Caine Rachel - Czas wygnania 02 - Nieznana.pdf

(919 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Nieznana
Rachel Caine
Przekład
Małgorzata Samborska
Ewa Ratajczak
306
To, co odeszło w przeszłość.
Mam na imię Cassiel, kiedyś byłam dżinnem, istotą równie odwieczną, jak Ziemia, wspieraną jej mocą. Niewiele dbałam o małe
zabiegane ludzkie istoty, zajęte swoimi nieważnymi sprawami.
Wszystko się zmieniło. Teraz ja jestem małą, zabieganą ludzką istotą. W każdym razie, jeśli chodzi o postać. Sprzeciwiłam się
Ashanowi, przywódcy prawdziwych dżinnów. Teraz mogę się utrzymać przy życiu tylko dzięki życzliwości Strażników - ludzi, którzy
nadzorują oddziaływanie otaczających nas żywiołów, takich jak wiatr i ogień. Strażnik, z którym się związałam, Luis Rocha,
rozporządza mocami żywej Ziemi.
W swoim krótkim życiu w ludzkiej postaci popełniłam wiele błędów. Złożyłam obietnice, których nie mogłam dotrzymać.
Utraciłam tych, których nauczyłam się kochać.
Nie pozwolę, aby to się powtórzyło. Nawet jeśli intuicja mi podpowiada, że będę musiała to zrobić.
1
Tyle zaginionych dzieci.
Patrzyły na mnie z plakatów i ulotek przymocowanych pinezkami do długiej tablicy wiszącej na wprost rzędu krzeseł -
smutny przegląd jeszcze smutniejszych przypadków.
Kilka małych dziewczynek o kasztanowych włosach i nieśmiałym uśmiechu spoglądało na mnie ze ściany, lecz nie było
wśród nich Isabel Rochy. Trochę mnie to pocieszyło. Znajdę cię, przyrzekłam jej tak, jak przyrzekałam codziennie.
Przysięgam na dusze twojej matki i ojca, znajdę cię.
Pozwoliłam, aby jej rodziców zamordowano. Nie dopuszczę, aby Isabel podzieliła ich los.
Siedziałam obok Luisa Rochy w holu biurowca FBI. Wyjaśnił mi dokładnie, dlaczego w tym miejscu nie mogę pod
żadnym pozorem sprawić mu kłopotów. Nie potrafiłam zrozumieć, czym ten właśnie hol różni się od innych holi w
Albuquerque, ale zgodziłam się z Luisem, choć nie bez irytacji.
Luis nie miał ochoty ze mną dyskutować.
- Zrób to! - warknął, a potem zapadł w ponure, niespokojne milczenie.
Patrzyłam, jak krąży przede mną, a gdy ogarnął mrocznym spojrzeniem ścianę z fotografiami, na jego
twarzy pojawiły się napięcie i odraza. Zatrzymał się. Zmarszczył brwi. Wskazał palcem ulotkę.
- To syn Bena Hessiona. Ben jest Strażnikiem Ognia.
Skinęłam głową, ale wątpię, czy to zauważył. Opuścił palec i zacisnął dłonie w pięści, co uwydatniło wytatuowane na
jego ramionach, wijące się w górę języki ognia. Raz jeszcze zastanawiałam się nad jego wyborem. Luis Rocha panował nad
Ziemią, nie nad Ogniem. Był w tym podobny do Manny'ego, choć jego moc wielokrotnie przewyższała możliwości brata.
Manny był moim partnerem - Strażnikiem. Przydzieliły mi go najwyższe władze jego organizacji. Miał mnie nauczyć
żyć w ludzkiej postaci i pożytecznie wykorzystywać moce, bo wciąż je miałam, choć nie zostało ich wiele w porównaniu z
tymi, którymi mnie obdarzono jako dżinna. Miałam także zostać samodzielną Strażniczką. Manny okazał się miłym,
cierpliwym człowiekiem, który był gotów poświęcić siebie, aby utrzymać mnie przy życiu.
A ja pozwoliłam mu umrzeć. Teraz opieka nade mną spadła na barki Luisa. Nie mogłam dopuścić, aby sytuacja się
powtórzyła.
Z pokoju wyszedł znużony mężczyzna w pogniecionym garniturze i przywołał nas gestem. Gdy uniósł rękę, odchyliła
się poła marynarki, odsłaniając kolbę broni w kaburze przypiętej do paska. Na chwilę przeniknął mnie chłód, zjawiło się
niechciane wspomnienie, ogarnęło mnie uczucie zaskoczenia i wściekłości, znów widziałam, jak kule trafiają Manny'ego i
Angelę...
Nie mam ochoty wracać do tych wspomnień.
Wyraz mojej twarzy lub postawa musiały się nagle zmienić, bo mężczyzna natychmiast zaczął zachowywać się inaczej.
Spojrzał na mnie uważnie, przysunął rękę do ciała. Bliżej broni.
Zerknęłam w bok, na Luisa.
- On ma broń - stwierdziłam.
- Jest z FBI - odparł i skrzyżował ramiona na piersi. - Musi ją nosić. Dla niego to narzędzie pracy.
- To mi się nie podoba - powiedziałam. Wzruszyłam ramionami.
- Taki układ.
Człowiek z FBI nie odrywał ode mnie oczu, jakby moje słowa go zaniepokoiły. Przeniósł spojrzenie na Luisa.
- Luis Rocha?
Luis przytaknął i podszedł do niego. Wstałam i ruszyłam za nim.
- To Cassiel - przedstawił mnie. - Być może o niej słyszałeś.
- Słyszałem - potwierdził człowiek z FBI. - Nie chciałem w to uwierzyć. Chyba jednak nie żartowali. -Kiwnął mi
głową. Nie było to powitanie, jedynie potwierdzenie mojego istnienia. Dokładnie powtórzyłam jego gest. - Wejdźcie -
poprosił. - Nie chcę rozmawiać na korytarzu.
Spojrzał w prawo, potem w lewo, jakby ktoś mógłby nas słyszeć. Nikogo jednak nie było w pobliżu oprócz milczącej,
smutnej ściany z fotografiami. Luis pierwszy ruszył w stronę gabinetu.
Zatrzymałam się na chwilę. Znów skrzyżowałam spojrzenia z agentem FBI. Był wysoki, choć zaledwie dwa, trzy
centymetry wyższy ode mnie, chudy i żylasty. Miał nijaką, spokojną twarz i ciemne, dziwnie puste spojrzenie, jakby
próbował ukryć przede mną wszystko, czego nie powinnam zobaczyć. Ubrany był również bez wyrazu - w zwyczajną
koszulę, ciemny garnitur oraz krawat.
- Do środka - powtórzył. - Proszę.
1
Wyczuwałam w nim jakąś głęboką ukrytą odmienność, której nie potrafiłam wytłumaczyć. W końcu zrozumiałam, gdy
zatrzasnął za mną drzwi, zamykając nas troje w zwyczajnym ciasnym pomieszczeniu ze ścianą z przyciemnionego szkła.
Odwróciłam się do niego.
- Jesteś Strażnikiem - stwierdziłam.
- W ukryciu - przyznał. - Dobrze mieć kilku naszych w różnych agencjach zbierających dane wywiadowcze. Dzięki
temu mamy najświeższe wiadomości. Pierwszy raz jednak skontaktowano się ze mną bezpośrednio. -Znów, na krótko,
zwrócił na mnie spojrzenie. - I pierwszy raz spotykam się bezpośrednio z dżinnem.
- Nie spotkałeś go jeszcze - wtrąciłam. - Już nie jestem dżinnem.
Te słowa wciąż bolały.
- Nie jesteś też człowiekiem, przynajmniej według mojej definicji człowieczeństwa. Wystarczająco jednak
przypominasz człowieka, żeby wzbudzić zainteresowanie władz - stwierdził i wskazał gestem krzesła stojące po drugiej
stronie zwyczajnego biurka. Sam usiadł w zniszczonym fotelu. - Dlaczego przyszliście do mnie?
- Bo FBI prowadzi śledztwo w sprawie zaginionych dzieci. A nam właśnie zaginęło dziecko - dokończyłam.
- Wam - powtórzył z wolna. - Wam dwojgu.
Luis odchrząknął i opierając łokcie na kolanach, pochylił się do przodu.
- Tak, zaginiona dziewczynka to moja bratanica. Cassiel jest zainteresowaną stroną. I moją partnerką. -Przerwał na
chwilę, a potem dodał: - Nie w tym sensie, rozumiemy się?
- W porządku - powiedział człowiek z FBI z kamiennym wyrazem twarzy. Na tabliczce stojącej na jego biurku było
napisane: „Agent specjalny Ben Turner". -Powiedzcie wszystko, co wiecie.
Pozwoliłam Luisowi mówić to, co uważał za stosowne, o porwaniu niedawno osieroconej bratanicy. Opowiedział o
naszym pościgu, o odkryciu, że porywane są dzieci Strażników i w ukrytym miejscu poddawane treningowi.
Turner nie przerywał. Ani razu. Słuchał, prawie nie mrugając, a kiedy Luis w końcu przerwał, wreszcie się odezwał:
- O kim właściwie mówisz? Jaki ten ktoś ma cel? Luis spojrzał na mnie.
- Przewodzi im... Ona kiedyś była dżinnem - powiedziałam. - Można ją nazywać Perłą. Ona... jest niezwykle
niebezpieczna. Szalona. Wydaje mi się, że dzieci, cała ludzkość, nie mają dla niej znaczenia. Stawia sobie bardziej
dalekosiężne cele.
- Dalekosiężne - powtórzył Turner i pokręcił głową. - To przekracza moje kompetencje. Niech dżinny ją powstrzymają.
- Nie mogą - odparłam. -1 tego nie zrobią. Znalazła dostateczne poparcie w tym świecie. Zniszczy każdego dżinna,
który zanadto się do niej zbliży. Jestem przekonana, że pragnie zgładzić wszystkie dżinny i zastąpić je w uczuciach Matki.
Z radością przyjmie otwartą wojnę. Dlatego Ashan rozkazał mi usunąć źródło jej mocy.
Turner uniósł brwi.
- To chyba niezły plan. Co jest źródłem jej mocy?
- Wy. Ludzkość. Jak pan ocenia teraz ten plan? -Poczekałam chwilę w milczeniu. - Odmówiłam.
Turner powoli usiadł na fotelu. Nie odrywał ode mnie oczu, a potem zerknął na Luisa.
- Mam potraktować to poważnie?
- Jak przypadek raka - stwierdził Luis. - To dla niej nadal podstawowe rozwiązanie, jeśli nie opanujemy sytuacji i nie
znajdziemy sposobu powstrzymania Perły.
- To jeszcze bardziej przekracza moje kompetencje - wymruczał Turner, kręcąc głową. - Nawiązaliście kontakt z
kwaterą główną? Z Lewisem?
Wszyscy znali Lewisa Orwella, przywódcę organizacji Strażników. Podobnie wszyscy zakładali, że Lewis ma magiczną
różdżkę. Wystarczy go poprosić, aby uzyskać pożądany rezultat. Bzdury! Być może Lewis dysponował wyjątkową mocą,
ale był tylko człowiekiem. Sprawa przekraczała nie tylko jego możliwości, lecz także możliwości wszystkich Strażników.
Tak, Perła wykorzystała ich, ale nie interesowali jej, być może jedynie jako środek nacisku służący do skierowania świata
na wybraną przez nią drogę.
- Nie można się skontaktować z większością Strażników wysokiego rzędu, także z Orwellem - przyznał Luis. - Tam nie
znajdziemy odpowiedzi. Musimy sami poszukać rozwiązania, a to znaczy, że trzeba coś wymyślić. Po to tu jestem.
Im dłużej trwała rozmowa, tym bardziej Turner sprawiał wrażenie zaniepokojonego.
- Jeśli twoja bratanica trafiła do systemu jako zaginione lub porwane dziecko, to już zajmują się nią wszystkie
struktury FBI i lokalne służby porządkowe.
- Zajmij się nią sam - zaproponował Luis. - Jesteś Strażnikiem. Chodzi o dzieci Strażników. Dam ci listę zaginionych
dzieci, które udało nam się zidentyfikować, ale może być ich dużo więcej. O wiele więcej. Jeśli przebywały w rodzinach
zastępczych lub zostały osierocone, to nikt nie będzie ich szukał. Jest jeszcze coś. Przynajmniej w jednym, znanym nam
przypadku, któreś z rodziców brało udział w porwaniu. Oni rekrutują fanatyków i to z dużym powodzeniem. Wyobraź
sobie terrorystów obdarzonych mocami Strażników.
- Chryste - wyszeptał Turner i przymknął oczy. -Nie macie pojęcia, jak się pociłem nocami ze strachu przez ostatnich
dziesięć lat, myśląc właśnie o czymś takim. Przygotowywaliśmy różne plany awaryjne, ale wątpię, aby coś pomogły w
obecnej sytuacji. Na nic się nie zdadzą w przypadku tak poważnego zagrożenia. -Znowu popatrzył na mnie uważnie i
zapytał: - Co możesz mi powiedzieć o ich organizacji?
- Dobrze uzbrojona. W każdym razie paramilitarna. Werbują Strażników, którzy się zbuntowali i odeszli. Możliwe też,
że sztucznie zwiększyli moce ludzi, których dar był zbyt mały, aby zostali Strażnikami.
- Tak jak Ma'atowie.
2
50
Skinęłam głową. Ma'atowie tworzyli osobną organizację, cień organizacji Strażników. Należeli do niej ludzie, u których
wykryto ślady uśpionej mocy, lecz była ona zbyt słaba, aby przeszkolono ich na Strażników. Uznano również, że nie są oni
niebezpieczni, dlatego nie poddawano ich typowej procedurze stosowanej u odrzuconych, to znaczy zabiegowi chirurgicz-
nemu usunięcia mocy przeprowadzanemu na mózgu. Ma'atowie odkryli, że można łączyć moce kilku osób, zwłaszcza jeśli
włączy się w to jakiś dżinn, aby przywrócić równowagę siły Ziemi. Strażnicy bardzo często zapominali utrzymywać te siły
we właściwych proporcjach.
W pewnym sensie Ma'atowie zajmowali się konserwacją otaczającego nas nadprzyrodzonego świata. Zawsze miałam
dla nich szacunek za ich wysiłki. Niewielki, czyli taki sam, jakim obdarzałam wszelkie ludzkie działania.
- To następny punkt na naszej liście - powiedział Luis. - Chcemy odwiedzić ich przywódców. Zobaczymy, czy uda się
zorganizować większe siły do rozwiązania tej sprawy.
Turner wzruszył ramionami.
- Życzę powodzenia. Powiem wam, co zrobię. Wezmę od was listę. Zacznę szukać informacji. Sprawdzę, czy istnieją
jakieś powiązania między zaginionymi dziećmi. Jeśli macie rację, to może ich być o wiele więcej, niż FBI namierzyło do tej
pory. Jak bardzo mam się w to zaangażować?
- Bardzo i szybko - stwierdził Luis. Wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie. - Jeśli ta sprawa ma się pomyślnie
zakończyć, będzie nam potrzebne wszelkie wsparcie.
Turner znów zerknął w moją stronę. Wiedziałam, co mu przeleciało przez głowę. Nie dlatego, że czytałam jego myśli,
lecz dlatego, że rozumiałam obawy.
- Nie - odpowiedziałam na niezadane pytanie. -Luis nie może mnie powstrzymać w chwili, gdy postanowię wykonać
rozkaz Ashana i zgładzić waszą rasę. Nikt mnie nie powstrzyma. Wystarczy, że to zrobię, a odzyskam swoje dawne moce
dżinna. Tak brzmiała umowa.
Nikt nie mógłby mnie powstrzymać, być może oprócz wroga, którego najbardziej się obawialiśmy. Perły.
Turner nie próbował skomentować moich słów.
- Sprawa twojej bratanicy będzie dla mnie najważniejsza - obiecał i wyprowadził nas ze swojego gabinetu. Ruszyłam
korytarzem za Luisem w stronę wind, mijając po drodze milczące, zapadające w pamięć fotografie. Nacisnął guzik, ale ja
poszłam dalej, w stronę tabliczki wskazującej wejście na klatkę schodową. Westchnął i ruszył za mną.
- Powinniśmy porozmawiać o twojej klaustrofobii.
- Nie cierpię na klaustrofobię - odparłam. - Nic nie obchodzą mnie ciasne pomieszczenia, poruszające się dzięki
cienkim kablom i pomysłom inżynierów Takimi klitkami bez trudu mogą zawładnąć moi wrogowie.
Drzwi trzasnęły i zamknęły się za jego plecami. Odgrodziły nas od świata w cichej, chłodnej klatce schodowej.
Odwróciłam się do niego. Staliśmy na szerokim, betonowym półpiętrze.
Wyglądał trochę inaczej niż przy naszym pierwszym spotkaniu. Silny i szczupły, o skórze barwy karmelu i zagadkowym
spojrzeniu ciemnych oczu. Trochę za długie włosy okalały ostro zarysowaną twarz. Wytatuowane na muskularnych
ramionach płomienie migotały niewyraźnie w przyćmionym świetle.
- Jak myślisz, pomoże? - zapytałam. Luis wzruszył ramionami.
- Nie mam bladego pojęcia. Ale musimy pociągnąć za wszystkie sznurki, do których możemy dosięgnąć.
- A jeśli pracuje dla Perły i jej ludzi?
- Wtedy się dowiedzą, że poważnie traktujemy tę sprawę. Nie sądzę, aby to było coś złego. Już się przekonali, że nie
zamierzamy zrezygnować. Niech wie, że jeśli będziemy zmuszeni, zastosujemy drastyczne środki, aby ją powstrzymać.
Tylko że Luis w to nie wierzył. W głębi ducha nie wierzył, że mogłabym porzucić ludzką postać i jako dżinn zgładzić
ludzkość.
Luis w ogóle mnie nie znał.
- A więc jedziemy do Ma'atów - powiedziałam i zeszłam kilka stopni w dół. Czekało nas jeszcze sześć pięter. -
Samolotem?
- Tak będzie szybciej - odparł. - Mam nadzieję, że dziś nikt nie spróbuje nas zabić.
- To byłaby pewna odmiana.
A tak naprawdę podejrzewałam, że ktoś podejmie próbę zabicia nas, może nawet w ciasnej klatce schodowej z betonu i
stali. Ale bez przeszkód dotarliśmy do wyjścia na parterze i znaleźliśmy się w otwartym holu.
Przy kontuarze ochrony zwróciliśmy identyfikatory, minęliśmy ciężkie opancerzone drzwi i wyszliśmy na popołudniowe
słońce Albuquerque. W suchym powietrzu unosiły się zapach palonego w kominkach aromatycznego jadłoszynu, ostra woń
sosny oraz tłusty, wszechobecny smród spalin. Nad naszymi głowami wzbijał się w niebo odrzutowiec, pomalowany na
niebiesko i pomarańczowo, zostawiając za sobą smugę.
Ruszyliśmy do odległego parkingu, na którym zostawiliśmy dużą furgonetkę Luisa - czarną, z krzykliwymi plamami
kolorowych płomieni z obu stron karoserii. Właśnie oddał ją do umycia i woskowania, więc lśniła w słońcu jak heban.
Zatęskniłam za swoim motocyklem, który z niechęcią zostawiłam. Wolałam prostotę i swobodę tego środka transportu od
zamkniętej przestrzeni ciasnego metalowego pudła. Na szczęście okna dało się opuścić i chociaż zrobiło się chłodniej,
jeszcze nie było zimno.
Już wkrótce miało się ochłodzić.
Zanim dotarliśmy do samochodu, drogę zastąpiło nam dwóch ludzi - wysoki i dobrze zbudowany oraz niższy z
ciemniejszą cerą. Wyciągnęli w naszą stronę czarne skórzane pochewki ze złoconymi odznakami identyf ikacyj nymi.
Policja.
3
50
Zgłoś jeśli naruszono regulamin