Casteleden Rodney - Seryjni Zabójcy_[.PDF

(14200 KB) Pobierz
E:\Obsługa E-booków\Nowe pobrane e-booki\Seryjni Mordercy.jpg
684624795.001.png
Baczyński Władysław
W nocy z 29 na 30 kwietnia 1958 r. patrol milicyjny na jednej z ulic Wrocławia zauważył
mężczyznę, który swoim zachowaniem wzbudzał podejrzenie. W czasie legitymowania go
milicjanci spostrzegli, że zatrzymany posiada nożyce do cięcia żelaza, zawieszone na ramieniu
pod płaszczem. W pewnym momencie nieznajomy gwałtownie sięgnął ręka pod płaszcz w stronę
pasa. Wtedy funkcjonariusze MO obezwładnili go i w wyniku rewizji znaleźli przy nim gotowy
do strzału pistolet typu FN, 67 sztuk amunicji kal. 9 mm, rękawiczki gumowe, dwie latarki,
klucze i inne narzędzia mogące służyć do dokonywania przestępstw.
Mężczyzna wyjaśnił, że zarówno broń, jak i narzędzia... znalazł przed chwilą na ulicy i szedł
właśnie do komisariatu MO, aby je oddać.
Pierwsze zabójstwo
Dzień 18 lipca 1946 r. powoli dobiegał końca. W parku u zbiegu bytomskich ulic Tarnogórskiej i
Morcinka, pomimo zmroku, bawiły się dzieci. Opodal w cieniu drzew, kobieta prowadziła
ożywioną rozmowę z mężczyzną. Nagle padły strzały. Gdy na ich odgłos przybiegli pierwsi
przechodnie, kobieta już nie żyła.
W czasie oględzin miejsca przestępstwa znaleziono tylko kilka łusek pocisków kal. 9 mm oraz
drobną sumę pieniędzy, którą denatka miała przy sobie. Zabezpieczone na miejscu zdarzenia
łuski przesłano do badań, jednakże broń z której zostały odstrzelone, nie była zarejestrowana w
centralnej zbiornicy KGMO.
Sekcja zwłok wykazała, że śmierć nastąpiła wskutek ran postrzałowych przenikających klatkę
piersiową, serce i płuca. W wyniku postrzału nastąpił wewnętrzny wylew krwi do jamy opłucnej
i osierdzia.
Tożsamość ofiary udało się ustalić dopiero po upływie kilku tygodni. Nazywała się Anna S.,
miała 45 lat i zamieszkiwała ostatnio w jednej z podwrocławskich wsi. Tam też, po repatriacji z
Lwowa, w maju 1945r. osiadła wraz z dwójką dzieci.
Kilka dni przed zabójstwem odwiedził ją znajomy ze Lwowa, który wykorzystując nadmiar
zaufania, okradł mieszkanie i uciekł w nieznanym kierunku. Przyjazd Anny S. Do Bytomia miał
na celu odnalezienie nieuczciwego znajomego. On też - od chwili uzyskania tej informacji -
znalazł się w centrum uwagi prowadzących śledztwo.
W listopadzie 1946 r. znajomy Anny S. został zatrzymany przez władze wojskowe. Okazało się,
że był od dłuższego czasu poszukiwany za dezercję. Nie przyznał się jednak do zabójstwa Anny
S. Upływ czasu w znacznym stopniu utrudnił sprawdzenie alibi podejrzanego, a także
praktycznie uniemożliwił zebranie innych obciążających dowodów przeciw niemu. W tej
sytuacji prokurator umorzył śledztwo przeciwko podejrzanemu.
Drugie zabójstwo
Prawie 10 lat później, w okresie od listopada 1956 r. do kwietnia 1957 r. miały miejsce kolejne
zabójstwa oraz dwa usiłowania, które pod względem sposobu, jak i okoliczności ich popełnienia
wskazywały na liczne podobieństwa z zabójstwem Anny S.
Dnia 26 listopada 1956 r. Chaim N. wyszedł z pracy punktualnie o godz. 18. Podczas drogi do
domu, jak zwykł, to czynić - zatrzymał się przy budce z piwem, aby wypić butelkę portera. W
kwadrans potem sąsiedzi znaleźli Chaima N. martwego w bramie posesji, w której mieszkał. Nie
miał on na ciele widocznych obrażeń. Oględziny ubrania i miejsca wypadku nie przemawiały za
tym, aby uprzednio stoczył z kimś walkę. Prawdopodobnie niczego mu nie zrabowano, gdyż
miał przy sobie pieniądze i dokumenty. Okoliczności zdarzenia wskazywały na to, że Chaim N.
zmarł śmiercią naturalną.
Sekcja zwłok zmarłego wzbudziła jednak zdumienie. Okazało się, że przyczyną nagłej i
gwałtownej śmierci był postrzał klatki piersiowej, który uszkodził mięsień sercowy, aortę i
płuco.
Pocisk znajdował się na końcu kanału postrzałowego w tylnej ścianie klatki piersiowej. W
okolicy rany wlotowej w kanale postrzałowym i na ubraniu nie stwierdzono cech strzału z
przyłożenia lub z bliska. Strzał oddany został więc z oddali. Pocisk wydobyty z ciała denata miał
zniekształconą podstawę i czubek. Na jego części cylindrycznej znajdowały się ślady sześciu pól
i bruzd przewodu lufy, w tym - dwa ślady pól i bruzd były zatarte. Na postawie tych śladów
ustalono, że pocisk ów przeszedł przez przewód lufy kal. 5,6 mm. Broń, z której został
odstrzelony nie była zarejestrowana w centralnej zbiornicy KGMO.
Prowadzący śledztwo nie mieli już wątpliwości, że Chaim N. padł ofiarą starannie
zaplanowanego zamachu. Stwierdzono, że krótko przed godziną 18.15 w bramie zgasło światło.
Sprawca chciał sobie w ten sposób zapewnić dyskretne warunki działania. Strzelił do ofiary z
broni wyposażonej w tłumik, żaden bowiem sąsiad nie słyszał huku. Wizja lokalna, w czasie
której oddano strzały z kilku rodzajów broni, potwierdziła tę hipotezę.
Dwóch świadków zeznało, że wkrótce po wypadku zauważyli wychodzącego z bramy
mężczyznę w średnim wieku. Ubrany był on w ciemną kurtkę, spodnie tzw. bryczesy i buty z
cholewami. Jeden ze świadków zeznał, ze miał on krótko strzyżony wąsik. Na ulicy było jednak
zbyt ciemno, by świadkowie spostrzegli rysy twarzy. Innych informacji o zabójcy nie udało się
uzyskać.
W dniu 4 stycznia 1957 r. jeden z mieszkańców posesji, w bramie której dokonano zabójstwa,
Paweł K. znalazł w skrzynce na listy anonim wraz z dołączoną do niego łuską od pocisku kal.
5,6 mm. Anonim napisany był niewprawnym pismem ręcznym, z błędami ortograficznymi.
Łuskę niezwłocznie przesłano do Zakładu Kryminalistyki KGMO w celu przeprowadzania
badań porównawczych. Niestety nie przyniosły one spodziewanych rezultatów.
Milicja podejrzewała kilka osób o zabójstwo Chaima N., m.in. sąsiada zabitego, a także grupę
przestępców kryminalnych. W toku śledztwa nie zdołano jednak zebrać przeciwko nim
odpowiednich dowodów.
Kolejne zabójstwa i dwa usiłowania zabójstw
Inżynier Józef S. mieszkał na peryferiach Wrocławia w dzielnicy willowej. Ok. godziny 21, 9
stycznia 1957 r., powrócił taksówką wraz z żoną z miasta. Przed bramą stało dwóch mężczyzn.
Po uregulowaniu należności za przejazd taksówką inż. S. poszedł po syna do swej matki, jego
żona zaś, Janina S., udała się do mieszkania. Będąc w kuchni usłyszała na podwórzu kroki. Była
przekonana, że to mąż wraca z dzieckiem. Nagle usłyszała huk. Wybiegła przed dom i zobaczyła
uciekającego przez ogród mężczyznę. Rzuciła się za nim biegiem, lecz wkrótce zrezygnowała.
Pobiegła w kierunku garażu i w ciemności potknęła się o ciało męża.
Jedynym świadkiem zabójstwa był pięcioletni syn zamordowanego, który widział sylwetkę
sprawcy i słyszał, jak ojciec w czasie szamotaniny wymienił jego nazwisko. Niestety, chłopiec
nie zapamiętał tego nazwiska. Zabójcę widziała także Janina S. i zapewniła, że będzie w stanie
go rozpoznać.
W pobliżu garażu, gdzie inż. Józef S. stoczył walkę z napastnikiem, znaleziono dwie łuski kal. 9
mm oraz oprawkę od zegarka z uszkodzonym jednym uchwytem do paska. W ogrodzie
natomiast odkryto kilka nadających się do gipsowych odlewów, śladów obuwia.
Zabezpieczony materiał dowodowy nie pozwolił na szybkie i bezpośrednie ustalenie sprawcy
zabójstwa inż. S., w znacznym jednak stopniu przyczynił się do powiązania tego czynu z
zabójstwami dokonanymi w poprzednim okresie.
Na podstawie badań łusek stwierdzono, że broń, z której je odstrzelono, została już użyta w
Bytomiu dnia 18 lipca 1946 r. do zabójstwa Anny S. Ponadto ustalono, że oprawka pochodziła
od zegarka należącego do Chaima N.
Ustalenie powyższych faktów pozwoliło na wyciągniecie dwóch bardzo istotnych wniosków: 1)
zabójstw Anny S., Chaima N. oraz Józefa S. dokonał ten sam sprawca, 2) przestępca dysponował
dwoma rodzajami broni, tzn.: bronią kal. 9 mm oraz bronią małokalibrową.
W wyniku dalszych czynności śledczych ustalono nazwiska dwóch mężczyzn, którzy w
momencie powrotu ostatniej z ofiar seryjnego zabójcy z miasta znajdowali się w pobliżu bramy.
Wyjaśnili, że przyjechali do inż. S. po to, aby kupić od niego samochód, transakcja jednak nie
doszła do skutku. W związku z czym odjechali tramwajem do miasta. Podejrzanych
przedstawiono żonie denata, jak również odtworzono okoliczności, w jakich spotkali się oni
Józefem S.. Na tej podstawie oraz w wyniku innych czynności wykluczono, by mężczyźni ci
mogli zastrzelić inżyniera. Negatywnym wynikiem zakończyły się także czynności w kierunku
wyjaśnienia konfliktów Józefa S. z innymi osobami.
Ostatnie zabójstwo
Późnym wieczorem dnia 15 stycznia 1957 r. nieznany osobnik wtargnął do zabudowania
położonego na przedmieściu, zastrzelił psa, a następnie usiłował pozbawić życia jego właściciela
przez oddanie doń kilku strzałów z pistoletu.
Niedoszła ofiara zabójcy, Zenon H., w następujący sposób zrelacjonował przebieg zdarzenia:
Przebywając w mieszkaniu usłyszałem nagle ujadanie psa, a w chwilę później huk na podwórzu.
Gdy wybiegłem przed dom, zobaczyłem, że pies nie żyje, a jakiś mężczyzna biegnie ulicą. Wtedy
szybko wsiadłem na rower i pomknąłem za nim. W pewnym momencie uciekający mężczyzna
zatrzymał się, oślepił mnie światłem latarki i bez ostrzeżenia strzelił w moim kierunku. Na
szczęście chybił, jednak po tym, co zaszło, zrezygnowałem z dalszego pościgu. (...) Widziałem
napastnika z tyłu, był to mężczyzna średniego wzrostu, poruszał się szybko i zwinnie. Miał na
sobie ciemną jesionkę i czapkę cyklistówkę. Nie znam go i trudno mi jest powiedzieć, z jakiego
powodu miał do mnie pretensje.
W wyniku oględzin miejsca przestępstwa na ulicy i w pobliżu budy psa znaleziono kilka łusek
od pocisków kal. 9 mm. Jak wykazała ekspertyza - odstrzelono je z tej samej broni, z której
zabici zostali Anna S. i inż. Józef S.
Dziesięć dni po nieudanym zamachu na Zenona H., otrzymał on za pośrednictwem poczty kartkę
z pogróżkami następującej treści (pisownia oryginalna): Wyroku śmierci żądało 8 osób.
Ponieważ uciekasz jak zając przed śmiercią łapać Cię i strzelać nikt nie będzie ale postanowiono
sprezentować 3 kg materiału aby Cię wraz z żoną wysadzić. Nie chcemy żony i dziecka wysadzać
to też uprzedzamy abyś je usunął. Pies zostanie usunięty. Nie spodziewaj się że Cię uchroni
rodzina i ta. Cicho (dwa słowa nieczytelne) bez bólu
Kartkę tę przesłano do ekspertyzy, załączając jako materiał porównawczy anonim w sprawie
Chaima N. przysłany Pawłowi K. Wyniki badań grafologicznych przeprowadzonych przez
Zakład Kryminalistyki KGMO potwierdziły przypuszczenia organów śledczych. Oba anonimy
napisała ta sama osoba.
W niecałe trzy miesiące później, dnia 11 kwietnia 1957 r. nieznany sprawca usiłował dokonać
zamachu na życie dr A.H. Strzał był niecelny i doktor nie odniósł żadnych obrażeń. Nie udało się
ustalić skąd sprawca strzelał. Prawdopodobnie jako dogodny do celowania punkt sprawca wybrał
poddasze kamienicy położonej naprzeciw mieszkania lekarza.
W pokoju znaleziono pocisk kal. 5,6 mm: miał on całkowicie uszkodzony pancerz i nie nadawał
się w związku z tym do przeprowadzenia badań.
Upłynął zaledwie tydzień i oto liczba zabójstw wzrosła do czterech: zginął Józef W. - kierownik
administracyjny Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu.
Wypadek zdarzył się w wigilię świąt Wielkiej Nocy. Józef W. leżał w łóżku. Wtem coś głośno
trzasnęło w sąsiednim pokoju. Myślał - jak poinformowała żona - że otworzyły się drzwi szafy.
Poszedł by je zamknąć. Gdy zbliżył się do okna, padł strzał. Pocisk trafił go prosto w serce.
Oględziny miejsca zdarzenia nie przyniosły niespodzianki. We framudze okna znaleziono pocisk
kal. 5,6 mm z uszkodzonym pancerzem, zaś drugi pocisk tego samego kalibru wydobyto z ciała
denata; było on również uszkodzony.
Nie powiodła się próba ustalenia dokładnego punktu celowania. Prawdopodobnie sprawca
strzelał z drzewa oddalonego od okna mieszkania o kilkadziesiąt metrów. Eksperci wojskowi
orzekli, że sprawca oddając celny strzał z takiej odległości musiał być wybornym strzelcem, a
jego broń musiałaby być wyposażona w przyrządy optyczne do celowania.
Orzeczenie ekspertów miało duże znaczenie praktyczne. Stworzyło ono podstawę do wysunięcia
wniosku o zainteresowaniach poszukiwanego przestępcy. Niewątpliwie doskonale władał bronią,
być może ją kolekcjonował albo był jej "miłośnikiem". Uwzględniając to, czynności śledcze
zdążały w kierunku ustalenia tego rodzaju osobników. Niestety, poszukiwania tego rodzaju,
przeprowadzane w wielosettysięcznym mieście (Wrocław), były niezmiernie utrudnione.
Pomimo znacznych wysiłków poszukiwania sprawcy nie przyniosło skutku.
Przełom w poszukiwaniach.
W nocy z 29 na 30 kwietnia 1958r. do prowadzących śledztwo niespodziewanie uśmiechnęło się
szczęście. W tym czasie milicyjny patrol zatrzymał podejrzanie zachowującego się mężczyznę,
przy którym znaleziono gotowy do strzału m.in. pistolet typu FN kal. oraz 67 sztuk amunicji 9
mmm. Tym mężczyzną okazał się Władysław Baczyński.
W wyniku kilkakrotnie przeprowadzonych rewizji w mieszkaniu Baczyńskiego znaleziono:
pieniądze w kwocie 4000 zł., zegarek bez szkiełka i oprawki, lufę do broni małokalibrowej, lufę
do sztucera, przyrządy optyczne do broni, lornetkę, drabinkę sznurkową, większą ilość amunicji
kal. 5,6 mm i 9 mm, różne klucze, wytrychy, piłki do cięcia żelaza oraz metalowe pudełko z
sproszkowaną substancją, która, jak się okazało, była materiałem wybuchowym. Część
znalezionych przedmiotów znajdowała się w specjalnym schowku wydrążonym w klocku
drewna.
Znalezione przy Baczyńskim oraz w jego mieszkaniu przedmioty wskazywały, że to on może
być poszukiwanym od dawna sprawcą opisywanych zbrodni.
Domysły organów śledczych potwierdziła przeprowadzona przez Zakład Kryminalistyki KGMO
ekspertyza zarekwirowanej broni i odstrzelonych łusek. Zamachy na życie Anny S., Józefa S. i
Zenona H. zostały dokonane z broni znalezionej przy Baczyńskim. W wyniku dalszych
czynności udowodniono Baczyńskiemu dwa dalsze zabójstwa: Chaima N. i Józefa S. Nie
zdołano natomiast udowodnić mu usiłowania zabójstwa dr. A. H.
Ustalono także autora anonimów przysłanych Pawłowo K. i Zenonowi H. Okazała się, że jest
nim kobieta, Emilia P., z zawodu pielęgniarka. Baczyńskiego poznała w przychodni lekarskiej.
W zamian za pomoc w załatwieniu mieszkania w kwaterunku, w dowód wdzięczności, zgodziła
się napisać anonimy. Wyjaśniła, że nie wiedziała o zbrodniczej działalności Baczyńskiego i nie
zdawała sobie sprawy, że ulegając jego namowom, stała się mimowlną wspólniczką przestępcy.
Na podstawie całkoształtu okoliczności sprawy, prokuratora wznowiła umorzone w tych
sprawach śledztwo i połączyła je w jedną całość.
Zabójca
Władysław Baczyński był z zawodu kierowcą. Miał żonę i troje dzieci. Jego rodzina cierpiała
niedostatek, ponieważ w ostatnim okresie żył ze skromnej renty inwalidzkiej.
Wśród sąsiadów cieszył się nienaganną opinią. Nie pił w ogóle alkoholu, nie palił papierosów,
wcześnie wracał do domu, unikał konfliktów z sąsiadami. Codziennie rano i wieczorem
widywano go na spacerze z ulubionym psem. Konflikty w rodzinie rozwiązywał brutalnie, ale
bez rozgłosu. W zakładach pracy, w których był zatrudniony przed przejściem na rentę, zdania o
nim był podzielone. Dyrekcja Wytwórni Filmów Fabularnych wystawiła mu bardzo dobrą
opinię: Baczyński był sumiennym i wysoko wykwalifikowanym pracownikiem. Lecz opinie z
innych miejsc pracy nie były już tak pochlebne, a wręcz negatywne. Sygnalizowały, że był on
człowiekiem skrytym, mściwym i opryskliwym wobec współpracowników, a zwłaszcza wobec
przełożonych.
Zarówno motywy zabójstw, jak i dziwne zachowanie Baczyńskiego w trakcie śledztwa,
wskazywało na potrzebę przeprowadzenia specjalistycznych badań psychiatrycznych, którym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin