Herbert Brian - Legendy Diuny 02 - Krucjata przeciw maszynom (popr).rtf

(3749 KB) Pobierz

Brian Herbert Kevin J. Anderson

Diuna

Krucjata przeciw maszynom


Penny i Ronowi Merrittom,

towarzyszom podróży po wszechświecie Diuny,

z wyrazami miłości i wdzięczności za to,

że pomagają nam zachować spuściznę Franka Herberta


PODZIĘKOWANIA

Ukończenie maszynopisu tej książki było zaledwie początkiem pracy nad nią. Pat LoBrutto i Carolyn Caughey pokazali swój geniusz redakcyjny, przeprowadzając nas przez liczne poprawki i udoskonalenia, których rezultatem jest ta ostateczna wersja. Od początku też pomagali nam z entuzjazmem nasi agenci Robert Gottlieb i Matt Bialer z Trident Media Group. Tom Doherty, Linda Quinton, Jennifer Marcus, Heather Drucker i Paul Stevens z Tor Books oraz Julie Crisp z Hodder &l Stoughton dbali z niesłabnącym zapałem o wszystkie sprawy związane z wydaniem i promocją powieści.

Catherine Sidor z Word Fire, Inc. pracowała - jak zawsze - niestrudzenie, przepisując dziesiątki mikrokaset, wprowadzając poprawki i dbając o spójność tekstu, mimo iż parliśmy naprzód pełną parą i dotrzymanie nam kroku było nie lada wyzwaniem. Diane E. Jones z kolei posłużyła jako czytelniczka doświadczalna, przekazując nam szczere uwagi i sugerując dodanie pewnych scen, dzięki którym książka ta stała się lepsza.

Rebecca Moesta Anderson poświęciła niniejszemu dziełu mnóstwo godzin i energii, nie szczędząc rad ani krytycznych uwag (zawsze jednak łagodzonych miłością) i nigdy nie wprowadzając do swojego słownika zwrotu „wystarczająco dobre". Jan Herbert - jak zawsze - udzielała nam poparcia, odnosząc się z cierpliwością i zrozumieniem do nieprzewidywalnych potrzeb pisarskich.

Javier Barriopedro i Christian Gossett podsunęli nam pomysł związany z „mistrzem miecza". Na koniec maszynopis wziął pod lupę dr Attila Torkos i pomógł nam uniknąć pewnych niekonsekwencji.

The Herbert Limited Partnership, włącznie z Penny i Ronem Merrittami, Davidem Merrittem, Byronem Merrittem, Julie Herbert, Robertem Merrittem, Kimberly Herbert, Margaux Herbert i Theresą Shackelford, udzieliło nam entuzjastycznego poparcia, powierzając opiekę nad wizją Franka Herberta.

Bez wsparcia i oddania Beverly Herbert, na które mógł liczyć przez prawie czterdzieści lat, Frank Herbert nie stworzyłby tak ogromnego i fascynującego wszechświata. Jesteśmy ogromnie wdzięczni im obojgu.


PROLOG

Wśród historyków nie ma zgody co do przekazów, jakie niosą pozostałości dawnych dziejów. Im bardziej zagłębiamy się w przeszłość - w te pradawne, pełne zamętu czasy! - Tym bardziej płynne stają się fakty i tym bardziej sprzeczne opowieści. W oceanie czasu i zawodnej ludzkiej pamięci prawdziwi bohaterzy przemieniają się w archetypy, a bitwy zyskują znaczenie większe, niż rzeczywiście miały. Trudno pogodzić ze sobą legendy i prawdę.

Jako pierwszy oficjalny historyk dżihadu muszę sporządzić ten opis najlepiej, jak potrafię, opierając się na tradycji ustnej i fragmentarycznych dokumentach, które przetrwały sto wieków. Co jest dokładniejsze: starannie udokumentowana historia, jaką piszę, czy zbiór mitów i opowieści ludowych?

Ja, Noam Starszy, muszę pisać uczciwie, nawet jeśli ściągnie to na mnie gniew przełożonych. Przeczytajcie tę historię uważnie, zaczynam ją bowiem od przytoczenia Manifestu sprzeciwu Rendika Tolu-Fara, dokumentu, który został skonfiskowany przez Dżipol.

A oto on:

„Jesteśmy znużeni walką... Śmiertelnie znużeni! Ta krucjata przeciw myślącym maszynom pochłonęła już miliardy istnień. Ofiary to nie tylko umundurowani żołnierze dżihadu i najemnicy, ale również niewinni koloniści i ludzie zniewoleni na Zsynchronizowanych Światach. Nikt nie zadaje sobie trudu zliczenia zniszczonych maszyn.

Przez ponad dziesięć stuleci Omnius, komputerowy wszechumysł, panował na wielu planetach, ale dwadzieścia cztery lata temu mord popełniony na niewinnym dziecku kapłanki Sereny Butler stał się zarzewiem powszechnej rebelii ludzi. Serena Butler wykorzystała swą tragedię do wzbudzenia zapału do walki w Lidze Szlachetnych, czego następstwem był zmasowany atak jądrowy Armady Ligi na Ziemię i zniszczenie tej planety.

Owszem, był to cios dla Omniusa, ale w jego wyniku zginęli ostatni żyjący tam ludzie, a kolebka ludzkości stała się radioaktywnym pogorzeliskiem i przez wiele stuleci nie będzie się nadawała do zamieszkania. Jakiż to potworny koszt! A przy tym zwycięstwo owo nie oznaczało końca wojny, lecz dopiero początek długiej walki.

Święta wojna Sereny z myślącymi maszynami trwa już od ponad dwudziestu lat. Na nasze uderzenia na Zsynchronizowane Światy roboty odpowiadają wypadami przeciw koloniom Ligi. Za każdym razem.

Kapłanka Serena wygląda na pobożną kobietę i chciałbym wierzyć w jej czystość i świętość. Wiele lat poświęciła studiowaniu zachowanych pism i doktryn starożytnych filozofów. Nikt inny nie spędził tyle czasu na rozmowach z Kwyną, kogitor mieszkającą w Mieście Introspekcji. Żarliwe uczucia Sereny są oczywiste, a jej poglądom nie można niczego zarzucić, ale czy zdaje sobie ona sprawę ze wszystkiego, co się robi w jej imieniu?

Serena Butler jest przywódczynią tylko symboliczną, tak naprawdę zaś za sznurki pociąga Iblis Ginjo, jej polityczny pełnomocnik. Tytułuje się on »Wielkim Patriarchą Dżihadu« i przewodzi Radzie Dżihadu, organowi władzy, który ma nadzwyczajne uprawnienia i którego rządy wyjęte są spod kontroli Parlamentu Ligi. A my na to pozwalamy!

Widziałem, jak Wielki Patriarcha - były nadzorca niewolników na Ziemi - wykorzystuje swe charyzmatyczne zdolności oratorskie, by przekuć tragedię Sereny w broń. Czy wszyscy są ślepi i nie dostrzegają, że buduje on własną polityczną potęgę? Czyż nie dlatego pojął za żonę Camie Boro, której rodowód sięga tysiąca lat wstecz - do ostatniego, słabego władcy Starego Imperium? Nikt nie poślubia jedynej żyjącej potomkini ostatniego Imperatora wyłącznie z miłości!

Dla tropienia zdrajców i sabotażystów Iblis Ginjo ustanowił swoją Policję Dżihadu, zwaną w skrócie Dżipolem. Pomyślcie o tych tysiącach ludzi aresztowanych w ostatnich latach - czyż oni wszyscy mogą być zdrajcami na usługach maszyn, jak twierdzi Dżipol? Czy to czysty przypadek, że tak wielu z nich jest politycznymi wrogami Wielkiego Patriarchy?

Nie krytykuję dowódców wojskowych, dzielnych żołnierzy ani nawet najemników, gdyż prowadzą oni dżihad najlepiej, jak potrafią. Mieszkańcy wszystkich wolnych planet wyruszyli, by niszczyć wysunięte placówki maszyn i zapobiegać grabieżom robotów. Ale czy możemy mieć nadzieję, że kiedykolwiek zdołamy zwyciężyć? Maszyny zawsze mogą zbudować następnych wojowników... I cały czas wracają.

Jesteśmy wyczerpani tą niekończącą się wojną, jaką mamy nadzieję na pokój? Czy istnieje w ogóle możliwość zawarcia ugody z Omniusem? Myślące maszyny nigdy się nie nużą.

I nigdy nie zapominają".


177 PG (PRZED GILDIĄ)

DWUDZIESTY PIĄTY

ROK DŻIHADU


Słabością myślących maszyn jest to, że wierzą we wszystkie uzyskiwane informacje i odpowiednio do tego reagują.

- Vorian Atryda,

czwarte przesłuchanie przed Armadą Ligi

Primero Vorian Atryda, dowódca pięciu balist zgrupowanych nad pożłobioną wąwozami planetą, przyglądał się badawczo ustawionym naprzeciwko w szyku siłom robotów - podobnym do drapieżnych ryb, opływowym, srebrnym statkom. Zaprojektowane z myślą o skuteczności i funkcjonalności, miały niezamierzony wdzięk ostrych noży.

Bojowych monstrów Omniusa było dziesięć razy więcej niż statków ludzi, ale ponieważ jednostki liniowe bojowników dżihadu wyposażono w zachodzące na siebie tarcze Holtzmana, nieprzyjacielska flota - mimo bombardowania - nie była w stanie wyrządzić im krzywdy i ani trochę posunąć się ku powierzchni IV Anbusa.

Chociaż obrońcy planety nie dysponowali siłą ognia niezbędną do zniszczenia czy choćby odparcia maszyn, dżihadyści mieli zamiar kontynuować walkę. Była to sytuacja patowa.

W minionych siedmiu latach siły Omniusa odniosły wiele zwycięstw, podbijając małe, zaściankowe kolonie i zakładając tam swoje wysunięte placówki, z których następnie przypuszczały nieustające ataki. Teraz jednak Armia Dżihadu przysięgła za wszelką cenę bronić tej Niezrzeszonej Planety, bez względu na to, czy jej ludność życzy sobie tego czy nie.

Na powierzchni przebywał z misją dyplomatyczną drugi primero, Xavier Harkonnen, kolejny raz starając się przekonać zenszyicką starszyznę, przywódców prymitywnej buddislamskiej sekty. Vor wątpił, by jego przyjaciel osiągnął duży postęp w tych rozmowach. Xavier był za mało elastyczny jak na negocjatora; nadrzędne znaczenie miały dla niego poczucie obowiązku i ścisłe trzymanie się celów misji.

Poza tym był uprzedzony do tych ludzi... A oni niewątpliwie zdawali sobie z tego sprawę.

Myślące maszyny chciały zdobyć IV Anbusa. Armia Dżihadu musiała temu zapobiec. Jeśli zenszyici pragnęli trzymać się z dala od galaktycznego konfliktu i nie mieli ochoty współpracować z żołnierzami walczącymi o to, by rodzaj ludzki zachował wolność, byli bezwartościowi. Pewnego razu Vor powiedział żartem Xavierowi, że jest podobny do maszyny, skoro widzi wszystko w czarno-białych barwach, na co tamten zrobił lodowatą minę.

Według raportów z planety zenszyiccy przywódcy religijni okazali się równie uparci jak primero Harkonnen. Obie strony zawzięcie trwały przy swoim.

Vor nie kwestionował stylu dowodzenia przyjaciela, chociaż był on zupełnie inny niż jego. Wychowany wśród myślących maszyn i wyszkolony na ich zaufanego, zachłysnął się człowieczeństwem we wszystkich tegoż aspektach i upajał wolnością. Czuł się wyzwolony, kiedy uprawiał sport i hazard lub utrzymywał kontakty towarzyskie i żartował z innymi oficerami. Tak bardzo różniło się to od tego, czego nauczył go Agamemnon...

Krążąc na orbicie, Vor wiedział, że jednostki robotów nie wycofają się, jeśli maszyny nie będą przekonane, iż - statystycznie rzecz biorąc - nie mają szansy zwyciężyć. W ostatnich tygodniach pracował nad skomplikowanym planem rozbicia floty Omniusa, ale nie był jeszcze gotów wcielić go w życie. Niebawem jednak to zrobi.

Ów orbitalny pat w niczym nie przypominał gier wojennych, które Vor lubił prowadzić w czasie patroli z członkami załogi, ani zabawnych wyzwań, które wiele lat temu rzucali sobie z robotem Seuratem podczas długich podróży międzygwiezdnych. W tym nużącym impasie nie było nic zabawnego.

W działaniach floty robotów zauważał pewne schematy. Wkrótce statki maszyn rzucą się na nich po orbicie wstecznej niczym stado piranii. Stojąc dumnie w wyprasowanym ciemnozielonym mundurze ze szkarłatnymi naszywkami - były to barwy dżihadu, symbolizujące życie i przelaną krew - wyda rozkaz, by wszystkie jednostki liniowe jego floty wartowniczej uruchomiły tarcze Holtzmana i nie dopuściły do ich przegrzania.

Manewry najeżonych bronią statków maszyn były żałośnie przewidywalne i ludzie Vora często robili zakłady o to, ile wróg wystrzeli pocisków.

Przyglądał się, jak jego siły zgodnie z rozkazami wykonują zwrot. Vergyl Tantor, przyrodni brat Xaviera, który dowodził stanowiącą straż przednią balistą, skierował jednostkę na wyznaczoną pozycję. Vergyl służył w Armii Dżihadu od siedemnastu lat, zawsze pod bacznym okiem Xaviera.

Od ponad tygodnia nic się tutaj nie zmieniło i żołnierze zaczynali się niecierpliwić. Wielokrotnie przelatywali obok statków wroga, ale mogli jedynie wypinać pierś i puszyć się niczym egzotyczne ptaki.

- Można by pomyśleć, że do tej pory maszyny powinny już się czegoś nauczyć - zrzędził Vergyl przez komlinię. - Cały czas mają nadzieję, że się potkniemy?

- Tylko nas sprawdzają, Vergylu. - Vor unikał tytułowania oficerów zgodnie z ich stopniami i hierarchią służbową, bo za bardzo przypominało mu to sztywną strukturę maszyn.

Już raz tego dnia, gdy na krótko przecięły się kursy wrogich flot, jednostki robotów wystrzeliły salwę, a ich pociski zabębniły o nieprzenikalne tarcze Holtzmana. Vor nawet nie drgnął, patrząc na nieszkodliwe eksplozje. Przez parę chwil statki obu stron pędziły ku sobie bezładnymi chmarami, po czym się minęły.

- No dobra, podajcie mi, ile tego było ogółem - zawołał.

- Dwadzieścia osiem strzałów, primero - zameldował jeden z oficerów na mostku.

Vor kiwnął głową. Maszyny zawsze odpalały od dwudziestu do trzydziestu pocisków, ale tym razem według jego obliczeń wypuściły dwadzieścia dwa. Wymienił gratulacje z oficerami z innych statków. Niektórzy żartobliwie narzekali, że pomylili się o jeden czy dwa strzały. Zwycięzcy zakładów dostaną luksusowe racje żywnościowe, przegrani dodatkowe godziny służby.

Takich starć było już prawie trzydzieści. Ale teraz, kiedy oba zgrupowania bojowe, wykonując łatwe do przewidzenia manewry, zbliżały się do siebie, Vor szykował nieprzyjacielowi niespodziankę.

Flota dżihadu, równie zdyscyplinowana jak siły maszyn, utrzymywała idealny szyk.

- No i znowu to samo. - Vorian odwrócił się do swoich ludzi na mostku. - Przygotować się do walki. Nastawić tarcze na pełną moc. Wiecie, co robić. Mamy już w tym wprawę.

Po pokładzie rozeszło się wibrujące buczenie, od którego cierpła skóra, i statek okryły drgające warstwy siły ochronnej, wytwarzanej przez połączone z silnikami potężne generatory. Dowódcy poszczególnych jednostek będą bacznie wypatrywać oznak przegrzania tarcz, ich niebezpiecznej wady, której istnienia maszyny - przynajmniej na razie - nie podejrzewały.

Vor patrzył, jak balista straży przedniej leci orbitalnym szlakiem.

- Jesteś gotowy, Vergylu?

- Od wielu dni, primero. Załatwmy je!

Vor skontaktował się ze swoimi saperami i specjalistami od taktyki, którymi dowodził jeden z najemników z Ginaza, Zon Noret.

- Mistrzu Norecie, zakładam, że rozmieścił pan wszystkie nasze... Pułapki?

- Każda jest tam, gdzie powinna być, primero - nadeszła odpowiedź. - Przekazałem naszym statkom dokładne współrzędne, żeby nie nadziały się na nie. Pytanie tylko, czy maszyny ich nie zauważą.

- Skupię na sobie ich uwagę, Vorze! - Rzekł Vergyl.

Jednostki robotów rosły w oczach, zbliżając się do punktu, w którym przecinały się kursy obu flot. Chociaż myślące maszyny nie miały pojęcia o estetyce, ich obliczenia i racjonalne projekty dały w rezultacie precyzyjne krzywizny i nieskazitelnie gładkie kadłuby.

- Naprzód! - Rzucił Vor z uśmiechem.

Kiedy zgrupowanie bojowe Omniusa nadciągało niczym ławica niewzruszonych, groźnych ryb, balista Vergyla rzuciła się nagle, z dużym przyspieszeniem, do przodu. Odpalono pociski, wykorzystując nowy, precyzyjnie skoordynowany układ typu „mrugnij i strzelaj", który na tysięczne części sekundy wyłączał dziobowe tarcze, co pozwalało ostrzeliwać nieprzyjaciela bez pozbawiania się na dłuższy czas osłony.

Rakiety o dużej sile rażenia zbombardowały najbliższą jednostkę maszyn, a Vergyl odskoczył, zmieniając kurs i przebijając się niczym szarżujący saluski byk przez rój statków robotów.

Vor wydał rozkaz, by flota się rozproszyła, a wtedy reszta jego jednostek złamała szyk i rozleciała się w różnych kierunkach.

Starając się zareagować na ten nieoczekiwany manewr, maszyny mogły tylko otworzyć ogień do wyposażonych w tarcze Holtzmana statków dżihadystów.

Vergyl ponownie ruszył do ataku. Miał rozkaz opróżnić w szaleńczym natarciu baterie artylerii swojej balisty. W statki robotów bił pocisk za pociskiem; ich wybuchy wyrządzały znaczne szkody, ale nie zniszczyły żadnej jednostki. Mimo to przez komlinię niosły się wiwaty ludzkich załóg.

Ale manewr Vergyla miał tylko zmylić maszyny. Większość floty Omniusa leciała dalej poprzednim kursem... Wprost na kosmiczne pola minowe, które rozmieścił na orbicie oddział najemników Zona Noreta.

Ogromne miny zbliżeniowe pokryto warstwą maskującą, dzięki której były prawie niewidzialne dla czujników maszyn. Mogliby je wprawdzie wykryć mechaniczni zwiadowcy, starannie przeczesując przestrzeń skanerami, ale gwałtowna i niespodziewana szarża Vergyla odwróciła uwagę robotów.

Wpadłszy na rząd potężnych min, eksplodowały dwie przednie jednostki liniowe maszyn. Silne wybuchy wyrwały dziury w ich dziobach, burtach i dolnych osłonach silników. Zbaczając z kursu, uszkodzone statki stanęły w płomieniach; jeden z nich nadział się na kolejną minę.

Nadal nie zdając sobie dokładnie sprawy z tego, co się stało, na niewidzialne miny wpadły jeszcze trzy jednostki robotów. Potem wszakże zgrupowanie maszyn zorientowało się w sytuacji. Ignorując atak Vergyla, statki rozproszyły się, zlokalizowały za pomocą sensorów resztę min i zniszczyły je gradem precyzyjnych strzałów.

- Vergylu, przerwij akcję - polecił Vor. - Wszystkie pozostałe balisty: przegrupować się. Już się zabawiliśmy. - Z pomrukiem zadowolenia odchylił się do tyłu w fotelu. - Wyślijcie cztery szybkie handżary zwiadowcze dla oszacowania szkód, które wyrządziliśmy. - Otworzył prywatną komlinię i na ekranie pojawił się obraz najemnika z Ginaza. - Mistrzu Norecie, pan i pańscy ludzie otrzymacie za to medale.

Kiedy nie rozmieszczali min ani nie uczestniczyli w innych tajnych operacjach, najemnicy, zamiast zielono-szkarłatnych mundurów bojowników dżihadu, nosili własnego pomysłu złoto-szkarłatne uniformy. Złoto symbolizowało pokaźne sumy, które zarabiali, szkarłat krew, którą przelewali.

Za nimi, niczym wypatrujące łupu rekiny, kontynuowały orbitalną misję patrolową uszkodzone, ale niezniechęcone jednostki Omniusa. Ze statków maszyn wyroiły się już roboty i oblazły jak wszy ich kadłuby, dokonując napraw.

- Wygląda to tak, jakbyśmy nawet nie zmierzwili im piór! - Powiedział Vergyl, kiedy jego balista dołączyła do zgrupowania dżihadu. W jego głosie brzmiało rozczarowanie. - Ale nadal nie odebrali nam IV Anbusa - dodał nieco weselszym tonem.

- Święta racja. Dosyć już im oddaliśmy w ostatnich paru latach. Pora odmienić losy tej wojny.

Vor zastanawiał się, dlaczego siły robotów czekają tak długo, nie starając się nasilić działań koło tej planety. Nie było to zgodne z ich schematem postępowania. Jako syn Agamemnona lepiej niż jakikolwiek inny bojownik dżihadu rozumiał sposób funkcjonowania komputerowych umysłów. Myśląc teraz o tym, nabrał nagle podejrzeń.

„Czyżbym to ja stał się zbyt przewidywalny? A jeśli roboty chcą, żebym uwierzył, że nie zmienią taktyki?"

Zmarszczywszy czoło, połączył się ze stanowiącą straż przednią balistą.

- Vergyl? Mam złe przeczucie. Roześlij statki zwiadowcze, żeby zbadały lądy pod nami i zrobiły ich mapy. Myślę, że maszyny coś knują.

Vergyl nie zakwestionował intuicji Vora.

- Rozejrzymy się dokładnie na dole, primero. Jeśli przesunęli choćby jeden kamień, odkryjemy to.

- Podejrzewam, że kryje się za tym coś więcej. Starają się być...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin