ĆWIEK-swiety-dzien.pdf

(91 KB) Pobierz
156317184 UNPDF
Jakub Ćwiek
"Święty dzień w świętym mieście"
Kłamcy nie podobało się to miasto. Odkąd zaczął pracować dla aniołów, nieraz już miał
okazję przekonać się, jak fatalny w skutkach jest religijny fanatyzm. A nie znajdował innego
wytłumaczenia dla niezliczonej ilości kapliczek i kościołów na każdej ulicy.
Gdyby komuś przyszło do głowy urządzić mszę we wszystkich równocześnie, pomyślał
wypluwając przeżutą wykałaczkę, jak nic zabrakłoby zwykłych ludzi. Choć kto wie, może
wystarczyliby sami księża...
Pokręcił głową i ruszył dalej główną ulicą w stronę centrum. Przed nim, na wzniesieniu,
pyszniło się swym ogromem Sanktuarium- – cel jego podróży. Zdjął marynarkę i przejechał
kciukiem po koloratce poprawiając ją lekko. Upał sprawił, że zdecydował się na szarą koszulę
z krótkim rękawem. Jak zdążył zauważyć, większość księży prowadzących tego dnia
pielgrzymki na uroczystości, postąpiło tak samo. Pogoda stanowczo nie sprzyjała tradycyjnej
czerni.
Po około piętnastu minutach spaceru, Loki dotarł do targowiska. Stał tam szereg straganów
z dewocjonaliami. Przede wszystkim plastikowa tandeta, choć było i kilka punktów z
rękodziełami. Niektóre z tych ostatnich, jak krzyż ze związanych kolb kukurydzy i
Chrystusem z ziaren, prezentowały się na tyle ciekawie, że Kłamca zatrzymywał się, by móc
się im przyjrzeć dokładniej. Miał czas, nie potrzebował się nigdzie spieszyć.
Gdy stał przy straganie z glinianymi apostołami, minęła go gromadka dzieci, prowadzona
przez człowieka o fryzurze, jakby wyrokiem sądu zakazano mu się dożywotnio zbliżać do
szamponu. Mężczyzna miał na plecach pokrowiec na gitarę elektryczną.
– Pospieszcie się, do cholery – wołał nerwowo, popychając przed sobą co marudniejsze
dzieciaki. – Nie będą na nas czekać wiecznie. Loki uśmiechnął się pod nosem. Słyszał o tej
grupie. Małe dzieci, które zdobyły wokalne szlify na śpiewaniu o Bogu, a potem odcinały
kupony reklamując lody.
Biznes jest biznes, przeszło mu przez głowę. Sięgnął do kieszeni po kolejną wykałaczkę.
– Czy kupi ksiądz obrazek?
Kłamca odwrócił się i dostrzegł małego chłopca z plikiem ściśniętych gumką-recepturką
karteczek. Tę na wierzchu zdobił wizerunek ojca dyrektora – organizatora dzisiejszego spędu.
– To prawie święty – zapewnił chłopiec, a wyraz jego pyzatej buzi mówił, że chłopiec
głęboko wierzy w to, co mówi. – Z tyłu jest nawet modlitwa za powodzenie jego i radia w
misji krze... krzewienia wiary. Oraz numer konta, jakby ksiądz chciał wpłacić na...
– Dzięki mały, nie skorzystam. – Loki sięgnął do kieszeni i wydobył z niej plik spiętych
klamrą banknotów. – Ale dam ci setkę, jeśli obiecasz, że pójdziesz do kina, albo kupisz sobie
jakąś grę, jak normalny dzieciak.
Chłopiec przyglądał mu się przez chwilę ze zdumieniem, po czym rozejrzał się niepewnie i
wyciągnął rękę.
Kłamca położył mu banknot na dłoni.
– Tylko pamiętaj, jak się umawialiśmy, dobra?
Schował resztę pieniędzy i ruszył w górę ulicy. Do Sanktuarium. Zbliżał się czas na
156317184.001.png
wykonanie zadania.
***
To naprawdę była wielka uroczystość. Zjechało się kilkaset tysięcy słuchaczy, a wielu
spośród nich miało ze sobą transparenty zapewniające o nieustającej wierze i oddaniu Bogu,
jego matce i oczywiście radiu.
Wzdłuż zabytkowego muru rozstawiono stragany, na których sprzedawano książki z
wydawnictwa ojca dyrektora, rozdawano druki na przekazy pocztowe dla radia i
wysłuchiwano żalów słuchaczy na powszechnie panoszącą się masonerię.
Nieco dalej ustawiono sporych rozmiarów scenę. Grupa ludzi w podkoszulkach z logo
Trójkąta, ustawiała reflektory i poprawiała mikrofony. Nieopodal już krzątały się dzieci z
opiekunem, gotowe, by wyśpiewać cały swój repertuar. Na murach ustawiono ołtarz. Wiszący
nad nim, ogromny biały baldachim był pamiątką po ostatniej wizycie papieskiej, a stojący za
stołem ofiarnym, złoty krzyż używany był wyłącznie na specjalne okazje. Nikt jednak nie
miał wątpliwości, że ta właśnie taką była. Wszak pielgrzymka słuchaczy największego radia
katolickiego w Polsce nie zdarzała się co dzień. Z tego powodu również krzesła, na których
siedzieć mieli w czasie mszy celebransi, zdobione były złotem.
Kłamca przystanął i rozejrzał się. Wciąż jeszcze dało się przejść, co oznaczało, że do
rozpoczęcia obchodów była jeszcze spora chwila. Gdy przyjdzie czas, nawet szpilki nikt tu
nie wepchnie.
– Witajcie, moi kochani – zabrzmiał nagle z głośników głos ojca dyrektora. – Widzę, że
pojawili się już przedstawiciele innych mediów. Bardzo proszę o nieudzielanie im wywiadów,
bo wszyscy wiemy, jak oni je później przekształcają. Rozmawiamy tylko z reporterami
naszego radia, telewizji i gazety. Do innych uśmiechamy się szeroko i okazujemy im naszą
radość.
Wokół Lokiego rozległy się oklaski. On stał tylko z założonymi rękami i wpatrywał się w
ołtarz. Jego uśmiech nie wróżył niczego dobrego.
***
– Postawcie to tam.
Młody ksiądz, o haczykowatym nosie i czarnych włosach zaczesanych na mokro do tyłu,
wskazał kierowcy trucka wnętrze wojskowego namiotu. Patrzył, aż kierowca i jego pomocnik
uporają się ze skrzynią, po czym zaznaczył coś w notesie.
– Dziękuję panom i szczęść wam Boże.
Mężczyźni pokłonili się niemal równocześnie, po czym pospiesznie wycofali do
samochodu. Gdy odjechali, zza namiotów wychylił się Loki.
– Bardzo im się spieszyło – zagadnął, podchodząc.
Młody ksiądz zmierzył Kłamcę wzrokiem. Jego spojrzenie zatrzymało się na dłuższą
chwilę na wykałaczce w ustach przybyłego, a potem na znaczku wpiętym w kieszeń szarej
koszuli – symbolu Towarzystwa Jezusowego.
– Witam ojca, czym mogę pomóc? – zapytał chłodno.
Loki wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
– Właściwie to w niczym, tak tylko przechodziłem – odparł. – Myśli ksiądz, że odjechali
tak szybko, bo nie czuli się godni uczestniczenia w dzisiejszej uroczystości?
– Sądzę raczej... – zaczął ksiądz, ale precyzyjnie wymierzony cios w krtań pozbawił go
tchu i sprawił, że kapłan zwalił się z łoskotem na ziemię.
Loki podniósł go i zarzucił sobie na plecy.
– A może raczej wstyd im było postawić trucka, koło nowej bryki ojca dyrektora, co?
Zrzucił księdza koło skrzyni, po czym wyciągniętą z kieszeni marynarki taśmą zakleił mu
usta, a także związał ręce i nogi. Gdy skończył, podniósł z ziemi płachtę i nakrył nią kapłana.
Zerknął na zegarek, po czym wrócił po notes, wciąż leżący na ziemi. Gdy po niego szedł,
jego twarz zaczęła się zmieniać.
***
Ojciec dyrektor miał prawo być zadowolony. Patrzył z murów Sanktuarium na
wypełniające się ludźmi pola i wiedział, że oto spełnia się jego marzenie. Miał armię. Ludzi
gotowych zrobić wszystko na każde jego skinienie. Widział starszych, którzy słuchali go
bezgranicznie i wspomagali go swymi funduszami, a gdy przyszło co do czego, także i
głosami. Widział młodych, którzy gotowi byli ruszyć na ulicę i walczyć w imię Boga.
Prawdziwi krzyżowcy – armia Pana. Jego armia...
Rozłożył ręce w ojcowskim geście i uśmiechnął się szeroko. Dziś da im to, czego pragną...
da im prawdziwe show.
***
Loki raz jeszcze przejrzał kalendarz, wyraźnie zaniepokojony. Nigdzie nie było wzmianki,
że ojciec dyrektor po mszy zejdzie z murów, by przejechać pomiędzy wiernymi. Czyżby
zmienił plany?
Tego by tylko brakowało, pomyślał z rozdrażnieniem Loki, skubiąc się po haczykowatym
nosie. Cały plan weźmie wtedy w łeb.
Gabriel wyraźnie zabronił mu robienia czegokolwiek, co mogłoby skalać mury
Sanktuarium. Nawet kosztem odwołania akcji. Teraz ten scenariusz wydawał się - niestety --
wielce prawdopodobny.
W głośnikach rozległy się słowa błogosławieństwa, co oznaczało, że msza właśnie
dobiegała końca.
--– Teraz, albo wcale – westchnął Loki i wydobył karteczkę otrzymaną od archanioła
Rafaela.
Spojrzał na ciąg znaków, nie mając pojęcia jak je przeczytać. Kiedy jednak zaczął, dźwięki
z jego ust wydobyły się same. Pudło, stojące obok, zakołysało się.
***
– Proszę, ojcze – powiedział wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, otwierając ojcu
dyrektorowi drzwi jego kabrioletu. Kapłan uśmiechnął się i poklepał mężczyznę po ramieniu.
To był jednak świetny pomysł, by pożyczyć tych agentów BOR-u, pomyślał. Miłe z nich i
uczynne chłopaki.
Wsiadł do samochodu i podniósł z siedzenia bezprzewodowy mikrofon. Uważał, że nie
było lepszego sposobu na przemówienie do tłumu, niż znaleźć się między ludźmi... z
mikrofonem. Dać wrażenie bliskości, ale równocześnie być wyżej i mieć kontrolę. Na tym
polegało umiejętne rządzenie.
Kabriolet ruszył. Z miejsca otoczyły go tłumy, cisnąc się po lewej i prawej, a także z tyłu.
Przód jednak pozostawili przejezdny.
Ojciec dyrektor pozdrawiał wszystkich, dotykając ich dłoni, uśmiechając się i
odpowiadając na wykrzyczane pytania.
– Ojcze, czy wiara przegoni z Polski Żydów?
– Tak, synu, trzeba tylko wierzyć głęboko.
– Czy pedały spłoną w piekle?
– Miejsce sodomitów jest w kotłach, mój synu. Módlmy się, by tak właśnie było...
Mówił i mówił, czując jak z każdą chwilą jego moc nad tłumem rośnie.
– Zatrzymaj się – polecił nagle kierowcy. Wzniósł ręce ku górze.
– Już czas.
Skinął głową w stronę stojących przy samym murze wojskowych namiotów. Czuwający
przy nich ksiądz odpowiedział skinieniem i otworzył wielkie pudło. Wyleciały z niego białe
jak śnieg gołębie. Wzbiły się pod niebo, krążąc nad Sanktuarium.
– Oto symbol Ducha Świętego – zawołał ojciec dyrektor. – Znak, że Bóg jest z nami
wszystkimi.
Jakby na potwierdzenie tych słów, z nieba skierował się na niego promień światła, który
rozświetlił jego postać.
Przerażeni ludzie, w obliczu cudu, rzucili się na kolana, niepewni, czy powinni odwrócić
wzrok, czy też śledzić każdą sekundę boskiej interwencji. Większość jednak, łakoma
niezwykłości, wpatrywała się w skąpanego w blasku kapłana.
Krążące po niebie gołębie w jednej chwili uformowały się w trójkąt, by zaraz potem
stworzyć coś na wzór grotu strzały. Uniosły się dokładnie nad ojcem dyrektorem i...
zaprezentowały wszystkim, z czego słyną gołębie.
***
– Jednak wciąż uważam, że Słup Ognia byłby bardziej wymowny – stwierdził archanioł
Michał, materializując się koło Lokiego.
Zaraz potem pojawili się Gabriel i Rafael.
Kłamca wzruszył ramionami.
– Nie wiem tylko, czy wówczas byłoby tak zabawnie – zauważył. Odwrócił się i spojrzał
na Rafaela. – Świetny ten język gołębi. Muszę się go kiedyś nauczyć.
Archanioł dróg uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Loki z ociąganiem oddał mu maleńką
karteczkę.
– Szkoda – powiedział. – Całkiem fajna sztuczka.
– Tu masz coś, co może choć trochę cię pocieszy – rzucił wesoło Gabriel, kładąc mu na
ręce kopertę.
Loki uśmiechnął się.
– Wiecie co, myślę, że coś takiego zrobiłbym nawet za darmo. Kłamcy nie lubią
konkurencji.
Odwrócił się i ruszył w stronę dworca... z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.
© by Jakub Ćwiek
Wszystkie prawa zastrzeżone!
156317184.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin