Rozdział 2.pdf

(74 KB) Pobierz
Wieczny przyjaciel
ROZDZIAŁ 2
***
„Kochać i troszczyć się o inną istotę jest rzeczą bardzo uciążliwą, znacznie cięższą niż
zabijać i niszczyć.”
~Marlen Haushofer — Ściana
„Cechą egzystencji ludzkiej jest troska, musi on wciąż bronić się przed światem i przed
własnymi myślami.”
~Albert Camus
Troska i opieka.
Gdy byliśmy mail, irytowało nas zachowanie naszych rodziców, szczególnie mam. Ciąłe
przypomnienia o ciepłej czapce czy szaliku, setki telefonów, gdy nie zjawialiśmy się na czas.
Narzekania, gdy o północy nie byliśmy jeszcze w łóżkach. To nie znika nawet z upływam lat, wręcz
przeciwnie- wydaje nam się, że z biegiem czasu ich opiekuńczość wzrasta. Później szukamy kogoś, o
kogo chcielibyśmy się troszczyć. Dziewczyna, chłopak, przyjaciel albo nawet zwierzak- jakakolwiek
istota, o której życie moglibyśmy dbać. Z czasem zajmujemy się też rodzicami, osobami, które uczyły
nas jak opiekować się sobą i bliźnim. Najbardziej irytuje nas postawa ludzi, którzy, z idiotycznych jak
dla nas przyczyn, odmawiają przyjęcia pomocy. Czasami udaje nam się przezwyciężyć ich niechęć.
Czasami, gdy braknie nam już siły, wywieszamy białą flage, często tylko po to, by po pewnym czasie
znów próbować. Choćbyśmy sobie wyrywali włosy z głowy, nawet jako najbardziej niewrażliwe
osoby, będziemy szukać kogoś, na kogo przelejemy swoją opiekuńczość. Pamiętajmy, że możemy o
kogoś zadbać wspierając do gestem, lub słowem. Takim niewielkim skarbem, który ma wielką
wartość.
A n g ela
Po sko ń czonym dy ż urze i długich zakupach, w ko ń cu mogłam poj ść do domu. Gdy z ci ęż kimi
torbami wypchanymi zakupami wspi ę łam si ę po kr ę tych schodach, wreszcie dotarłam pod
nasze drzwi. Zdziwiłam si ę , ż e s ą niedomkni ę te. Nie mogła tak ich zostawi ć Bella-ona
zawsze kilka razy spawdza czy zamkn ę ła zanim wyjdzie. Poza tym, powinna ju ż dawno by ć
w domu. Powoli popchn ę łam drzwi, wycofuj ą c si ę na wypadek, gdyby czaił si ę za nimi
złodziej z tasakiem w r ę ku. Spodziewałam si ę wszystkiego, oprócz tego, co zobaczyłam.
R o sa lie
-Sło ń ce, nic Ci nie jest?-zapytałam zmartwiona podchodz ą c szybko do Chanel. Wyci ą gn ę ła
w moj ą stron ę swoj ą ż k ę . Cale kolano pokrywała niewielka ilo ść piasku, z pod której
wypływały niewielkie kropelki krwi.
-Mamiii, bolii.-zaj ę czała moja córka marszcz ą c nosek. Delikatnie wzi ę łam j ą na r ę ce i
szybkim krokiem skierowałam si ę w strone domu.
-Musisz na siebie uwa ż a ć , młoda damo.-powiedziałam, gdy były ś my ju ż w łazience, a kolano
zostało umyte i opatrzone.-Wiesz, czasami zachowujesz si ę jak wujek Edward.-dodałam
u ś miechaj ą c si ę . Chanel zmarszyła czólko.
-Gdzie jest wujek Edi?- zapytała.Tylko ona mogła bezkarnie mówi ć o nim Edi. Emm
namówił j ą do tego, ż eby nazywała Edwarda znienawidzonym przez niego skrótem.
Oczywi ś cie Edward nie byłby sob ą , gdyby nie postanowił zrobi ć na zło ść Emmetowi. Nie
tylko pozwolił tak si ę nazywa ć . Nawet u ś miechał si ę , gdy Chanel tak na niego mówiła,
chocia ż wszyscy inni mieli kateroryczny zakaz nazywania go Edim.
-Wujek dzisiaj nie przyjdzie, skarbie.- nie chciałam jej tego mówi ć , bo wiedziałam, ż e
spowoduje to tylko cały wodospad łez.Niew ą tpliwie Chanel oddała by za Edwarda
wszystko.Nawet słodzycze i ulubionego misia.-Wujek ź le si ę czuj ę i nie mo ż e si ę z Tob ą
dzisiaj bawi ć .-wyja ś niłam głaszcz ą c delikatnie jej włosy.
Niewielkie zmarszczki na czole dziewczynki pogł ę biły si ę .
-Co mu jest?-dopytywała.
-Nie wiem dokładnie, kochanie, ale gdy tylko tatu ś wróci zapytamy go, dobrze?-obiecałam,
po czym podarowałam jej ulubionego lizaka w kształcie kwiatuszka. Tajna bro ń na wszystkie
smutki mojej dziewczynki.
A n g ela
Rzuciłam torby z zakupami w k ą t przedpokoju nie dbaj ą c o rzeczy, które mogły si ę zgnie ść .
Kopniakiem zamkn ę łam dzwi i podbiegłam do Belli. Le ż ała skulona pod ś cian ą , a Lily
wtuliła si ę w ni ą , jakby swoim małym ciałkiem chciała ochroni ć swoj ą pani ą . Chocia ż Bella
była w mieszkaniu wci ąż miała na sobie płaszcz, pod którym schroniła si ę , jakby kawałek
czarnego materiału był tarcz ą ochronn ą . Włosy zasłaniały jej mokr ą od łez twarz. Klatka
piersiowa unosiła si ę szybko i nierównomiernie, jakby Bella miała problemy z oddychaniem.
- Bella, kochanie. - powiedziałam cicho przykucaj ą c przy niej.-Skarbie, co si ę stało? -
zapytałam, ale nie doczekałam si ę ż adnej odpowiedzi. Dziewczyna nawet nie poruszył ą si ę na
d ź wi ę k swojego imienia, a jej oczy ci ą gle były wpatrzone w jaki ś nie wiedzialny punkt.-
Złotko, boli Ci ę co ś ?-dopytywałam si ę głaszcz ą cj ą delikatnie po głowie. Nie zareagowała na
mój dotyk.-Kto ś zrobił Ci krzywde?
Bella w dalszym ci ą gu była cicho.Chciałam zwróci ć na siebie jako ś jej uwag ę , wi ę c nie
trudz ą c si ę ś ci ą gni ę ciem płaszcz poło ż yłam si ę obok niej. Jej wzrok powoli przesun ą ł si ę na
moj ą twarz, a Bella przemówiła bardzo cichym głosem.
-Nie poznał mnie.-wyszeptała. Nie miałam bladego poj ę cia o kogo mo ż e chodzi ć .- Byłam
u niego po pracy. Pani Karen powiedziała, ż e dawno mnie nie widziała.-przerwała na chwile
powoli przełykaj ą c ś line. Zrozumiałam w ko ń cu, ż e miała na my ś li swojego ojca.- Ona go
zniszczyła.-kontynuowała.- Zniszczyła i prawie zabiła, a on pami ę tał tylko j ą , tylko o niej
mówił. Opowiadał mi jak si ę poznali, zakochali. Mówił tak, jakby rozmawiał z obc ą osob ą .
Nie zna mnie. Nie poznał mnie.-rozpłakała si ę na nowo. Chocia ż bardzo chciałam j ą jako ś
pocieszy ć , wiedziałam, ż e najlepiej b ę dzie je ś li najpierw to z siebie wyrzuci.- Nie było mnie
przy nim. Nie ma mnie przy nim. Ona go zniszczyła, a i tak tylko j ą pami ę ta. Nie
opiekowałam si ę nim, tak jak powinna.Powinnam by ć przy nim, a nie odsyła ć go do obcych
ludzi. Powinnam o niego dba ć , troszczy ć si ę , a i tak go zostawiłam.Nie cierpie jej, a i tak
robie to samo co ona.-wyrzuciła, a ja nie mogłam si ę ju ż powstrzyma ć .Przytuliłam j ą
najmocniej jak potrafiłam, a ona rozpłakała si ę na dobre.Powtarzałam cicho, jak mantre
pro ś by, ż eby si ę uspokoiła, błagania, ż eby przestała si ę o wszystko wini ć .
-Bella, nie jeste ś taka jak ona.-zapewniłam cicho, gdy przyjaciółka uspokoiła si ę troche.-
Zatroszczyła ś si ę , ż eby miał najlepsz ą opiek ę , gdy ty nie mogła ś si ę nim zaj ąć . Martwisz si ę o
niego. Kochasz go. Nie jeste ś taka jak ona.-powtarzałam to w kółko, aby na zawsze
zapami ę tał ą moje słaowa.
-Pani Karen mówiła mi, ż e on mnie nie pami ę ta, bo za rzadko mnie widuje. Ang...-zamilkła
na chwile i jakby z wachaniem doko ń czyła.- Pogarsza mu si ę . Jest coraz słabszy, coraz
cz ęś ciej traci kontakt z otoczeniem. Pami ę ta tylko j ą i Pani ą Karen. Czasami zapomina gdzie
jest, co robi, nawet jaki jest dzie ń , czy rok. Ja ... ja nie chce, ż eby on...on nie mo ż e... ja nie
chce, ż eby mój ojciec umarł sam. Ż eby nie wiedział, ż e ma córke. Nie chce...-gwałtowny
szloch przerwał jej znowu. Przytuliłam j ą jeszcze mocniej, nic nie mówi ą c. Nie chciałam si ę
przy niej rozkleja ć .
Po kilkudziesi ę ciu minutach, mo ż e kilku godzinach Bella odsun ę ła si ę ode mnie, przetarła
dłoni ą oczy i z charakterystyczn ą dla siebie charyzm ą powiedziała:
-Koniec z u ż alaniem si ę nad sob ą .-postanowiła.- B ę d ę z nim siedzie ć , uczy ć go wszystkiego
od nowa dopóki nie zapami ę ta na zawsze, ż e jastem, do cholery, Bella, jego ukochana
córeczka.-mówi ą c to podniosła głow ę do góry. Nie mogłam nie u ś miechn ąć si ę na taki
widok.- Teraz do roboty.-powiedziała, po czym z małym zakłopotaniem spojrzała na mnie -
Zrobiła ś zakupy? Jestem głodna.-nic nie poradz ę na to, ż e nie powstrzymałam si ę przed
zachichotaniem z jej zmian nastrojów.
R o sa lie
Usłyszałam d ź wi ę k otwierania drzwi, gdy razem z moj ą córk ą przygotowywały ś my
lunch.Chocia ż była niezdarn ą pomocnic ą , uwielbiałam z ni ą gotowa ć .
-Cze ść dziewczyny!- wykrzykn ą ł Emm, przytulaj ą c Chanel i jednocze ś nie daj ą c mi buziaka.
Miał dziwn ą min ę , jednak gdy nasze dziecko spojrzało na niego, jego usta wykrzywiły si ę w
u ś miechu.-Co moje damy dzisiaj porabiały.-zapytał mierzwi ą c włosy Chanel. Dziewczynka w
odpowiedzi na jego pytanie wystawiła w jego kierunku kolano, na którym znajdował si ę
plaster z Kubusiem Puchatkiem.-Rany, co si ę stało?- zapytał Emmet całuj ą c Chanel w czoło.
-Rowerek mnie nie posłuchał i wjechał na piasek.-odpowiedziała pokazuj ą c nam szereg
swoich białych z ą bków. Emm tylko westchn ą ł w odpowiedzi.
Po sko ń czonym posiłku, Chanel poszła do swojego pokoju, a ja wyci ą gn ę łam mojego m ęż a
do ogrodu, ż eby ś my mogli spokojnie porozmawia ć . Z kubkiem herbaty w r ę ku zasiadłam w
wygodnym fotelu i czekałam, a ż w ko ń cu co ś powie.
-Odezwiesz si ę w ko ń cu?-zapytałam zirytowana uderzaj ą c paznokciami w niewielki stolik.
-Rose, martwie si ę o niego.-westchn ą ł i popatrzył mi w oczy.- Pojechałem z Esme go
odebra ć , bo Carlise miał akurat jaki ś zabieg. Nie odezwał si ę słowem, ani w szpitalu, ani w
czasie drogi do domu. Nie zaprotestował nawet, gdy pojechali ś my do Esme. Działał jak jaka ś
maszyna. Nie mieli ś my poj ę cia, co si ę stało, a on siedział tylko w swoim pokoju i gapił si ę
przez okno. Esme cholernie si ę o niego martwi, bo mówiła, ż e wczoraj zachowywał si ę
normalnie, a dzisiaj jest jaki ś dziwny.Jak chciałem z nim pogada ć , to nagle zapytał, czy moge
podrzuci ć go do niego. Esme chciała, ż eby został, ale uparł si ę jak zawsze.-Emm przerwał na
chwile.- Gdy byli ś my ju ż pod mieszkaniem, niechciał pomocy, ani nic, tylko kazał przeprosi ć
Chanel, ż e dzi ś nie przyjdzie. Nie pozwolił si ę nawet odprowadzi ć pod drzwi, a ja nie
chciałem by ć natr ę tny, ale...-przerwał i spu ś cił wzrok na swoje r ę ce.-Poszedłem za nim. To
nie to, ż e mu nie ufałem, tylko bałem si ę o niego. Mo ż liwe, ż e mnie zauwa ż ył, ale miałem to
w dupie...-nie mogłam ju ż dłu ż ej patrze ć jak si ę zadr ę cza, wi ę c odło ż yłam kubek, podzeszłam
do niego i przytuliłam go najmocniej, jak potrafiłam.
-Dzi ę kuj ę -powiedziałam po prostu i delkikatnie go pocałowałam. Przeszkodziła nam jak
zawsze Chanel.
-Tatu ś .-zaczeła swoim najsłodzszym głosem.-Czemu nie przywiozłe ś wujka?
-Skarbie, wujek ź le si ę czuj ę i kazał Ci ę przeprosi ć , ale nie przyjdzie dzisiaj.-wytłumaczył
Emmet bior ą c Chanel na kolana.
-Gdzie jest teraz wujek?
-W swoim mieszkaniu.
-A kto jest z nim?-dopytywała. Nie miałam poj ę cia do czego ona znierza.
-Sam.-odpowiedziałam.
-To niedobrze.
-Dlaczego?-zapytał Emm. Chanel popatrzyła na niego wszystko wiedz ą cym wzrokiem i
zacz ę ła nam tłumaczy ć , jakby ś my byli dzie ć mi, a ona dorosł ą .
-Skoro wujek si ę ź le czuje, to nie mo ż e by ć sam. Kto ś musi si ę nim zaj ąć .-przerwała na
chwilke i spojrzała na nas.-Ja si ę nim zajme.-doko ń czyła.
-Chanel, skarbie...-zacz ą ł Emmet, ale ona nie dała mu sko ń czy ć . Przyło ż yła mu do ust swoj ą
r ą czk ę , która nie zakrywała ich nawet do połowy.
-Upieke z mamusi ą babeczke i zawieziemy j ą wujkowi.Wepchniemy mu jaki ś paskudny
syrop, ż eby poczuł si ę lepiej...-zamy ś liła si ę na sekunde, po czym dodała.-Przyda si ę wi ę cej
babeczek.Czekoladowych.O! We ź miemy te ż mojego misia.-dodała zadowolona.
-Misia? - dopytywał si ę Emm.
-Tatusiu-j ę kneła.-Kto b ę dzie pilnował, ż eby wujek nie wyszedł z ło ż ka, kiedy my nie
b ę dziemy patrze ć ?-zapytała, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na
ś wiecie.Wy ś lizgn ę ła si ę z jego r ą k i pobiegła w podskokach do domu.
-To dziecko jest niesamowie.-powiedział Emm, patrz ą c wci ąż w kierunku domu.
- Masz racj ę .-przytakn ę łam u ś miechaj ą c si ę do niego.
-Maaamiii!-usłyszeli ś my melodyjny ś piew mojej córki.-Musimy si ę wzi ąć do pracy!
-To dziecko sp ę dza za du ż o czasu z Alice.-powiedziałam ś miej ą c si ę . Pocałowałam Emmeta i
ruszyłam w kierunku kuchni.
Po pewnym czasie wszyscy ruszyli ś my w strone mieszkania Edwarda. W dalszym ci ą gu nie
wiedziałam, czy to dobry pomysł, ale byłam pewna, ż e Chanel nie da nam spokoju, je ś li si ę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin