O'Farrell Maggie - Znikniecie Esme Lennox.pdf

(718 KB) Pobierz
229217287 UNPDF
Maggie O’Farrell
Zniknięcie Esme Lennox
(The vanishing art of Esme Lennox)
Przekład Katarzyna Karłowska
Dla Saula Seamusa
229217287.002.png
Czyste Szaleństwo to najwyższy Rozum –
Gdy je przeniknąć Zrozumienia błyskiem –
A czysty Rozum to upadek w Obłęd –
Lecz Większość – jak we Wszystkim –
Narzuca swoje Kategorie –
Przyjmij je – jesteś Normalny –
Odrzuć – czekają na Furiata
Kajdany i Kaftany
– Emily Dickinson
[przeł. St. Barańczak, z Wiersze wybrane,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2000]
„Nie chcę, by moje szczęście powstało ze zła... nieuczciwości;
wyrządzonych komuś krzywd. [... ] Jakież życie moglibyśmy zbudować na
takich fundamentach?"
Edith Wharton
[przeł. U. Łada-Zabłocka, z Wiek niewinności,
Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 1993]
229217287.003.png
Zacznijmy od dwóch dziewcząt na balu.
Obie znajdują się na skraju sali. Jedna siedzi na krześle, otwiera i
zamyka swój karnecik dłońmi w rękawiczkach. Druga stoi obok,
przygląda się kolejnym odsłonom tańca, wirującym parom, połączonym w
uścisku dłoniom, rytmicznie postukującym butom, skotłowanym
spódnicom, sprężynowaniu desek podłogi. To ostatnia godzina starego
roku i okna za ich plecami wypełnia pustka nocy. Dziewczyna na krześle
ma na sobie coś jasnego, Esme nie pamięta, co dokładnie, ta druga jest
ubrana w ciemnoczerwoną suknię, w której jej nie do twarzy. I zgubiła
gdzieś swoje rękawiczki. To się zaczyna tutaj.
A może nie tutaj. Może wcześniej, przed tym przyjęciem, zanim się
przebrały w te nowiutkie, odświętne stroje, zanim zapłonęły świece, zanim
podłoga została posypana piaskiem, jeszcze zanim zaczął się ten rok,
którego koniec teraz świętują. Kto to wie? Tak czy owak kończy się przy
kracie, która dzieli okno na kwadraciki o szerokości dokładnie dwóch
kciuków.
Czasami Esme zachciewa się zapatrzyć w przestrzeń – innymi słowy, w
to, co jest po drugiej stronie metalowej kraty – i wtedy przekonuje się, że
po jakimś czasie coś się zaczyna dziać z mechanizmem odpowiedzialnym
za ostrość widzenia. Kwadraciki kraty się zamazują, a jeśli się koncentruje
dostatecznie długo, znikają. Jest zawsze taki moment, zanim jej ciało
ponownie się przystosuje, zanim oczy dostroją się do podstawowej
realności świata, kiedy jest tylko ona, drzewa, droga, to, co dalej. Nic
pomiędzy.
Farba z kwadracików na samym dole oblazła i pod spodem widać
warstwy innych kolorów, podobne do słojów drzewa. Esme jest wysoka,
229217287.004.png
wyższa niż przeciętna, dlatego może dosięgnąć rękami tego miejsca, gdzie
farba jest nowa i gruba jak smoła.
Za jej plecami kobieta robi herbatę dla zmarłego męża. Naprawdę
umarł? Czy tylko uciekł? Esme nie pamięta. Druga kobieta szuka wody, bo
chce podlać kwiaty, które dawno temu zmarniały w jakimś nadmorskim
mieście, niedaleko stąd. Przetrwać mogą tylko nieważne czynności, jak
zmywanie, gotowanie, szorowanie, mycie. Nigdy nic majestatycznego czy
istotnego, tylko drobne rytuały, które spajają szwy ludzkiego życia.
Dziewczyna, która ma obsesję na punkcie papierosów, dostała już dwa
ostrzeżenia i wszyscy uważają, że lada chwila dadzą jej trzecie. A Esme się
zastanawia, gdzie to się zaczyna – czy tu, czy tam, na balu, w Indiach,
wcześniej?
Ostatnimi czasy nie odzywa się do nikogo. Chce się skupić, nie lubi
niczego zmętniać mówieniem. W jej głowie pracuje zoetrop i nie lubi, jak
ktoś ją przyłapuje, kiedy ten zoetrop nieruchomieje.
Frrrr, frrr. Stop.
W takim razie w Indiach. W ogrodzie. Ona sama mniej więcej w wieku
czterech lat, stoi na schodkach z tyłu domu.
Drzewa mimozy kręcą nad nią głowami, obsypując trawnik żółtym
pudrem. Gdyby tamtędy przeszła, to zostawiłaby ślady. Chce czegoś. Chce
czegoś, ale nie wie czego. To jest jak swędzące miejsce, którego nie może
podrapać, bo nie sięga tam ręką. Czegoś do picia? Żeby aja przyszła?
Kawałka mango? Pociera na ręce ślad po ukąszeniu owada i dźga żółty pył
bosą stopą. Z oddali dobiega ją łomot uderzającej o ziemię skakanki jej
siostry, przeplatany krótkim szuraniem stóp. Łup szur łup szur łup szur.
Odwraca głowę, nasłuchując innych dźwięków. Trr-klup-trr ptaka
229217287.005.png
wśród gałęzi mimozy, motyka rozbijająca glebę w ogrodzie – skrryt, skrryt
i gdzieś głos jej matki. Nie słyszy poszczególnych słów, ale wie, że to jej
matka.
Esme zeskakuje ze schodka, na obie nogi, po czym puszcza się biegiem
dookoła bungalowu. Matka pochyla się nad ogrodowym stołem przy
stawie z liliami, nalewając herbatę do filiżanki, ojciec leży obok w
hamaku. Brzegi ich białych ubrań skrzą się w skwarnym powietrzu. Esme
długo mruży oczy, sylwetki rodziców się zamazują, przeobrażają w dwa
niewyraźne kształty, matka w trójkąt, ojciec w kreskę.
Idzie przez trawnik, licząc, robiąc podskok po każdym dziesiątym
kroku.
– O! – Matka podnosi wzrok. – To ty nie śpisz?
– Obudziłam się. – Esme balansuje na jednej nodze, jak te ptaki, które
wieczorem przylatują nad staw.
– Gdzie twoja aja? Gdzie Dźamila?
– Nie wiem? Czy mogę prosić o herbatę?
Matka waha się, układając serwetkę na kolanie.
– Kochanie, wydaje mi się, że raczej...
– Daj jej, skoro chce. – Ojciec nie otwiera oczu, kiedy to mówi.
Matka nalewa herbaty na spodek, podsuwa go w stronę Esme. Esme
nurkuje pod tą wyciągniętą ręką i wskrabuje się jej na kolana. Czuje
szorstką koronkę, ciepło ciała pod białą bawełną.
– Ty byłaś trójkątem, a ojciec kreską.
Matka poprawia się na krześle.
– Słucham?
– Powiedziałam, że ty byłaś trójkątem...
229217287.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin