do wyjściowych drzwi
budynku. Ekstrawaganckie białe futerko wręcz frunęło za nią. Portier
Sammy już ją dostrzegł i dał znak kierowcy, Newtowi Hoffmanowi.
Deszcz wciąż siąpił. Sammy, osłaniając Valentinę swym wielkim
służbowym parasolem, otworzył drzwi białej limuzyny i pomógł jej
wsiąść.
- Niech się pani nie martwi, panno Lederer - powiedział Newt, kiedy
ugrzęźli w popołudniowym korku między Sześćdziesiątą Piątą a
Sześćdziesiątą Szóstą. Uśmiechnął się do niej w odbiciu wstecznego
lusterka. Po pięciu latach umiał odczytywać jej nastroje. - Jak tylko
przebijemy się do Central Park South, nadrobimy to. Będzie pani na
czas, nie ma problemu.
- Dziękuję ci, Newtonie. Niech to diabli. Cała się trzęsę. Ale jak już
znajdę się w teatrze, wszystko będzie w porządku.
- Więcej niż w porządku, panno Lederer!
Jej występ, tak. Przez całe miesiące prób i potem jeszcze podczas
pierwszych spektakli w Bostonie doszlifowała rolę do perfekcji. A
jednak nie mogła się pozbyć jakiegoś uczucia zagrożenia, przeczucia, że
- choć wszystko niby było pod pełną kontrolą - coś się zdarzy.
O Boże - modliła się w duchu - spraw, żeby te wszystkie dziwaczne
przeczucia, które mnie tak gnębią, okazały się jedynie wytworem
wyobraźni... Niech to będą tylko przypadkowe drobiazgi. Niech
wszystko pójdzie cudownie.
- Ach, Panie Boże! - szepnęła z żalem, czując, że znajomy szarpiący
ból jednak do niej powraca. Widziała to wszystko przed sobą jak na
czarno-białym filmie, ale nie potrafiła ogarnąć sensu tego, co się jej
jawiło.
Pete Mazzini, reżyser... i te siniaki na jego szyi, pieczołowicie osłonięte
wytwornym fularem.
Bettina, ich nawiedzona choreografka - która nagle znikła trzy tygodnie
3
temu.
I ta Jinna Jones, tancerka z tła, najpierw wyrzucona z obsady
przedstawienia, a potem ponownie przyjęta. Dlaczego?
Valentina odchyliła się na miękkim siedzeniu niemal do pozycji leżącej
i spróbowała skoncentrować się na kojącym nerwy głębokim
oddychaniu. Wdech, wydech, spokojnie i powoli, odprężające. Stąd aż
do teatru zbuduje sobie teraz własną wyspę spokoju. Potrafi uwolnić się
od napięcia. Keith potrzebował sukcesu nie mniej rozpaczliwie niż ona i
dlatego tak bardzo chciała go dla niego. On, jej narzeczony, władował
wszystko co miał w opłacenie produkcji tego spektaklu i jeśliby
premiera okazała się klapą, zostałby po prostu bankrutem. Byłby
kompletnie zrujnowany. Zaniedbał mocno swoje sprawy, kiedy
opiekował się umierającą żoną. Teraz Valentina chciała, aby miał swój
trwały, solidny sukces na Broadwayu. To najlepszy prezent, jaki
mogłaby mu dać.
- No i już jedziemy, panno Lederer - powiedział dla dodania ducha
kierowca, kiedy wielki wóz wreszcie mógł ruszyć do przodu. - Teraz już
pójdzie szybko.
- Dziękuję! - powiedziała cicho Valentina.
P rzykrótka jedwabna koszulka o malinowym odcieniu ledwie
przykrywała krągłe pośladki, połyskujące kasztanowe włosy spływały na
ramiona. Orchid Lederer spiesznie przebiegała przez living-room swego
luksusowego apartamentu na poddaszu przy Park Avenue, kierując się
do sypialni i wbudowanej w jej ścianę wielkiej, głębokiej garderoby,
pełnej porozwieszanych i porozrzucanych sukienek, kostiumów i bluzek,
stosów pachnącej bielizny, a także poznaczonych pisakami wersji jej
poprawianego scenariusza. Całe pomieszczenie wręcz zionęło zapachem
piżma perfum Escada, utrzymując stałą aurę pikantnej seksualności.
Cholera pieprzona - gdzie jest broszka dla Valentiny? Gdzie ja ją, do
diabła, wetknęłam? Przecież, na miłość boską, to miało być na
przeprośmy. To miało jej powiedzieć... o całym ich życiu pełnym
miłości, nienawiści i żalu. Orchid czuła się zmęczona, krańcowo
4
wyczerpana tym trwającym już siedem lat zerwaniem. To tak, jakby w
samym środku jej istnienia pozostało martwe, puste miejsce, które
wypełnić mogła tylko miłość Valentiny.
Orchid westchnęła rozczarowana i przeszła do wielkiej lustrzanej
łazienki, gdzie na stoliczku pod ścianą spostrzegła wreszcie
poszukiwane charakterystyczne pudełeczko na biżuterię z firmy Van
Cleef & Arpels. Podniosła wieczko i wyjęła tę szczególnie pomyślaną
broszę.
Dwie wyrafinowane w swym kształcie orchidee owijały się wzajemnie
łodygami, ich mieniące się na przemian niebiesko i fioletowo płatki
lśniły w świetle, a umieszczone tu i ówdzie diamenty przypominały
krople rosy.
Blue Orchids - Błękitne Orchidee. Pod tą nazwą ona i Valentina
rozpoczęły przed dziesięcioma laty błyskawiczną karierę, która dała im
status gwiazd - po czym zerwały ze sobą, a ich konflikt był równie
nagłośniony, jak w swoim czasie rozpad zespołu Supremes.
Orchid popatrzyła na broszę i szepnęła: „Proszę, niech tak się stanie,
niech Valentina cię polubi. Bo jeśli cię polubi, to będzie znaczyło, że
lubi także i mnie. Naprawdę w to wierzę”. Ta ledwie słyszalna prośba
została nagle zagłuszona ostrym dzwonkiem telefonu. Orchid złapała za
słuchawkę.
- Panna Lederer? Tu pani biuro zleceń, drugie przypomnienie. Powinna
pani już wychodzić do teatru.
- Tak, tak, tak! - krzyknęła Orchid, dodając jeszcze pospieszne
„dziękuję!”, zanim walnęła słuchawką o widełki. Pognała z powrotem
do garderoby i wcisnęła się w parę odpowiednio ciasnych dżinsów.
Potem, po włożeniu czarnej jedwabnej koszulki typu T-shirt, która
uwydatniała jej niewielkie piersi, narzuciła opinającą biodra czarną
skórzaną kurteczkę i wciągnęła kowbojskie buty z czarnej wężowej
skóry. Na koniec chwyciła pudełko z broszka i wcisnęła je do kieszeni
kurtki.
W pięć minut później, kiedy już odetchnęła i usadowiła się wygodnie, a
taksówka ruszała spod domu - napięcie nie ustąpiło. Orchid wciąż miała
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin